sobota, 29 stycznia 2022

„Stosunki polsko-niemieckie 1938-1939”. Autor: Stanisław Żerko

 

Stanisław Żerko „Stosunki polsko-niemieckie 1938-1939”

Instytut Zachodni, Poznań 2020. Wydanie drugie poprawione

Autor, koncentrując się na relacjach polsko-niemieckich w latach 1938 i 1939 (ale tylko do wybuchu wojny), wprowadza czytelnika także w okres wcześniejszy, zapoczątkowany dnia 26 stycznia1934 r. podpisaniem przez Polskę i Niemcy deklaracji o niestosowaniu przemocy (Dz.U. z 1934 r. Nr 16, poz. 124), często potocznie określanej mianem paktu o nieagresji.

 https://isap.sejm.gov.pl/isap.nsf/download.xsp/WDU19340160124/O/D19340124.pdf

Później dyplomaci obu państw będą się powoływać we wzajemnych kontaktach na „linię 26 stycznia”. Autor książki jawi się jako naprawdę rzetelny ekspert. Przedstawiane informacje opatruje przypisami ze wskazaniem źródeł – m.in. roboczych dokumentów dyplomatycznych (notatek służbowych, protokołów z rozmów), szczegółowo przeanalizowanych także w innych niż polska wersjach językowych. Najważniejsze wydarzenia tytułowych lat 1938 i 1939 przedstawia niemalże dzień po dniu. Opracowanie, mimo stricte naukowo-historycznego charakteru, zostało zredagowane przystępnie. Autor dysponuje jak widać „miękką klawiaturą” - kiedyś takie zdolności określano mianem „lekkiego pióra”. Streszczać kolejnych rozdziałów książki nie będę. Napiszę jedynie o własnych spostrzeżeniach, przemyśleniach i refleksjach, na ogół tylko pogłębionych i potwierdzonych tą lekturą.

§  Niemalże cała polska opinia publiczna była w okresie międzywojennym nastawiona antyniemiecko. Niemcy byli znienawidzeni za udział w rozbiorach i za germanizację ziem zaboru pruskiego, a także lekceważeni z powodu przegrania Wielkiej Wojny (dopiero po 1939 r. nazywanej pierwszą wojną światową). Zapominano przy tym, że na wschodzie Niemcy ją jednak wygrali. Mniejszość niemiecka w Polsce (ok. 800 tys. osób) podlegała okresowym szykanom i represjom, w tym sankcjom ekonomicznym (autor podaje tego przykłady). Zauważalnych w krajowej polityce Polaków - sympatyków Niemiec można było policzyć na palcach jednej ręki. Uznawany (do czasu) za germanofila minister Józef Beck bywał obiektem licznych napaści ze strony prasy opozycyjnej, a i na forum rządowym raczej nie znajdował wspólnego języka z większością członków rady ministrów. Ekipa rządząca, orientująca się na marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza (autor popełnia formalny błąd podając jego nazwisko w brzmieniu Rydz-Śmigły), była sceptycznie i niechętnie nastawiona do pogłębiania, zacieśniania politycznej współpracy z III Rzeszą. Nie doceniała rosnącego z dnia na dzień potencjału wojskowego Niemiec. Przeceniała za to własne i francuskie możliwości militarne. Nie dostrzegała śmiertelnego zagrożenia czającego się za wschodnią granicą. Bezmyślność niektórych naszych polityków (m.in. Wacława Grzybowskiego, ambasadora RP w Moskwie) była wręcz porażająca. W kraju niewiele robiono, aby - używając dzisiejszego języka - ocieplić wizerunek Niemiec w oglądzie dokonywanym oczami przeciętnego Polaka. Wojowniczo nastawiona polska opinia publiczna nie znała prawdy o rzeczywistej różnicy potencjałów militarnych III Rzeszy i II Rzeczypospolitej.

