poniedziałek, 27 grudnia 2021

"Stalingrad". Autor: Theodor Plievier

 

Święta, święta i … już po świętach. Czas upływa szybko. Wszystkim moim Czytelniczkom i Czytelnikom życzę teraz Szczęśliwego Nowego 2022 Roku. Oby był on dla Państwa lepszy niż ten właśnie mijający. A na okołonoworoczne wolne dnie polecam lekturę poniżej opisanej książki (przypuszczam, że dostępnej w bibliotekach publicznych).

Theodor Plievier „Stalingrad”

Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, Warszawa 1958

O autorze można poczytać np. tu:

Theodor Plievier – Wikipedia, wolna encyklopedia

Przez chwilę o tym konkretnym egzemplarzu książki. Pochodzi z jej wydania pierwszego (1958), tj. tylko o 7 lat młodszego ode mnie. Ówczesna cena detaliczna 31 zł. Ale na ostatniej stronie widnieje wpisana ołówkiem cena antykwaryczna 200 zł – to dowód, że do mojego prywatnego księgozbioru książka trafiła gdzieś tak pod koniec lat 80. lub na początku lat 90. ub. wieku. I spoczywała tam, zawieruszona i nieprzeczytana, aż do grudnia 2021 r. W dniu, gdy to piszę, jestem świeżo po jej lekturze. W księgarniach proszę książki nie szukać. Raczej w bibliotekach publicznych – w czasach PRL miała kilka wydań. A gdyby ktoś chciał ją nabyć na własność (polecam!), to pomoże mu Internet – spostrzegłem tam kilka ofert sprzedaży po tylko kilkanaście zł za egzemplarz. Tłumaczenie angielskie (wersję elektroniczną) można sobie ściągnąć za darmo.

Do nazwy wydawnictwa i czasów publikacji proszę się nie uprzedzać. Żadnej agitacji proradzieckiej Państwo się nie spodziewajcie. Na 591 stronach (tego wydania) znajdujemy bardzo realistyczną powieść dokumentalną, napisaną dla czytelnika niemieckiego już w 1945 r. Recenzowany tu w poprzednim artykule Erich Stahl nieco przesadził twierdząc, że przeszedł piekło na froncie wschodnim. On bowiem zahaczył tylko o przedsionek piekła. Rzeczywiste inferno Niemców zaistniało pod i w Stalingradzie! Theodor Plievier przedstawił opis bytowania żołnierzy Wehrmachtu w coraz to bardziej kurczącym się kotle stalingradzkim (listopad 1942 – luty 1943). Nie tylko zaciętych walk z okrążającą ich Armią Czerwoną, ale też zakwaterowania, wyżywienia, zaopatrzenia, opieki medycznej. Wszystko to szybko okazało się niedostateczne. Zakwaterowanie frontowych żołnierzy miało miejsce w prowizorycznych bunkrach, w wykopanych i okrytych tylko brezentem dołach, także w ruinach domów – przy zawiejach śnieżnych i temperaturze sięgającej minus 30 st. C. Wyżywienie było skąpe, niekiedy żadne. Zaopatrzenie w broń i amunicję też szwankowało – zwłaszcza gdy przedwcześnie wysadzano w powietrze własne magazyny, aby nie dostały się w ręce wroga. Opieka medyczna nad olbrzymią liczbą żołnierzy (chorych, rannych, z ciężkimi odmrożeniami) była iluzoryczna. Nielicznym lekarzom szybko zabrakło lekarstw, środków znieczulających, z czasem też materiałów opatrunkowych. Nieleczeni pacjenci tłoczyli się i masowo umierali w zimnych piwnicach – także z chłodu, głodu i ostrzału artyleryjskiego. Generalnie wśród oblężonych powstawał coraz większy chaos, zauważalny również w systemie dowodzenia obroną.

Bohaterami powieści Plievier uczynił kilkunastu żołnierzy Wehrmachtu, z których większość uśmiercił. Padli w boju lub zmarli z ran i odmrożeń, nie otrzymawszy właściwej (bądź żadnej) pomocy lekarskiej. Postacie te były autentyczne lub autor wprowadził je do powieści na podstawie konkretnych pierwowzorów. Owi bohaterowie książki to żołnierze w stopniach od szeregowca do generała – różnego pochodzenia społecznego i wykształcenia, różnych światopoglądów oraz oczywiście różnych charakterów. Generalnie, z małymi wyjątkami, odważni i dobrze sprawujący się na polu walki. Swojego Führera przestawali szanować na ogół dopiero wtedy, gdy uświadomili sobie nierealność odsieczy i nieuchronność klęski. Autor pokrótce przedstawił też ich wcześniejsze losy, zanim trafili do Stalingradu. Kilku wysłano tam drogą lotniczą już po zamknięciu pierścienia radzieckiego okrążenia. W tym niektórych na własną prośbę – uroili sobie, że uczestnictwo w bitwie stalingradzkiej zapewni im wysokie odznaczenia bojowe i przyspieszy drogę awansową. Oczywiście po odblokowaniu kotła, w co święcie przed odlotem do okrążonej armii, na jeszcze jej funkcjonujące lotnisko, uwierzyli.

Reasumując, książka przedstawia niezwykle realistyczny obraz kilkudziesięciu dni walk w oblężeniu, jak też zawiera opisy różnych żołnierskich zachowań, charakterów i refleksji wywołanych tragiczną sytuacją. Miłośnicy dobrej literatury pola walki na pewno się nie rozczarują.

PS.1. Jak dowiedziałem się z powołanej na wstępie notki w Wikipedii, „Stalingrad” to tylko jedna część wojennej trylogii Plieviera, pozostałe to „Moskwa” i „Berlin”. Tych dwóch innych nie znam, zdaje się, że nie było ich polskich wydań.

PS.2. Kończąc (na razie) omawianie lektur dotyczących frontu wschodniego II wojny światowej, pragnę zachęcić osoby zainteresowane tą tematyką do zajrzenia do katalogu tematycznego 7, poprzez który można dotrzeć do moich opisów innych książek temu poświęconych. M.in. świetnego opracowania pt. „Ostkrieg. Front wschodni: wojna na wyniszczenie”, którego autorem jest amerykański historyk Stephen G. Fritz.

 

czwartek, 16 grudnia 2021

„Przeszedłem piekło z Waffen-SS na froncie wschodnim”. Autor: Erich Stahl

 

Z okazji zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia proszę przyjąć ode mnie najserdeczniejsze życzenia – aby nadchodzące Święta były dla Państwa zdrowe, wesołe, wolne od kłopotów, spędzone przy suto zastawionym rodzinnym stole. I aby pod choinką każdy znalazł prezent dla siebie – najlepiej książkę o tematyce historycznej (niezdecydowani, zanim wejdą na stronę księgarni internetowej, mogą coś wybrać wg katalogów tego bloga).

Poprzedni artykuł dotyczył relacji z frontu wschodniego, tworzonych na gorąco przez radzieckiego korespondenta wojennego. Dziś też będzie o piekle Ostfront, tyle że opisanym już po wojnie, na podstawie zachowanych notatek, przez oddelegowanego na ów front niemieckiego propagandystę.

Erich Stahl „Przeszedłem piekło z Waffen-SS na froncie wschodnim”

Wydawnictwo Vesper, Czerwonak 2019

Jest to kolejna pozycja literatury wspomnieniowej pola walki. Ale takiej bardziej ambitnej, wzbogaconej o osobiste refleksje natury polityczno-ideologicznej. Autor-narrator (nie należy go mylić z generałem Luftwaffe o tym samym imieniu i nazwisku) to młody podoficer SS, awansowany na pierwszy stopień oficerski SS dopiero jesienią 1944 r. Podczas lektury proponuję mieć założoną zakładkę na str. 367, na której zamieszczono wykazy stopni wojskowych Wehrmachtu, Waffen-SS i ich odpowiedników w Wojsku Polskim. Będzie to bardzo pomocne, bo niby skąd polski czytelnik ma wiedzieć, że np. SS-Unterscharführer to plutonowy, a SS-Untersturmführer to podporucznik. Stahl jest esesmanem nietypowym – pełni rolę oddelegowanego na front partyjnego funkcjonariusza pionu propagandy. W czasie służby bywa przenoszony pomiędzy różnymi jednostkami Waffen-SS, jak też wzywa się go do Niemiec na dłuższe, nieraz kilkutygodniowe pobyty, niebędące jednak należnymi urlopami. Podczas jednego z takich powrotów do Rzeszy przyjmuje go sam Goebbels. Wojując na froncie wschodnim Stahl przebywa na pierwszej linii, nieraz cudem unika śmierci, natomiast od radzieckich pocisków padają martwi, znajdujący się tuż obok, jego towarzysze broni.

Książka została napisana już po wojnie, na pewno z dużą dozą autocenzury. Duża jej szczegółowość świadczy o zachowanych notatkach sporządzanych na gorąco podczas wojny. Jednak o zbrodniach niemieckich autor tylko ogólnie nadmienia, iż takowe były, nawet bardzo poważne, ale już ich nie precyzuje. W przeciwieństwie do opisów zachowywania się czerwonoarmistów, niepatyczkujących się z jeńcami niemieckimi czy ludnością cywilną Niemiec i Węgier. Stahl rzeczywiście przedstawia tytułowe piekło frontu wschodniego, równolegle jednak snuje własne refleksje polityczne, przyjaźnie odnosi się do ludności cywilnej na obszarze okupowanym. Sam jawi się jako prawdziwy narodowy socjalista, pozostający wierny ideałom z okresu genezy tego ruchu w latach dwudziestych XX wieku. Antysemitą rzekomo nie jest. Podczas pobytu na wschodzie ma krótko kochankę, której córeczka jest pół-Żydówką i ani mu przez myśl nie przechodzi, aby ją zadenuncjować. Matka dziecka bardziej się o to obawia ze strony sąsiadów niż tego esesmana. Stahl praktycznie od razu, już w 1941 r., spostrzega olbrzymią szansę na wygranie wojny, gdyby tylko Hitler ogłosił ją jako wojnę wyzwoleńczą ludności ZSRR, skasował na podbitym obszarze kołchozy, rozdał chłopom ziemię oraz dał broń do ręki narodom ciemiężonym i skrwawionym przez komunizm – utworzył z nich bitne dywizje żołnierzy żywiących zrozumiałą nienawiść do systemu radzieckiego. To, że tak się nie dzieje, mocno go frustruje, czemu daje wyraz podczas pobytów w Niemczech. Nie przysparza mu to sympatii, partyjni przełożeni go upominają i krytykują, a koledzy z pionu propagandy „na wszelki wypadek” się wobec niego dystansują. Prześladowany wprawdzie nie jest, ale jego droga awansowa zostaje mocno spowolniona. Odsyła się go z powrotem na front wschodni, gdzie naprawdę walczy na pierwszej linii.

