wtorek, 30 kwietnia 2019

„Cesarz Ameryki. Wielka ucieczka z Galicji”. Autor: Martin Pollack


Martin Pollack „Cesarz Ameryki. Wielka ucieczka z Galicji”
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2011

Przenieśmy się w czasie do ostatniego ćwierćwiecza wieku XIX. A terytorialnie – do austrowęgierskiej Galicji. Na wsiach i w miasteczkach bieda aż piszczy (z głodu). Poza tym panuje analfabetyzm i towarzysząca mu zatrważająca ciemnota. Także antysemityzm. Autor to wszystko dość plastycznie, z powołaniem źródeł, opisuje.

Wśród tej biedoty – ciemnoty uwijają się naganiacze linii okrętowych, otrzymujący wynagrodzenie ryczałtowe „od łebka”. A ubodzy Polacy, Rusini, Słowacy, Żydzi dają się omamić mirażem dobrobytu i lekkiej pracy za oceanem. Wystarczy tylko sprzedać nędzny dobytek, opłacić podróż, podpisać (najczęściej krzyżykiem) odpowiednie kwity i … w drogę do Ameryki.
Oszukiwani, a w zasadzie bezczelnie okradani, są przez cały czas. Agenci przewozowi żerują na ich naiwności i głupocie wynikającej z braku choćby najbardziej elementarnego wykształcenia. Administracja Galicji usiłuje to zwalczać. Martin Pollack opisuje starania jednego nieprzekupnego urzędnika, któremu udaje się nawet doprowadzić do procesu sądowego oszustów i wyzyskiwaczy (m.in. akta tej sprawy posłużyły autorowi do napisania książki). Ów prokurator Ogniewski to jednak tylko pozytywny wyjątek. W administracji galicyjskiej panuje korupcja, wielu urzędników zostało wpisanych na „listy płac” towarzystw okrętowych.

Skąd się wziął tytułowy „cesarz Ameryki”? Ależ to bardzo proste. Skoro Austrią (i należącą do niej Galicją) włada cesarz, to przecież w dalekiej Ameryce też musi panować jakiś ichni cesarz, który zgadza się na przyjmowanie kolejnych, imiennie wskazywanych imigrantów, oczywiście za dodatkową opłatą. To tylko jedno z całego morza oszustw osób pośredniczących w transferze za ocean. O wielu pozostałych, nieraz równie bezczelnych co pomysłowych, przeczytacie Państwo sami.

I biedni ludzie, sterroryzowani i oszukani kilkakrotnie jeszcze przed wejściem na statek, w końcu wypływają do tej wymarzonej Ameryki. Podróżują w niezwykle trudnych warunkach, stłoczeni pod pokładem.
A na miejscu czeka ich upokarzająca procedura przyjmowania imigrantów, potem nowi oszuści żerujący na nieświadomych niczego przybyszach, a wreszcie ciężka i niebezpieczna praca w charakterze robotników w fabrykach, hutach i kopalniach, gdzie tzw. BHP nikt się nie przejmuje.

Niejako uzupełniającą częścią książki są rozdziały dotyczące tragicznej sytuacji młodych, biednych i niewykształconych kobiet, często jeszcze nastolatek. Autor przedstawia drastyczne, quasi legalne sposoby pozbywania się małych dzieci przez matki, których nie stać na ich utrzymanie. Otrzymujemy także opis handlu „delikatnym mięsem” – dziewczętami kaptowanymi niby do pracy za granicą, a faktycznie do burdeli. Proceder ten usiłuje zwalczać (nawet z pewnym powodzeniem) galicyjski policjant Krzywanowski, którego dokumenty urzędowe również po latach posłużyły za kanwę tej książki.

Reasumując, lektura jest wstrząsająca. Dużo się z niej też dowiedziałem. Oczywiście już wcześniej miałem spore pojęcie o dziewiętnastowiecznej, przysłowiowej nędzy galicyjskiej i masowej emigracji za ocean. Informacje o tym otrzymywaliśmy przecież na lekcjach historii i języka polskiego (utwory Sienkiewicza, Konopnickiej, i in.). Ale o takich wstrząsających szczegółach owego procederu emigracyjnego to jednak nie miałem pojęcia.

Na zakończenie drobna, konieczna errata. Na str. 26 w wierszach 6 i 5 od dołu, sformułowanie „o związkach związkowych” należy zastąpić wyrazami „o związkach zawodowych”.