§  O ile II Rzeczpospolita była krajem rządzonym w sposób autorytarny, z tylko ograniczanymi swobodami demokratycznymi, to III Rzesza stała się państwem władanym dyktatorsko, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Tak więc w Niemczech hitlerowskich, w przeciwieństwie do naszego kraju, nałożono kaganiec prasie, która – aż do końca I kwartału 1939 r. – mogła pisać o stosunkach polsko-niemieckich tylko pozytywnie albo neutralnie. Polskę starano się przedstawiać niemieckiej opinii publicznej jako kraj przyjazny, jako przyszłego sojusznika. A nie było to zadanie łatwe, zważywszy przede wszystkim na duże straty terytorialne poniesione przez Niemcy na rzecz Polski po I wojnie światowej i jednak nielekką dolę mniejszości niemieckiej w naszym państwie (przypominam, że autor podaje tego liczne przykłady). Ale dyktator mógł zrobić u siebie wszystko, również zamknąć usta niemieckim rewizjonistom. Potrzebował jednak propagandowego (w polityce wewnętrznej) sukcesu, pewnego ustępstwa ze strony Polski. Byłaby nim zgoda Polski na powrót Gdańska w granice Niemiec oraz na realizację eksterytorialnego połączenia komunikacyjnego (kolejowego i autostradowego) Niemiec z ich wschodniopruską prowincją, przecinającego „korytarz”, tj. wąski pas polskiego Pomorza. Po spełnieniu tego warunku Hitler wyrażał gotowość docelowego uznania przez Niemcy polskiej granicy zachodniej i tym samym rezygnacji z roszczeń terytorialnych. Analogicznie jak to uczynił w odniesieniu do południowego Tyrolu, należącego do Włoch, ale zamieszkałego przez liczną ludność niemiecką. Na nasz argument o ujściu największej polskiej rzeki Wisły (mającej też znaczenie gospodarcze) do morza w Gdańsku, niemieccy dyplomaci replikowali, iż ujście niemieckiego Renu do morza też nie znajduje się w Niemczech lecz w Holandii.

§  Adolf Hitler faktycznie widział w Polsce przyszłego sojusznika, a przynajmniej życzliwego i neutralnego obserwatora swoich przyszłych działań politycznych, bardzo dynamizujących się w końcówce lat 30. ubiegłego wieku. W przypadku rozprawy z Francją liczył na bitne polskie dywizje blokujące możliwość udzielenia temu państwu pomocy przez sojuszniczy ZSRR. Inaczej bowiem niż przez terytorium Polski natarcie Armii Czerwonej, idącej w sukurs Francji, nie mogłoby zostać przeprowadzone. W przypadku zaś zaplanowanej wojny niemiecko-radzieckiej Polska byłaby mu już potrzebna i jako kraj wypadowy, i jako ścisły sojusznik militarny. Realnie przewidywał współdziałanie Włoch, a także Japonii od strony dalekiego wschodu. Niemieckiej dyplomacji nakazał zatem przyjęcie kursu na zbliżenie niemiecko-polskie, co także potwierdzali goszczący w Polsce najważniejsi przyboczni Hitlera (Göring, Goebbels, Himmler). Polacy byli kokietowani wizją przyszłego, po wspólnym pokonaniu ZSRR, przyrostu terytorialnego na wschodzie aż po granicę sprzed I rozbioru (1772). Doraźnie zaproponowano nam natomiast część Słowacji.

§  Polską dyplomacją w 1939 r. sterowano już kolektywnie, minister Beck stał się tylko członkiem triumwiratu decydującego o polityce zagranicznej. W polityce tej przyjęto zdecydowany kurs na zachowanie bieżącego status quo. Uznano, iż ścisłe związanie się z Niemcami zaogni i tak nienajlepsze stosunki z ZSRR, z którym mieliśmy bardzo długą granicę. Poważnie traktowaliśmy też pakt nieagresji zawarty ze wschodnim sąsiadem w 1932 r. Interesy niemieckie zgadzaliśmy się więc uwzględnić jedynie częściowo, tj. zaproponowaliśmy zmianę statusu Gdańska z wolnego miasta na polsko-niemieckie kondominium, a duże ułatwienie komunikacyjne przez polskie Pomorze – obiecywaliśmy, i owszem, wprowadzić, także inwestycyjnie, ale nie w formie połączenia eksterytorialnego. Ponadto nie ufaliśmy Hitlerowi, niepoważnie traktującemu własne zobowiązania polityczne. Niemiecki Führer po niecałym pół roku podeptał układ monachijski, uroczyście podpisany z przywódcami Francji, Wielkiej Brytanii i Włoch. Także zawartym w marcu 1939 r. niemiecko-słowackim paktem o ochronie Słowacji Hitler już po kilku dniach był gotów frymarczyć, gdyby tylko Polska przyjęła jego propozycje.