Poloniców w tej książce brak. Polska a nawet Generalne Gubernatorstwo jakby w ogóle nie istniały, mimo że autor także i przedwojenne ziemie polskie przemierzał wraz z frontem. To jakby temat tabu, być może ze względu na wydanie tej książki w 2009 r. w … USA. I tu dochodzimy do sedna – polecana dziś Państwu książka to tłumaczenie z jej amerykańskiego wydania w języku angielskim, a nie z oryginału niemieckiego. Ale dodam, że to polskie tłumaczenie jest doskonałe, wzbogacone w przypisach przez tłumacza p. Sławomira Kędzierskiego cennymi objaśnieniami historycznymi, nieraz prostującego niewiedzę bądź niepamięć autora. Choć swoją drogą – szkoda, że to tylko tłumaczenie z tłumaczenia. Oryginał wydania niemieckiego być może jest bardziej szczery i dosadny, przez co zapewne mocno kontrowersyjny, ale też wiarygodniej ukazujący osobowość autora. Niewykluczone bowiem, iż amerykańskie wydanie książki zostało przeredagowane i skrócone. Aby m.in. nie drażnić naszej Polonii.

PS. Pan Sławomir Kędzierski również doskonale się spisał tłumacząc z języka angielskiego książkę pt. Od własnej kuli. Tajna wojna między aliantami, wydaną w 2007 r. przez wydawnictwo Bellona. Autorzy: Lynn Picknett, Clice Prince, Stephen Prior. Wyszedł poza rolę tłumacza zamieszczając niezbędne przypisy historyczne. Książka została już omówiona na tym blogu.

 

czwartek, 9 grudnia 2021

„Pisarz na wojnie. Na szlaku bojowym Armii Czerwonej 1941-1945”. Autor: Wasilij Grossman

 

Dwa poprzednie wpisy dotyczyły książek o froncie wschodnim, autorstwa historyków rosyjskich. Dziś o tym froncie również oczami rosyjskimi, ale nie historyka lecz bezpośredniego obserwatora, radzieckiego korespondenta wojennego.

Wasilij Grossman „Pisarz na wojnie. Na szlaku bojowym Armii Czerwonej 1941-1945”

Opracowanie: Antony Beevor i Luba Winogradowa

Wydawnictwo Magnum Ltd., Warszawa 2018

Angielski profesor Antony Beevor i współpracująca z nim (głównie w zakresie tłumaczenia z języka rosyjskiego) Luba Winogradowa dokonali wyboru korespondencji wojennej – służbowej i prywatnej Wasilija Grossmana, nadając zebranym opisom walk na froncie wschodnim charakter usystematyzowanego reportażu wojennego. Uzupełnili go o informacje biograficzne dotyczące tego radzieckiego pisarza i zarazem korespondenta wojennego (żyjącego w latach 1905-1964). Obszerne teksty Grossmana są w książce przeplatane niezbędnymi objaśnieniami i komentarzem prof. Beevora, niekiedy też prostującego zauważone nieścisłości historyczne.

Spisane obserwacje wojenne Grossmana są niewątpliwie bardzo interesujące, ukazują obraz walk na pierwszej linii różnych odcinków frontu. Tym niemniej ani na chwilę nie należy zapominać, iż są to teksty w zamyśle propagandowe, mające podnieść morale ich czytelników – zarówno żołnierzy, jak i cywilów wspomagających ciężką pracą radziecki wysiłek wojenny. O ciemnych stronach walk frontowych – terrorze zagraditielnych otdiełowSmiersza, czy o traktowaniu niemieckich jeńców i ludności cywilnej – autor ledwie przebąkuje. Za najbardziej interesujące należy uznać opisy walk pod i w Stalingradzie, oraz na łuku kurskim. Ten pierwszy opis jest niekompletny, ponieważ Grossmana odwołano stamtąd jeszcze przed kapitulacją von Paulusa (mającą miejsce na początku lutego 1943 r.), natomiast drugi – wraz z załączoną mapką – przystępnie i dokładnie obrazuje pancerną batalię mas czołgowych z lipca 1943 roku, po której Niemcy byli już tylko spychani na zachód i nie odzyskali inicjatywy strategicznej.

Pozafrontowe okropności wojny Wasilij Grossman również obszernie relacjonuje piórem korespondenta wojennego. Oczywiście głównie te dotykające ludność pod okupacją niemiecką. Polskiego czytelnika najbardziej zainteresuje i zaszokuje realistyczny reportaż pt. „Treblinka” (rozdział 24, str. 288-315), w którym autor przedstawia organizację i funkcjonowanie tego obozu śmierci, łącznie z sylwetkami i działaniami zbrodniczych funkcjonariuszy. Czyni to w szczegółach, m.in. drobiazgowo opisuje ostatnią drogę osób skazanych na śmierć (nie zawsze tego świadomych), wiodącą od rampy kolejowej do komory gazowej. Jest to lektura doprawdy wstrząsająca i nie dziwię się, że radzieccy żołnierze – poznawszy ją z Krasnoj Zwiezdy – nieraz wyzbywali się resztek litości wobec pokonanych Niemców. I nie ma się co po latach wymądrzać i moralizować. Proszę się postawić w ich sytuacji. Ty, Drogi Czytelniku, gdybyś w 1944 r. miał 20 lat, taką porażającą wiedzę i automat w ręku, też zapewne nie miałbyś skrupułów. Ja – będąc w podobnej sytuacji i trzymając pod lufą dopiero co schwytanych wojennych zbrodniarzy z SS-Einsatzgruppe – wątpliwości raczej bym nie miał. Innych poloniców w książce prawie brak, co należy złożyć na karb cenzury wojennej, podporządkowanej politycznym planom Stalina wobec naszego kraju.

PS. Tym z Państwa, którym przywołany powyżej termin SS-Einsatzgruppe nie mówi nic, lub niewiele, polecam książkę pt. Mistrzowie śmierci. Einsatzgruppen. Tytuł angielskiego oryginału: Masters of Death. The SS-Einsatzgruppen and the Invention of the Holocaust. Autor: Richard Rhodes. Egzemplarz przeze mnie posiadany został wydany w 2007 r. przez warszawski Dom Wydawniczy Bellona. Na tym blogu książka nie była jeszcze opisywana (niewykluczone, że uczynię to w przyszłości).

 

poniedziałek, 29 listopada 2021

„Jak Związek Radziecki wygrał wojnę”. Autor: Mark Sołonin

 

Mark Sołonin „Jak Związek Radziecki wygrał wojnę”

Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o., Poznań 2021

Na książkę składa się 9 artykułów autora, tematycznie związanych z genezą i przebiegiem II wojny światowej, głównie na froncie wschodnim. Tytuł jednego z nich (będącego przedostatnim rozdziałem) posłużył zarazem za tytuł książki. Autor przedstawia w nim polityczne i militarne błędy Hitlera, przesądzające o klęsce Niemiec w wojnie ze Związkiem Radzieckim. Równocześnie podkreśla pośredni, ale jednak decydujący wpływ innych teatrów wojny na ograniczenia kadrowe i logistyczne sił Wehrmachtu, Waffen SS i Luftwaffe operujących na wschodzie. Walki w Afryce, we Włoszech, lądowanie w Normandii (utworzenie frontu zachodniego), front powietrzny nad Niemcami, bitwa o Atlantyk, partyzantka w Jugosławii i Grecji (Polska nie jest wspomniana) – wszystko to bardzo angażowało wojenny potencjał niemiecki w latach 1941-1945. Autor szczegółowo również wymienia rodzaje i ilości sprzętu oraz materiałów wojennych przekazanych Związkowi Radzieckiemu przez USA i Wielką Brytanię. Stawia tezę, iż ZSRR samotnie walczący z III Rzeszą wojnę by na pewno przegrał. Swoje wnioski obudowuje wyliczeniami z zakresu ekonomiki wojennej.

W rozdziale pt. „Blokada Leningradu. Fakty i pytania” Mark Sołonin przedstawia okoliczności ponaddwuletniego oblężenia miasta przez Niemców i Finów, panujące w nim warunki, m.in. podaje faktyczne przyczyny śmierci głodowej ok. 600 tys. cywilnych mieszkańców miasta. Dowodzi, iż udzielenie im pomocy było technicznie wykonalne, a argumentacja o szczelności niemieckiej blokady ma charakter propagandowy. Faktycznie nie było bowiem politycznej woli skierowania do Leningradu większych dostaw żywności. Powszechny niedobór wojenny spowodował wykreślenie wyżywienia tamtejszej ludności z listy ówczesnych zadań priorytetowych.

Ciekawy jest również rozdział pt. „Monachium i Moskwa”, w którym autor ukazuje cynizm polityki Stalina podczas kryzysu monachijskiego we wrześniu 1938 r. Rząd Czechosłowacji bardzo liczył na obiecaną pomoc radziecką. W krytycznych dniach wręcz o nią zabiegał, napotykając jednak po stronie ZSRR na formalne trudności proceduralne (tzw. grę na zwłokę). Gdy już uległ i pogodził się z dyktatem monachijskim, wtedy dyplomacja radziecka udała z tego powodu zaskoczenie i zdziwienie. Mark Sołonin twierdzi, że wojskowa pomoc radziecka mogła zostać udzielona Czechosłowacji przez terytorium Rumunii.

W kolejnych rozdziałach autor zaprzecza nieprzygotowaniu ZSRR do wojny z Niemcami, opisuje wybrane bitwy 1941 r., swoje wnioski dokumentując wyliczeniami, jak już to określiłem, właściwymi dla ekonomiki wojennej. Czytelnik niechcący wchodzić w takie szczegóły może te partie książki szybciej przekartkować, zapamiętując tylko ogólne przesłanie ich treści.

Ostatni rozdział dotyczy amerykańsko-radzieckiego wyścigu w zakresie zbrojeń nuklearnych, rozpoczętego już w 1945 r. Autor m.in. dowodzi, iż radziecka udana próba wybuchu bomby atomowej w 1949 r. bynajmniej nie oznaczała możliwości ewentualnego jej wykorzystania na polu walki. ZSRR nie był bowiem jeszcze technicznie przygotowany do jej powietrznego przeniesienia i zdetonowania.

 

piątek, 19 listopada 2021

„Straszliwe zwycięstwo. Prawda i mity o sowieckiej wygranej w drugiej wojnie światowej”. Autor: Borys Sokołow

 

Borys Sokołow „Straszliwe zwycięstwo. Prawda i mity o sowieckiej wygranej w drugiej wojnie światowej”

Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o., Kraków 2021

Rosyjski historyk, bazując na badaniach archiwów, relacjach świadków, własnych analizach i obliczeniach oraz wybranej literaturze przedmiotu, przedstawia oraz komentuje przebieg „wielkiej wojny ojczyźnianej”, toczonej od dnia 22 czerwca 1941 r. do dnia 8 maja 1945 r. pomiędzy III Rzeszą a Związkiem Radzieckim. Miło się to czyta, zwłaszcza czytelnikowi polskiemu. Treść książki w niczym bowiem nie przypomina oficjalnych wersji głoszonych dawniej przez historiografię radziecką, a obecnie przez współczesną rosyjską. Poniżej pozwolę sobie wypunktować najważniejsze tezy autora o tym świadczące.