PS
Jako pewne uzupełnienie dzisiejszego artykułu proponuję Państwu tekst pt. „Poszukiwanie przodków - emigrantów do USA”, mojego autorstwa (proszę odszukać w katalogu tej czytelni).


sobota, 20 kwietnia 2019

„Wiek Hitlera”, tom 1 i 2. Autor: Leon Degrelle


Szanownym moim Czytelniczkom i Czytelnikom życzę – z okazji Świąt Wielkiejnocy – przede wszystkim dużo zdrowia i pogody ducha. Czyli tego, co najbardziej Wam niezbędne.

Leon Degrelle „Wiek Hitlera”, tom 1
Wydawca KATMAR sp. z o.o., Gdańsk 2016

Na wstępie konieczne zastrzeżenie. Występujący w tytule książki Adolf Hitler, także zaprezentowany na okładce (zdjęcie portretowe), na pewno zmyli oczekiwania czytelnika. Na 495 stronach książki autor poświęca mu bodajże tylko jedno zdanie, pisząc, iż należał do milionów niemieckich żołnierzy frontu zachodniego I wojny światowej.

Leon Degrelle (1906-1994), z jednej strony gorliwy katolik (twórca belgijskiej partii Chrystus Rex), z drugiej zaś wielbiciel Hitlera (jako wysoki oficer SS dowodził na froncie wschodnim II wojny światowej belgijską ochotniczą dywizją Waffen SS), napisał własną historię I wojny światowej – poczynając od przedstawienia kulisów zamachu na arcyksięcia Ferdynanda (1914), a kończąc na konferencji pokojowej w Wersalu (1919).
Jego obszerny esej historyczny jest wybitnie tendencyjny. Państwa centralne, w szczególności wilhelmińskie Niemcy, jawią się jako ofiary spisku francusko-rosyjskiego, do którego rychło dołączyła Wielka Brytania oraz następnie (w 1917 r.) Stany Zjednoczone. Natomiast Niemcy bynajmniej nie zamierzały wojować! Latem 1914 r., gdy Francja i Rosja już podejmowały nieodwracalne, militarne decyzje strategiczne, cesarz Wilhelm II oraz niemieccy najwyżsi politycy i dowódcy wojskowi beztrosko sobie urlopowali. Mało tego – także później, w trakcie trwania wojny, Niemcy pozytywnie reagowały na amerykańskie propozycje zaprzestania działań zbrojnych i tylko uporowi Francji i Anglii należy „zawdzięczać” kontynuację frontowej rzezi. Taki jednostronny przekaz historyczny otrzymujemy.

Książkę tę polecam zatem osobom, którym już nieobca jest znajomość historii powszechnej pierwszego dwudziestolecia XX wieku. Zapoznają się teraz (dodatkowo) z jej interpretacją przez zagorzałego germanofila – z jego racjami, których nie musimy i nie powinniśmy podzielać, ale dobrze jest je znać. Natomiast osoby, które o I wojnie światowej wiedzą tylko, iż takowa była, niech lepiej tę lekturę odłożą do czasu aż poznają bardziej obiektywnie napisaną jej historię. Podpowiadam tu m.in. monografię prof. Andrzeja Chwalby pt. „Samobójstwo Europy. Wielka wojna 1914-1918”, nie tak dawno omówioną na moim blogu.

To w takim razie dlaczego warto sięgnąć po książkę Leona Degrelle’a ?
Ano dlatego, że dzięki niej możemy poznać wiele szczegółów z zakresu dyplomacji jawnej i tajnej (z uwzględnieniem korupcji dyplomatycznej) oraz wojskowości, na ogół pomijanych w „mainstreamowych” opracowaniach dotyczących genezy i przebiegu I wojny światowej. Przykładowo: dowiadujemy się, kim był, skąd się wziął i jak ważną rolę w przystąpieniu USA do wojny odegrał „pułkownik” Edward House. A także, jak zwycięzcy obradujący w Wersalu byli bardzo niekompetentni w kwestiach geograficznych, etnicznych i historycznych, oraz jak spędzali tam swój wolny czas -  m.in. w ramionach licznie przybyłych do Paryża bezpruderyjnych, luksusowych rumuńskich pań do towarzystwa. Zerknijmy w tym momencie do atlasu historycznego i popatrzmy na przyrost terytorialny Rumunii po I wojnie światowej. 