§  Powyżej wspomniałem o triumwiracie faktycznie kierującym od stycznia 1939 r. polską polityką zagraniczną. W tymże gronie (Ignacy Mościcki, Edward Śmigły-Rydz i Józef Beck) wiodącym decydentem był marszałek, mający za sobą wojsko oraz wielu członków rządu z premierem-lizusem na czele. Biograf marszałka, profesor Lech Wyszczelski, pisze o dużym wpływie Śmigłego na polską politykę zagraniczną w tym newralgicznym okresie. Większość naszych historyków to jednak przemilcza, woląc odpowiedzialnością za fatalne w 1939 r. skutki naszej dyplomacji obarczać tylko ministra Becka, formalnie firmującego ją swoim stanowiskiem i nazwiskiem. Profesor Stanisław Żerko też niestety podziela ów pogląd, choć w tekście książki kilka razy napomyka o różnicy zdań pomiędzy Beckiem a Śmigłym i generalnie kołami wojskowymi. Podobnie postępują profesorowie Marek Kornat i Mariusz Wołos we wspólnie napisanej książce pt. „Józef Beck. Biografia” (omówionej już wcześniej na tym blogu). To ja się teraz przy okazji pytam: czego dotyczyły owe różnice zdań? Do jakich poglądów panów Becka i Śmigłego się one odnosiły? Co proponował jeden, a negował drugi? Pamiętajmy, że działo się to w 1939 r., a zatem rozmowy marszałka (będącego formalnie choć niekonstytucyjnie drugą osobą w państwie, zaraz po prezydencie RP) z szefem dyplomacji musiały dotyczyć polityki zagranicznej. Ich dramatyzm podkreśla fakt, iż Beck zaproponował wtedy swoją dymisję. Poza tym utrzymywał koleżeńskie stosunki z Walerym Sławkiem (aż do jego samobójczej śmierci w kwietniu), będącym już w jawnej opozycji wobec Śmigłego.

§  Analizując ówczesne plany Hitlera wobec Polski profesor Stanisław Żerko nadmienia o nieudawanym jego pragnieniu uczynienia z naszego kraju „junior partnera”, dla którego znalazłoby się niepoślednie miejsce w zdominowanej przez Niemcy Europie środkowej i wschodniej. Profesor podkreśla bowiem, iż Hitler świadomie nie wykorzystał niepowtarzalnej okazji zbrojnego rozprawienia się z osamotnioną Polską w okresie od października 1938 r. aż do połowy marca 1939 r. Był to czas już po Monachium, ale jeszcze przed zupełną likwidacją państwa czechosłowackiego. Polska powszechnie cieszyła się wtedy w Europie i świecie opinią monachijskiego szakala, korzystającego z osłabienia Czechosłowacji i rabującego jej Zaolzie. W razie zbrojnego konfliktu polsko-niemieckiego w tamtym czasie nikt by nam nie pospieszył z pomocą, nawet tylko werbalnie, nie mówiąc już o wybuchu II wojny światowej. Wszak układ monachijski podpisany przez przywódców ówczesnych mocarstw europejskich nie przewidywał żadnych koncesji terytorialnych na rzecz II RP. Ten brzydki wizerunek Polski szybko jednak schowano do lamusa, gdy tylko nasz kraj na przełomie marca i kwietnia 1939 r. wyraził gotowość przyłączenia się do sojuszu brytyjsko-francuskiego, gorączkowo montowanego po złamaniu przez Hitlera układu z Monachium.