§  Stalin był na równi z Hitlerem odpowiedzialny za wybuch II wojny światowej. Atak ZSRR na Polskę w dniu 17 września 1939 r. rosyjski autor określa jako wbicie nam noża w plecy. W 1940 r. Stalin liczył na wyczerpującą wojnę okopową pomiędzy Francją a Niemcami. Po wzajemnym wykrwawieniu się przeciwników Armia Czerwona ruszyłaby na zachód, dotarła do Atlantyku i na opanowanym obszarze zapewne zostałby ustanowiony jedyny sprawiedliwy ustrój polityczno-społeczny na świecie, czyli ówczesny radziecki „raj” (tfu, tfu).

§  Nie powołując się na współczesnego prekursora tej idei, Wiktora Suworowa, prof. Borys Sokołow dochodzi do identycznego wniosku: w lipcu 1941 r. miało dojść do ataku stalinowskiego ZSRR na hitlerowskie Niemcy, ale Hitler zdołał uśpić czujność Stalina i wyprzedził go o kilka tygodni. Trudno to jednak nazwać atakiem stricte prewencyjnym, gdyż obaj dyktatorzy – po fiasku wizyty Mołotowa w Berlinie w listopadzie 1940 r. – już wzajemnie szykowali się do wojny ze sobą. Stalin przy tym nie wierzył, aby Hitler – nie mając zawartego rozejmu z Wielką Brytanią – zdecydował się na uruchomienie nowego frontu wojny. Uwierzył dopiero w przeddzień napaści Niemiec, wtedy było już jednak za późno na wydanie i wdrożenie odpowiednich dyrektyw militarno-organizacyjnych.

§  Armia Czerwona, pomimo potencjału materialnego dorównującego, a nawet przewyższającego Wehrmacht i inne niemieckie formacje zbrojne, znacznie ustępowała przeciwnikowi pod względem potencjału ludzkiego. Oczywiście nie pod względem jego liczebności (tu bowiem znacznie górowała) lecz jakości, czyli wyszkolenia bojowego. Poczynając od szeregowego rekruta, a kończąc na najwyższej kadrze dowódczej i systemie dowodzenia, była wyraźnie gorsza od armii niemieckiej, co powodowało olbrzymie straty podczas wszystkich bitew, także tych toczonych już w 1945 r. Radzieccy dowódcy, w tym sam Stalin, dopiero uczyli się współcześnie wojować. Ich stałą taktyką było szafowanie krwią żołnierską, nieliczenie się z własnymi stratami osobowymi. Temu zawdzięczali powodzenie historycznych ofensyw, przełamywanie niemieckich linii obronnych, itp. Ale nie tylko temu.

§  Autor, akcentując fakt zaangażowania na froncie wschodnim gros sił niemieckich, równolegle stawia jednak tezę, iż bez udziału w wojnie aliantów zachodnich Niemcy byłyby w stanie skierować na tenże front wschodni siły jeszcze większe, zdolne do pokonania ZSRR. Bitwa na Łuku Kurskim latem 1943 r. była już prawie przez Wehrmacht i Waffen SS wygrana, ale w tym samym czasie alianci wylądowali na Sycylii i na Półwyspie Apenińskim, wyeliminowali Włochy z wojny, co spowodowało pilną konieczność ściągnięcia z frontu wschodniego części niemieckich sił pancernych celem skierowania ich do Italii. I analogicznie: letnie ofensywy radzieckie rok później mogły być skuteczne tylko dzięki zaangażowaniu sił niemieckich na nowo otwartym froncie francuskim po wylądowaniu aliantów w Normandii w czerwcu 1944 r. Poza tym przez cały czas trwania wojny Luftwaffe nie mogła przeznaczyć odpowiedniej liczby samolotów do walk na froncie wschodnim, tocząc obronną batalię powietrzną z nalotami brytyjskimi i amerykańskimi, niszczącymi m.in. wojenny przemysł niemiecki. Także bitwa o Atlantyk pośrednio okazała się pomocna dla Związku Radzieckiego. Konieczność budowy dużej liczby okrętów podwodnych dla Kriegsmarine implikowała pomniejszenie potencjału produkcyjnego przeznaczanego na inne rodzaje uzbrojenia, w tym tego wykorzystywanego na froncie wschodnim. Autor podkreśla też olbrzymią przydatność pomocy materiałowo-sprzętowej kierowanej drogą morską i lądową do ZSRR przez aliantów zachodnich.

§  Sporą liczbę kart książki autor poświęca na przedstawienie rzeczywistych strat poniesionych przez obie walczące strony. Jego wyliczenia znacznie odbiegają od informacji podawanych przez „oficjalną” historiografię rosyjską, po stronie strat radzieckich wykazują dane znacznie wyższe od danych tzw. urzędowych. Przyznam, że te analityczne i skrupulatne szacunki mogą być dla przeciętnego czytelnika dość nużące, zainteresują one raczej tylko osoby zawodowo zajmujące się tematyką wojny niemiecko-radzieckiej (historyków, politologów, publicystów historycznych).

§  Borys Sokołow nie unika również przedstawiania możliwych wersji alternatywnych przebiegu tej wojny, zarówno w kontekście poszczególnych operacji militarnych, jak i jej finalnego rezultatu. Wysuwa ciekawą hipotezę, że zwycięstwo Armii Czerwonej, uwieńczone zdobyciem Berlina, było niezwykle korzystne dla … Niemiec. Gdyby bowiem front wschodni utknął gdzieś w głębi ZSRR lub w Polsce, to zapewne i front zachodni nie mógłby tak szybko wejść w głąb obszaru Niemiec. A wtedy Amerykanie latem (najpóźniej jesienią) 1945 r. powaliliby Niemcy na kolana, rzucając na nie od 10 do 12 bomb atomowych. Zdaniem autora tylko dwie, jak w przypadku Japonii, nie wystarczyłyby na zmuszenie nazistów do bezwarunkowej kapitulacji. III Rzesza spłonęłaby wówczas nuklearnym ogniem. ZSRR najprawdopodobniej powróciłby do swoich granic sprzed 17 września 1939 r. A rzeczywiście niepodległa Polska do swojego przedwojennego, nieuszczuplonego obszaru dodałaby całe Prusy Wschodnie (Królewiec nie stałby się wówczas Kaliningradem), oczywiście także Gdańsk oraz resztę Górnego Śląska. I jak tu nie pokochać prof. Sokołowa? „Poloniców” w jego książce jest zresztą więcej. Borys Sokołow z sympatią wyraża się o naszej Armii Krajowej, bez ogródek pisze o zbrodni katyńskiej i tragedii powstania warszawskiego.

§  Dwa rozdziały książki autor poświęca omówieniu sytuacji panującej na terenach ZSRR czasowo okupowanych przez Niemcy oraz na obszarze reszty kraju, stanowiącej gigantyczne zaplecze logistyczne dla potrzeb wojny. Podkreśla bardzo ciężką sytuację ludności cywilnej – zmuszonej do niewolniczej wręcz pracy na rzecz frontu, przymierającej przy tym głodem.

Reasumując, gorąco polecam tę interesującą lekturę autorstwa historyka – Rosjanina. Jak powyżej nadmieniłem, czytelnik znużony danymi statystycznymi może poświęcone im fragmenty książki po prostu szybciej przekartkować, zapamiętując tylko ogólny ich sens. Nie ma potrzeby ślęczenia nad szczegółowymi analizami składów formacji wojskowych oraz ich strat osobowych i materiałowych. A postać prof. Borysa Sokołowa nieco mi się kojarzy z osobą naszego nieodżałowanego śp. prof. Pawła Wieczorkiewicza, również nieprzejmującego się mainstreamową polityką historyczną i stawiającego własne śmiałe, ale jakże słuszne tezy.

 

wtorek, 9 listopada 2021

„Łańcuch śmierci. Czystka w Armii Czerwonej 1937-1939”. Autor: Paweł Wieczorkiewicz

 

Dość uważnie staram się dostrzegać tzw. okrągłe rocznice, a pomimo to jedną, i to bardzo ważną, przeoczyłem. A przecież w 1941 roku, 80 lat temu, najazdem III Rzeszy na Związek Radziecki rozpoczął się kolejny, decydujący etap II wojny światowej. Najbliższych kilka artykułów zamierzam więc poświęcić wzajemnym zmaganiom tych dwóch totalitaryzmów – tematyce na mym blogu nie nowej (vide katalogi tematyczne nr 6 i nr 7). Dziś, tytułem jej kontynuacji, rozpoczniemy od – jeszcze przedwojennego – „przeglądu kadrowego” w Armii Czerwonej. Kolor czerwony oznacza tu krwawe represje: śmierć, katorgę, także gehennę najbliższej rodziny.

Paweł Wieczorkiewicz „Łańcuch śmierci. Czystka w Armii Czerwonej 1937-1939”

Zysk i S-ka Wydawnictwo, Poznań 2016

O „rozdziale wojskowym” stalinowskiego Wielkiego Terroru lat 1937-1939 dowiemy się absolutnie wszystkiego. Ambitny czytelnik, który zechce sięgnąć po tę książkę, ujrzy dzieło formatu i objętości encyklopedii, skrywające między okładkami wartościową monografię naukową. Jako taką przeznaczoną chyba w pierwszym rzędzie dla osób pragnących drążyć naukowo i zawodowo tytułowy temat. Czyli dla historyków i politologów, dla publicystów specjalizujących się w opisie przedwojennych dziejów „Miłującego Pokój Kraju Rad”, dyktatorsko rządzonego przez „Wodza Mas Pracujących Całego Świata”. To analityczne ale zarazem też syntetyczne opracowanie musi więc z konieczności zawierać mnóstwo udokumentowanych zestawień zbiorczych – skrupulatnych wyliczeń oficerów wg nazwisk i rang lub stopni wojskowych, jednostek różnych rodzajów sił zbrojnych, natężeń terroru w kolejnych jego okresach, etc. Nie oszukujmy się, owe „zagregowane” wielostronicowe syntezy raczej nie przyciągną przeciętnego miłośnika historii, któremu wystarczy kilka – kilkanaście ogólnych informacji dających wyobrażenie o masowej skali terroru, natomiast głównie interesują go motywy i wykonawcy zbrodni oraz ich ofiary (indywidualne ludzkie losy).

