poniedziałek, 29 sierpnia 2022

„Ku Wrześniowi 1939. Zbrojne ramię sanacji”. Autor: Robert Michulec

 

Dnia 1 września br. przypada 83-cia rocznica wybuchu II wojny światowej.

Rober Michulec „Ku Wrześniowi 1939. Zbrojne ramię sanacji”

Wydawnictwo Armagedon, Gdynia 2009

Dnia 1 września 2016 r. zamieściłem tu wpis dotyczący pierwszego tomu książki autorstwa p. Roberta Michulca, zatytułowanej „Ku Wrześniowi 1939” (do odszukania w katalogu tematycznym 1). Drugi jej tom, o dodanym podtytule „Zbrojne ramię sanacji”, stał sobie grzecznie obok pierwszego na półce w bibliotece domowej i długo czekał na … którąś z kolejnych rocznic Września. No i doczekał się. Dziś, 29 sierpnia 2022 r., jestem świeżo po jego lekturze, już mniej skonsternowany niż 6 lat temu po przeczytaniu części pierwszej. W międzyczasie bowiem zapoznałem się również z książkami Jochena Böhlera, Roberta Forczyka, Radosława Golca, Grzegorza Górskiego, Marka Kamińskiego, Sławomira Kopra, Cezarego Łazarewicza, Tymoteusza Pawłowskiego, Krzysztofa Raka, Władysława Studnickiego, Lecha Wyszczelskiego, Piotra Zychowicza i Stanisława Żerko (wymienieni w porządku alfabetycznym, najszybciej do odszukania również w katalogu tematycznym 1). Drugi tom, ten dziś omawiany, rozpoczyna się od strony nr 749, co podkreśla jego ciągłość z częścią pierwszą.

Książka p. Roberta Michulca ma jakby podwójny charakter. Przede wszystkim stanowi opracowanie popularnonaukowe, co potwierdza bardzo duża wiedza historyczna i militarno-techniczna autora oraz drobiazgowe, źródłowe udokumentowanie przytaczanych przez niego faktów, często w naszej historiografii przemilczanych i przez to nieznanych (albo poznanych tylko jednostronnie). Jest to jednak zarazem emocjonalnie napisany esej historyczny - autor używa mocnych określeń, pisząc krytycznie nie stroni od ironii i sarkazmu. Wszystko to powoduje, iż lekturze towarzyszy niesłabnące zainteresowanie, jeśli tylko czytelnik nie został do niej z góry uprzedzony. Autor nie pozostawia suchej nitki na wojskowej ekipie sanacyjnej rządzącej Polską w latach 1926-1939. Krytyce poddaje w zasadzie wszystkie aspekty jej polityki, które - skumulowane - nałożyły się na klęskę wrześniową. Były nimi przede wszystkim:

§  niewłaściwe decyzje podjęte w dziedzinie przemysłu zbrojeniowego; skąpymi środkami finansowymi i technicznymi należało gospodarować inaczej,

§  przestarzała doktryna przydatności i sposobu wykorzystania w nadchodzącej wojnie różnych rodzajów wojsk,

§  przyjęte błędne założenia operacyjno-taktyczne, brak koordynacji dowodzenia, rażące zaniedbanie systemu łączności, przesadne wymagania dotyczące zachowania tajemnicy wojskowej (także w sytuacjach tego niewymagających),

§  zły system szkolenia żołnierzy; nacisk kładziono na patriotyczną motywację i głoszenie niesprawdzonych teorii, natomiast zbyt mało sił i środków przeznaczano na praktyczne poznawanie wymogów współczesnego pola walki.

