czwartek, 30 listopada 2017

„Miecz i tarcza komunizmu. Historia aparatu bezpieczeństwa w Polsce 1944-1990”. Autor: Ryszard Terlecki

Ryszard Terlecki „Miecz i tarcza komunizmu. Historia aparatu bezpieczeństwa w Polsce 1944-1990”. Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o., Kraków 2013

Druga część tytułu książki dokładnie oznacza jej treść. Autor skrupulatnie określa strukturę oraz imiennie wskazuje kadry Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, a następnie Służby Bezpieczeństwa, dokładnie też opisuje działalność tych instytucji. Działalność oczywiście ukierunkowaną najpierw na zainstalowanie, a następnie na utrwalenie i dalsze utrzymanie w Polsce dyktatury partii komunistycznej otrzymującej polecenia z Moskwy. W tle Autor przedstawia historię Polski Ludowej, mającej jednak kilka bardzo ważnych punktów zwrotnych, w których zmieniała się polityka kierownictwa PZPR, m.in. wyznaczając nowe, często odmienne od dotychczas stosowanych, metody działania aparatu bezpieczeństwa.
Książkę polecam jako dobrą literaturę popularnonaukową, jak dotąd chyba jedyną monografię działalności UBP i SB, omawiającą tytułowy temat bez emocji politycznych, a ponadto ciekawie napisaną i łatwą w odbiorze. Autor odziedziczył po sławnym ojcu tzw. lekkie pióro. Zdaję sobie sprawę, iż powyższe sformułowanie „bez emocji politycznych” może wywołać uśmiech niedowierzania u osób obserwujących aktualną działalność polityczną p. Ryszarda Terleckiego, a nie zaliczających siebie do elektoratu Jego partii. Ale tak jest, zdania nie zmieniam. Inne bowiem reguły określają temperament bieżącej rywalizacji politycznej, a inne sposób prowadzenia profesorskiej pracy naukowo-badawczej.

Jak już nadmieniłem, w książce znajdziemy również przekrojowy opis historii PRL i partii nią rządzącej, charakterystyk liderów nie wyłączając. Polecam ją zwłaszcza młodszym czytelnikom, nieznającym z autopsji lat poprzedzających przełom polityczny 1989/1990. Osoby takie bowiem zbyt często widzą Polskę Ludową i jej służby mundurowe w kolorze jednolitej czerni, nie rozróżniając polityki np. Bieruta i Gomułki, czy (przede wszystkim !) Służby Bezpieczeństwa od Milicji Obywatelskiej. Ale czytelnicy starsi i już „wyrobieni politycznie” także się nie zawiodą. I to nawet ci znajdujący się w przeszłości po tej drugiej, nie solidarnościowej, stronie barykady politycznej. Starsi mogą czytać tę książkę z pozycji „Przeżyjmy to jeszcze raz” - nie tylko przypominając sobie minione wydarzenia, ale też logicznie je sobie uporządkowując w ciągu przyczynowo-skutkowym. Pewne, niegdyś  trudno wytłumaczalne postawy i działania polityków, zarówno tych ze strony rządowej, jak i opozycyjnej, być może teraz staną się bardziej zrozumiałe. Nie bez znaczenia dla zainteresowania książką jest również okoliczność, iż opinię publiczną aktualnie absorbują m.in. skutki wejścia w życie tzw. drugiej ustawy dezubekizacyjnej.

Książka została napisana z pozycji osoby „bardzo nielubiącej” (to łagodny eufemizm !) Polski Ludowej oraz niechętnej faktycznemu przejściu (w latach 1989 i 1990) w sposób ewolucyjny od PRL do III RP, widzącej celowość innych wówczas rozwiązań politycznych, zwłaszcza w zakresie wykreowania nowych kadr w administracji i gospodarce. Ale akurat o to do Autora pretensji mieć nie należy, choć takie Jego poglądy można uznać za kontrowersyjne i dyskusyjne. Tworząc pionierską, naukową monografię UBP i SB posiadał bowiem pełne prawo do przedstawienia jej wraz ze swoim krytycznym komentarzem opisywanych wydarzeń politycznych z końca epoki PRL. A ewentualni oponenci, historycy i politolodzy z innej strony sceny politycznej, zamiast wydziwiać, niech spróbują sami stworzyć konkurencyjne, polemiczne i równie szczegółowe opracowanie. Naprawdę bardzo, bardzo chętnie je przeczytam i również tu opiszę.