Ale taki amatorski miłośnik historii też się nie rozczaruje! Autor bowiem ukazuje Wielki Terror w armii ZSRR również przez pryzmat indywidualnych postępowań administracyjnych lub sądowych. Każdorazowo przedstawia sylwetkę prześladowanego oficera, jego pochodzenie i dotychczasową działalność, a następnie możliwe przyczyny i cały przebieg jego destrukcji przez stalinowski aparat terroru. Od chwili zebrania się czarnych chmur nad głową konkretnego „podejrzanego”, potem usunięcia go z partii i wojska (niekiedy te „etapy” pomijano, aby ofiary nie spłoszyć), wreszcie aresztowania (wg różnych sposobów), później przez często sadystyczne, okrutne śledztwo i parodię procesu, aż po wykonanie wyroku śmierci lub skazanie na wieloletni pobyt w łagrze. Profesor opisuje też losy gorliwych inspiratorów i wykonawców czystki, którzy - nierzadko - sami stawali się jej kolejnymi ofiarami. Trudne do ukrycia pozostaje wówczas u czytelnika poczucie tzw. Schadenfreude. Odczuwa się je również, chociaż z innego powodu, gdy czytamy o represjach wobec dość licznych (do czasu!) radzieckich oficerów pochodzenia polskiego – bolszewickich kombatantów wojny lat 1919 i 1920, później też czynnie zaangażowanych w zwalczanie II Rzeczypospolitej na polu wywiadu, kontrwywiadu czy przygotowań do nowej wojny. Opisując szczegółowo ludzkie losy autor nie ogranicza się do życiorysów represjonowanych oficerów. Stalinowski terror obejmował, z iście starotestamentową zajadłością, także ich najbliższych: rodzeństwo, żony, dzieci. Na ogół kończyli w łagrach. Tylko bardzo nieliczni, ci którzy przeżyli, mogli po 1956 roku dać pisemne świadectwa prawdzie.

Profesor Paweł Wieczorkiewicz przedstawia również sylwetki tych wyższych oficerów, którzy uniknęli czystki (dając prawdopodobne tego wytłumaczenie), jak i tych, których koledzy zdołali z czasem powyciągać z łagrów, by mogli wziąć udział w wojnie z Niemcami, niekiedy nawet wysoko awansując. Jak np. przyszły „radziecko-polski” marszałek Konstanty Rokossowski, ochrzczony w warszawskim kościele katolickim imieniem Kazimierz. Później ukrywający bądź rozwadniający w oficjalnym życiorysie swoją etniczną polskość, robiący z siebie zaledwie „pół-Polaka”. Co było „pół-prawdą” - autor dowodzi pełnego polskiego pochodzenia marszałka.

Na wstępie wspomniałem o encyklopedycznym formacie książki. Może ona także spełniać i merytoryczną funkcję encyklopedii (leksykonu). W jej zakończeniu (na str. 1163-1232) znajdujemy bardzo obszerny indeks nazwisk z odesłaniem do stron traktujących o dziejach konkretnych wyższych komandirów. Czytelnik zainteresowany losami jakiegoś oficera, na którego postać natrafił podczas innej lektury (np. doskonałego „Dziennika 1920” Izaaka Babla), może poprzez ów indeks nazwisk dotrzeć do informacji, czy stalinowska czystka w wojsku tegoż objęła. Jeśli tak, to z jakim przebiegiem i skutkiem, a jeżeli nie, to co go od niej uchroniło. W tekście książki napotykamy sporo skrótów radzieckich (zresztą nie tylko radzieckich) nazw i specyficznych określeń, co trochę irytuje. Przestaje, gdy założymy zakładkę na str. 1151 - tam bowiem rozpoczyna się alfabetyczny wykaz wszystkich tych skrótów, do którego podczas lektury radzę zerkać. Aby nie być gołosłownym: gdy przy nazwisku jakiejś skazanej kobiety spostrzegamy skrót „ŻWN”, to należy rozumieć, iż olbrzymią „winą” owej pechowej niewiasty okazało się bycie żenoj wraga naroda (żoną wroga ludu).

No i jeszcze konieczna errata, na którą ośmielam się sobie pozwolić. Na str. 359, w wierszu 14-tym od góry, widnieje merytoryczny błąd. Tzw. „Marchlewszczyzna” była, i owszem, polskim rejonem narodowościowym Ukrainy radzieckiej, ale tzw. „Dzierżyńszczyzna” już nie – ta bowiem stanowiła polski rejon narodowościowy Białoruskiej SRR. O owej sezonowej polskiej autonomii w przedwojennym ZSRR ciekawie pisze m.in. Nikołaj Iwanow w książce pt. „Zapomniane ludobójstwo. Polacy w państwie Stalina (…)”, omówionej na tym blogu.

 

piątek, 29 października 2021

„Pokora”. Autor: Szczepan Twardoch

 

Dziś trochę historycznie, trochę histerycznie.

Szczepan Twardoch „Pokora”

Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o., Kraków 2021

Akcja tej powieści historyczno-psychologicznej toczy się na Górnym Śląsku (głównie tam) w pierwszych dwóch dekadach XX wieku, a nawet ciut później, jako że urywa się nagle w 1921 r. podczas trzeciego powstania śląskiego. Główny bohater i narrator zarazem, Alois Pokora, ur. 1891, to typowy ówczesny Górnoślązak, rozdarty pomiędzy polskością, śląskością i niemieckością. Formalnie optujący jednak za tą ostatnią. Pochodzi z biednej, wielodzietnej rodziny górniczej. Tylko zrządzeniem losu otrzymał możliwość uzyskania ponadpodstawowego wykształcenia i związanego z tym awansu społecznego. Gdy wybucha I wojna światowa, na ochotnika zgłasza się do niemieckiego wojska, jest mianowany oficerem, później dwukrotnie zostaje odznaczony Krzyżem Żelaznym. W ostatnich już tygodniach wojny jest ranny w głowę, ale się wylizuje. Tło historyczne uwiarygodnia zamieszczony na końcu książki zapis o dokonanej konsultacji historycznej. Spostrzegamy tam również informację o konsultacji filologicznej, jako że sporo dialogów w książce występuje w gwarze śląskiej. Ale proszę się nie denerwować, są przetłumaczone na język literacki polski, niektóre zresztą niepotrzebnie. Poznajemy demograficzno-ekonomiczne oblicze Górnego Śląska tamtych lat, całą złożoność jego społeczeństwa opowiadającego się bądź za dalszą przynależnością do Niemiec, bądź za przyłączeniem do odradzającej się Polski, bądź zgoła za powstaniem Wolnego Państwa Górny Śląsk (do czego skłania precedens utworzenia Wolnego Miasta Gdańsk). Historycznie bardzo interesujący jest również fragmentaryczny opis wydarzeń rewolucji w Berlinie w listopadzie 1918 r., w którą leutnant Pokora zostaje wmieszany zupełnie przypadkowo.

Tyle o obliczu „historyczno-społecznym” tej powieści. Ma ona jednak i swój drugi rozbudowany aspekt, a mianowicie psychologiczny. Tytułowego bohatera nie da się polubić, czyta się o nim z politowaniem. Autor bardzo szczegółowo rysuje wizerunek osobowościowy Aloisa Pokory, tłumacząc (w domyśle) jego charakter przeżyciami doświadczonymi w dzieciństwie i wczesnej młodości. Alois nie jest człowiekiem złym, ale osobowość ma niezwykle chwiejną. Oportunistycznie poddaje się presji sytuacyjnej, np. krótkotrwałym rewolucjonistą staje się przez przypadek. Również przez przypadek działa później przez jakiś czas we Freikorpsie broniącym Górnego Śląska przed polskimi „zakusami terytorialnymi”. Równolegle jednak pośredniczy w zaopatrywaniu Polaków w broń, choć w żaden sposób nie jest z nimi organizacyjne związany. Życie emocjonalne Aloisa też jest zupełnie beznadziejne. Cały czas marzy o starszej o cztery lata Agnes, którą szaleńczo kocha i do której czuje pociąg skrajnie masochistyczny. Przewrotna dziewczyna (później dorosła kobieta) to wyczuwa i bawi się jego skłonnościami, co jakiś czas dawkując mu elementy seksualnego upokorzenia. Przez to w końcu Alois rozwala swoje życie prywatne, wydawałoby się już ułożone (żona, dziecko). Jak na wstępie napisałem, akcja książki urywa się nagle. Odczytuję to jako zapowiedź kontynuacji.

 

wtorek, 19 października 2021

„Zajeździmy kobyłę historii. Wyznania poobijanego jeźdźca”. Autor: Karol Modzelewski

 

Dziś też oddajmy głos świadkowi koronnemu historii.

Karol Modzelewski „Zajeździmy kobyłę historii. Wyznania poobijanego jeźdźca”

Wydawnictwo ISKRY, Warszawa 2013

Karol Modzelewski (1937-2019), przedstawiać chyba nie trzeba (a jeśli trzeba, to podstawowe informacje biograficzne najszybciej znajdzie się tu:

 https://pl.wikipedia.org/wiki/Karol_Modzelewski ),

snuje w 2013 r. wspomnienia i refleksje, trochę osobiste, ale przede wszystkim zawodowe i polityczne. Osobiste dotyczą głównie okresu dzieciństwa i młodości. Omawiając lata późniejsze koncentruje się już na działalności zawodowej (naukowej) i politycznej (do 1989 r. nielegalnej, opozycyjnej). Pierwsze zdanie tytułu książki zaczerpnął z poezji Włodzimierza Majakowskiego.

Karol Modzelewski jest bardzo szczery – ujawnia szczegóły biograficzne wcześniej znane zapewne tylko niewielu osobom. I tak: sam przyznaje, iż minister Zygmunt Modzelewski

( https://pl.wikipedia.org/wiki/Zygmunt_Modzelewski )

to wprawdzie jego ojciec, ale tylko przybrany, który go adoptował. Natomiast ojciec naturalny (represjonowany czerwonoarmista, pierwszy mąż matki) pozostał w ZSRR, tam też się ponownie ożenił i stąd Karol miał w Rosji przyrodniego brata. Wszystko to następowało w tragicznych okolicznościach determinowanych stalinowskim Wielkim Terrorem i drugą wojną światową na froncie wschodnim. Szczegółów, gwoli większego zaciekawienia tą książką, nie zdradzam. Dotrzecie do nich Państwo sami podczas lektury.

Po wczesnomłodzieńczej fascynacji komunizmem Karol Modzelewski otrzeźwiał. Zimnym prysznicem, tak dla niego, jak i dla wielu innych sympatyków nowego ustroju, stał się referat Chruszczowa wygłoszony na XX zjeździe KPZR w 1956 r. Odtąd Modzelewski jawi się jako socjalista-rewizjonista, początkowo aktywny jeszcze w ramach PZPR, której był członkiem, a później (po wydaleniu go z partii) już w antypartyjnej opozycji. Za tę działalność jest represjonowany, więziony. Politycznie mało się angażuje tylko w okresie tzw. Gierkowskiej dekady – oddaje się wówczas głównie zawodowej karierze naukowca-historyka (doktorat i habilitacja). Łącznie w peerelowskich więzieniach spędza około 9 lat, a swoje tam pobyty również ciekawie relacjonuje w książce. Ostatnie uwięzienie to już oczywiście za aktywną działalność w Solidarności. Jako ciekawostkę warto przypomnieć, iż to właśnie Karol Modzelewski wykreował ową słynną na cały świat nazwę polskiego związku zawodowego.