Winni temu byli przywódcy sanacyjni. Autor niezwykle krytycznie, często z użyciem dosadnych epitetów, ocenia większość członków rządzącej elity khaki (tak ich sarkastycznie nazywa). Ukazuje ich wady, podkreśla mierność intelektualną. Nie pisze gołosłownie, opinie dokumentuje przykładami. Odnosząc się do okresu poprzedzającego wybuch wojny pan Robert wyraża się krytycznie (słusznie) o polityce narodowościowej II RP, z uwypukleniem represji ekonomicznych i administracyjnych wobec mniejszości niemieckiej. Przebieg wojny wrześniowej opisuje zupełnie inaczej niż przywykła to czynić nasza dyżurna historiografia, mająca głównie na względzie aspekty martyrologiczny i patriotyczno-pedagogiczny. To nie przewaga techniczna i liczebna Wehrmachtu oraz Luftwaffe zadecydowały o szybkiej klęsce. Wg autora polski żołnierz był źle dowodzony i również gorzej (niż niemiecki) się bił, a wyjątki przedstawiane w naszej historiografii tylko potwierdzają tę regułę. Szaleńczo-samobójcze szarże naszej kawalerii na Panzerwaffe, mimo powojennych zaprzeczeń, jednak zdarzały się – autor wskazuje przypadki, podając daty i lokalizacje. Podczas owej krótkiej kampanii wrześniowej nie byliśmy też tacy honorowi i rycerscy, jak nam się to do dziś propagandowo i „pedagogicznie” wmawia (sam, kiedyś ucząc się w szkole historii, święcie w to uwierzyłem). Zbrodnie wojenne również i nas wtedy obciążały - autor podaje tego przykłady. Reasumując, gorąco polecam tę pasjonującą choć bardzo trudną (emocjonalnie!) lekturę, wg mnie konieczną dla każdego miłośnika historii pragnącego odkrywać jej białe karty i poznawać tzw. drugą stronę medalu. Muszę jednak zastrzec, że choć książka bardzo mi się podobała, to nie wszystkie opinie autora podzielam. M.in. przytoczę tu cytat, który mnie mocno zbulwersował. Pan Robert, wypominając Zofii Kossak, skądinąd słusznie, jej antysemityzm, wyraźnie przeszarżował. Cytuję, str. 1485, drugi akapit od góry: Gdyby porównać twórczość Z. Kossak i J. Goebbelsa, ten drugi spaliłby się ze wstydu, oszczędzając III Rzeszy kilkanaście litrów benzyny w oblężonym Berlinie. Chyba że autor miał na myśli porównanie twórczości literackiej obydwojga, co jednak z kontekstu absolutnie nie wynika. Osobiście nie jestem klerykałem, ostatnimi laty w kościele bywam w zasadzie tylko na pogrzebach i ślubach, ale powieści historyczne akurat tej katolickiej pisarki uwielbiam (głównie jej „Krzyżowców”). Przede wszystkim zaś orientuję się co do niezwykle bogatej, propagandowej, żydożerczej twórczości Goebbelsa, więc powyższe porównanie przyjąłem z niesmakiem. 

I jeszcze jedna refleksja, ot taka sobie - wspomnieniowa. W roku bodajże 1976 miałem okazję porozmawiać z pewnym charyzmatycznym starszym panem, był wtedy mniej więcej w moim dzisiejszym wieku (71). Rozmowa (w szerszym gronie) toczyła się przy zastawionym stole, owego pana naszła „przykieliszkowa” szczerość. Dyskutowaliśmy m.in. o wojnie obronnej 1939 r., w której on uczestniczył w stopniu zmobilizowanego oficera rezerwy. Wspomniał ze smutkiem o kilkunastu osobach, które jego pododdział pozbawił życia. Zdziwiłem się tą traumą, zwłaszcza po tylu latach. Powiedziałem, że niemieckich żołnierzy padłych w boju nie ma co żałować, bo to przecież byli najeźdźcy. Popatrzył na mnie przeciągle i wyznał, iż w 1939 r. nie zabił ani jednego Niemca, gdyż … po prostu nie miał takiej okazji, nie zdążył, nie zdarzyło się. Był natomiast oficerem polskiej żandarmerii wojskowej. Wyłapywali naszych dezerterów i maruderów-kryminalistów nękających ludność cywilną, wielu z nich rozstrzelali. I dlatego miewa czasem wyrzuty sumienia, gdyż zapewne nie wszyscy na to zasłużyli.

