poniedziałek, 30 października 2017

„Niemcy. Opowieści niepoprawne politycznie III”. Autor: Piotr Zychowicz

Piotr Zychowicz „Niemcy. Opowieści niepoprawne politycznie III”.
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o., Poznań 2017.

Na okładce książki pod nazwiskiem autora wydawca dopisał (ale nie jako podtytuł), cyt.: Kontynuacja bestsellerowych „Żydów” i „Sowietów”. A ja dodaję, że to kolejny bestseller Piotra Zychowicza. „Pochłonąłem” go w dwa dni weekendowe, do minimum ograniczając inne czynności codzienne.
Podobnie jak dwa poprzednie zbiory „opowieści niepoprawnych politycznie”, także i ten trzeci składa się z wywiadów Piotra Zychowicza ze znanymi historykami oraz z jego własnych esejów historycznych. Autorskie teksty można z kolei podzielić na te już wcześniej opublikowane w periodykach, i na te napisane ostatnio, bądź wyciągnięte z szuflady (a raczej: z zakamarków dysku komputera). Autor również poinformował, iż w niektórych artykułach wcześniej opublikowanych dokonał teraz pewnych korekt i uzupełnień.
Zastrzegam, że rozdziałów książki nie można podzielić na lepsze i gorsze, na bardziej i mniej interesujące. Wszystkie one są bowiem arcyciekawe. Nawet jeśli (jak w moim przypadku) czytelnik często napotyka na już znane sobie zagadnienia, to jednak także z przyjemnością zapoznaje się z ich wersją zapisaną na kartach tej książki.
Wielkim jej plusem jest także wskazanie publikacji, z których autorami rozmawiał Piotr Zychowicz, i z których sam, pisząc tę książkę, korzystał. Już sobie co nieco odnotowałem, do niektórych tytułów będę starał się dotrzeć via „ .bonito.pl ”.

Dobrze, dobrze, teraz już będzie o meritum. Ale tak trochę na chybił trafił, gdyż – jeszcze raz podkreślam - cała treść książki jest niezmiernie interesująca i nie dokonuję wyboru kierując się jakąś gradacją (lecz raczej kontrowersyjną treścią). Czytelnik dowie się, albo z satysfakcją poszerzy już posiadaną wiedzę, o czym poniżej.

§  Hitler zupełnie serio myślał o sojuszu z Polską i wspólnej wyprawie wojennej przeciwko ZSRR. Niechętnie dopuszczał także neutralność Polski, ale potrzebny był mu (m.in. w celach logistyki wojennej) Gdańsk. Uderzenie niemieckie na ZSRR planowano wówczas (tj. przy założeniu neutralności Polski) dwoma korytarzami: północnym (przez Prusy Wschodnie i państwa nadbałtyckie) i południowym (przez Czechosłowację i Rumunię). Na przeszkodzie temu stanęły: upór Polski w sprawie Gdańska i polityka brytyjska skutecznie wciągająca Polskę do koalicji antyniemieckiej.

§  Ani Rudolf Hess w 1987 r., ani Heinrich Himmler w 1945 r., nie popełnili samobójstw. Obaj najprawdopodobniej zostali zamordowani przez Anglików.

§  Podczas II wojny światowej w Wehrmachcie służyło ok. 450 tysięcy Polaków, z czego ok. 90 tysięcy zdezerterowało i przeszło na stronę Aliantów. Ani podający tę pierwszą liczbę prof. Ryszard Kaczmarek, ani Piotr Zychowicz, nie przytoczyli (już chyba tylko z litości) dla porównania łącznej liczby żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, walczących zbrojnie polskich partyzantów, oraz żołnierzy dwóch armii ludowego Wojska Polskiego. Porównanie takie wypadłoby bowiem, niestety, na korzyść Wehrmachtu. Z ostrożności zastrzegam tu datę graniczną: 9 maja 1945 r.

§  David Irving jest rzeczywiście bardzo dobrym, choć niezmiernie kontrowersyjnym historykiem, ale niepotrzebnie zabrnął w tzw. kłamstwo oświęcimskie. Odpokutował je finansowo i fizycznie (w więzieniu), przegrywając procesy cywilny i karny.

§  Hitlerowskie „ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej” w początkowym założeniu nie miało polegać na Zagładzie (Holokauście). Pierwotnie Niemcy planowali przymusową emigrację Żydów, wprzódy ich do cna ograbiwszy. Kolejną wersją było wypędzenie ich wszystkich - wywiezienie na Madagaskar lub za Ural (po zwycięstwie nad ZSRR). Dopiero trzecią „opcją” (gdy dwie pierwsze okazały się nierealne) stało się ludobójstwo na skalę masową i przemysłową. Jest to pogląd wyrażany przez tzw. funkcjonalistów, pozostający w sprzeczności z opinią tzw. intencjonalistów, uważających, iż Hitler już „od zarania” miał wobec Żydów mordercze zamiary i plany. Pan Piotr Zychowicz skłania się ku temu pierwszemu poglądowi (tj. funkcjonalistów). Ja bym to nieco bardziej „wypośrodkował”. Herr Adolf Hitler od początku żywił wobec Żydów zwierzęcą nienawiść i marzył o ich fizycznej eksterminacji, lecz dopiero z czasem zdobył się na podjęcie realizacji tego szaleńczo zbrodniczego zamiaru. Mianowicie wtedy, gdy ów psychopata doszedł do wniosku, że zmuszają go do tego logistyczne uwarunkowania prowadzonej polityki (przesiedlenia i wysiedlenia ludności oraz przedłużająca się wojna).