Karol Modzelewski pozostał socjalistą do końca życia. Snując wspomnienia i refleksje dotyczące okresu już po 1989 r., jawi się jako krytyk Planu Balcerowicza i bardzo się przejmuje losem klasy robotniczej poszkodowanej w procesie transformacji gospodarczej. Tej klasy społecznej, siłami przecież której zburzono poprzedni ustrój. W kwestiach światopoglądowych pozostaje liberalnym demokratą i osobą niewierzącą. Przeraża go głęboki podział w polskim społeczeństwie, zapoczątkowany w latach 2005-2007, następnie utrwalony skrajnie odmiennymi interpretacjami okoliczności tragicznego wydarzenia dnia 10 kwietnia 2010 roku. Poza rok 2013 już wspomnieniami nie sięga. A miałby o czym pisać.

Reasumując, bardzo tę książkę Państwu polecam. Jej lektura może stanowić doskonałe uzupełnienie wiedzy o powojennej historii Polski. Czytelnik otrzymuje autorskie, subiektywne rozwinięcie tematów raczej tylko dość ogólnie przedstawianych w opracowaniach historycznych. Książka długo spoczywała nieprzeczytana w mojej domowej biblioteczce, czekając na swoją kolej. Aż mi wstyd. Pochłaniając ją teraz w trzy dni przeżywałem jeszcze raz tamte lata – od studenckich (1970-1975) poczynając, gdy już żywo interesowałem się polityką. Wiele moich ówczesnych obserwacji, wrażeń i wniosków mogłem teraz skonfrontować z oglądem i analizą wydarzeń, przedstawionymi przez Karola Modzelewskiego. Jak przez mgłę przypominam sobie, że latem 1981 r. wyraziłem opinię, iż Kuroń i Modzelewski mają przekonania lewicowe, mogą więc w przyszłości, po jakimś kolejnym przesileniu politycznym, zostać np. posłami na Sejm PRL. Po co więc ich opluskwiać w propagandzie partyjnej. Był to pogląd bardzo niepopularny w moim ówczesnym środowisku zawodowym, ale że został wyrażony w prywatnej dyskusji (w biurze przy czyjejś kawie imieninowej) i tylko raz, a ja byłem tam dość lubiany, więc skończyło się na złowrogim przemilczeniu. Poza tym część rozmówców zapewne się po cichu ze mną zgadzała. Marzyłem wtedy o politycznych przeobrażeniach na wzór października 1956, nastąpił zaś grudzień 1981. Lat dużo wcześniejszych, tych jeszcze sprzed 1970 roku, oczywiście już tak dobrze z autopsji nie zapamiętałem. Ale i tu prof. Karol Modzelewski bardzo pomógł mi uszczegółowić wiedzę poznaną z przeczytanych książek historycznych.

 

sobota, 9 października 2021

„Ostaniec czyli ostatni świadek”. Autor: Jerzy W. Borejsza

 

Dziś o historii w relacji naocznego świadka - z zawodu dziejopisa.

Jerzy W. Borejsza „Ostaniec czyli ostatni świadek”

Wydawnictwo Wielka Litera Sp. z o.o., Warszawa 2018

Prof. dr hab. Jerzy Borejsza (1935-2019), historyk, w szczególności znawca historii XIX w. (w tym dziejów polskiej emigracji politycznej) oraz dwudziestowiecznych totalitaryzmów, snuje rozważania biograficzne – własne oraz odnoszące się do członków rodziny. Szeroko je przeplata opisami realiów miejsc i czasów, w których żył, jak też charakterystykami postaci, z którymi przyszło mu się zetknąć w życiu – przede wszystkim naukowców-historyków (polskich i zagranicznych). Wikipedia przedstawia go następująco:

 https://pl.wikipedia.org/wiki/Jerzy_Wojciech_Borejsza .

Osoby, które dotrą do dziś polecanej książki, proszę aby podczas lektury zaglądały do zamieszczonej na jej końcu (str. 530, 531) zwięzłej notki biograficznej, napisanej przez autora. Pomoże to usystematyzować autobiograficzne wspomnienia Jerzego Wojciecha Borejszy. Pozwoli szybciej odnieść treść każdego z 82 odrębnych esejów (rozdziałów książki) do już wcześniej przebytej drogi życia osobistego i zawodowego autora.

Profesor Paweł Śpiewak w 2012 r. zdjął anatemę z określenia „żydokomuna” (vide na blogu opis jego książki pt. „Żydokomuna. Interpretacje historyczne”), wprowadzając ten, dotąd potoczny i pejoratywny termin, do obiegu naukowego. A zatem nie będę złośliwy, gdy napiszę (niniejszym to czynię), że prof. Jerzy W. Borejsza był reprezentatywnym, a z czasem wręcz reprezentacyjnym przedstawicielem właśnie owej polskiej żydokomuny. Pochodził z żydowskiej rodziny, zaangażowanej już przed wojną w ruchu komunistycznym. Jego ojciec (imiennik) Jerzy Borejsza (syn działacza syjonistycznego Abrahama Goldberga) to przedwojenny komunista, a po wojnie twórca i pierwszy prezes koncernu wydawniczego „Czytelnik”. Stryj (brat ojca, być może tylko przyrodni - ach ta przypuszczalna niewierność małżeńska pięknej żony Abrahama Goldberga) to bardzo złej sławy pułkownik UBP Józef „Jacek” Różański. Obaj bracia przybyli do powojennej Polski ze wschodu, odpowiednio już zindoktrynowani. Gwoli uczciwości jednak należy wyjaśnić, że ich czysto polskie nazwiska Borejsza i Różański nie zostały wzięte z sufitu, nie skradziono ich polskim familiom. Człon „Borejsza”(„Boraisha”, „Boreisza”) figurował już bowiem dużo wcześniej w tradycji ich rodziny, natomiast nazwisko „Różański” pochodziło od nazwiska panieńskiego małżonki złowrogiego Józefa. Także i dziś mąż ma formalną możliwość przyjęcia nazwiska panieńskiego żony, chociaż rzadko to się zdarza. Ale się zdarza, niektórym nawet dwukrotnie – np. założyciel Telewizji Polsat nosi dwuczłonowe nazwisko powstałe z nazwisk kolejnych jego dwóch małżonek. Z tzw. ostrożności procesowej nadmieniam, iż oczywiście żadnego porównania pomiędzy nim a pułkownikiem UBP nie czynię.

Na książkę składają się 82 eseje dające świadectwo doznań i obserwacji życiowych Jerzego W. Borejszy. Z ich lektury wyłania się obraz bardzo inteligentnego i pracowitego człowieka, mającego w życiorysie lepsze i gorsze okresy. Wczesne dzieciństwo miał trudne. Lata 1941-1944, będąc tylko pod opieką matki (ojciec zdążył uciec w głąb ZSRR), spędził na fałszywych papierach pod niemiecką okupacją. Czym to wtedy Żydom groziło, a zwłaszcza chłopcu pochodzenia żydowskiego, to chyba każdy wie. Napisałem „zwłaszcza chłopcu”, gdyż Niemcy i polscy szmalcownicy bardzo łatwo rozpoznawali Żyda wśród płci męskiej. W jaki sposób? A zajrzawszy do rozporka. Wyjaśniam, gdyby ktoś z młodszych czytelników nie zrozumiał: rytuałem religii żydowskiej (zresztą nie tylko żydowskiej, bo muzułmańskiej również) jest obrzezanie członka noworodka płci męskiej. Nie bez kozery autor zauważa, iż wśród dzieci ocalałych z Holokaustu było znacznie więcej dziewczynek niż chłopców. Następnych kilka lat życia młodego Jerzego było już okresem dużo, dużo lepszym. W czasach powszechnej, powojennej biedy korzystał z przywilejów ojca na wysokim stanowisku. W roku 1952, po przedwczesnej śmierci ojca (będącego od 1949 r. w politycznej odstawce), podjął studia historyczne w ZSRR na uniwersytetach w Kazaniu i Moskwie. Bardzo ciekawie to opisuje, mamy okazję poznać detale codziennej egzystencji zagranicznych studentów w Związku Radzieckim lat 50. ub. wieku, w tym podczas „pierwszej destalinizacji” za czasów Chruszczowa. Autor studiował w ZSRR w latach 1952-1957. Po powrocie do Polski musiał już liczyć głównie na siebie. Pamięć o ojcu niewiele mu pomagała, a o stryju (skazanym na wieloletnie więzienie) – wręcz szkodziła. Wybijał się więc własnymi siłami - pracowitością, wrodzoną inteligencją, zdolnościami do nauki języków obcych, zapewne miał też trochę szczęścia. Nastąpiły lata jego nieprzerwanej aktywności zawodowej na polu naukowym i dydaktycznym. Zajmował szereg ważnych stanowisk, w tym w latach 1991-1996 był dyrektorem paryskiej Stacji Naukowej Polskiej Akademii Nauk. Czas swojego pobytu w Paryżu opisuje ciekawie, aczkolwiek mocno subiektywnie. Reasumując – polecam te interesujące, osobiste wynurzenia „ostatniego świadka” historii, a konkretnie jej trzech wycinków, dotyczących:

1) dość typowych losów polskich przedwojennych komunistów pochodzenia żydowskiego, tych ocalałych ze stalinowskiego Wielkiego Terroru i hitlerowskiego Holokaustu,

2) naukowych osiągnięć, sporów i dyskusji (oraz kłopotów z peerelowską cenzurą) znanych profesorów historii,

3) zaobserwowanych objawów „polskiego piekiełka” na Olimpie polskiej nauki.

Aha, byłbym zapomniał. Autor wspomina również o swoim rozbracie z ideologią ustroju „słusznie minionego”, i to jeszcze zanim ten się w Polsce na dobre skończył dnia 4 czerwca 1989 r. (co formalnie obwieściła w peerelowskiej wówczas telewizji znana artystka Joanna Szczepkowska). Pozostając przy lewicowych przekonaniach Borejsza doszedł do słusznego wniosku, że leninizm, stalinizm i ich późniejsze mutacje nijak się mają do socjalistycznych idei powstałych w Europie zachodniej w XIX wieku. Od siebie dodam, iż takich „odstępców”, „rewizjonistów” było więcej wśród światłych ludzi z charakterem. I zapewne nawet Marks i Engels, gdyby pożyli dłużej, zdziwiliby się niepomiernie, iż „dyktatura proletariatu”, którą twórczo wydumali, to w praktyce działalność Dzierżyńskiego i jego jeszcze bardziej krwawych następców.