Poza tym, ja osobiście jak dotąd nie natrafiłem (może jeszcze zbyt mało czytam książek historycznych) na lekturę tak szczegółowo opisującą rewolucję marksistowską w Niemczech w latach 1918 i 1919, jej genezę, przebieg i stłumienie. Rewolucję, która zdaniem autora miała szanse powodzenia, zaprzepaszczone tylko brakiem w Niemczech przywódców kalibru Lenina czy Trockiego, przedkładających ponad przedłużającą się agitację – zdecydowane działanie. Leon Degrelle, jakkolwiek będący ideologicznym wrogiem marksizmu-leninizmu, chyli czoło przed samym Leninem – jego inteligencją, przebiegłością, twardym charakterem i zdecydowaniem. Docenia przeciwnika.
Ale jednak Leon Degrelle nie postawił tu kropki nad „i”. Nie napisał bowiem, iż to sami Niemcy upletli sobie bat na własną dupę instalując w 1917 r. Lenina w Piotrogrodzie oraz wyposażając go w aktywa umożliwiające dokonanie i utrwalenie przewrotu październikowego. Rok później to już ambasador Rosji w Niemczech zaczął finansowo wspierać rewoltę komunistyczną, na której czele stali też emisariusze z bolszewickiej Rosji. Zauważamy tu hipokryzję autora: rewolucja w Niemczech jest wielkim złem, które opisuje i piętnuje, natomiast wcześniejsze przyczynienie się Niemiec do przewrotu bolszewickiego w Rosji było tylko wojenną, smutną koniecznością. Leon Degrelle usprawiedliwia Niemcy, które chciały – zawierając pokój z rządem Lenina – zlikwidować swój front wschodni i przerzucić wojsko na zachód, zanim jeszcze na kontynencie pojawi się armia Stanów Zjednoczonych.

Przez kartki książki przeziera również antysemityzm autora – w Żydach (i masonach) widzi ukrytych sprawców najpierw doprowadzenia do wojny światowej, później klęski państw centralnych, wreszcie wybuchu rewolucji komunistycznej w Rosji, na Węgrzech i w Niemczech. Głównie dostrzega żydowskich radykalnych rewolucjonistów. Tak jakby wśród tej nacji nie było osób o innej orientacji politycznej, w tym szczerych niemieckich i austrowęgierskich patriotów. A także światowej sławy naukowców, twórców i artystów, tylko niekiedy sympatyzujących z bolszewikami.
Nie negując istnienia dużego odsetka przywódców komunistycznych pochodzenia żydowskiego, pragnę więc zauważyć, iż Leon Degrelle analogicznie powiela tu nielogiczność prymitywnego ludowego antysemityzmu. Żydzi zabili Pana Jezusa. Oczywiście, że tak. (Akurat obchodzimy rocznicę Jego męczeńskiej śmierci i zmartwychwstania). Ale przecież sam Jezus Chrystus (w Jego ludzkiej naturze), Jego Matka i wszyscy Apostołowie oraz pierwsi chrześcijanie też byli Żydami.

Zastanawiając się nad dokonanym przez Leona Degrelle’a wyborem drogi życiowej, mając zwłaszcza na względzie jego gorliwy katolicyzm, dziwi mnie jego atencja wobec Adolfa Hitlera, nieskrywającego swego antychrystianizmu. To, co dla Degrelle’a  (i wszystkich chrześcijan) powinno być kanonicznym przekazem oraz świętością, niemiecki Führer nieraz określał wprost bluźnierczo. Możemy o tym przeczytać m.in. w „Niemcach (…)” Piotra Zychowicza (część V pt. „Lewicowa III Rzesza”, rozdział 3 pt. „Ostateczne rozwiązanie kwestii chrześcijańskiej”), książce już omówionej na blogu. Owo niechętne, złośliwe, wręcz wrogie podejście Hitlera do chrześcijaństwa jakoś nie odstręczało Degrelle’a  i jemu podobnych od ścisłej, ochotniczej kolaboracji z III Rzeszą.