§  Z powyższym ściśle się wiąże osobista odpowiedzialność Hitlera za Holokaust. Od razu zaznaczam, iż nikt jej nie kwestionuje, nawet pan David Irving, który - twierdząc, iż Hitler nie wydał rozkazu fizycznej eksterminacji Żydów - nie zwalnia jednak dyktatora z odpowiedzialności. Spór współczesnych historyków polega na tym, czy Hitler wydał ex ante rozkaz fizycznej eksterminacji populacji żydowskiej w okupowanej Europie, czy tylko ex post zaaprobował poczynania Himmlera i jego esesmanów - poczynania początkowo mające charakter inicjatywy „oddolnej” i dopiero z czasem występujące w coraz bardziej masowej skali. Osobiście z dużą rezerwą podchodzę do tej drugiej opinii, której wyrazicielem jest m.in. David Irving, powołujący się na brak jakiegokolwiek dokumentu wskazującego na wydanie przez Hitlera owego zbrodniczego, ludobójczego polecenia. Brak dokumentu, nie jest tu, moim zdaniem, dobrym argumentem. W państwie totalitarnym żadna większa akcja policyjno-represyjna nie ma prawa być przeprowadzona bez uprzedniej zgody dyktatora. Tenże dyktator zaś lubi czasem przybierać pozę hipokryty – liberała, tj. najpierw w sposób zawoalowany daje podkomendnym znać, czego od nich oczekuje, a następnie – gdy już przyjdą do niego z gotowym do zatwierdzenia projektem – wyraża swoje rzekome zastrzeżenia i wątpliwości, przyjmuje do wiadomości, ale nie do odpowiedzialności. Tak np. nieraz postępował Stalin podczas Wielkiego Terroru – najpierw arbitralnie i imiennie wskazywał „winnych”, by potem udawać zaskoczonego wynikami „śledztw” NKWD.

W tym miejscu odbiegnijmy od treści książki i puśćmy wodze wyobraźni. Być może w końcu 1941 r., już po porażce pod Moskwą, doszło między Himmlerem a Hitlerem do następującej wymiany zdań.

- Mój Wodzu, teraz już praktycznie nie mamy innego wyjścia. Musimy ich wszystkich zlikwidować. Nie mamy gdzie ich wywieźć. Pozostawienie ich w przeludnionych do granic możliwości gettach grozi wybuchem epidemii na wielką skalę, co może dotknąć nie tylko Polaków (pal ich sześć), ale także nasz wielki i wspaniały naród niemiecki. Nie ma też czym ich karmić, już teraz zdychają z głodu.

- Hm, Heini, czy ty naprawdę mi proponujesz, żebyśmy ich wszystkich …?  - Tu Herr Hitler wykonał złowieszczy gest przeciągnięcia palcem po gardle.

- Tak, Mój Wodzu, zgodnie z Pańskim życzeniem.

- Moooim życzeniem ???!!!

- No przecież niedawno polecił mi Pan zastanowić się nad …

Herr Hitler nie daje mu dokończyć.
- Jaaa ??? Oj, Heini, Heini, jakiś ty nadgorliwy ! Ja tylko tak wtedy „gdybałem”, teoretyzowałem, głośno myślałem. Ale dobrze, skoro już do mnie z tym przyszedłeś, to proszę, mów dalej, referuj.

- Już to wstępnie zaprojektowaliśmy, teraz tylko proszę o zgodę. Zastosujemy podobne rozwiązanie, jak w przypadku eutanazji psychicznie chorych w Rzeszy. Czyli zagazowanie na śmierć i zaraz potem spalenie trupów w krematoriach. Tyle że oczywiście na o wiele większą skalę. Raz dwa wybudujemy komory gazowe i krematoria. Da się to zrobić.

- Heini, jak ty to pomyślnie zakończysz, to masz u mnie najlepszego szampana z podbitej Francji. I wtedy nawet ja, ścisły abstynent, całą butelkę z tobą wypiję. Wiesz, ja zawsze o czymś takim marzyłem. Już w młodości wyobrażałem sobie, że im ścinam łby, ćwiartuję ciała, rozstrzeliwuję, palę żywcem, itd. … - Ostatnie zdanie Herr Hitler histerycznie wywrzeszczał, doznając przy tym erekcji.

- Dziękuję, Mój Wodzu. Nie zawiodę !!!