No i drobna errata: pozwolę sobie skorygować dostrzeżony w książce błąd. Na str. 495 w wierszu 10 od góry proszę rok śmierci Mieczysława Moczara (błędnie podany rok 1980) poprawić na rok 1986.

PS. Z dniem 28 lipca 2019 r. tytuł książki, rok po jej wydaniu, formalnie się zdezaktualizował. Tego dnia bowiem autor przestał być „ostańcem” – ostatnim (żywym) świadkiem historii. Zmarł w Warszawie w wieku prawie 84 lat (do ich ukończenia pozostawał mu niecały miesiąc).

 

środa, 29 września 2021

„Potop. Czas hańby i sławy 1655-1660”. Autor: Sławomir Leśniewski

 

Dziś proponuję wytchnienie od okrutnego XX wieku. Choć również będzie o czasach przykrych dla Polski, o swego rodzaju memento (niestety przez naszych przodków zlekceważonym).

Sławomir Leśniewski „Potop. Czas hańby i sławy 1655-1660”

Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o., Kraków 2020

Bardzo Państwu polecam ten esej historyczny, aspirujący do opracowania popularnonaukowego. A już zwłaszcza wielbicielom Trylogii, do których nb. sam się zaliczam. W młodości przeczytałem ją kilka razy, a i teraz nie opuszczam jej ekranizacji powtarzanych co pewien czas w TV. Autor przedstawia genezę, przebieg i skutki najazdu szwedzkiego, przy okazji stanowczo lecz bez złośliwości korygując jego opis utrwalony w umysłach pokoleń Polaków przez Henryka Sienkiewicza. Dotyczy to również odmiennej oceny postaci historycznych. Książę Janusz Radziwiłł okazuje się ostatnim, a nie jednym z pierwszych odstępców króla Jana Kazimierza, ponadto jego kalkulacje polityczne znajdowały w tamtym trudnym czasie uzasadnienie. Stefan Czarniecki, unieśmiertelniony nawet w polskim hymnie narodowym, posiadał sporo przywar wytykanych mu słusznie przez rodaków. Polityka zagraniczna i wewnętrzna króla Jana Kazimierza są przedmiotem ostrej, uzasadnionej krytyki autora. Z kolei król Karol Gustaw został przedstawiony jako monarcha początkowo życzliwy swoim nowym, polskim poddanym – dopóki ci w swojej masie pozostawali mu wierni i lojalni. Jeśli chodzi o charakterystykę i ocenę głównych postaci historycznych wymienionych w Potopie Henryka Sienkiewicza, to Sławomir Leśniewski jest z nim zgodny chyba tylko w odniesieniu do osoby księcia Bogusława Radziwiłła.

Wprawdzie najazd szwedzki pozostaje głównym tematem książki, ale autor przedstawia również przebieg wojen równolegle wtedy toczonych przez Rzeczpospolitą: z Moskwą (Rosją), Kozakami, Siedmiogrodem i Prusami Książęcymi. A także, wychodząc poza tytułowy rok 1660, wspomina rokosz Lubomirskiego i krwawą, bratobójczą bitwę pod Mątwami (1666). Dokonując podsumowania najazdów szwedzkiego, moskiewskiego i siedmiogrodzkiego Sławomir Leśniewski przedstawia olbrzymie szkody gospodarcze i demograficzne poniesione przez Rzeczpospolitą, procentowo porównywalne z analogicznymi stratami Polski podczas II wojny światowej. Ubocznym choć istotnym skutkiem najazdu szwedzkiego stało się też odejście od wcześniejszej tolerancji religijnej, która ustąpiła miejsca … prześladowaniom religijnym. W innowiercach, a zwłaszcza w arianach, znaleziono kozłów ofiarnych wytykając im zdradę, opowiedzenie się po stronie króla Karola Gustawa. Skądinąd słusznie, „zapominając” jednak, że identycznie postąpiły całe rzesze polskiej szlachty katolickiej. Swój interesujący esej historyczny autor kończy przekornym stwierdzeniem, iż dla Rzeczypospolitej lepszym królem okazałby się szwedzki Karol Gustaw, przy czym żadne wynarodowienie by nam nie groziło z racji wielkiej dysproporcji demograficznej pomiędzy Szwecją a Rzecząpospolitą (na korzyść tej drugiej). Zgadzając się z tym dodam od siebie, iż gdyby do owej stabilnej unii rzeczywiście doszło, to z czasem ludność po północnej stronie Bałtyku zapewne zaczęłaby się polonizować.

PS. Nawiązując do Trylogii czuję się zobowiązany napomknąć o istnieniu kontynuacji dzieła Henryka Sienkiewicza – książce Andrzeja Stojowskiego pt. W ręku Boga. Trylogii ciąg dalszy (omówionej na tym blogu).

 

niedziela, 19 września 2021

„Sowieci nie wchodzą. Polacy mogli wygrać w 1939 roku. Fakty, a nie historia alternatywna”. Autor: Tymoteusz Pawłowski

 

Dziś nadal o lekturze okolicznościowej (82. rocznica!)

Tymoteusz Pawłowski „Sowieci nie wchodzą. Polacy mogli wygrać w 1939 roku. Fakty, a nie historia alternatywna”

Wydawca Fronda PL Sp. z o.o., Warszawa 2020

Dr Tymoteusz Pawłowski (pracę doktorską napisał pod kierunkiem mojego ulubionego autora - przedwcześnie zmarłego prof. Pawła Wieczorkiewicza) stworzył frapujące opracowanie popularnonaukowe. Z dużą dbałością o szczegóły, choć bez przypisów i bibliografii. Zamieścił za to rozdział 11 pt. „Zamiast bibliografii”, w którym odniósł się do utrwalonych w naszej historiografii opinii o wojnie obronnej Polski w 1939 r. Z tego względu niektórzy tę książkę zapewne uznają jedynie za interesujący i kontrowersyjny esej historyczny.

Na wstępie odważmy się dokonać „korekty” tytułu książki. Uważam go za zbyt daleko idący skrót myślowy. Gdyby bowiem nie ów złowieszczy dzień 17 września, to nie Polacy mogliby wygrać, ale przede wszystkim Francuzi. I nie w  1939 roku, ale w 1940 lub nawet później. Autor, wykazując się dużą znajomością wojskowości dowodzi, iż wieczorem 16 września 1939 r. siły polskie były jeszcze znaczne, zdolne do dalszego stawiania oporu i wiązania licznych dywizji niemieckich. Wehrmacht miał tego dnia bardzo już rozciągnięte linie zaopatrzeniowe, zaś Luftwaffe traciła sprzymierzeńca w postaci bezchmurnego nieba. Francuska ofensywa już-już ruszała, co zapoczątkowywało wycofywanie z Polski niektórych oddziałów Wehrmachtu i ich dyslokację na zachód. Wychodząc z takiego założenia autor przedstawia kilka możliwych wersji dalszego rozwoju wydarzeń polityczno-militarnych, z których każda zakładała zwycięstwo sojuszu polsko-francusko-angielskiego, z największym udziałem Francji. Jako ciekawostkę autor przywołuje fakt spożywania alkoholu w sztabie Naczelnego Wodza wieczorem 16 września – podobnież na okoliczność już wyjścia z militarnego impasu. Tu bym zachował ostrożność. W wojsku zawsze pito ostro (jeśli tylko było co), zwłaszcza po ciężkim, wyczerpującym dniu. Niewykluczone, że i we wcześniejsze wieczory też tam tak odreagowywano. I tyle o historii alternatywnej, choć autor się od owego określenia odżegnuje. Zacząłem od końca, od ostatnich rozdziałów, gwoli odniesienia się do tytułu książki.

Przejdźmy teraz do omówienia jej wcześniejszych rozdziałów. Wielkim plusem książki jest opisanie rzeczywistej genezy wybuchu wojny polsko-niemieckiej i jej faktycznego przebiegu w 1939 r. Autor przedstawia sytuację międzynarodową, czyni liczne dygresje historyczne. Analizuje żądania niemieckie zgłoszone pod adresem Polski i ocenia realność ich realizacji. Opisuje wydarzenia z sierpnia 1939 r., również te następujące już po zawarciu paktu Ribbentrop-Mołotow. Daje do zrozumienia, iż dołączenie doń tajnego protokołu szybko stało się tajemnicą poliszynela, ponieważ Niemcy natychmiast dokonali kilku (!) kontrolowanych przecieków jego treści do ambasad państw przyjaznych Polsce, z nadzieją, że te poinformują nasz rząd, co też podobno nastąpiło. Wg autora informację o tajnym protokole podała nawet polska prasa w dniu już 5 września (szkoda, że nie wskazał nazwy gazety). Dalej dr Pawłowski określa stan przygotowań do wojny obydwu stron konfliktu, wykazując się dużą wiedzą o organizacji, technice i logistyce sił zbrojnych. Wszystkie opisy są dość szczegółowe, co wymusza spowolnienie lektury, bądź odwrotnie – przerzucanie kartek i pomijanie treści zbyt „detalicznych”. Przedstawiając przebieg działań wojennych autor wskazuje błędy (strategiczne i taktyczne) popełnione przez obydwie strony. Odnosząc się do agresji ZSRR w dniu 17 września 1939 r. podkreśla jej decydujący wpływ na dalszy przebieg wojny – rezygnację Francji z już-już podejmowanej ofensywy i załamanie się polskiej strategii obronnej. Pisze też o upadku żołnierskiego morale na wieść o uderzeniu na nas Sowietów i związanych z tym przypadkach dezercji żołnierzy.

Reasumując, polecam tę książkę wszystkim zainteresowanym historią drugiej wojny światowej. A dla osób szczególnie interesujących się polskim Wrześniem 1939 stanowi ona – chociażby z powodu hipotezy zawartej w tytule – już wręcz rarytas. Książka jest ilustrowana fotografiami i mapkami mającymi potwierdzać opisy i przekonania autora. Czy wszystkie te przekonania są słuszne, nie sposób dziś już stwierdzić. Robert Forczyk, Roger Moorhouse, Marco Patricelli i Lech Wyszczelski w publikacjach (opisanych w katalogu tematycznym nr 1) poddają w wątpliwość ewentualność udzielenia przez Francję i Anglię efektywnej pomocy militarnej Polsce we wrześniu 1939 r., nawet gdyby nie doszło do agresji radzieckiej. Za mocno ryzykowną tezę autora uważam też pogląd o hipotetycznym funkcjonowaniu szlaku zaopatrzeniowego dostaw angielskich i francuskich z rumuńskich portów Morza Czarnego do Polski. Rumunia mogłaby się na to nie zgodzić – jej sojusz z Polską dotyczył tylko ewentualnego konfliktu zbrojnego z ZSRR. Istnienie owego szlaku transportowego Hitler uznałby, formalnie skądinąd słusznie, za naruszenie zasady neutralności i co najmniej zagroziłby Rumunii bombardowaniami.