Poloniców w tej książce jest jak na lekarstwo. Problemu Polski jako państwa wyłaniającego się z powojennej zawieruchy autor w ogóle nie analizuje, kilka razy tylko wymienia nas „w rządku” razem z Czechosłowacją i innymi nowo powstałymi państwami. No i z przekąsem zauważa, że artysta, światowej sławy kompozytor Ignacy Paderewski, został premierem rządu Polski. Niezwykle obszernie użalając się nad stratami terytorialnymi Niemiec na rzecz Francji, autor również, ale tylko jednym zdaniem (na str. 489), piętnuje odebranie Niemcom naszych ziem Wielkopolski, Pomorza i Górnego Śląska. Aż mi się wierzyć nie chce. Czy aby na pewno polskie tłumaczenie książki jest wierne z oryginałem ? Jakieś wyjaśnienie powinna tu przynieść lektura tomu 2, traktującego o okresie międzywojennym. Zobaczymy, czy i jak obszernie zostanie w nim zaprezentowany wątek polski.
Treść tomu 1 w zasadzie kończy się na podpisaniu układu pokojowego w Wersalu, ale autor kilkakrotnie czyni też aluzje do przyszłych wydarzeń i wyciąga wnioski historyczne. Dość obszernie i ciekawie (jak już wspomniałem) opisując rewolucję w Niemczech w latach 1918 i 1919, stwierdza, iż jej stłumienie uratowało Europę zachodnią, gdyż postawiło tamę przed nawałą rosyjskiego bolszewizmu. A rozpoczęta właśnie w pierwszym kwartale 1919 r. wojna polsko-bolszewicka ? Autor nawet się o niej nie zająknął. Może coś na ten temat będzie w tomie 2.

Reasumując, lekturę uważam jednak za godną polecenia. Przede wszystkim ze względu za mnóstwo ciekawych szczegółów historycznych, dyplomatycznych i militarnych – co prawda wybranych i przedstawionych tendencyjne, ale rzeczywistych. Nie zapominajmy przy tym o podstawowej prawdzie spostrzeganej również w oficjalnym, „mainstreamowym” przekazie historycznym. Otóż Niemcy i Austro-Węgry są powszechnie uznawane za państwa tylko współwinne wybuchu I wojny światowej. to już jest trochę tak, jak z tym orzeczeniem rozwodu z winy obopólnej – za rozkład małżeństwa nie można winić wyłącznie jednej osoby, ponieważ ta druga również się do tego przyczyniła. Na wszelki wypadek zastrzegam, iż owo refleksyjne porównanie nie wypływa z autopsji lecz z obserwacji życiorysów moich niektórych kolegów.

No i na zakończenie o koniecznych poprawkach w tekście książki.
1.      Str. 27, wiersz 4 od góry. Wyraz „Serbii” należy zastąpić wyrazem „Syberii” (z kontekstu wynika, iż chodzi o dyslokację wojsk rosyjskich z azjatyckiej do europejskiej części Rosji).
2.      Str. 43, środek strony. Rok „191” należy poprawić na „1911”.
3.      Str. 54, wiersz 13 od dołu. Imię ambasadora „John” proszę zamienić na „George” (chodzi o George’a Buchanana).
4.      Str. 158, wiersz 1 od góry. Rok „1914” należy poprawić na „1915” (wiosną 1914 r. wojna jeszcze nawet się nie rozpoczęła).
5.      Str. 166, wiersz 17 od dołu. Błąd ortograficzny. Wyraz „użynających” należy zamienić na „urzynających” (chodzi tam o urzynanie rąk, a nie o dożynki, żęcie zboża).
6.      Str. 260, wiersz 3 od góry. Datę „3 lipca” proszę zastąpić datą „28 czerwca” (chodzi o dzień zabójstwa arcyksięcia Ferdynanda).
7.      Str. 320, środek strony. Błędnie podany rok śmierci Rasputina („1917”). 17 grudnia 1917 r. Rosją już rządzili bolszewicy. Proszę zmienić na rok „1916”.
8.      Str. 321, wiersze 10 i 11 od dołu. Treść (cyt.) „7 marca 1917 roku (…) na pięć miesięcy przed tym, jak został zamordowany w Jekaterynburgu”. Dużo dłużej. Cara Mikołaja II wraz z żoną, czterema córkami i synem, bolszewicy zamordowali w lipcu 1918 r. Powinno być: „(…) na rok i pięć miesięcy (…)”.
9.      Str. 353, wiersz 9 od góry. Rok „1917” należy poprawić na „1918” (data pierwszego i jedynego posiedzenia rosyjskiej Konstytuanty w styczniu 1918 r., rozpędzonej przez bolszewików po jednym dniu obrad; owo słynne: „Proszę już wyjść, gdyż wartownicy są zmęczeni”).
10.   Str. 413, wiersz 3 od dołu. Błąd ortograficzny. Wyraz „morze” (w kontekście władzy, która może być dana) powinien być napisany przez „ż”.
11.   Str. 467, wiersz 2 od góry. Rok „1798” proszę poprawić na „1789” (chodzi o rok wybuchu Wielkiej Rewolucji Francuskiej).

