wtorek, 20 sierpnia 2019

„Wołyń zdradzony czyli jak dowództwo AK porzuciło Polaków na pastwę UPA”. Autor: Piotr Zychowicz


Piotr Zychowicz „Wołyń zdradzony czyli jak dowództwo AK porzuciło Polaków na pastwę UPA”
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o., Poznań 2019

Autor po raz kolejny podjął próbę dojścia do obiektywnej prawdy historycznej, przeciwstawiając ją propagandzie i tzw.  polityce historycznej. Napisał książkę o tragicznych, wojennych losach polskiej ludności na Wołyniu (głównie) i Galicji Wschodniej (jeden krótki rozdział). W swojej pracy przedstawił też historię 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej – jej utworzenie, organizację, cały szlak bojowy, aż do rozbrojenia przez wojsko radzieckie. A wszystko to uczynił z polotem utalentowanego publicysty i emocjami patriotycznie zaangażowanego eseisty historycznego.

Większość naszych rodaków ma tylko dość ogólne pojęcie o wydarzeniach na Wołyniu w latach 1943 i 1944, głównie z okolicznościowych enuncjacji polityków i mediów relacjonujących rocznicowe obchody. Publikacja Piotra Zychowicza stanowi rozwinięcie tego tematu – z uwzględnieniem wszystkich okoliczności towarzyszących polskiej tragedii. Nasz czytelnik powinien po tę książkę koniecznie sięgnąć. Przeczyta jej 433 strony jednym tchem (zaciskając zęby oraz złorzecząc pod nosem) i … będzie wiedział już w zasadzie wszystko. Potem sobie tę wiedzę ewentualnie jeszcze bardziej uszczegółowi, np. sięgając do opracowań historyków i relacji świadków – skrupulatnie przywoływanych przez autora w tekście książki i wymienionych w obszernej bibliografii.

Pan Piotr Zychowicz postarał się przedstawić wszystkie okoliczności podjęcia przez ukraińskich nacjonalistów decyzji o podjęciu ludobójczych działań wymierzonych w ludność polską na Wołyniu, a następnie – korzystając głównie ze wspomnień osób cudem ocalałych – opisał, jak w praktyce owe działania wyglądały. Zaznaczam, że te fragmenty jego publikacji stanowią lekturę dla osób o mocnych nerwach.
Następnie autor postawił kilka tez (wyartykułowanych już w tytule książki i tytułach rozdziałów), przeprowadzając ich dowód w sposób niebudzący wątpliwości. Oto one.
§  Armia Krajowa mogła i powinna była przyjść ludności polskiej ze zbrojną  pomocą już najpóźniej w połowie 1943 r. Znacznie by to ograniczyło liczbę ofiar i wyhamowało mordercze zapędy partyzantów UPA, wydatnie wspomaganych przez ukraińskich chłopów – krwiożerczych i okrutnych rezunów, operujących siekierami i widłami. Nie stało się tak z powodu przygotowań do akcji „Burza” (posiadającej najwyższy priorytet w dowództwie AK) oraz prób rozładowania konfliktu polsko-ukraińskiego na drodze bezowocnych rokowań, także w czasie, gdy rzeź Polaków na Wołyniu już w najlepsze (a raczej: w najgorsze) trwała. Dowództwo AK bardzo długo stało na stanowisku, iż jedynym wrogiem są Niemcy. Na to wszystko nakładał się też konflikt i spór kompetencyjny pomiędzy wołyńskim dowództwem AK a tamtejszą cywilną delegaturą Rządu RP.
§  Liczba ofiar wiejskiej ludności polskiej na Wołyniu mogłaby być jeszcze wyższa i sięgnąć nawet 100 % populacji, gdyby nie samorzutnie powstająca polska samoobrona uzbrajana przez Niemców, bezpośrednia pomoc zbrojna oddziałów niemieckich, a także pomoc partyzantki radzieckiej (składającej się na tym terenie w znacznej części z Polaków).
§  Odwet polski, i owszem miał miejsce, nieraz nawet wg zasady odpłacania pięknym za nadobne. Nie można jednak zapominać, że to strona ukraińska pierwsza podjęła okrutną wojnę z polską, długo bezbronną ludnością cywilną. Poza tym – w jaskrawym przeciwieństwie do dowództwa UPA – kierownictwo polskiej konspiracji zabroniło zabójstw ukraińskich kobiet i dzieci. Jeśli takowe przypadki też się incydentalnie zdarzały, to ze strony zdesperowanych polskich partyzantów, których niedawno całe rodziny padły ofiarą ukraińskich rzezi, a także ze strony obecnych tu (przejściowo) Polaków w niemieckich mundurach, będących świadkami ludobójstwa na rodakach.
§  Owiana legendą 27. Wołyńska Dywizja Piechoty AK tylko w niewielkiej mierze przyczyniła się do obrony ludności polskiej przed UPA. Została ona bowiem sformowana w celu przeprowadzenia na Wołyniu operacji „Burza” i faktycznie tę operację, wymierzoną w Niemców, przeprowadziła – z tragicznym dla siebie skutkiem, tracąc około połowy stanu osobowego. W końcu ją rozbrojono, część ocalałych żołnierzy wcielono do wojska gen. Zygmunta Berlinga, a część (głównie kadrę dowódczą) zesłano w głąb ZSRR (nieliczni powrócili do kraju w latach 50.). Jak nadmieniłem na wstępie, autor przedstawił całość dziejów dywizji, bardzo przy tym plastycznie opisując jej działania bojowe, dowodząc iż ma talent także w kreśleniu scen batalistycznych.
§  Sama operacja „Burza” była przedsięwzięciem niedorzecznym, od samego początku skazanym na niepowodzenie, pozwalającym Stalinowi szybko zlikwidować ujawniające się struktury (wojskowe i cywilne) polskiego państwa podziemnego. Robotę tę Stalin wykonywał siłami swoich wojsk NKWD oraz … Wehrmachtu, bo to przecież cofająca się armia niemiecka (ciągle groźna i doskonale uzbrojona) znalazła się na celowniku partyzanckich oddziałów AK. Zgadzam się z autorem, iż „Burza” była zbędna. O udziale Polaków w wojnie po stronie alianckiej wystarczająco świadczył Wrzesień 1939 oraz szlak bojowy naszych Polskich Sił Zbrojnych na zachodzie i dwóch polskich armii na froncie wschodnim.