PS. Oprócz powyżej wymienionych czterech autorów w katalogu tematycznym 1 możecie Państwo odszukać opisy także innych publikacji dotyczących Września 1939 i marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza.

czwartek, 9 września 2021

„Fall Weiss. Najazd na Polskę 1939”. Autor: Robert Forczyk

 

Czas na powrót do lektury książek o poważniejszej tematyce historycznej. Wracamy zatem do HISTORII pisanej wielkimi literami. I od razu przyszedł mi na myśl tekst okolicznościowy - z okazji 82. rocznicy.

Robert Forczyk „Fall Weiss. Najazd na Polskę 1939”

Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o., Poznań 2019

Dr Robert Forczyk, amerykański doradca i publicysta w dziedzinie bezpieczeństwa narodowego oraz stosunków międzynarodowych, były zawodowy oficer (ppłk) US Army, napisał bardzo ciekawą książkę nt. wojny obronnej Polski w 1939 r. przed agresją z zachodu i ze wschodu. Od razu zastrzegam, iż (zgodnie z tytułem) znaczna jej część zawiera opisy potencjału militarnego walczących stron, posiadanego uzbrojenia i sprzętu oraz samego przebiegu działań wojennych. Z wyszczególnieniem jednostek wojskowych, ich liczebności i struktur, dowódców oraz wskazania terytoriów, na których operowały. Te rozdziały spodobają się głównie miłośnikom historii wojskowości. Śmiało mogę je polecić, jako że zostały napisane przez specjalistę, który opisy strategii i taktyki walczących stron wzbogacił własnymi, fachowymi komentarzami. Oczywiście książka jest poświęcona całokształtowi wojny 1939 r., obszernie też zatem przedstawia genezę jej wybuchu, tło polityczne tamtego okresu i (pobieżnie) lat dużo wcześniejszych, a także – już bardzo skrótowo – dalsze konsekwencje przegranej przez Polskę wojny. Na pewno więc zadowoli również czytelnika preferującego historię polityczną, wolącego ją od drobiazgowego śledzenia ruchu armii dopiero tę historię kreujących.

Przegraliśmy wojnę i już. Ale autor inaczej niż większość historyków postrzega tę naszą porażkę. Jej przyczynę widzi nie w dysproporcji sił zbrojnych III Rzeszy i II RP, choć oczywiście ową dysproporcję zauważa i nie szczędzi jej opisów. Wytyka natomiast błędy w polskim systemie dowodzenia, skutkujące chaosem organizacyjnym. Na str. 369 pisze wprost (cyt.): Można nawet powiedzieć, że Niemcy odnieśli zwycięstwo nie tyle ze względu na przewagę techniczną czy liczebną, ile na zdolność do koordynacji działań wielu dywizji, której to zdolności Polacy nie mieli. Należy to jednak rozumieć tylko jako przyczynę klęski tak szybkiej, ale nie przegrania wojny w ogóle. Zostaliśmy bowiem osamotnieni, a liczenie na odciążającą nas ofensywę na zachodzie było bezzasadne. Opisy żenującego zachowania przywódców Anglii i Francji oraz przebiegu „dziwnej wojny” na froncie zachodnim w 1939 r. autor kończy stwierdzeniem (cyt., str. 267): Wielka Brytania i Francja od początku 1939 roku wiedziały, że w razie niemieckiego ataku nie będą udzielać rzeczywistej pomocy zbrojnej Polsce, ale nie dzieliły się tą informacją. Ich dyplomaci natomiast karmili chętnych Polaków obietnicami, że gwarancje wojskowe zmienią się w wystarczająco silną reakcję zbrojną, by uniemożliwić Niemcom opanowanie Polski. (…) Tak naprawdę brytyjscy i francuscy przywódcy wojskowi spisali Polskę na straty jeszcze przed wybuchem wojny i nie planowali rozpoczęcia poważnej ofensywy wcześniej niż co najmniej w roku 1941. Ale jednak w 1939 r. coś się na tym froncie zachodnim działo – Niemcy bombardowano ulotkami (głównie), a armia francuska ograniczonymi siłami wdarła się (przejściowo) „aż” 8 km w głąb Niemiec, tracąc ok. 2 tys. żołnierzy, podchodząc pod bunkry niemieckiego Wału Zachodniego, ale już ich nie szturmując.

Autor przedstawia również działania militarne na wschodzie, zaistniałe po napaści na nasz kraj przez Związek Radziecki. Poprzedza je opisem nerwowych starań dyplomacji niemieckiej, dopingującej ZSRR do jak najszybszego uderzenia na Polskę zgodnie z tajnymi ustaleniami paktu Ribbentrop-Mołotow. Na str. 328 i 329 zamieszcza pełny tekst noty dyplomatycznej wręczonej w Moskwie dnia 17 września o godz. 3:15 nad ranem polskiemu ambasadorowi Grzybowskiemu przez radzieckiego wiceministra Potiomkina.

Reasumując, amerykański autor niczego w książce nie przemilcza, a do napadniętej i następnie zniewolonej Polski odnosi się z dużą sympatią. Jest to bardzo istotne ze względu na skierowanie tej publikacji przede wszystkim do czytelnika amerykańskiego, dla którego może stanowić pierwsze i tak bogate źródło informacji o sprawach tylko dla nas oczywistych. Co nie znaczy, że polski czytelnik może przejść obok niej obojętnie. Sięgnijmy i my po to opracowanie popularnonaukowe. Przypominam, iż jego autor to zarazem zawodowy politolog, uznany historyk II wojny światowej oraz specjalista od wojskowości, co już – w odniesieniu do dziś omówionej książki – dało gwarancję obiektywnego, kompleksowego przedstawienia genezy, przebiegu i następstw wojny polsko-niemieckiej.

PS. Ani w notkach na obwolucie, ani w Wikipedii, nie doczytałem się informacji o polskim pochodzeniu autora, na co może wskazywać brzmienie jego nazwiska.

niedziela, 29 sierpnia 2021

„Zabójcy, wampirzyce, nierządnice. Zbrodnie i afery II RP”. Autorka: Iwona Kienzler

 

Na zakończenie letniej kanikuły jeszcze raz coś lekkiego. Od września obiecuję lekturę poważniejszą.

Iwona Kienzler „Zabójcy, wampirzyce, nierządnice. Zbrodnie i afery II RP”

Wydawnictwo Lira Publishing Sp. z o.o., Warszawa 2020

Sympatyczna Pani Iwona postanowiła dokładnie spenetrować kryminalne rewiry społeczności II RP, przypominając kolejne zbrodnie i afery, którymi ekscytowała się przedwojenna opinia publiczna. Mam przyjemność omówić tu już drugą jej książkę na ten temat, pierwsza nosiła tytuł Kasiarze, doliniarze i zwykłe rzezimieszki. Przestępczy półświatek II RP. Jak wynika z brzmienia tytułu tej drugiej, dziś prezentowanej, poświęcona jest ona głównie (choć nie jedynie) występkom osób płci pięknej. Autorka z dystansem i zawoalowanym humorem przedstawia następujące sprawy, z reguły mające epilog sądowy.

§  Wielkie nieporozumienie na tle materialnym. Tak to jest, gdy biedny udaje bogatego, a biedna – bogatą. Bankrutujący przedsiębiorca występuje w roli łowcy posagu i dociera do damy pochodzenia arystokratycznego, łudząc się otrzymaniem posagu ratującego jego biznes. Początkowo nie ma pojęcia, iż ów ród arystokratyczny (książęcy) dawno już zubożał i jest mocno zadłużony, a w małżeństwie księżnej z nim widzi ratunek finansowy dla siebie.

§  Współczesne media co pewien czas informują nas o lekarzu ginekologu molestującym seksualnie swoje pacjentki. Podobną „aferą” ekscytowała się też przedwojenna opinia publiczna, z pewnym tylko, zdecydowanie odmiennym zastrzeżeniem: owym molestującym pacjentki ginekologiem była pani doktor – lesbijka.

§  45-letnia krakowska burdelmama była aż tak atrakcyjna fizycznie, że gimnazjaliści, korzystający nie tylko z jej przybytku, ale również z jej osobistych usług, dosłownie się w niej zakochiwali. Oczywiście za deprawację nieletnich odpowiedziała przed sądem, który skazał ją na … (informacja o wyroku na str. 217).

§  W rozdziale pt. „Szkielet w piwnicy” przeczytamy o zbrodniach rodzinnych, m.in. o zabójstwie brata przez siostrę (na tle ekonomicznym), córki przez matkę (na tle emocjonalnym), a także o okrutnej Helenie i równie nieczułej jej matce, które tylko przyglądały się, gdy ich mąż i zarazem zięć usiłował popełnić samobójstwo - najpierw wypijając flakonik z trucizną, a następnie łykając gwoździe i okruchy stłuczonego lustra.

§  Podradomska biedna Cyganka, psychicznie chora i znajdująca się w skrajnym ubóstwie, zamordowała w grudniu 1923 r. czwórkę swoich małych dzieci, wieszając je na drzewie, po czym sama zgłosiła się na policję. Sprawa ta zyskała wielki rozgłos, a fotografia powieszonych dzieci była publikowana w prasie. Po wielu latach owo zdjęcie (dokładnie to samo) zostało wykorzystane w charakterze … dowodu zbrodni UPA.

§  O sprawie Rity Gorgonowej też nam p. Kienzler przypomniała. Wszyscy chyba wiedzą, o kogo i o co chodzi, więc nie streszczę tego rozdziału.

§  Natomiast męskimi bohaterami książki są marszałek Józef Piłsudski, poznańscy pedofile oraz dwaj wileńscy maturzyści AD 1925. Marszałka obciąża „zaginięcie” generała Zagórskiego (na pewno) oraz śmierć w 1928 r. wartownika belwederskiego, zastrzelonego w niewyjaśnionych okolicznościach – tu autorka powątpiewa w winę Marszałka, ja zresztą też. Poznańscy pedofile wywodzili się z tamtejszej śmietanki towarzyskiej, z wyżyn społecznych, co dodatkowo rozpalało emocje obywateli Wielkopolski i nie tylko. Wileńscy maturzyści mający problem z komisją egzaminacyjną postanowili go rozwiązać przynosząc na egzamin maturalny takie „pomoce naukowe”, jak rewolwery i granaty, robiąc z nich użytek.

A o szczegółach tych wszystkich „wiekopomnych wydarzeń” proszę sobie przeczytać samemu (samej).