§  I tak, gdyby nie angielskie (potwierdzone przez Francję) gwarancje dla Polski z dnia 31 marca 1939 r., po tygodniu (7 kwietnia) formalnie odwzajemnione przez Polskę podczas wizyty Becka w Londynie, być może Polska i Niemcy nadal politycznie dreptałyby w miejscu. A w każdym razie nie doszłoby do wybuchu wojny na taką skalę, jak to nastąpiło dnia 1 września. Niewykluczone, że Hitler zdecydowałby się na jakiś fakt dokonany, np. pucz nazistów w Gdańsku i jednostronną deklarację o przyłączeniu tego miasta do Rzeszy. Niedysponująca zachodnimi gwarancjami Polska złożyłaby wtedy stanowczy protest na forum Ligi Narodów. I na tym by się (na jakiś czas) skończyło.

§  Chociaż nasze nowe przymierze z Anglią oraz odnowione z Francją miały charakter wybitnie reasekuracyjny, to Adolf Hitler je oba uznał za wiążące mu ręce i niepozwalające na realizację jego wizji niemieckiej polityki wschodniej. Polityczny hazardzista poczuł się zaszachowany i okrążony. W toczonym europejskim pokerze znów więc postanowił zaryzykować, tym razem dobierając karty nowe: porozumienie z ZSRR i wspólny atak na Polskę. Eksperci historii gospodarczej twierdzą, iż Hitler nie miał innego wyjścia niż rozpoczęcie jakiejś wojny, będącej swego rodzaju ekonomiczną ucieczką do przodu. Postępująca bardzo szybko militaryzacja i podporządkowana temu gospodarka państwa groziły – w razie niewykorzystania zasobów sił zbrojnych – załamaniem ekonomicznym, krachem systemu finansów. Hitler zaryzykował (niechętnie) nawet wojnę z Wielką Brytanią, realizującą odwieczny kurs angielskiej polityki europejskiej: niedopuszczenie, aby na kontynencie doszło do panowania jednego tylko hegemona. W propagandzie zarzucał przy tym angielskim politykom hipokryzję. Jak mają oni czelność moralizować, krytykować jego wymuszone zdobycze terytorialne w marcu 1939 r. (aneksja Czech i Moraw oraz litewskiej Kłajpedy, podporządkowanie Słowacji), skoro przecież całe Imperium Brytyjskie powstało w drodze krwawych podbojów i nadal utrzymywane jest z wykorzystywaniem przemocy.

§  Śp. profesor Paweł Wieczorkiewicz i uznany publicysta historyczny Piotr Zychowicz wysunęli śmiałą tezę o alternatywnym biegu historii w razie przyjęcia przez Polskę propozycji niemieckich. W zasadzie zgadzam się z nimi (pewne wątpliwości przedstawiając w punktach następnych). Tym czytelnikom, którzy się w tej chwili obruszyli proponuję, aby oczami wyobraźni ujrzeli Europę i świat takimi, jakimi były wiosną 1939 r. Proszę na chwilę zapomnieć o późniejszym biegu dziejów. Niemiecki dyktator miał wówczas na sumieniu nie więcej niż kilka tysięcy ofiar śmiertelnych, wliczając w to ofiary zbrodni z całkowicie różnych motywów, tj. m.in. zarówno osoby zamordowane podczas „nocy długich noży”, jak i „nocy kryształowej” (analizuję tylko politykę wewnętrzną, abstrahuję od interwencji w Hiszpanii). Bezwzględnie realizował zasadę łamania praw człowieka, w tym stosował budzący słuszną odrazę antysemityzm i rasizm w ogólności. To fakt ponury i niepodważalny, ale ówcześnie niedający jeszcze podstawy do zrównywania skali zbrodni Hitlera i Stalina. Bowiem drugi jeździec Apokalipsy tamtych czasów, wkrótce honorowany i uwielbiany w Wielkiej Brytanii i USA „wujaszek Joe”, zdążył do wiosny 1939 r. wymordować już około 10 milionów osób – rozstrzelano je, zagłodzono na śmierć, zamęczono niewolniczą pracą w radzieckich łagrach. Niewątpliwie niemiecko-polski atak na ZSRR, skoordynowany z japońskim atakiem od strony dalekiego wschodu, wywołałby burzę protestów światowej opinii publicznej, dodatkowo inspirowanej przez radziecką tzw. agenturę wpływu. Do czasu. Na opanowanym obszarze odkryto by miejsca masowych radzieckich zbrodni, a ich ogrom naocznie poznaliby liczni, przybyli tam zachodni dziennikarze. Szybko by wtedy doszło do odwrócenia ostrza krytyki, a nawet do usprawiedliwienia inwazji.