Wydawałoby się – nic dodać, nic ująć. No, niezupełnie. Autor lubi sobie w swoich poczytnych książkach „pogdybać” historią alternatywną, posłużmy się więc tą jego metodą. Załóżmy, że polski rząd w Londynie i dowództwo AK, znając ustalenia konferencji teherańskiej (XI 1943), postanowiłyby oszczędzić polską młodzież, pozostawić ją w konspiracji i żadnej „Burzy” nie podejmować. Dziś być może polscy historycy zżymaliby się, że po co było tworzyć to liczne wojsko podziemne i przez 5 lat okupacji stać z bronią u nogi – chyba tylko po to, aby historiografia Polski Ludowej przeciwstawiała mu i wyolbrzymiała – aktywnie walczącą z niemieckim okupantem – Armię Ludową. A p. Piotr Zychowicz być może w takiej hipotetycznej sytuacji dowodziłby dziś, iż ta cała polska konspiracja zbrojna była w ogóle niepotrzebna, że naszemu krajowi pod niemiecką okupacją w zupełności wystarczyłby „czeski ruch oporu”. Temu poglądowi jest zresztą bliski, prezentując go w innych publikacjach.
Powyższego proszę jednak nie zrozumieć jako krytyki oceny „Burzy”, dokonanej przez autora (też tę krytyczną ocenę podzielam). To tylko tragizm dziejów Polski. I tak źle, i tak niedobrze.

Powróćmy do lektury „Wołynia zdradzonego (…)”.  Na zakończenie jeszcze kilka moich uwag, także edytorskich.
§  Na str. 223, w wierszu 9 od góry, w sformułowaniu (cyt.) „na początku 1943 roku” ów rok 1943 należy poprawić na rok 1944.
§  Analogicznie, na str.  361, w wierszu 10 od dołu, w sformułowaniu (cyt.) „w kwietniu 1943 roku” też ów rok 1943 należy poprawić na rok 1944.
§  Na str. 300, w wierszu 1 od góry, nazwanie „hersztem” Józefa Sobiesiaka („Maksa”), dowódcy partyzanckiej brygady „Grunwald”, wydaje mi się epitetem przesadnie emocjonalnym, tu wręcz niestosownym z uwagi na jego zasługi w obronie polskiej ludności na Wołyniu.
§  Pisząc na str. 299 o Robercie Satanowskim (1918-1997), dowódcy polskiego zgrupowania partyzanckiego na Wołyniu pn. „Jeszcze Polska nie zginęła”, autor mógłby nadmienić (choćby w kilku zdaniach) o dalszych powojennych losach tego komendanta. A mianowicie o tym, że w 1949 r. (nieoczekiwanie i ku autentycznemu osłupieniu towarzyszy) zrezygnował on z dobrze zapowiadającej się kariery wojskowej na rzecz … kariery artystycznej, w której przez całe lata odnosił później znaczne sukcesy, także międzynarodowe. Tematu nie rozwijam, melomanem nie jestem, zainteresowanych odsyłam np. do Wikipedii.
Więcej uwag, choćbym chciał, zgłosić nie mogę. Po prostu ich nie mam. Gorąco i szczerze zachęcam do lektury.


sobota, 10 sierpnia 2019

„Koniec imperium MSW. Transformacja organów bezpieczeństwa państwa 1989-1990”. Autor: Tomasz Kozłowski


W poprzednim artykule, odnosząc się do wspomnień Filipa Hagenbecka, powołałem się na wydaną przez IPN książkę dr. Tomasza Kozłowskiego. Dziś zatem i o tej publikacji. W końcu jak się mówi „a”, to też się powinno powiedzieć „b”.