Na str. 1596 i 1597 autor podaje przybliżoną wysokość strat żołnierskich niemieckich i polskich w wojnie 1939 r. Niemcy: 16343 żołnierzy zabitych i zmarłych z ran, 320 zaginionych i 27640 rannych. Razem 44303 żołnierzy (dodany skrót „tys.” jest błędem edytorskim, straty by wtedy szły w miliony). Polacy: 90 tys. zabitych; wraz z rannymi straty WP wyniosły ok. 260-280 tys. żołnierzy. Cyt.: Stosunek strat w ludziach kształtował się zatem co najmniej 5:1 na korzyść Niemców. Drobny błąd edytorski wkradł się też na str. 1144 (środek strony). Ładunek bombowy „Łosia” to nie 2000 ton, lecz 2000 kg. Zastrzegam, iż powyższe dwie oczywiste pomyłki edytorskie, jak również przytoczony cytat dotyczący Zofii Kossak, dostrzegłem w moim egzemplarzu książki pochodzącym z wydania w 2009 r. Być może w późniejszych zostały one usunięte. 

Na końcu książki autor dołączył dokumentację fotograficzną, zawierającą wiele zdjęć z lat 1934-1938, tj. z czasów, gdy relacje polsko-niemieckie układały się w zasadzie przyjaźnie. Spostrzegamy niemieckie delegacje wojskowe w Polsce i polskie w Niemczech. Aż łza się w oku kręci z powodu tej zmarnowanej, niewykorzystanej, odrzuconej historycznej szansy. Mielibyśmy dziś zupełnie inną sytuację za naszą granicą wschodnią (inaczej też przebiegającą). Czytelnik, który teraz się żachnął, niechże się dobrze zastanowi. Polska obecnie bardzo wspomaga logistycznie wysiłek militarny Ukrainy, co na pewno rosyjską soldateskę doprowadza do wściekłości. Przez nasz kraj przetacza się tranzyt sprzętu, bez którego opór Ukrainy zapewne dawno zostałby złamany. Sytuacja polityczno-militarna wydaje się być więc rozwojowa, na dzień dzisiejszy nic nie wskazuje na możliwość rychłego zakończenia wojny. A polityka Rosji Putina bywa nieprzewidywalna.

PS. Miłośników historii pragnę poinformować, że w punktach sprzedaży czasopism aktualnie jest do nabycia „Pomocnik Historyczny” Nr 6/2022 tygodnika „Polityka”, zatytułowany „Blizny po rozbiorach. O przyczynach i skutkach upadku Rzeczpospolitej”. Inspiracją do jego wydania stała się okrągła, 250. rocznica I rozbioru Polski (1772). Polecam z zastrzeżeniem, aby osoby niemające idealnego wzroku zaopatrzyły się w lupę. Kierownictwo „Polityki” z uporem godnym lepszej sprawy od lat używa maluteńkiego druku (przez inne redakcje stosowanego co najwyżej w przypisach), nie dostrzegając, iż wzrok pokolenia starszego (a i młodszego komputerowego również) systematycznie się pogarsza. Rozumiem – względy ekonomiczne. To po co w takim razie przesadnie dobry papier i piękne, kolorowe ilustracje? Proszę rozłożyć dowolne numery tygodników „Polityka” i np. „Angory” lub „Przeglądu”, a następnie porównać ich optyczną „czytelność”. A potem się dziwią, że im nie wzrasta sprzedaż „Polityki”.

 

piątek, 19 sierpnia 2022

„Niewygodny Polak”. Autor: Maciej Bernatt-Reszczyński

 

Poprzedni mój tu artykuł stanowił omówienie publikacji IPN-u o okupacyjnej Polnische Polizei jako formacji. Dzisiejszy jest o jednym z jej komendantów. Zanim jednak zaczniecie go Państwo czytać, proponuję zerknąć do tamtego poprzedniego (jeśli ktoś jeszcze tego nie zrobił). Razem z chwilką zadumy zajmie to najwyżej 10 minut. Już? No to zaczynamy.