Aby jednak mojego dzisiejszego tekstu nie odbierać jednostronnie laurkowo, pozwolę sobie też zauważyć, iż obiektywizm Autora bywał niekiedy dość „umiarkowany”. Przekłamań w książce nie zauważyłem, ale trochę przemilczeń już niestety tak. Podając (słusznie !) przykłady nieraz bestialskiego postępowania funkcjonariuszy UBP z pojmanymi Żołnierzami Wyklętymi, autor nie wspomina, że i druga strona zachowywała się (w warunkach ograniczonej wojny domowej lat 1944-1947) podobnie okrutnie. Także wymieniając imiennie śmiertelne ofiary w już ostatniej dekadzie systemu (lat 80. ub. wieku) autor nie napisał o zabójstwie milicjantów: sierż. Karosa i por. Turbakiewicza. Przypuszczam, że zwłaszcza o tym drugim prawie nikt dziś już nic nie wie. Zamordowanie go w 1988 r. w hucie w Stalowej Woli przeszło bez większego echa – szybko został przez generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka zaliczony w koszty budowy Okrągłego Stołu i następnie „przeksięgowany w straty”.


poniedziałek, 20 listopada 2017

„Wojna Goeringa. Biografia Marszałka Rzeszy”. Autor: David Irving

David Irving „Wojna Goeringa. Biografia Marszałka Rzeszy”.
Wydawnictwo Arkadiusz Wingert, Międzyzdroje – Kraków 2015.

Na wstępie kilka słów o tym konkretnym wydaniu książki. Jest to już jej drugie wydanie w Wydawnictwie Wingert, a ponadto (cyt.) „polskie trzecie, przejrzane i poprawione”. Przyznaję, że gdyby nie owa odredakcyjna wzmianka, po ten egzemplarz bym nie sięgnął. Poszukałbym wcześniejszego wydania książki. Opisywana dziś bowiem wersja to wydanie tzw. broszurowe w formacie A5 o bardzo małym rozmiarze czcionki tekstu (a przy cytatach i przypisach już wręcz mikroskopijnym). Zważywszy, że sporo czytam podczas podróży pociągiem (raz w tygodniu na trasie Warszawa – Radom, i z powrotem, tj. łącznie ponad 4 godziny), lekturze tej książki zmuszony byłem oddawać się z lupą w ręku. W pociągach Kolei Mazowieckich oświetlenie bywa bowiem byle jakie, co ma szczególnie negatywne znaczenie (dla lubiących poczytać w podróży) w okresie od października do kwietnia.
A tak w ogóle, to dziwię się wydawnictwom książek i redakcjom czasopism, dopuszczającym (w imię oszczędności papieru, czyli niższych kosztów) do minimalizowania rozmiaru czcionki drukarskiej. Strzelacie sobie w ten sposób, panowie i panie, w stopę. Samobójczo obniżacie popyt. Wzrok czytelniczy się bowiem z roku na rok pogarsza – u osób starszych głównie z racji wieku, a u młodych z powodu ślęczenia przed różnymi monitorami. Niedawno przypadkowo usłyszałem (właśnie w pociągu) żalenie się starszej pani, że kupiłaby na podróż „Gazetę Wyborczą”, ale przecież (cyt.) „w tych warunkach czytać tego małego druku nie sposób, nawet w moich nowych okularach”.