- Ale, ale … - Tu Herr Hitler już się opamiętał. – Ja o niczym oficjalnie nie wiem !!! Ja jestem przywódcą Europy walczącej z bolszewizmem. Ciągle mam też nadzieję, że ci głupi Anglicy się wreszcie opamiętają i przestaną piłować gałąź, na której siedzą. I poproszą o pokój, który chętnie z nimi zawrę. Ale u nich, jak wiesz, jest ta, tfu, tfu, demokracja, parlament, wolna prasa, tfu, tfu. Jakieś pozory musimy więc zachowywać, zwłaszcza na najwyższym szczeblu rządowym.

- Doskonale to rozumiem, Mój Wodzu.

- Tak więc, Heini, masz moją zgodę i rób swoje, w miarę możności w jak największej tajemnicy. Osobiście dopilnuję, abyś otrzymał wszelkie dostępne środki. Wszystko zorganizuj tak po naszemu, po niemiecku, tj. dopnij na ostatni guzik. Zwołaj w tym celu po cichu jakąś konferencję, np. w Wannsee, o tak, to dobre miejsce. Trzeba to będzie przecież jakoś międzyresortowo skoordynować.

- Tak jest !!!

- Tylko jeszcze raz ci przypominam – ja o niczym nie wiem, a tej dzisiejszej naszej rozmowy w ogóle nie było !!! W przypadku niepowodzenia twojej akcji, albo w razie tzw. wyższej konieczności (gdybyśmy nie mieli wygrać tej wojny, czego zresztą nie biorę poważnie pod uwagę), uczynię cię kozłem ofiarnym !!! Jak Stalin – Jeżowa, trzy lata temu ! Zrozumiałeś ?

- Tak jest !!!

Na tym tę rozmowę zakończono. Była prowadzona w cztery oczy, nikt jej nie protokołował. Himmler, zgodnie z otrzymanym poleceniem, nigdy formalnie nie wskazał Hitlera jako inspiratora Holokaustu i naczelnego decydenta w tej sprawie. Oczywiste jest jednak, że wszyscy podkomendni Himmlera, jak również inni niemieccy wtajemniczeni, nie mieli cienia wątpliwości co do pochodzenia zbrodniczego rozkazu. Skąd się zatem owa wątpliwość wzięła u pana Davida Irvinga, podzielana również przez niektórych historyków ?

Po tym puszczeniu wodzów fantazji powróćmy do treści książki. Przeczytamy w niej między innymi (znów tylko wybiórczo wskazuję niektóre tematy), co następuje.

§  Nonsensem jest sytuowanie hitlerowskiej ideologii na prawicy politycznej. Narodowy socjalizm był nurtem lewicowym, czego pan Piotr Zychowicz dowodzi analizując ustrój III Rzeszy, założenia programowe NSDAP i wreszcie zamiary samego Hitlera, te odłożone do realizacji na „po wojnie” (zwycięskiej). Zgadzam się z tą opinią, przy pewnym jednak jej uszczegółowieniu. O ile bowiem hitleryzm w dziedzinie ekonomiczno-socjalnej był lewicowy tylko dość umiarkowanie, to w sferze światopoglądowej zakrawał już na nurt lewacki.

§  Książka zawiera m.in. przegląd zbrodni niemieckich, głównie na ludności żydowskiej i polskiej. Na cywilach, jeńcach wojennych, więźniach obozów koncentracyjnych, małych dzieciach, kobietach w ciąży. Zbrodni dokonywanych i zza biurka, i osobiście. W mundurze, ubraniu cywilnym i w kitlu lekarskim. Aż włos się jeży na głowie. Ale przeczytać trzeba. Aby nie zapomnieć. Szczególnie przygnębiające wrażenie robi na czytelniku lektura rozdziału pt. „Niemieckie polowanie na zebry”, z której dowiadujemy się o ochotniczym (!!!) udziale niemieckich cywilów w ściganiu i zabijaniu tych więźniów obozów koncentracyjnych, którym w ostatnich już tygodniach wojny (!!!) udawało się uciec z transportów na zachód Rzeszy (po ewakuacji z terenów, na które wkraczała Armia Radziecka i ludowe Wojsko Polskie).

§  Służących Hitlerowi oddziałów rosyjskich nie należy wrzucać do jednego worka. ROA Andrieja Własowa to byli antykomunistyczni straceńcy, nieraz prawdziwi rosyjscy patrioci. Natomiast RONA Bronisława Kamińskiego (z pochodzenia pół-Polaka) to brygada zbirów i wykolejeńców, których chyba największym sukcesem militarnym była masakra ludności cywilnej na warszawskiej Ochocie podczas powstania warszawskiego. Samego Kamińskiego spotkała za to słuszna kara śmierci, którą wymierzyli mu po cichu jeszcze w 1944 r. … Niemcy.