Maciej Bernatt-Reszczyński „Niewygodny Polak”

Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., Poznań 2017

Postać tytułowa książki to Aleksander Reszczyński (1892-1943), przedwojenny, wyższy oficer Policji Państwowej, zarazem … stryjeczny dziadek autora. Podczas okupacji komendant powołanej przez Niemców tzw. policji polskiej (potocznie zwanej policją granatową) w Warszawie. Zastrzelony w marcu 1943 r. przez żołnierzy Gwardii Ludowej – formalnie za kolaborację z okupantem, a faktycznie z powodu porachunków politycznych, jakie mieli z nim już od lat polscy komuniści. Ponadto podziemie komunistyczne, likwidując warszawskiego komendanta Polnische Polizei, liczyło na pozytywny, propagandowy tego wydźwięk w zmaltretowanym okupacją społeczeństwie. W polskiej historiografii, poczynając od lat 70. ub. wieku, „wina” Aleksandra Reszczyńskiego bynajmniej nie została dowiedziona. Od potępienia go odcięli się byli wysoko postawieni dowódcy Armii Krajowej, przyznając iż Reszczyński – aczkolwiek nie był zaprzysiężonym żołnierzem konspiracji – to jednak z kontrwywiadem AK współpracował. O pełną rehabilitację Reszczyńskiego bezskutecznie zabiegała jego córka, ciotka autora książki, który właśnie od niej uzyskał dużo potrzebnych informacji. Korzystał również z wielu innych źródeł – przeprowadzał wywiady, dokonywał kwerendy archiwaliów, konsultował się z uznanymi profesorami historii. Prowadził korespondencję (także elektroniczną) z osobami mogącymi mieć wiedzę o działalności Aleksandra Reszczyńskiego, okolicznościach jego śmierci, a także o zabójcach i ich mocodawcach. W rezultacie napisał interesującą książkę w dość nietypowej formie – bardzo zbeletryzowanego reportażu historycznego, przeplatanego relacją o swojej pracy nad tą książką. Szczegóły wyjaśnił w „Posłowiu” (str. 579-581), od którego proponuję rozpocząć lekturę.

Maciej Bernatt-Reszczyński w sposób niezwykle obiektywny postarał się przedstawić postacie bohaterów książki, głównych i drugorzędnych, z obu stron ówczesnej barykady politycznej. Część I zatytułowana „Aleksander, Franciszek” odnosi się do zastrzelonego komendanta policji granatowej w Warszawie (Aleksandra Reszczyńskiego) oraz dowódcy ekipy likwidacyjnej, niewykluczone iż samego zabójcy (Franciszka Bartoszka). Część II pt. „Hanna i Hedda” to dalsze, wojenne i powojenne losy córki Aleksandra Reszczyńskiego (Hanny) oraz żony Franciszka Bartoszka (Heddy), wkrótce wdowy po nim. Przez obie części książki przewijają się ciekawe postacie historyczne i fikcyjne. M.in. trzeba tu wymienić Joachima Weissa, niemieckiego szefa Policji Kryminalnej (Kripo) w Warszawie. Autor wykreował go jako postać niezwykle sympatyczną, a jego małżeńskie perypetie wprowadziły do treści książki nieco pikanterii. Być może nie są to sytuacje zmyślone, niewykluczone iż opisane relacje faktycznie zachodziły pomiędzy tym sympatycznym Austriakiem (urodzonym we Lwowie) a jego niewierną żoną. Beletrystyczna forma i lekkie pióro autora na pewno przyciągną każdego czytelnika zainteresowanego realiami epoki, a w zasadzie dwóch różnych epok – czasach okupacji i następujących po nich latach wdrażania i utrwalania władzy ludowej. Na przykładzie losów konkretnych osób poznajemy zagmatwaną sytuację polityczną tamtych lat. M.in. czytamy o funkcjonowaniu policji granatowej podczas okupacji, o powojennym triumfie czołówki krajowych, konspiracyjnych kadr GL/AL – po kilku latach przemienionym w ciężkie represje ze strony tych ich ideologicznych współtowarzyszy, którzy do Polski przybyli pod osłoną czołgów Armii Czerwonej.