Dobrze, dosyć biadolenia. Przechodzimy do meritum.
Kontrowersyjny David Irving przedstawia biografię Hermanna Goeringa, będącego przez długie lata osobą nr 2 w III Rzeszy, wyznaczonego przez samego Adolfa Hitlera na swojego następcę. Do objęcia tego stanowiska przez Goeringa jednak w maju 1945 r. nie doszło. Przez krótki czas pełnił je admirał Karl Doenitz, dopóki nie przegonili go Alianci. Natomiast Goeringa zdążył zdymisjonować jeszcze sam Hitler (23 kwietnia 1945 r., tj. na tydzień przed swoją śmiercią) – za próbę odsunięcia go od władzy i podjęcie rokowań kapitulacyjnych.
W książce otrzymujemy bardzo szczegółowo i rzetelnie napisany życiorys Hermanna Goeringa, uwzględniający także życie prywatne. Osadzony w realiach historii Niemiec, obejmującej okres jego życia, czyli lat 1893-1946. Czytając tę biografię, po raz kolejny przekonujemy się, że nie ma ani stuprocentowo czarnych charakterów, ani świetlanych postaci (a występujące wyjątki tylko potwierdzają tę regułę).

Hermann Goering zbrodniarzem wojennym niewątpliwie był. Słusznie Trybunał Norymberski skazał go na karę śmierci (Goering uniknął wykonania wyroku, popełniając w celi samobójstwo). Był oczywiście również współodpowiedzialny za ludobójczą zbrodniczość systemu, w tym także za Holokaust.
Swoją pasję kolekcjonera dzieł sztuki realizował poprzez ich grabież w okupowanej Europie, co usiłował maskować ich odpłatnym nabywaniem - po wyznaczanych przez siebie (lub przez wystraszonych marszandów) cenach transakcyjnych, oczywiście niewspółmiernych do wartości rynkowej. Był wielkim egocentrykiem, wręcz narcyzem, także skrytym narkomanem. Uwielbiał Adolfa Hitlera. Osobiście był wobec niego bardzo lojalny, czego dowiódł m.in. współorganizując „Noc Długich Noży” 29/30 czerwca 1934 r. Ślepą wiarę w polityczną mądrość i nieomylność Wodza przedkładał ponad własne, nieraz pojawiające się wątpliwości. Był pomysłodawcą i organizatorem tajnej policji politycznej (Gestapo), przekazanej później pod władzę Himmlera.

To oczywiście główne negatywne cechy tytułowego „bohatera”. Ale historia to nie propaganda, więc autor ukazał go także i od pozytywnej strony. Hermann Goering był osobiście odważnym żołnierzem – dzielnym pilotem wojskowym podczas I wojny światowej, mężczyzną zdolnym do wielkiej romantycznej miłości, bardzo dobrym mężem i ojcem, a w wielkiej polityce – nastawionym pokojowo (to nie żart). Usiłował odwodzić Hitlera od wojennych zamiarów. W newralgicznym 1939 r. zaangażował się w ratowanie pokoju, tworząc w tym celu własny, niezależny od resortu spraw zagranicznych, nieformalny kanał dyplomatyczny. Mimo że był premierem Prus, okazał się zwolennikiem sojuszu z Polską i utrzymywał przyjazne, towarzyskie kontakty z ambasadorem RP w Berlinie. Oczywiście dopóty, dopóki Polska nie weszła w orbitę polityki angielskiej.
W 1946 r. Hermann Goering popełnił samobójstwo, zażywając w celi truciznę, najprawdopodobniej dostarczoną mu przez kogoś z personelu więzienia (strażnika albo lekarza). Sprawy tej do dziś nie wyjaśniono. Być może nastąpiło to w sposób „kontrolowany”. W pozostawionej korespondencji Goering wytłumaczył, że chciał uniknąć wykonania wyroku śmierci przez powieszenie, co uznawał za hańbę dla żołnierza. Wcześniej bowiem Trybunał Norymberski odrzucił jego prośbę o wykonanie wyroku przez rozstrzelanie.