§  W ten sposób weszliśmy jednak dopiero na pierwsze piętro alternatywnego przebiegu dziejów. Z bardzo dużym prawdopodobieństwem można stwierdzić, że koalicja niemiecko-polsko-włosko-japońska pokonałaby ZSRR. Ale co stałoby się później? Przecież Hitler, faktycznie uderzając dnia 22 czerwca 1941 r. na Związek Radziecki, nie uczynił tego w imię wyzwolenia ludności ZSRR z komunizmu, za to miał wobec niej wręcz ludobójcze zamiary. Analogicznie można wskazać na wdrożony w 1942 r. Holokaust, czyli mord całego narodu na – dotąd niespotykaną w dziejach – skalę przemysłową. Historycy Holokaustu do dziś toczą jałowy spór, czy Hitler był intencjonalistą, tj. od zawsze nosił się z zamiarem wymordowania Żydów europejskich, czy „tylko” funkcjonalistą, tj. rozpoczął realizację zbrodniczego programu, gdy niewykonalne okazało się ich przesiedlenie za Ural lub na Madagaskar. Tak czy inaczej, w alternatywnie rozważanej wersji historii Niemcy zapewne też by podjęli na zdobytych terenach politykę brutalnego wysiedlania, prawdopodobnie również eksterminacji części ludności. Chyba nie ma więc racji p. Marek Świerczek, piszący w omówionym tu już wcześniej opracowaniu pt. „Krucjata 1935. Wojna, której nigdy nie było”, że zachowanie niemieckich sił zbrojnych mogłoby się okazać w toku takiej hipotetycznej krucjaty inne niż faktycznie zaistniałe w roku 1941 i latach następnych. Pytaniem otwartym zatem pozostaje, jak by w owej – historycznie alternatywnej – sytuacji zachowali się Polacy. Nie jest bynajmniej przesądzone, że stalibyśmy się ludobójczymi wspólnikami Himmlera i jego siepaczy. Ale i zdecydowanie wykluczyć tego też niestety nie można! Wzajemnie bezpardonowa walka toczona z regularnym wojskiem i partyzantką ZSRR sprzyjałaby przecież radykalizacji poglądów i czynów naszych rodaków. A polski ludowy antysemityzm, na pewno zauważalny u szeregowych żołnierzy, mógłby dodatkowo zacząć czerpać złe wzory z zachowania niemieckich towarzyszy broni.

§  Oczywiście profesor Stanisław Żerko nie wspomina o alternatywnych wersjach historii, to tylko ja puściłem wodze wyobraźni. Na swoje usprawiedliwienie pragnę zauważyć, iż bieg wydarzeń czasem doprawdy bywa niemożliwy do przewidzenia. Niekiedy Pan Bóg spuszcza historię z łańcucha, jak już w 1920 r. stwierdził Izaak Babel, choć ten to zapewne był ateistą. Przytoczę i skomentuję teraz krótki fragment książki prof. Żerko (na str. 469): Odrzucenie przez Warszawę niemieckiej oferty sojuszniczej było decyzją prawidłową, gdyż decyzja odwrotna wiodła do satelizacji Polski, a w przypadku klęski Niemiec (nota bene wcale nie tak oczywistej, jak to się może z perspektywy powojennej wydawać) – m.in. do drastycznego zredukowania terytorium Rzeczypospolitej. Zwięźle to komentując pozwolę sobie zwrócić uwagę na ww. zdanie w nawiasie, nieprzesądzające o klęsce Niemiec. Jak również na okoliczność i tak faktycznie zaistniałej satelizacji Polski aż do roku 1989, w tym do 1956 r. bycia pomiatanym wasalem ZSRR. Doszło też do zredukowania terytorium państwa – pomimo formalnego zaliczenia nas do obozu zwycięzców. Czy nastąpiło ono w wymiarze drastycznym? Z dzisiejszej perspektywy można uznać, że nie – ze względu na utrwalone nabytki terytorialne na zachodzie i północy. Inaczej to jednak odbierali w 1945 r. nasi rodacy, pozbawieni niemal połowy przedwojennego obszaru Polski, w tym dwóch dużych polskich aglomeracji miejskich (Lwów, Wilno), sytuacyjnie przymuszeni do migracji na tereny tuż po wojnie zamieszkane jeszcze przez ludność niemiecką i długo uważane za politycznie niepewne. Aż do 1970 r., gdy RFN rządzona przez kanclerza Willy’ego Brandta uznała polską granicę zachodnią.

