Andrzej Leder
„Prześniona rewolucja. Ćwiczenie z logiki historycznej”.
Wydawnictwo
Krytyki Politycznej, Warszawa 2014.
Autor
w sposób naukowy - z pozycji przede wszystkim filozofa, psychologa i socjologa,
a dopiero potem historyka - naświetla przemiany społeczno-ekonomiczne zaistniałe
w Polsce w latach 1939-1956, jak również trwające po dzień dzisiejszy ich
skutki.
Dlaczego
rewolucja „prześniona”? Ano dlatego, że dokonali jej bez naszego przyzwolenia, za
nas, ale i dla nas (czego dowodzi p. Leder) ludzie OBCY - narodowi socjaliści
Hitlera i narodowi komuniści Stalina. Nie była to rewolucja „wyśniona”, bo o
niej nie marzyliśmy. Nie była też „przespana”, gdyż jakiś polski udział również
się w niej zaznaczył. A zatem - rewolucja prześniona.
I
oczywiście rewolucja a nie ewolucja, gdyż brutalną siłą zburzono stary porządek
i wprowadzono nowe prawa.
Polska
w latach 1939-56 została wręcz przeorana w wymiarze społeczno-ekonomicznym.
Autor wymienia trzy główne „działy” dokonanej wtedy transformacji.
Pierwszym
z nich stało się zniknięcie z Polski
mniejszości narodowych, w tym przede wszystkim Żydów - obecnych w naszym kraju
przez prawie tysiąc lat. Byli to „wewnętrzni” sąsiedzi, z którymi nasi
przodkowie żyli... różnie. Nie zawsze najlepiej, a czasami wręcz fatalnie.
Autor koncentruje się na ekonomiczno-społecznych skutkach Holocaustu, wskazuje m.in.
bardzo realne choć niezamierzone korzyści, jakie przyniósł on ludności polskiej
(lokale, nieruchomości, miejsca pracy).
Jeśliby
ktoś teraz, czytając te słowa, oburzył się, to niech się przez chwilę zastanowi
nad „co by było, gdyby było”. Krótko i zwięźle rozważmy taki alternatywny
wariant historii. Niemcy zachowali więcej człowieczeństwa i nie zdecydowali się
na „ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej” - nie było konferencji w Wannsee,
albo zapadły na niej inne ustalenia. A więc w 1944 r. i w 1945 r. w polskich
miastach runęły mury zatłoczonych gett i ich mieszkańcy (w łącznej liczbie
ponad miliona osób) pragną natychmiast powrócić do swoich przedwojennych
mieszkań, domów, oraz odzyskać swoje zakłady pracy, jakimi najczęściej były
sklepy, warsztaty rzemieślnicze, hurtownie, drobne przedsiębiorstwa
rolno-spożywcze, itp. itd. Czy te obiekty czekały na ich powrót? Czy nowi
lokatorzy, właściciele i zarządcy przyjęliby tych starych z otwartymi rękami?
Pytania tyleż wstydliwe co retoryczne.
Drugim
„działem” prześnionej rewolucji było zniknięcie
ziemiaństwa z polskiej wsi. Wszystkie pałace, dwory i dworki
znacjonalizowano dekretem PKWN o reformie rolnej, a ich mieszkańców (tych,
którzy nie zdążyli lub nie chcieli uciec) przymusowo powysiedlano i niekiedy uwięziono.
A ziemię przekazano chłopom bezrolnym i małorolnym - przy często „ambiwalentnej”
ich postawie.
Autor
przedstawia te wydarzenia na tle relacji „pan - chłop” w dwudziestoleciu
międzywojennym, sięga też prawie sto lat wstecz, w czasy rabacji galicyjskiej w
1846 r. I, powiedzmy sobie szczerze, w
przeszłości bywało, że pan wyzyskiwał chłopa, pogardzał nim i bywał wobec niego
okrutny. A chłop bezrolny lub małorolny był zacofany, niepiśmienny, wobec pana
żywił głęboko skrywaną nienawiść, a gdy mógł znaleźć dla niej ujście, to też
bywał okrutny, nawet jeszcze bardziej niż pan. Reforma rolna PKWN stała się
więc w istocie nie reformą lecz rewolucją agrarną - przy na ogół biernej,
przyzwalającej postawie polskiego chłopstwa.
Trzeci
„dział” transformacji to upaństwowienie
i industrializacja gospodarki, realizowane w warunkach terroru politycznego.
Powstało nowe społeczeństwo, głównie na skutek migracji ludności wiejskiej do
miast - do nowych, masowo tworzonych miejsc pracy w hutach, kopalniach i
przemyśle maszynowym. Terror miał na celu tresurę polityczną - całkowite
podporządkowanie się robotników nowej władzy także i w wewnętrznym przekonaniu
(terror szedł bowiem w parze z indoktrynacją ideologiczną).
Nowa,
w pierwszym pokoleniu „klasa robotnicza” nie stała się jednak ostoją i
społecznym zapleczem nowego systemu, jak to sobie uroili jego twórcy. Wymuszone
uprzemysłowienie kraju spowodowało powstanie „industrialnych folwarków”, czyli
dużych socjalistycznych przedsiębiorstw zarządzanych właśnie jak ... folwarki.
To porównanie użyte przez autora uznaję jednak tylko za częściowo słuszne,
ponieważ przedwojenny folwark był z natury rzeczy zarządzany racjonalnie (jeśli
zdarzały się wyjątki, to tylko potwierdzające tę regułę). Natomiast
przedsiębiorstwa państwowe epoki PRL stosowały zazwyczaj „ekonomię księżycową”,
będącą konsekwencją gospodarki nakazowo-rozdzielczej w skali makro. Powodowało
to coraz nowe problemy ekonomiczne, a w ich w następstwie niezadowolenie i opór
społeczeństwa. Czy jednak protestujący w
swej większości przewidzieli finalny efekt protestów, w tym jego prawno-ekonomiczne
skutki dla nich samych, to już zupełnie inna bajka.