Być może coś tam jeszcze przeoczyłem. Większość ww. nieścisłości historycznych pochodzi zapewne z tekstu angielskiego, z którego dokonano tłumaczenia na język polski. Szkoda że wydawca nie opatrzył ich korygującymi przypisami. 

Dopisuję dn. 11 sierpnia 2021 r.

Leon Degrelle „Wiek Hitlera”, tom 2. „Hitler demokrata”

Wydawca KATMAR sp. z o.o., Gdańsk 2016

W powyższym tekście wspomniałem o istnieniu drugiego tomu „Wieku Hitlera”. Akurat dokończyłem tę lekturę. No, niezupełnie. Mniej więcej 80% tekstu książki przeczytałem, resztę już tylko pobieżnie przekartkowałem. I absolutnie jej nie polecam – z przyczyny wyłącznie „warsztatowej”, a nie jej „niepoprawności politycznej”. Książka jest bezczelnie tendencyjną charakterystyką osoby Adolfa Hitlera i jego działalności do roku 1937, także z wypadami w wojenną przyszłość. Wszystko co ów czynił, było usprawiedliwione i doskonałe. Psiakrew, bohater bez zmazy i skazy, chodzący ideał, bez najmniejszej wady charakteru, wszędzie i zawsze mający rację. Gdyby Degrelle pisał o wypróżnianiu się Hitlera, to zapewne też rozpływałby się z zachwytu nad kształtem, zapachem i konsystencją jego kupki. Nie cierpię takiej nachalnie hagiograficznej literatury, obojętnie komu by nie była poświęcona. Polonica w książce spotykamy nieliczne. Leon Degrelle wypowiada się o Polsce i Polakach sporadycznie i obraźliwie, m.in. kraj nasz obdarza epitetem (cyt., str. 460) „nadmiernie rozdętego bukłaku z koźlej skóry”. Na uwagę zasługują więc chyba tylko wstępne teksty „Od wydawcy” (str. 7-12) i „Sprostowanie” (str. 13 i 14), oba autorstwa p. Andrzeja Ryby. Cała reszta to nie historia (choćby i tendencyjnie przedstawiona), ale bezczelna hagiografia osoby Hitlera oraz ordynarna propaganda jego ideologii i polityki.

Troszkę się jednak w tej krytyce zagalopowałem. Obszernie i ciekawie opisany jest konflikt wewnętrzny w NSDAP, tj. pomiędzy Hitlerem a Rőhmem, radykalnie rozwiązany podczas „nocy długich noży”. Przekonywujące jest również uzasadnienie przejścia polityki Włoch na stronę Niemiec, mimo że państwa te były przeciwnikami w I wojnie światowej. Także interesujące są zamieszczone na końcu książki zapowiedzi wydawnicze KATMAR-u oraz dokumentacja fotograficzna. A szokujący podtytuł drugiego tomu jest niestety w pewnym, przewrotnym sensie prawdziwy – Adolf Hitler doszedł do władzy, objął urząd kanclerza, w sposób jak najbardziej demokratyczny. Także swoje specjalne pełnomocnictwa uzyskał w drodze ich demokratycznego przegłosowania w parlamencie.

 

 

 



czwartek, 11 kwietnia 2019

"Lenin w pociągu". Autorka: Catherine Merridale


Catherine Merridale „Lenin w pociągu”
Wydawnictwo Znak Horyzont, Kraków 2017

Bardzo interesująco napisana książka – trochę esej, trochę reportaż historyczny.