Kończąc, życzę Państwu ciekawej, poznawczej lektury. Oby dała okazję do własnych przemyśleń, refleksji (choćby jak te moje). Czyniąc je, koniecznie proszę porównać nasz polski „bilans otwarcia” (polityczny, terytorialny, demograficzny i ekonomiczny) z dnia 31 sierpnia 1939 r. z takimż „bilansem zamknięcia” z dnia 9 maja 1945 r. Czy sternicy polskiej polityki zagranicznej w 1939 roku, którym przecież nikt nie odmawiał wielkiego i szczerego patriotyzmu, mając możliwość antycypacji owego porównania, też podjęliby takie same jak wtedy decyzje? Ja uważam, że na pewno nie. A Państwo co sądzicie? Zachęcam przy tym nie tylko do przeczytania książki prof. Żerko, ale także do nabycia jej i włączenia na stałe do księgozbioru domowego. Śmiało można ją ustawić na półce obok encyklopedii, leksykonów i słowników.

PS.1. Przy okazji polecam również lekturę książek pt. „Wobec nadchodzącej drugiej wojny światowej”, autorstwa Władysława Studnickiego, oraz pt. „Polska – niespełniony sojusznik Hitlera”, autorstwa Krzysztofa Raka. Obie zostały już wcześniej omówione na blogu (ich opisy można odszukać poprzez katalog alfabetyczny lub katalog tematyczny 1).

PS.2. No i jeszcze konieczna errata, na dowód uważnej lektury proponowanej dziś książki. Na str. 95 w wierszu 9 od dołu wyraz „stolicy” proszę zastąpić wyrazem „granicy”. Zaś na str. 119 w wierszu 16 od dołu wyraz „Niemcami” proszę zastąpić wyrazem „Włochami”. Są to redakcyjne tzw. pomyłki oczywiste, niemające charakteru błędów merytorycznych.

 

środa, 19 stycznia 2022

„Piłsudski między Stalinem a Hitlerem”. Autor: Krzysztof Rak

 

Krzysztof Rak „Piłsudski między Stalinem a Hitlerem”

Wydawcy: Wydawnictwo Bellona oraz Fundacja Historia i Kultura

Warszawa 2021

Po kilkunastu dniach dobrnąłem do ostatniej, 985 strony tego naukowego, ale przystępnie zredagowanego opracowania. Zgodnie z tytułem dotyczy ono głównie polityki zagranicznej Polski, ZSRR i Niemiec w latach, gdy kierunek naszej dyplomacji nadawał marszałek Józef Piłsudski. Pierwszych sześć rozdziałów książki odnosi się również do czasów jeszcze sprzed zamachu majowego. Natomiast okresu po śmierci Józefa Piłsudskiego autor już nie analizuje, ograniczając się do zwięzłego komentarza.

Dr Krzysztof Rak niezwykle szczegółowo przedstawił cztery warsztaty tworzenia polityki zagranicznej: II Rzeczypospolitej, ZSRR oraz Niemiec (odrębnie Republiki Weimarskiej i III Rzeszy). Nawet dobrze znając historię okresu międzywojennego czyta się o tym z dużym zainteresowaniem. Dowiadujemy się, dlaczego i po jakich dyplomatycznych perturbacjach doszło do zawarcia w 1932 r. polsko-radzieckiego paktu nieagresji (Dz.U. z 1932 r. Nr 115, poz. 951):