§  W maju 1944 r. Armia Krajowa polowała (nieskutecznie, sama ponosząc straty) na płk. Smysłowskiego, Rosjanina w szeregach Abwehry. Rozkaz likwidacji przyszedł z polskiego Londynu. Sam płk Smysłowski niczym się w Warszawie nie naraził Polakom. Jeden z niedoszłych egzekutorów, a w ślad za nim pan Piotr Zychowicz, wysuwają hipotezę, że zamach był inspirowany przez radzieckich agentów usytuowanych w angielskim wywiadzie. Niewykluczone, że tak właśnie było. Nie przeczę. Ale mam też i inne prawdopodobne wyjaśnienie. Może to jednak była w 100% nasza własna, polska inicjatywa. Czy pan płk Smysłowski przypadkiem nie za dużo wiedział o naszych polskich „wstydliwych” sprawach, nie za dużo znał ich szczegółów ? Np. o kulisach i celu wyprawy por. Szadkowskiego, emisariusza marszałka Śmigłego-Rydza do generała Andersa, jesienią 1941 r.  Ostatecznie płk Smysłowski nie zginął z rąk dywersantów AK, nie padł na frontach II wojny światowej, nie trafił też do alianckiej niewoli. Zmarł w Ameryce w 1988 r. Być może gdyby pozostawił pamiętniki (i gdyby je opublikowano), to niektóre karty historii Polski trzeba by napisać od nowa.

***
Omawiając na tym blogu wszystkie poprzednie książki Piotra Zychowicza (też świetne) nieco z Nim polemizowałem, czasem miałem inne zdanie w odniesieniu do Jego niektórych hipotez i wniosków. Można to sprawdzić poprzez autorski katalog tej czytelni. Tym razem nie dostrzegam żadnej zasadniczej sprzeczności naszych poglądów na historię.
Chociaż ? Coś jakbym znalazł ! Proszę to jednak potraktować jako szukanie dziury w całym, w żadnym wypadku nie jako zniechęcenie do lektury.

Na str. 367 książki rozpoczyna się rozdział pt. „Ostateczne rozwiązanie kwestii chrześcijańskiej”. Pozwolę sobie zacytować w całości akapit weń wprowadzający.
„Na pewno nieraz zetknęli się Państwo z tezą, że Holokaust stanowił ostateczne studium prześladowań, jakich Żydzi doznawali przez stulecia od chrześcijan. Że rasistowski antysemityzm NSDAP był wulgarną kontynuacją starego kościelnego antyjudaizmu. Zgodnie z tą teorią Adolf Hitler był „prawicowym ekstremistą”, który dokończył dzieło Świętej Inkwizycji i wypraw krzyżowych”.

W 100% zgadzam się z panem Piotrem Zychowiczem, że (cyt.) „Wszystko to oczywiście wierutna bzdura”. Natomiast absolutnie nie zgadzam się z Jego poglądem o powszechności ww. tezy.
Na pewno nieraz zetknęli się Państwo z tezą, że (…).
Jakie znów „na pewno” i jakie „nieraz”? Ja o istnieniu takiej, pożal się Boże, „tezy”, dopiero teraz się dowiedziałem, z tej właśnie książki ! A już sporo latek stąpam po tym świecie, dużo przy tym czytając i słuchając. Przypuszczam, że Szanownemu Autorowi wpadł w ręce jakiś bardzo, bardzo stary materiał szkoleniowy PZPR (taki najpóźniej z czasów Gomułki) i teraz sam go, niechcący, odkurza i powiela do publicznej wiadomości.


piątek, 20 października 2017

„Sojusz Hitler - Stalin. Błędy i przeoczenia historyków”. Autor: Eugeniusz Guz

Eugeniusz Guz „Sojusz Hitler - Stalin. Błędy i przeoczenia historyków”.
Wydawnictwo Bellona, Warszawa 2017.

Temat to, wydawałoby się, powszechnie znany. Wszyscy choć trochę znający historię wiedzą, że dn. 23 sierpnia 1939 r. Joachim von Ribbentrop poleciał do Moskwy, gdzie w imieniu III Rzeszy (dyktatorsko rządzonej przez Hitlera) zawarł pakt o nieagresji ze Związkiem Radzieckim (rządzonym jeszcze bardziej dyktatorsko przez Stalina), nazwany wkrótce paktem Ribbentrop - Mołotow. Wszyscy też wiedzą, iż do owego paktu został dołączony tajny protokół dzielący II Rzeczpospolitą (mniej więcej po połowie) pomiędzy Niemcy i ZSRR. Większość chyba już także wie, iż nazajutrz po podpisaniu paktu sekretarz ambasady Niemiec w Moskwie, niejaki Hans von Herwarth, dostarczył odpis owego tajnego załącznika dyplomacie amerykańskiemu w Moskwie, licząc iż ten bezzwłocznie przekaże treść dokumentu swoim przełożonym, a ci równie szybko udostępnią ją rządom europejskich demokracji (Anglii i Francji), co zresztą faktycznie nastąpiło.
Von Herwarth do końca życia utrzymywał (potwierdzając to w napisanej przez siebie książce), że działał z pobudek patriotycznych – antynazistowskich, że nienawidził Hitlera i jego polityki, itd., itp.