 

sobota, 21 sierpnia 2021

„Kasiarze, doliniarze i zwykłe rzezimieszki. Przestępczy półświatek II RP”. Autorka: Iwona Kienzler

 

Trwa lato. Pozostajemy przy literaturze urlopowej, wciągającej i łatwo przyswajalnej nawet po trzecim piwie. Czwartego jednak, zwłaszcza rodzaju beer strong, bym nie doradzał. Do urwania się filmu to wprawdzie jeszcze daleko, ale wątek (czytelniczy) mógłby się już zatracić.

Iwona Kienzler „Kasiarze, doliniarze i zwykłe rzezimieszki. Przestępczy półświatek II RP”

Wydawnictwo Lira Publishing Sp. z o.o., Warszawa 2019

Pani Iwona, korzystając z innych, bardziej obszernych i specjalistycznych publikacji, jak również z prasy okresu międzywojennego (źródeł skrupulatnie wskazywanych w przypisach i w bibliografii), przypomina nam mało znane, ciemne oblicze społeczeństwa II Rzeczypospolitej. Czytamy o przestępczej działalności przeróżnych wyrzutków społecznych płci obojga, choć oczywiście z przewagą płci brzydkiej. Od prymitywnych bandziorów-morderców po wysublimowanych oszustów, nieraz nawet wzbudzających pewną sympatię. Tak, tak – nie przejęzyczyłem się. Bo jak tu nie spoglądać z uśmiechem i pobłażaniem na warszawskich cwaniaków, którzy przybyszom spoza stolicy potrafili sprzedać kolumnę Zygmunta, fragment podwarszawskiej linii kolejowej, wydzierżawić tramwaj, a nawet wynająć pewnemu Francuzowi halę warszawskiego Dworca Głównego na cele imprezy tanecznej. Rozbawienie wzbudza również wielka łatwowierność i bezmyślność niektórych pań – ofiar oszustów matrymonialnych. Poza tym jednak czytelnikowi raczej nie jest do śmiechu. Niekiedy jest mu wręcz blisko do zaciśnięcia pięści i zgrzytnięcia zębami – zwłaszcza gdy autorka przedstawia opryszków niebrzydzących się tzw. mokrą robotą, mordujących spokojnych obywateli i funkcjonariuszy państwowych. No a takiego „Hipka Wariata” to ja bym osobiście utłukł. Ten psychopatyczny bandzior (wspomniany w podwórkowej piosence „Dziś panna Andzia ma wychodne”), nie dość że wyspecjalizowany w napadach rabunkowych, to jeszcze miał jakąś paranoiczną obsesję na punkcie kotów – w życiu zamordował kilkaset tych, niezwykle przecież sympatycznych, zwierzątek. W chwili, gdy to piszę, po moim mieszkaniu hasa przemiły kotek Kubuś. Lektura rozdziału 5 pt. „Tata Tasiemka i Doktor Łokietek – władcy warszawskiego półświatka” każe nam sobie przypomnieć powieść pt. „Król” autorstwa Szczepana Twardocha, już wcześniej omówioną na blogu. Tata Tasiemka i Doktor Łokietek to powieściowi Kum Kaplica i dr inż. Janusz Radziwiłek. Rozdział ten autorka oparła o informacje zaczerpnięte z książki Jerzego Rawicza pt. „Doktor Łokietek i Tata Tasiemka. Dzieje gangu”, wydanej w 1968 r. (podobno wznowionej kilka lat temu). Z kolei pisząc o przemytnikach autorka przy okazji wskazuje niektóre nonsensy polskiej przedwojennej polityki gospodarczej, faworyzującej monopole. Przykładowo – ochrona monopolu zapałczanego powodowała, że każdy nierozważny nabywca zwykłej zapalniczki do papierosów musiał w urzędzie uiścić opłatę stemplową i ostemplować tam własną zapalniczkę. Czegoś podobnego to przecież nawet w PRL nie zdołano wykoncypować. Choć nie przeczę – iście księżycowa gospodarka epoki PRL też obfitowała w mnóstwo bezsensownych regulacji, że chociażby wspomnę sprzedaż alkoholu dopiero po godzinie 13. Ów rozdział poświęcony kontrabandzie (ostatni w książce) autorka kończy przypomnieniem postaci pisarza Sergiusza Piaseckiego, mającego w niezwykle bogatym życiorysie m.in. etap działalności przemytniczej – na płonącej granicy polsko-radzieckiej. Gorąco zachęcam do sięgnięcia po książki przez niego napisane, jak też po jego dwie biografie: 1) autorstwa Ryszarda Demela pt. „Sergiusz Piasecki (1901-1964). Życie i twórczość” oraz 2) autorstwa Krzysztofa Polechońskiego pt. „Żywot człowieka uzbrojonego. Biografia, twórczość i legenda literacka Sergiusza Piaseckiego”. W katalogach bloga proszę ich jednak nie szukać, przeczytałem je bowiem (wszystkie!) w czasach zanim namówiono mnie do opisywania lektur w Internecie.

Reasumując, polecam Państwu tę ciekawą, sensacyjną oraz historycznie poznawczą książkę p. Iwony Kienzler. Dowiemy się, na jakie rozboje, kradzieże, oszustwa (drobne i poważne) bywali narażeni nasi dziadkowie/pradziadkowie i dlaczego bali się wychodzić po zmroku z domu czy samotnie jeździć pociągiem. A także jakie więzy „rodzinne” (zwracam uwagę na cudzysłów) połączyły Sergiusza Piaseckiego z Czesławem Miłoszem. Przyznaję, że mimo dogłębnej znajomości twórczości i biografii Sergiusza Piaseckiego (tak mi się dotąd przynajmniej wydawało), o owym ich „powinowactwie” nie miałem bladego pojęcia. Za to teraz już się domyślam, skąd się wzięła u Sergiusza taka nagonka na Czesława w tuż powojennej twórczości tego pierwszego. Pani Iwono, dziękuję!

PS. Na str. 257 w wierszu 12 od góry wyrazy „Związku Armii Zbrojnej” proszę poprawić na wyrazy „Związku Walki Zbrojnej” (prawidłową nazwę organizacji będącej poprzedniczką Armii Krajowej).

 

poniedziałek, 9 sierpnia 2021

„Polscy szpiedzy 2”. Autor: Sławomir Koper

 

W sierpniu br. nadal kontynuujemy czytelnictwo urlopowo-wakacyjne, łatwe w odbiorze, możliwe choćby w hamaku lub na plaży (tam jednak koniecznie w okularach przeciwsłonecznych). Dziś zakończenie krótkiego cyklu (w lipcu były 3 pozycje) omawiania lektur o służbach specjalnych, choć zapewne tematyka ta jeszcze nieraz zagości na blogu. Osoby szczególnie nią zainteresowane mogą coś dla siebie odszukać w katalogu tematycznym nr 5.

Sławomir Koper „Polscy szpiedzy 2”

Wydawca Bellona, Warszawa 2020

Jest to druga książka z serii „Polscy szpiedzy”. Pierwszą, którą wspólnie napisali panowie Sławomir Koper i Arek Biedrzycki, już wcześniej omówiłem na blogu. W tej drugiej autor (teraz tylko jeden) przybliża nam działalność historycznych szpiegów w układzie chronologicznym, poczynając od Jana Henryka Żychonia (1898 lub 1902 – 1944), a kończąc na Tomaszu Turowskim (ur. 1948). Pomiędzy ich biografiami znajdują się rozdziały poświęcone Klementynie Mańkowskiej, Kazimierzowi Leskiemu, Andre Robineau, Władysławowi Mrozowi, braciom Janoszom, Jerzemu Pawłowskiemu, Leszkowi Chróstowi i Jerzemu Sumińskiemu. Ponadto w epilogu autor wspomina zbiegłego na Zachód oficera Departamentu I MSW PRL, ppłk. Michała Goleniewskiego, który tam wyobraził sobie, iż jest cudownie ocalałym synem ostatniego cara Rosji, Mikołaja II Romanowa. Powyższe eseje są dość krótkie (po ok. 25 stron) i żaden z nich tematu na pewno nie wyczerpuje. Autor postarał się jednak zawrzeć w nich najważniejsze i najciekawsze elementy życiorysów swoich bohaterów, tak zawodowych (szpiegowskich), jak i rodzinno-osobistych. Sprawy niewyjaśnione lub choćby tylko budzące wątpliwości autor również sygnalizuje. Pisząc tę książkę korzystał z innych, obszerniejszych publikacji oraz z dokumentacji IPN. Poznajemy (wyrywkowo) tajniki działań przedwojennego polskiego wywiadu na odcinku niemieckim, potem zostajemy wraz z nim przeniesieni w czas wojny, po wojnie widzimy nieudolne usiłowania szpiegowskie emisariusza z Francji i jego przegrany pojedynek z UB, następnie towarzyszymy polskim ważnym uciekinierom na Zachód, którzy wybrali wolność. Czytamy też o słynnym szabliście, o aferze „Żelazo” zmontowanej w Departamencie I MSW PRL, a także o niejawnym funkcjonariuszu tegoż departamentu, ulokowanym na odcinku watykańskim. Sławomir Koper wskazuje również okoliczności zgonów bohaterów swoich esejów, także tych, którym nie dane było umrzeć śmiercią naturalną.

Czuję się zmuszony do osobistej refleksji. Dn. 20 czerwca 2019 r. omówiłem na tym blogu książkę Agnieszki Kublik i Wojciecha Czuchnowskiego pt. „Kret w Watykanie. Prawda Turowskiego”. Sławomir Koper też ją przywołuje w bibliografii. Przy okazji jednak, korzystając z dokumentacji IPN, koryguje niektóre fakty przedstawione w tamtej publikacji, jak również sugeruje istnienie niewyjaśnionych, nadal skrywanych urzędową tajemnicą, elementów działalności Tomasza Turowskiego. A zatem po przeczytaniu rozdziału 10 pt. „Szpieg w Watykanie – Tomasz Turowski” znacznie zrewidowałem moje spojrzenie na postać owego byłego agenta – wciąż żyjącego, autora poczytnych (podobno) książek sensacyjnych.

Reasumując, polecam tę dość pasjonującą lekturę esejów p. Sławomira Kopera, wciągającą czytelnika w już historyczne, choć niektóre nie tak dawne działania służb specjalnych.

PS. Osobom, które napotkają podczas lektury wzmianki o ważnej konspiracyjnej organizacji Muszkieterowie (choć jej nazwa własna to Muszkieterzy) i chciałyby dokładniej poznać jej dzieje, polecam już omówione na blogu książki autorstwa Jacka Wilamowskiego i Andrzeja Zasiecznego pt. „Rozkaz: Zabić Witkowskiego! Tajemnice organizacji wywiadowczej Muszkieterowie 1939-1942” oraz Jerzego Rostkowskiego pt. „Świat Muszkieterów. Zapomnij albo zgiń”. Opisy tych lektur są do odszukania poprzez katalogi naszej czytelni.