Jak wspomniałem, w tle tej biografii czytamy historię Niemiec, a więc też II wojny światowej, w której znaczącą rolę odgrywała Luftwaffe. To właśnie Hermann Goering był jej twórcą i naczelnym dowódcą. Autor dość dokładnie opisuje wojnę powietrzną toczoną przez tę formację - zarówno jej naloty bombowe na terytorium przeciwnika, jak i podniebne zmagania z lotnictwem angielskim i amerykańskim, systematycznie niszczącym niemieckie miasta.

Pełnienie ważnej politycznie roli umożliwiał Goeringowi także m.in. podległy mu bezpośrednio tajny urząd, noszący niemiecką nazwę Forschungsamt. O jego istnieniu i sukcesach dowiedziałem się (tak dokładnie) dopiero z tej książki. Gwoli zachęty do lektury nie zdradzę, czym się ci policjanci (niepodlegający Himmlerowi !) zajmowali. Proszę się o tym dowiedzieć samemu (samej).


piątek, 10 listopada 2017

„Sierpień czternastego”. Autor: Aleksander Sołżenicyn

Aleksander Sołżenicyn „Sierpień czternastego”. Tom 1 i 2.
Oficyna Wydawnicza FOKA Sp. z o.o., Wrocław 2010.

Tytuł tej dwutomowej książki oznacza sierpień 1914 r., czyli pierwszy miesiąc działań militarnych podczas pierwszej wojny światowej. W historii Rosji to dni, w których państwo weszło na równię pochyłą. Na zjeździe z owej równi były (chronologicznie): upadek caratu, krótki okres demokracji, zamach i przejęcie władzy przez Lenina et consortes, zawarcie upokarzającego, separatystycznego pokoju z Niemcami i Austro-Węgrami. A przede wszystkim miliony ofiar – najpierw wojny światowej, a później wojny domowej. Także niebywałe, wręcz średniowieczne okrucieństwo tej drugiej. Upadek państwa, załamanie się gospodarki i administracji, zniszczenie więzów społecznych, często też rodzinnych.

A propos: trzy dni temu (dn. 7 listopada 2017 r.) przypadła 100. rocznica przewrotu bolszewickiego, nazwanego później Wielką Socjalistyczną Rewolucją Październikową. Nazwa ta jest poniekąd słuszna – wprawdzie wydarzenia 7 listopada 1917 r. i dni następnych nosiły znamiona typowego wręcz zamachu stanu i zbrojnego przewrotu, to jednak zapoczątkowały one bardzo radykalne, wręcz rewolucyjne i długotrwałe przemiany polityczno-społeczno-gospodarcze. A w nowopowstałej sytuacji międzynarodowej umożliwiły także odrodzenie się Polski dn. 11 listopada 1918 r. (co uzasadnię dalej).