Większość historyków, w tym Eugeniusz Guz, wątpi jednak w ów samodzielny i diablo odważny wyczyn niemieckiego dyplomaty średniego szczebla. Uważają, że była to intryga von Ribbentropa (dokonana najpewniej za aprobatą samego Hitlera), mająca zniechęcić Anglię i Francję do przyjścia Polsce z efektywną pomocą militarną.
Eugeniusz Guz idzie tu nawet dalej, bowiem wysuwa i uprawdopodabnia jeszcze bardziej śmiałą hipotezę. Twierdzi, iż Niemcy liczyli na szybkie dotarcie odpisu tajnego dokumentu do … Polski, co miało nasze władze (w osobach Śmigłego-Rydza, Mościckiego i Becka) przerazić i uczynić spolegliwymi wobec nie tak znów wygórowanych żądań Hitlera.
Owa informacja jednak do Polski w ogóle nie dotarła – tak przynajmniej twierdzi autor książki, obciążając za to „niedopatrzenie” rząd angielski. Anglicy, którzy w ostatnich tygodniach pokoju podjęli się tajnych negocjacji z Hitlerem (za wiedzą Francji i Polski), postępowali wobec Polski bardzo nielojalnie. Jeśli wojna miała już koniecznie wybuchnąć, to niech pierwsze uderzenie Hitlera zostanie skierowane na wschód, czyli na Polskę. Wcześniej Polska nie może Hitlerowi (na drodze dyplomatycznej) ustąpić, gdyż taka jej dyplomatyczna kapitulacja oznaczałaby pierwszy atak Hitlera na państwa zachodnie. Wtedy Polska, mając zawarty wymuszony układ z Niemcami, oraz znając treść tajnego protokołu do paktu Ribbentrop-Mołotow (stanowiącego o realnym zagrożeniu ze strony ZSRR), nie przyszłaby Zachodowi z pomocą.
I tylko dlatego, aby nas „usztywnić”, Anglia podpisała dn. 25 sierpnia 1939 r. sojusz z Polską. Także dlatego z ponad trzydziestogodzinnym opóźnieniem Anglia przekazała Polsce żądanie Hitlera przyjazdu do Berlina upełnomocnionego przedstawiciela polskiego rządu.

Eugeniusz Guz bardzo skrupulatnie analizuje okoliczności przygotowania i zawarcia umów Hitlera ze Stalinem, jak również ich następstwa. Czyni to w kontekście również polityki angielskiej prowadzonej w tym czasie. Zajmuje się historią dyplomacji europejskiej w latach 1939-1941 (do 22.06.1941 r.), często traktowanej po macoszemu przez innych publicystów historycznych, widzących w tym okresie głównie tzw. kampanię wrześniową w Polsce, napaść ZSRR na Finlandię, blitzkrieg Hitlera w wojnie z Francją i aneksję republik nadbałtyckich przez ZSRR. To oczywiście niemało, ale przecież był to również okres newralgiczny dla wyklarowania się kierunku dalszych wydarzeń. Autor przedstawia wzajemne relacje obu tymczasowych sojuszników – Niemiec i Związku Radzieckiego, wskazując ich ukryte (rzeczywiste) oraz tylko pozorowane zamiary. Dokładnie opisuje przygotowania, przebieg i następstwa wizyty Wiaczesława Mołotowa w Berlinie w dniach 12 i 13 listopada 1940 r. Wydarzenie to miało dalekosiężne skutki – definitywnie przesądziło bowiem o wojnie pomiędzy dotychczasowymi „przyjaciółmi”.

Wątek polski, a jakże, w książce też często się pojawia. Najpierw w kontekście ww. zatajenia przed nami treści tajnego protokołu, później chęci Hitlera stworzenia jednak jakiejś kadłubowej i marionetkowej Polski (na co nie zgodził się Stalin), wreszcie cynicznego kupczenia naszymi interesami przez dyplomację angielską.

Reasumując, książka „jak znalazł” dla pasjonatów historii genezy i pierwszych dwóch lat II wojny światowej. Dzięki niej odkryją kulisy znanych wydarzeń, ale zastanowią się też nad możliwościami politycznych rozwiązań alternatywnych, jak najbardziej realnych w latach 1939-1941.
***

I jeszcze jedno – tym razem moja refleksja własna, chociaż pozostająca w sprzeczności z treścią książki. Otóż nie wierzę, aby faktyczny przywódca II RP, marszałek Edward Śmigły-Rydz, nie dowiedział się w końcu sierpnia 1939 r. (być może dopiero dnia 30 lub 31 sierpnia) o istnieniu i treści tajnego protokołu do paktu Ribbentrop-Mołotow. Uważam, że ta informacja jednak do niego z Zachodu dotarła. Nie stać go było jednak na podjęcie niepopularnego i błyskawicznego działania godnego męża stanu, a mianowicie wysłania ministra Józefa Becka do Berlina z nieograniczonymi pełnomocnictwami. Bez oglądania się na rwetes opinii publicznej w kraju i zagranicą, ale za to postępując w interesie polskiej racji stanu.
Nie stać go było na to, więc wyszło – jak wyszło. Znamy nasz polski bilans otwarcia z dn. 1 września 1939 r. i bilans zamknięcia z dn. 9 maja 1945 r. Ich porównanie wykazuje wielkie spustoszenie materialne, martyrologię ludności i olbrzymie straty demograficzne, kopnięcie terytorium Polski na zachód (ze znacznym pomniejszeniem jej obszaru), oddanie państwa (tylko formalnie niepodległego) w niewolę Stalinowi. Bynajmniej nie musiało do tego dojść. Zdecydowana reakcja Śmigłego nawet tuż po wybuchu wojny (poproszenie o zawieszenie broni) mogła wykreować inne, bardziej korzystne dla Polski scenariusze.