Tomasz Kozłowski „Koniec imperium MSW. Transformacja organów bezpieczeństwa państwa 1989-1990”
Instytut Pamięci Narodowej, Warszawa 2019

Książka ta (opracowanie popularnonaukowe) powinna szczególnie zainteresować trzy grupy czytelników:
1)     pasjonatów najnowszej historii Polski, w tym okresu transformacji ustrojowej lat 1989/1990,
2)     wszelkiej opcji polityków, czy to szczebla państwowego, czy samorządowego; w końcu czytamy o wydarzeniach zaistniałych za życia współczesnych dorosłych pokoleń, a wiele osób wówczas politycznie i zawodowo zaangażowanych (z obu stron barykady) nie przekroczyło jeszcze 70-tki i aktywnie nadal uczestniczy w działalności polityczno-społeczno-ekonomicznej,
3)     uczestników owej tytułowej transformacji, tj. zarówno ówczesnych funkcjonariuszy resortu spraw wewnętrznych, jak też decydentów o ich dalszym losie („przeżyjmy to jeszcze raz”).

Osoba, która przeczyta książkę ze zrozumieniem, dość szczegółowo pozna:
-    strukturę i organizację organów bezpieczeństwa państwa w latach 80. ub. wieku, w tym ich spóźnioną a wymuszoną wstępną reorganizację latem 1989 r.,
-    obszary działalności pionu Służby Bezpieczeństwa MSW, w tym także wywiadu i kontrwywiadu; funkcjonariusze zatrudnieni w byłych departamentach I i II MSW (oraz podległych im terenowych jednostkach) gwałtownie protestowali przeciwko zaliczeniu ich do SB, ale cóż – tak przecież zakwalifikował ich w drugiej połowie 1989 r. sam pan minister Czesław Kiszczak,
-    przypadki ewidentnego łamania prawa przez niektórych funkcjonariuszy SB (delegowanych do specjalnych, utajnionych komórek organizacyjnych) w latach 80, w tym również nie do końca wyjaśnione historie morderstw na tle politycznym,
-    faktyczną sytuację płacową i socjalną w resorcie spraw wewnętrznych PRL, bardzo odbiegającą od mitów tworzonych na użytek ówczesnej walki politycznej,
-    daleko posuniętą podległość kadry kierowniczej MSW ministrowi Czesławowi Kiszczakowi, który – po ostatecznym wyeliminowaniu w 1985 r. z życia politycznego b. ministra Mirosława Milewskiego – stał się faktycznym wielkorządcą imperium MSW i słuchał się tylko Wojciecha Jaruzelskiego,
-    wewnętrzne i międzynarodowe uwarunkowania transformacji ustrojowej rozpoczętej w Polsce w 1989 r. (a w sferze gospodarczej już w 1988 r., o czym też autor nadmienia),
-    przyczyny, zakres i przebieg akcji niszczenia dokumentów Służby Bezpieczeństwa na przełomie lat 1989 i 1990,
-    dość dramatyczny przebieg procesów legislacyjnych – tworzenia nowych ustaw o Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, Urzędzie Ochrony Państwa i Policji (weszły w życie w maju 1990 r., a reorganizacja resortu nastąpiła z dniem 1 sierpnia 1990 r.),
-    daleką od doskonałości działalność centralnej i wojewódzkich komisji kwalifikacyjnych ds. byłych funkcjonariuszy SB (pozytywna opinia umożliwiała im staranie się o zatrudnienie w UOP lub Policji),
-    pierwsze bardzo trudne lata funkcjonowania UOP i Policji, na czym zaważyła zła sytuacja kadrowa (niedobór funkcjonariuszy z wyższym wykształceniem prawniczym i ekonomicznym, niezbędnych w warunkach pierwszych lat transformacji gospodarczej) oraz drastyczne niedofinansowanie tych służb z budżetu państwa,
-    pewien wpływ rządu USA na reorganizację polskiego wywiadu MSW, a następnie na jego owocną współpracę z amerykańskimi służbami specjalnymi,
-    dalsze losy tych funkcjonariuszy SB, którzy nie poddali się, bądź nie przeszli procesu weryfikacji (a formalnie: kwalifikacji do dalszej służby w jednostkach resortu).

Jeśli czegoś nie wymieniłem, to uważny czytelnik z pewnością to zauważy, a pan dr Tomasz Kozłowski mi wybaczy.