Na zakończenie parę grymasów z mojej strony. W posiadanym przeze mnie egzemplarzu książki stwierdziłem kilka błędów edytorskich, z których trzy irytujące pozwolę sobie wytknąć. I tak: 1) na str. 409 w wierszu 5 od góry pomylono Jacka Kurskiego z Jarosławem Kurskim, 2) na str. 545 w wierszu 9 od góry widnieje błąd w pisowni nazwiska Józefa Piłsudskiego, 3) na str. 568 w wierszu 10 od góry takiż błąd występuje w nazwisku Marcina Zaremby, autora publikacji tam przywołanej (przy okazji wyjaśniam, iż chodzi o jego „Wielką trwogę”, już omówioną na tym blogu).

 

wtorek, 9 sierpnia 2022

„Policja granatowa w Generalnym Gubernatorstwie w latach 1939-1945”. Opracowanie redakcyjne: Tomasz Domański i Edyta Majcher-Ociesa

 

Z przyjemnym zaskoczeniem zauważyłem zapis w kalendarzu na biurku, że dzień dzisiejszy (9 sierpnia) to „Dzień Miłośników Książek”. Takimż osobiście jestem od ósmego roku życia. Przypominam sobie, jak podczas wakacji pomiędzy pierwszą a drugą klasą szkoły podstawowej (w czasach, gdy klasy tzw. zerowej jeszcze nie wymyślono) odkryłem u siebie zdolność tzw. płynnego czytania. Akurat sylabizowałem tekst w jakimś ilustrowanym tygodniku prenumerowanym przez babcię i nagle … eureka, stało się! Potem już książka była stałym elementem wypełniającym mój wolny czas. Oprócz lektur szkolnych, tych obowiązkowych, i tych uzupełniających, sięgałem w zasadzie po wszystko, co tylko było w zasięgu ręki i wzroku. Gust i konkretne preferencje przyszły dopiero później, już na etapie nauki w liceum. 

A zatem, z okazji naszego święta życzę dziś osobom podobnie jak ja „zakręconym”: wszystkiego najlepszego i jak najwięcej ciekawych lektur! Teraz, po lipcowym, wakacyjnym i nieco frywolnym przerywniku, powracamy do poważnych książek traktujących o historii. A nawet bardzo poważnych, jako że ta dziś proponowana to naukowa publikacja IPN-u.

Tomasz Domański  [red.], Edyta Majcher-Ociesa [red.] „Policja granatowa w Generalnym Gubernatorstwie w latach 1939-1945” 

Instytut Pamięci Narodowej, Kielce-Warszawa 2019

W książce znajdujemy 9 referatów wygłoszonych podczas konferencji naukowej IPN dnia 6 grudnia 2016 r. w Kielcach, poświęconej roli Polnische Polizei i postawie polskich policjantów będących jej funkcjonariuszami. Jest to publikacja niezwykle ciekawa, a zarazem rzadka – dotychczas w polskiej historiografii (zwłaszcza popularnonaukowej, kierowanej do szerszego kręgu czytelników) niewiele było pozycji dotyczących głównie tej tytułowej tematyki. Autorzy często przywołują wydaną w 1990 r. książkę Adama Hempla pt. „Pogrobowcy klęski. Rzecz o policji granatowej w Generalnym Gubernatorstwie 1939-1945”, której niestety, jak dotąd, nie miałem okazji przeczytać.

Stworzona przez okupanta już jesienią 1939 r. Polnische Polizei bynajmniej policją polską – w znaczeniu państwowym – nie była. Realizowała interesy III Rzeszy, z którą Rzeczpospolita Polska pozostawała nieprzerwanie w stanie wojny. Armia polska jako całość przecież nigdy nie skapitulowała, a żaden formalny, polityczny rozejm (jak np. w przypadku Francji) nie został z Niemcami zawarty. Generalnego Gubernatorstwa nie można było nazwać nawet krajem posiadającym polską autonomię. Rządził niepodzielnie okupant prowadzący politykę eksploatacyjno-eksterminacyjną. Potrzeba powołania dla potrzeb ludności miejscowej jakiejś formacji policyjnej wynikała z przyczyn pragmatycznych, zarówno tych obiektywnych, jak i subiektywnych, ale głównie z punktu widzenia władz niemieckich.