 https://isap.sejm.gov.pl/isap.nsf/download.xsp/WDU19321150951/O/D19320951.pdf ,

następnie do podpisania w 1934 r. przez Polskę i Niemcy deklaracji o niestosowaniu przemocy (Dz.U. z 1934 r. Nr 16, poz. 124):

 https://isap.sejm.gov.pl/isap.nsf/download.xsp/WDU19340160124/O/D19340124.pdf ,

a także jak wyglądało negocjowanie innych umów w trójkącie Warszawa-Moskwa-Berlin, również tych niedoszłych do skutku. Autor wykonał iście benedyktyńską robotę, docierając do dokumentów, notatek i spisanych wspomnień uczestników oraz świadków wydarzeń. Przeanalizował też wersje obcojęzyczne, doszukując się nieraz różnic treści zapisów tych samych rozmów negocjacyjnych, starając się wyjaśnić rozbieżności zauważone w notatkach negocjatorów. Zaprezentował działanie dwóch mechanizmów dyplomacji: tego formalnego, pozostającego w gestii resortów spraw zagranicznych, oraz nieformalnego – uruchamianego przez osobistych wysłanników Piłsudskiego, Stalina i Hitlera, z pominięciem tzw. drogi służbowej. Wysłanników nieraz w ogóle niebędących zawodowymi dyplomatami. Jakkolwiek autor analizuje to wszystko niezwykle drobiazgowo (chwilami toniemy w szczegółach), to jednak ciężar gatunkowy – znaczenie opisywanych wydarzeń dla podstawowych interesów Polski powoduje, że czyta się książkę z bardzo dużym zainteresowaniem. Oprócz zawodowych historyków i publicystów historycznych powinny po nią sięgnąć osoby zatrudnione lub pragnące podjąć pracę w resorcie spraw zagranicznych. Poznają tworzenie dyplomacji „od kuchni”. Pomijając elektroniczne sposoby komunikacji zasady postępowania pozostają przecież nadal podobne. Innych potencjalnych czytelników, broń Boże, nie zniechęcam. W czasie pandemii („zostań w domu”) lektura tej książki na pewno okaże się bardziej poznawcza niż informacje możliwe do wyniesienia z sieczki ogłupiających (z małymi wyjątkami) programów telewizyjnych. Chociaż rewelacyjnych wniosków nie wyciągniemy. Jak napisałem, autor skupił się na detalach (często niezwykle zaskakujących) dochodzenia do skutku zdarzeń na ogół znanych nam już z historii.

Józef Piłsudski politycznie balansował pomiędzy Niemcami a ZSRR, starając się, aby relacje Warszawa-Berlin i Warszawa-Moskwa były lepsze niż Berlin-Moskwa (str. 896). Nie zamierzał przy tym przystąpić do sojuszu z jednym sąsiadem Polski przeciwko drugiemu, pomimo zachęt ku temu: najpierw ze strony Stalina, a następnie Hitlera. Autor nie odnosi się więc do tezy przedstawionej w poprzednio tu omówionej książce pt. „Krucjata 1935. Wojna, której nigdy nie było”, której autorem jest p. Marek Świerczek.

Józef Stalin realizował politykę leninowską – czekał na wybuch wojny imperialistycznej (pomiędzy państwami kapitalistycznymi), pod koniec której dojdzie do rewolucji społecznej wspomaganej przez armię ZSRR. Równolegle pilnował, aby wcześniej nie doszło do sojuszu anty-ZSRR. W tym celu zabiegał o pozyskanie Polski, bez udziału której krucjata przeciwko Związkowi Radzieckiemu byłaby praktycznie niemożliwa.

Republika Weimarska dążyła do odzyskania Gdańska oraz pasa polskiego Pomorza i polskiej części Górnego Śląska, pragnąc – wspólnie ze Związkiem Radzieckim – wtłoczyć Polskę w jej etnograficzne granice. Natomiast Adolf Hitler dokonał tu zwrotu o 180 stopni – widział nasz kraj w roli sojusznika w przyszłej wojnie Niemiec z ZSRR. Po śmierci Piłsudskiego nawet zrezygnował z roszczenia o odzyskanie pomorskiego „korytarza” i polskiej części Górnego Śląska. Niemiecki rewizjonizm ograniczył do postulatu utworzenia eksterytorialnego połączenia komunikacyjnego Niemiec z ich wschodniopruską prowincją oraz do przyłączenia Wolnego Miasta Gdańsk do Rzeszy.