Już marszałek Józef Piłsudski, charakteryzując Śmigłego, napisał, iż nie jest pewien, czy posiada on (Śmigły) dostateczne zdolności w zakresie dokonywania właściwej oceny sił państwa i potencjalnego przeciwnika. Ja w tym miejscu przypomnę, iż uparty gen. Śmigły w czerwcu 1920 r. potrzebował aż kilku powtórzonych rozkazów (w tym od samego Piłsudskiego), aby wreszcie opuścić Kijów po przerwaniu przez bolszewików frontu i wyjścia konarmii Budionnego na nasze tyły. Strach pomyśleć, co by się stało, gdyby wtedy, wraz z kilkudziesięcioma tysiącami polskiego wojska, pozostał w Kijowie i okolicach. Światowa historiografia wojskowa wspominałaby dziś nie tylko „kocioł stalingradzki”, ale też wcześniejszy o 22 lata „kocioł kijowski”. A i przebieg tamtej wojny byłby wtedy na pewno inny (raczej byśmy ją przegrali).

Nie kwestionuję wielkiego i szczerego patriotyzmu Edwarda Śmigłego-Rydza i jego wojskowych kwalifikacji dowódczych. Ale tylko do szczebla dowódcy dywizji, no, powiedzmy, kilku dywizji, czyli jednej z paru w 1939 r. polskich armii. Ale nic więcej !!! Absolutnie nie wódz naczelny !!! Natomiast polityk z niego, w skali międzynarodowej, był wręcz nieudany !!! Choć w polityce wewnętrznej potrafił wyeliminować lub podporządkować rywali z obozu rządzącego Polską po śmierci Józefa Piłsudskiego. Co jednak, jak bezlitośnie wykazała historia, w konsekwencji przyniosło olbrzymią szkodę dla najżywotniejszych interesów Polski (wykazaną poprzez porównanie ww. „bilansów”). Wątpię, aby do niej doszło, gdyby w 1939 r. polską politykę zagraniczną kreował Józef Beck w ścisłym porozumieniu z Walerym Sławkiem na stanowisku premiera lub prezydenta.
W tym miejscu dodam, iż powszechnie spostrzeganym błędem jest obarczanie wyłączną odpowiedzialnością za tę szkodę ówczesnego szefa polskiej dyplomacji. Poczynając od I kwartału 1939 r. minister Józef Beck stał się jednak już tylko faktycznym wykonawcą poleceń „drugiej osoby w państwie” (formalnie drugiej, a praktycznie pierwszej), czyli właśnie marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza.


wtorek, 10 października 2017

„Szepty. Zycie w stalinowskiej Rosji”. Autor: Orlando Figes

Orlando Figes „Szepty. Zycie w stalinowskiej Rosji”.
Wydawnictwo Magnum, Warszawa 2013.