Obiektywnie: należało zapewnić na podbitym terytorium bezpieczeństwo i porządek publiczny. Nadawali się do tego tylko policjanci polscy, znający język i krajowe realia, mający również przedwojenne doświadczenie. A w kraju, w warunkach wojny i okupacji, znacznie wzrosło zagrożenie przestępczością tzw. pospolitą (chuligaństwem, oszustwami, kradzieżami, rabunkami itp.) oraz bandytyzmem. Implikowały je nowe, niezwykle trudne warunki życia i przeżycia, jak też okoliczność wypuszczenia i ucieczki z więzień we wrześniu 1939 r. w zasadzie wszystkich osadzonych tam kryminalistów. Należało więc chronić ludność oraz zabezpieczać funkcjonowanie przestrzeni publicznej. Polscy policjanci starali się te zadania wypełniać, płacąc za to nieraz najwyższą cenę. Ich życie w warunkach okupacyjnych bardzo „staniało”, uzbrojeni bandyci nie mieli skrupułów z posługiwaniem się bronią palną, w czasach wojny dość łatwo dostępną.

Subiektywnie: funkcjonariusze tzw. policji granatowej musieli również wypełniać obowiązki nałożone na nich przez władze okupacyjne, bardzo często sprzeczne z podstawowymi interesami ludności. Zwalczali nielegalny handel artykułami spożywczymi (nieraz dający jedyną szansę przeżycia), uczestniczyli w procederze wywózki Polaków na roboty przymusowe do Niemiec. Odbierali ludności chłopskiej przeznaczony dla okupanta tzw. kontyngent rolny (roślinny i zwierzęcy). W miastach pilnowali zamkniętych gett ludności żydowskiej (dopóki te istniały), nie dopuszczając do kontaktów z Polakami i ucieczek Żydów. Bywało, iż tropili Żydów ukrywających się po tzw. aryjskiej stronie, czyli poza murami gett. W samym Holokauście też pomocniczo maczali palce, zabezpieczając niemieckie akcje wywózek ludności żydowskiej do obozów zagłady.

Autorzy wszystkie ww. obowiązki policji granatowej dość szczegółowo omówili, przedstawili także struktury Polnische Polizei (funkcjonującej w ramach szczątkowego polskiego samorządu terytorialnego) oraz odrębnej od PP polskiej policji kryminalnej, wchodzącej w skład niemieckiej Kriminalpolizei (Kripo) działającej również na terenie Generalnego Gubernatorstwa. Potocznie obydwie te quasi polskie formacje policyjne nieraz utożsamiano. Autorzy referatów pochylili się nad postawami funkcjonariuszy, oscylującymi od podjęcia patriotycznej współpracy z podziemiem i sabotowania zadań służbowych sprzecznych z polskim interesem narodowym, poprzez zachowania biernie oportunistyczne, aż po wykazywanie się nadgorliwością i służalczością wobec okupanta. Za to ostatnie bywali karani śmiercią przez polskie organizacje konspiracyjne, a i po wojnie niektórych osądzono. Autorzy również, oprócz zaprezentowania ogólnych informacji o strukturze i zadaniach policji granatowej, omówili konkretną jej działalność na wybranych obszarach GG (Kielce, Opoczno, Lublin) oraz na przykładzie wielu imiennie wskazanych granatowych policjantów (zarówno tych zasługujących na uznanie, jak i nadgorliwych kolaborantów). Przedstawili też ich powojenne losy. Radzę przy tym zwracać uwagę na przypisy, w których zamieszczono wiele danych biograficznych. Reasumując, bardzo polecam Państwu te 9 naukowych referatów IPN, przybliżających także szerszemu gronu czytelników wiedzę o niuansach funkcjonowania okupacji hitlerowskiej. A czego mi w książce zabrakło? Otóż choćby śladowej informacji o Aleksandrze Reszczyńskim – bohaterze książki, która zostanie tu omówiona następnym razem („Niewygodny Polak”, autor Maciej Bernatt-Reszczyński). Albowiem przyznaję, iż to właśnie jej lektura nakłoniła mnie do rozejrzenia się za publikacją traktującą o Polnische Polizei.