Powyższe napisałem po to, aby polski czytelnik tej skądinąd bardzo dobrej książki doznał … rozdwojenia jaźni. Dlaczego? Już tłumaczę - na własnym przykładzie „uczuć ambiwalentnych”.
Aleksander Sołżenicyn to przede wszystkim noblista (za „Archipelag Gułag”) i demaskator zbrodni komunizmu. Sam stał się ofiarą systemu, z trudem uszedł z życiem. Jak takiego w Polsce nie pokochać ? W „Sierpniu czternastego” jawi się nam jako wielki rosyjski patriota i trudno go za to winić. Obnaża nieudolność cywilnej i wojskowej administracji państwa, z bólem i obszernie opisuje wielką klęskę wojsk rosyjskich w Prusach Wschodnich właśnie w sierpniu 1914 r. Doszło do niej tylko dzięki bałaganowi (braku koordynacji) i wyjątkowo złego dowodzenia, siły rosyjskie wcale nie były słabsze od niemieckich. Niemcy w tym czasie maszerowali na Paryż, a wschodni teatr wojny miał dla nich raczej drugorzędne znaczenie. Początkowo nastawiali się tylko na działania opóźniające rosyjską ofensywę, odkładając stoczenie rozstrzygających bitew na okres po pokonaniu Francji. Niemiecka generalicja wprost nie mogła uwierzyć (Sołżenicyn to opisuje), że siły rosyjskie same im włażą w pułapkę. Początkowo wietrzono w tym chytry rosyjski manewr wojenny.
Otrzymujemy więc obszerny i bardzo dokładny opis wojny w Prusach Wschodnich w sierpniu 1914 r. W tle przebiegu działań militarnych Sołżenicyn przedstawia historyczne sylwetki dowódców oraz (wybiórczo i fikcyjnie) prostych żołnierzy. A sama książka staje się na przemian to esejem historycznym, to powieścią beletrystyczną. Czytając ją mimowolnie sympatyzujemy z dzielnym pułkownikiem Worotyncewem robiącym wszystko, aby najpierw zapobiec klęsce, a później, aby ją pomniejszyć.
I po co to? Powinniśmy się raczej cieszyć, chichotać z radości. Przecież w tych dniach nasza kompania kadrowa już biła się z Moskalami u boku Austro-Węgier.

Drugi i trzeci przykład koniecznego „rozdwojenia jaźni”.
Sołżenicyn charakteryzuje rosyjską opozycję, w latach przedwojennych spiskującą przeciwko carowi i jego administracji. Terror i samobójcze zamachy bombowe już wtedy były dość powszechne, podejmowano je jednak tylko wobec wybranych i znienawidzonych osób. Sołżenicyn, jako wielki rosyjski patriota i monarchista, boleje nad tym, choć nie szczędzi słów krytyki na niefachowość i korupcję carskiej administracji, obnaża polityczną nieudolność samego cara Mikołaja II.
Autor bardzo szczegółowo przedstawia też wielką i zmarnowaną szansę, jaką Rosja otrzymała w osobie premiera Piotra Stołypina, zamordowanego w zamachu w Kijowie we wrześniu 1911 r. Czyni Stołypina prawdziwym bohaterem, opisuje jego zarówno wdrożone, jak i dopiero zamierzone reformy państwa, dzięki którym Rosja miała stać się silną nie tylko militarnie i terytorialnie, lecz także gospodarczo. I niewykluczone, że tak by się stało.
Sołżenicyn dokładnie charakteryzuje też zabójcę Stołypina, którym był 24-letni Bogrow, aplikant prawniczy pochodzący z bogatej żydowskiej rodziny. Przedstawia go jako typa wybitnie patologicznego, choć o ponadprzeciętnej inteligencji.
I znów, podczas lektury uznajemy niewątpliwe racje Piotra Stołypina, podziwiamy jego silny charakter, z obrzydzeniem odnosimy się do Bogrowa.
I po co to? Gdyby Rosja carska wzmocniła się i nie przystąpiła do wojny (Stołypin był jej przeciwnikiem), to nie odzyskalibyśmy w 1918 r. niepodległości. A ja prowadziłbym dziś ten blog po rosyjsku i proponowałbym Państwu zupełnie inne książki. Przypominam, że Warszawa w przededniu wybuchu I wojny światowej była już tylko w mniejszej części polska – Rosjanie, rodzimi renegaci oraz niezasymilowani (w kulturze polskiej) Żydzi stanowili bowiem łącznie już ponad 50% jej ludności. A sam premier Stołypin zwalczał polskość, o czym zresztą delikatnie napomyka Sołżenicyn w książce. Uważny jej czytelnik zauważy też, że Aleksander Sołżenicyn w jakimś sensie może i lubi Polaków, ale tylko tych daleko odsuniętych na zachód i nie przeszkadzających w procesie pełnego zespolenia Kraju Zachodniego (czytaj: ziem zaboru rosyjskiego, poza Królestwem Kongresowym) z Rosją.