Kraj Rad w czasach, gdy rządził nim Józef Stalin, to niezwykle „wdzięczny” temat opracowań literackich – od monografii stricte naukowych poczynając, a na powieściach beletrystycznych kończąc. A pomiędzy wymienionymi gatunkami prozy odnajdziemy jeszcze kilka innych: literaturę popularnonaukową, eseje historyczne, literaturę piękną oraz pamiętniki i wspomnienia tych osób, którym udało się przeżyć dyktatora.
Dla mnie osobiście ta tematyka była zawsze frapująca, pewnie dlatego, iż przez prawie cały okres PRL ją przemilczano - aż do drugiej połowy lat 80., tj. do nastania w ZSRR czasów „głastnosti” Gorbaczowa. A do października 1956 r. tematykę tę wręcz zakłamywano, historię zastępowano wówczas propagandą.
Oprócz szkolnych podręczników i bardziej ambitnej literatury historycznej, tej wydanej już po 1956 r., zawierającej jednak przemilczenia i pełnej aluzyjnych niedomówień (trudnodostępnej w peerelowskich księgarniach), historię poznawałem z audycji Radia Wolna Europa i in. zachodnich rozgłośni, oraz z opowiadań babci po kądzieli. Jej mąż a mój dziadek już nie zdążył mnie historycznie dokształcić – zmarł, gdy miałem 6 lat. Na szczęście wcześniej miał możność wiele przekazać swojej żonie, kobiecie oczytanej i inteligentnej. A miał jej o czym opowiadać – był rosyjskim uchodźcą politycznym do Polski. W 1920 r., zmobilizowany do Armii Czerwonej, przeszedł z całym oddziałem Kozaków na stronę polską i następnie uczestniczył w wojnie polsko-bolszewickiej już po prawidłowej stronie, właściwej dla jego „burżuazyjnego” pochodzenia i wyższego wykształcenia. Dlaczego nie wybrał Denikina albo Wrangla ? Czort raczy wiedzieć, pewnie nie miał ku temu okazji. Z przekazów rodzinnych wiem, że w czasach międzywojennych dziadek bardzo interesował się sytuacją po wschodniej stronie granicy II Rzeczypospolitej. Dotarły do niego informacje, iż niedorżnięci w wojnie domowej członkowie jego rodziny gnili później (w latach 30. ub. wieku) w łagrach.
I właśnie czytając „Szepty (…)” miałem czasem na myśli tę i moją nigdy niepoznaną rodzinę - dość bliską, w końcu to byli dziadkowie, wujowie i kuzyni mojej matki. W normalnych warunkach miałbym okazję ich poznać w latach dzieciństwa i wczesnej młodości. Dzięki książce odwzorowałem sobie nie tylko ich materialne warunki bytowania w radzieckim raju, ale także ich myśli, poglądy, a także płonne nadzieje na możliwie optymalne ułożenie sobie życia w radzieckich realiach.

„Szepty (…)” to pół na pół książka popularnonaukowa i eseistyczne opracowanie wspomnień wybranych „ludzi radzieckich” - zarówno tych prostych, wywodzących się chłopstwa i klasy robotniczej, jak też przedrewolucyjnej inteligencji i szlachty. W większości osób, które do literatury trafiły tylko dzięki wspomnieniom spisanym i opublikowanym przez Orlando Figesa i in. autorów, na których on się powołuje. Bohaterami książki Orlando Figes uczynił jednak także słynnych radzieckich pisarzy, Konstantego Simonowa i Aleksandra Fadiejewa, bardzo interesująco przedstawiając ewolucję ich poglądów (Fadiejewa wpędziła ona wyrzuty sumienia, alkoholizm i w końcu w samobójstwo).

Orlando Figes w każdym z dziewięciu rozdziałów książki przedstawia najpierw ogólnie sytuację społeczno-ekonomiczną w Związku Radzieckim w poszczególnych, dających się wyodrębnić okresach istnienia tego państwa. Czytamy więc o leninowskim, wolnorynkowym NEP-ie, ale też o odchodzeniu w latach 20. ub. wieku od tradycyjnego modelu rodziny, próbach marginalizacji i deprecjacji instytucji małżeństwa. Później mamy przymusową kolektywizację rolnictwa, wielki głód i industrializację, ale też stalinowski powrót do rodziny rozumianej jako podstawowa komórka społeczna (za Stalina znacznie utrudniono rozwody, zawarciu małżeństwa przywrócono uroczysty, choć świecki charakter, zakazano też aborcji i homoseksualizmu). Następnie Wielki Terror lat 1937 i 1938, II wojna światowa z jej następstwami ekonomicznymi i demograficznymi, powojenne lata niespełnionych nadziei, odwilż za czasów Chruszczowa, zastój za Breżniewa, i tak aż do pieriestrojki Gorbaczowa.
Każdorazowo po takim obszernym wprowadzeniu w realia konkretnej radzieckiej epoki spotykamy się z członkami 14-tu rodzin żyjących w tamtych czasach. Autor, dla ułatwienia czytelnikowi śledzenia ich losów, na początku książki zamieścił tablice genealogiczne owych rodzin. A były to losy niezwykle ciężkie. Jeśli nie skończyły się rozstrzelaniem lub zsyłką (najczęściej bezpowrotną) do łagru, śmiercią podczas wojny, to charakteryzowały się podwójnym życiem (stąd tytułowe szepty) i nierzadko degrengoladą moralną - donosami na sąsiadów i kolegów z pracy, wyrzekaniem się aresztowanych najbliższych członków rodziny, itp.

Książka obszernie charakteryzuje warunki życia społeczeństwa w radzieckim raju, z konkretnymi i udokumentowanymi przykładami. Naprawdę gorąco ją polecam.