Trwa I wojna światowa. Niemcy poszukują także niemilitarnych sposobów pokonania państw ententy. Myślą o wywołaniu rewolty w Rosji, co by ją przymusiło do zawarcia pokoju separatystycznego. Niemcy mogliby wtedy rzucić znaczną większość swoich sił na front zachodni. Austro-Węgry i Turcję też by to bardzo odciążyło. Są to jednak na razie tylko polityczne kalkulacje i sztabowe hipotezy.
W 1917 r. w Rosji wybucha rewolucja lutowa, zostaje obalony carat. Wielkie państwo – mimo trwającej wojny – demokratyzuje się, wręcz doznaje spazmów demokracji. Wiece, demonstracje, pochody, likwidacja cenzury, nieograniczona wolność prasy, powrót z więzień i z zesłania wszystkich więźniów politycznych.
Ale Rząd Tymczasowy kontynuuje niepopularną w społeczeństwie wojnę – jest lojalny wobec aliantów zachodnich. Po oczekiwanym zwycięstwie nad państwami centralnymi marzą mu się nawet nowe nabytki terytorialne Rosji: austriacka Galicja wschodnia (zamieszkana w znacznej części przez Rusinów) i turecki Stambuł z okolicami (wszak to starożytny Konstantynopol, o odbiciu którego z rąk Turków marzyli niemal wszyscy carowie). Z dużym prawdopodobieństwem można przyjąć, że owe rosyjskie marzenia zostałyby spełnione, gdyby tylko Rosja wytrwała w wojnie aż do listopada 1918 r., wiążąc na froncie wschodnim milionowe armie niemieckie i austro-węgierskie (niewykluczone, iż w takiej sytuacji I wojna światowa zakończyłaby się kilka miesięcy wcześniej). A tzw. sprawa polska wyglądałaby wtedy raczej beznadziejnie, alianci zachodni nie poważyliby się skrzywdzić swojego wielkiego sojusznika (ale to już zupełnie odrębny temat).

I właśnie wtedy rozpoczyna się rzeczywista tajna wojna służb specjalnych. Niemcy robią wszystko, aby wyprowadzić Rosję z wojny. Nie skąpią na to funduszy, przystają na plan podsunięty przez Aleksandra Helphanda-Parvusa, bogatego biznesmena o przeszłości rewolucjonisty. Jest to plan iście szatański, polegający na przerzuceniu do Rosji znanego radykalnego polityka – przywódcy bolszewików, dotychczas przebywającego na przymusowej emigracji w Szwajcarii. A wraz z nim około 30 innych towarzyszących osób. Ale jak to zrobić, aby uniknąć oskarżenia o dywersję – przecież będą oni musieli przejechać przez Niemcy pozostające z Rosją w stanie wojny. Zachowujemy więc pozory, pociągowi (z jednym tylko wagonem) zostaje nadany status eksterytorialności, drzwi zewnętrzne są zablokowane, a obsługa niemiecka ma w korytarzu wagonu narysowaną kredą linię, której nie wolno jej przekroczyć.
To oczywiście nie wystarczy. Lenin – aby skutecznie rozsadzić Rosję – będzie przecież potrzebował pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy. Masowe wydawanie bolszewickiej prasy i ulotek (w dziesiątkach i setkach tysięcy egzemplarzy) będzie bardzo kosztowne, a poza tym na pewno dojdą inne znaczne koszty logistyczne. Koszty niezbędne nie tylko w celu umożliwienia bolszewikom zdobycia władzy, ale również w celu jej skutecznego utrzymania w pierwszym okresie po przewrocie. Niemcy są jednak bogaci i hojni, a praniem ich brudnych  pieniędzy (faktycznie pochodzących z budżetu niemieckiego wywiadu) zajmą się biznesmeni Aleksander Helphand-Parvus i nasz rodak Jakub Fürstenberg-Hanecki.

Francuzi, Anglicy i sami Rosjanie nie są tym planem zaskoczeni, ale jakby go bagatelizują, w każdym razie nie przeciwdziałają na miarę swoich rzeczywistych możliwości.
Na str. 9 książki mamy mapkę z trasą podróży Lenina. Radzę do niej podczas lektury powracać. Okazuje się, że największe niebezpieczeństwo czyhało na Lenina w nadgranicznym Tornio, leżącym już po stronie fińskiej (Finlandia była wówczas autonomiczną częścią Rosji). Ów daleko na północ wysunięty punkt granicy szwedzko-fińskiej (a faktycznie szwedzko-rosyjskiej) miał wówczas znaczenie strategiczne. Przez szwedzką Haparandę i tuż obok leżące fińskie Tornio wiodła wtedy lądowa trasa komunikacyjna z państw ententy i neutralnych (w tym ze Szwecji) do Rosji. Ponieważ obszar na południe od tej granicy był już zajęty przez wojska Niemiec i Austro-Węgier.
Rosjanie mieli więc w Tornio celników, pograniczników, agentów służb specjalnych. Alianci zachodni również zainstalowali tam swoich „przedstawicieli” pilnujących, aby do Rosji nie przedostali się agenci państw centralnych i aby nie przeniknęła tam np. jakaś pacyfistyczna propaganda.