Nie oszukujmy się, autor to żarliwy rosyjski patriota. Także Wielkorus i monarchista. Widać to nie tylko przy okazji dokonanej przez niego gloryfikacji premiera Piotra Stołypina, szczerze oddanego carowi. Sołżenicyn wielokrotnie podkreśla, że tylko silna monarchia może zapewnić na dłuższą metę potęgę oraz integralność terytorialną państwa. I w tym kontekście pastwi się nad osobą cara Mikołaja II, którego słusznie przedstawia jako sprawcę upadku Rosji. Carowi temu poświęca wiele kart (w drugim tomie), charakteryzując jego osobowość. Mikołaj II, wg Sołżenicyna, to w gruncie rzeczy sympatyczny, religijny, dobry i wykształcony człowiek, wielki rosyjski patriota, także idealny mąż i ojciec. Posiadający jednakże bardzo chwiejny charakter, absolutnie nieznający się na ludziach, a przede wszystkim mający olbrzymi antytalent do zarządzania państwem.
Nie ubolewajmy jednak, wraz z autorem, nad politycznym infantylizmem Mikołaja II, lecz przeciwnie – cieszmy się z tego powodu. Car ten, jako niewątpliwy współsprawca doprowadzenia do ruiny Rosji, bezwiednie także się bowiem przyczynił do … odrodzenia Polski.
Nie łudźmy się. Rosja niebolszewicka, nawet odnosząca dotkliwe porażki w wojnie z Niemcami i Austro-Węgrami – ale nie zawierająca z nimi separatystycznego pokoju i aż do listopada 1918 r. angażująca wiele dywizji państw centralnych – doczekałaby się godnego siebie miejsca w zwycięskim obozie ententy. A wtedy Rosji (gdyby nie doszło w niej do abdykacji Mikołaja II i obu rewolucji 1917 r.) pozostawiono by wolną rękę w załatwieniu „kwestii polskiej” – czy w ogóle, i ewentualnie jaką, przyznać Polakom autonomię. W najlepszym wypadku reaktywowano by autonomiczne Królestwo Kongresowe (jednakże bez własnej armii), powiększając je terytorialnie o Galicję Zachodnią i Poznańskie.

Reasumując, przy koniecznym założeniu odrzucenia patriotycznych emocji autora, otrzymujemy wspaniały esej historyczny opisujący Rosję (jej społeczeństwo, gospodarkę i administrację) końca XIX i pierwszych lat XX wieku, osobę cara Mikołaja II i jego ministrów, oraz bardzo dokładnie przebieg działań wojennych w Prusach Wschodnich w sierpniu 1914 r., zakończonych klęską wojsk rosyjskich. Tym działaniom militarnym poświęcony jest głównie tom 1, proszę więc podczas jego lektury koniecznie zerkać także na ostatnią stronę tomu 2 – znajdziemy na niej współczesne polskie nazwy pruskich miejscowości (autor posługuje się bowiem tylko ich niemieckim nazewnictwem). Bez tego trudno byłoby nam odgadnąć, że np. Allenstein to Olsztyn, a Neidenburg to Nidzica.

PS
Na wstępie wspomniałem o niedawnej 100. rocznicy Rewolucji Październikowej. Kulisom jej przygotowania i przeprowadzenia, a także finansowania rządu bolszewików w pierwszych miesiącach jego funkcjonowania, poświęcona jest naprawdę doskonała książka Elisabeth Heresch pod mylącym nieco tytułem „Jak bankierzy Zachodu finansowali Lenina”. Krótki opis owego majstersztyku wywiadu niemieckiego proszę sobie odnaleźć korzystając z katalogu tej czytelni. Powinien zachęcić Państwa do sięgnięcia po książkę pani Heresch (wydaną w Polsce też już wcześniej - pod, moim zdaniem, bardziej trafnym tytułem „Sprzedana rewolucja. Jak Niemcy finansowały Lenina”).