W powyższym tekście pisałem o radzieckim raju nie używając cudzysłowu. Dlaczego? Ano dlatego, ponieważ aż do II wojny światowej większość tzw. ludzi radzieckich była przekonana, że naprawdę mieszka w raju na ziemi. Propaganda skutecznie robiła im wodę z mózgów przedstawiając warunki życia na Zachodzie jako koszmar dla tamtejszych robotników i chłopów, ciemiężonych przez krwiopijców – kapitalistów. Nie było możliwości słuchania zagranicznych rozgłośni radiowych, czytania zagranicznej prasy, wyjazdów turystycznych do innych państw, a granice ZSRR były bardzo szczelnie zamknięte.
Z tego też powodu tzw. ludzie radzieccy w większości wierzyli w winę osób skazanych w latach Wielkiego Terroru. Po prostu nie mieściło im się w głowach, aby podejrzewać, iż publiczne (!) procesy moskiewskie członków (do niedawna) najwyższych władz partyjnych i państwowych mogły zostać sfingowane, a oskarżeni zmuszeni torturami do przyznania się.
O tym również traktuje polecana dziś książka.


poniedziałek, 2 października 2017

„Dziewięć spojrzeń na Powstanie Warszawskie (w latach 1969-2014)”. Autor: Zbigniew Sebastian Siemaszko

Zbigniew S. Siemaszko „Dziewięć spojrzeń na Powstanie Warszawskie (w latach 1969-2014)”.
Autor sam redagował i korygował swoją książkę. Londyn, Warszawa, 2014.
Dystrybucja w Polsce: Wydawnictwo LTW, Łomianki.

Dziś mija 73. rocznica kapitulacji powstania warszawskiego, wydarzenia bardzo ważnego w naszej najnowszej historii. To truizm, ale przecież głęboko zakotwiczony w duszy każdego z nas. Oglądamy filmy wojenne poświęcone powstaniu, przy różnych okazjach - niekoniecznie uroczystych, gdyż także prywatnie i po kielichu - śpiewamy powstańcze piosenki. Osobiście nieraz wykonuję zestaw swoich domowych ćwiczeń gimnastyczno-kulturystycznych słuchając (dla podtrzymania animuszu) utworów z płytki CD zatytułowanej „Piosenki powstania warszawskiego” z nagraniami dokonanymi przez 4everMUSIC.

Tyle gwoli populizmu. Osobom mającym już podstawową wiedzę nt. powstania warszawskiego proponuję dziś niezwykle ciekawą książkę (w zasadzie książeczkę, gdyż to raptem 224 strony formatu A5) autorstwa znanego polskiego emigracyjnego publicysty, który powstanie uczynił jednym ze swoich najważniejszych tematów i któremu poświęcił kilkadziesiąt lat dociekań historycznych.
Zbigniew Sebastian Siemaszko (ur. 1923), polski emigracyjny historyk i pisarz, ma b. ciekawy życiorys, który opowiedział nam w trzech książkach autobiograficznych, a które z czasem też postaram się tu omówić (zaintrygowała mnie bowiem ta postać).
Dziś będzie natomiast o jego publikacjach okolicznościowych z okazji kolejnych rocznic powstania warszawskiego, niekoniecznie okrągłych.
Autor, w dniach powstania niespełna 21-letni żołnierz, przebywał w tamtym czasie w Anglii pod Londynem, gdzie pełnił służbę radiotelegrafisty w centrali radiowej Sztabu Naczelnego Wodza, którym był wtedy jeszcze gen. Kazimierz Sosnkowski. Przez ręce młodego łącznościowca przechodziło w tamtych gorących dniach wiele depesz do i z kraju, a także pomiędzy rządem w Londynie a gen. Sosnkowskim przebywającym czasowo we Włoszech. Świadomość, iż stał się świadkiem epoki, zainspirowała wkrótce Zbigniewa Siemaszko do zajęcia się publicystyką historyczną, co czynił w chwilach wolnych od pracy zawodowej elektronika w przemyśle Wielkiej Brytanii. Własną wiedzę nabytą podczas służby radiotelegrafisty pogłębiał na podstawie relacji innych osób (polityków, wojskowych, uczestników i świadków wydarzeń), przeprowadzając z nimi w tym celu długie osobiste rozmowy. W ten sposób stał się z czasem uznanym ekspertem w zakresie historii powstania, a na jego publikacje nieraz powołują się dziś historycy z tytułami profesorskimi.
Zbigniew S. Siemaszko pisze o genezie i przebiegu powstania warszawskiego bez retuszu, bezlitośnie ukazując jego polityczny i militarny bezsens. Kreśli sylwetki wyższych oficerów Armii Krajowej i przedstawicieli rządu emigracyjnego w Londynie, odpowiedzialnych za doprowadzenie do wybuchu powstania. Wszystko to przedstawia w kontekście długofalowej i cynicznej polityki Stalina, przy faktycznej bezsilności Churchilla. Zajmuje się też postacią tajemniczego Józefa Retingera, przedstawia okoliczności jego misji do kraju w miesiącach bezpośrednio poprzedzających rozpoczęcie powstania. Wysuwa hipotezę jego współpracy z angielskimi tajnymi służbami (co w zasadzie można uznać za pewne) i z … Gestapo, bazując na relacji znanej i wiarygodnej osoby. Podejmując tę współpracę Retinger miał uratować sobie życie, a Niemcy – pozwalając mu na powrót do Anglii – uczynili go swoim nieformalnym emisariuszem.

Tyle gwoli zachęty do sięgnięcia po tę książkę, której lekturę pozwolę sobie określić jako obowiązkową – mając na myśli osoby poważnie zainteresowane historią powstania warszawskiego.