A przecież Włodzimierz Uljanow (Lenin), postać znana, bynajmniej nie podróżował incognito !!! O jego podróży przez Niemcy i Szwecję rozpisywała się ówczesna europejska prasa, a w Szwecji został przez tamtejszych socjalistów mile powitany i „kwatermistrzowsko” wspomożony. Po męczącej podróży nakarmiony, umyty i przenocowany.
Po latach znawcy historii są zgodni, że w owym odległym Tornio mogło dojść do innego pokierowania losami Europy i świata. Trwała przecież wojna. Wystarczyłby dosłownie jeden średnio sprawny komandos (rosyjski, brytyjski lub francuski) i mało znane hasło „Lenin” byłoby dziś odnajdowane w encyklopediach z adnotacją, iż przywódca bolszewików zginął w zamachu w Tornio w kwietniu 1917 r.
Wystarczyłoby też zresztą Lenina do Rosji po prostu nie wpuścić ! Był przez kilka godzin przetrzymywany („sprawdzany”, rewidowany) na przejściu granicznym w Tornio. Rosyjski funkcjonariusz najwyraźniej nie miał ochoty go przepuścić, nadaremnie jednak oczekiwał instrukcji z Piotrogrodu. Nie doczekawszy się, pozwolił Leninowi wjechać ! Dzieje się to już wszak po obaleniu caratu, Rosja to przecież teraz państwo na wskroś demokratyczne i  nie można jej obywatelowi zabronić wjazdu do ojczyzny, ani bez twardych dowodów zatrzymać go w areszcie.

Cały opis „leninowskiego” przejazdu (łącznie z przygotowaniami do niego) z Zurychu aż do Piotrogrodu autorka niezwykle ciekawie opisuje, przedstawiając dość szczegółowo także bytowo-socjalne warunki tamtej podróży. W tle mamy oczywiście politykę i wydarzenia wstrząsające ówczesną Europą – wielką wojnę (później nazwaną I wojną światową), ciężką sytuację ludności państw wojujących (szczególnie trudną w Rosji), obalenie caratu i rewolucję lutową (faktycznie marcową) w 1917 r., następujący po niej bałagan polityczno-organizacyjno-administracyjny w Rosji, a wreszcie pucz Lenina, określany jako Wielka Socjalistyczna Rewolucja Październikowa, której kolejne rocznice obchodzono 7 listopada.

Należy podkreślić, iż bez Lenina bolszewicy nie sięgnęliby zbrojnie po władzę !!! Po przyjeździe do Rosji musiał się borykać także z ich opozycją, przekonywać ich, ośmielać, przełamywać ich opory. Wkrótce jednak Lenin, jego inteligencja i energia, śmiałe marksistowskie tezy zmodyfikowane przez niego do aktualnej sytuacji w Rosji, oraz strumienie niemieckich pieniędzy (!), nadały partii bolszewickiej wielkiego politycznego dynamizmu.

Jako sympatyczną ciekawostkę należy dodać, iż pani Catherine Merridale specjalnie osobiście pokonała trasę Lenina z Zurychu do Petersburga, zatrzymując się w miejscach i budynkach (jeśli się zachowały) jego przerw w podróży. Mimo upływu 100 lat na pewno odczuwała powiew wiatru historii. M.in. zawitała do istniejącego do dziś hotelu w Malmö, w którym zatrzymali się Lenin et consortes zaraz po przybyciu z Niemiec. Indagowana przez nią kierowniczka hotelowej restauracji długo nie mogła pojąć, czyich śladów autorka szuka, o jakiego sławnego człowieka jej chodzi, a usłyszawszy nazwisko Lenin pomyliła go z Johnem Lennonem.

PS
Osoby pragnące poznać więcej szczegółów realizacji szatańskiego planu niemieckiego wywiadu mogą sięgnąć po książkę Elisabeth Heresch pt. „Jak bankierzy Zachodu finansowali Lenina” (omówioną na blogu, proszę odszukać w katalogu tej czytelni).