Co nastąpiło potem, dobrze wiemy. Po likwidacji przez Hitlera państwa czechosłowackiego w marcu 1939 r., a tym samym podeptania przezeń ledwie pół roku wcześniej zawartego układu monachijskiego, Wielka Brytania rozpoczęła, z pomocą Francji, montowanie koalicji antyniemieckiej. Na gwarancje brytyjskie dane Polsce dn. 31 marca 1939 r., po tygodniu przez Polskę formalnie w Londynie odwzajemnione, Adolf Hitler odpowiedział dn. 28 kwietnia wypowiedzeniem nam deklaracji o niestosowaniu przemocy (a Anglii wypowiedzeniem układu tzw. morskiego), następnie zaś dn. 23 sierpnia zawarł pakt ze Stalinem.

Można to uznać za konsekwencje niewykonania dyplomatycznego testamentu marszałka Piłsudskiego przez jego następców. Fragment owego testamentu cytuję za autorem książki, str. 967: Zadanie Polski jest na Wschodzie, tzn. tutaj może Polska sięgać po możność stania się właśnie na Wschodzie czynnikiem wpływowym. Nie należy się ani mieszać, ani próbować oddziaływać na stosunki między państwami zachodnimi. Dla tego celu osiągnięcia wpływu Polski na Wschodzie warto jest wiele nawet poświęcić z dziedziny stosunków Polski z państwami zachodnimi.

A na zakończenie zacytuję jeszcze samego autora, str. 983: Niestety, nie wiemy jak na miejscu Becka w 1939 roku zachowałby [się] Piłsudski. Czy i jak wybrałby między Stalinem i Hitlerem? Czy mimo wszystko próbowałby się dogadywać z Sowietami i Francuzami? Czy też pozytywnie odpowiedziałby na ofertę Niemiec?

PS.1. Jak Państwo zapewne zauważyliście, książki dziś prezentowana oraz omówiona poprzednio mają wspólną cezurę czasową – kończą się w zasadzie na opisach wydarzeń roku 1935. Aby więc niejako zamknąć ów polsko-niemiecko-radziecki temat, tj. doprowadzić go do dnia wybuchu wojny, następny tu mój artykulik zamierzam poświęcić omówieniu opracowania autorstwa prof. Stanisława Żerko pt. „Stosunki polsko-niemieckie 1938-1939”. Zakończę go własnymi refleksjami (przypuszczam zresztą, że nie tylko moimi), jakie nasuwają się po lekturze tych trzech proponowanych w styczniu br. książek. Niejako dla porządku przypominam również inną, już wcześniej opisaną na blogu, a tematycznie wspólną z wymienionymi, książkę również autorstwa dr. Krzysztofa Raka pt. „Polska – niespełniony sojusznik Hitlera”.

PS.2. A propos osoby Hitlera – właśnie sobie przypomniałem pewną ciekawostkę podaną w drugim tomie „Wieku Hitlera” Leona Degrelle’a (skrótowo omówionym na blogu). Otóż Adolf Hitler podczas I wojny światowej został odznaczony Krzyżem Żelaznym – niemieckim wysokim odznaczeniem bojowym, rzadko przyznawanym szeregowym żołnierzom. Cóż stało na przeszkodzie do jego awansu na oficera? Wszak wymagane po temu niepełne średnie wykształcenie posiadał, a niższych oficerów w okopach brakowało. Otóż st. szer. Hitler nie został skierowany na kurs oficerski, ponieważ w opinii służbowej o nim napisano, iż … nie posiada zdolności przywódczych. Takiej to cechy osobowości nie zauważono u faceta, który już kilka lat później przejął kierownictwo małej (początkowo) partii politycznej, a następnie uczynił ją czołową siłą polityczną w Niemczech oraz swą charyzmą uwiódł prawie cały naród niemiecki!!! Chwilkę „pogdybajmy”. Gdyby się na nim już wówczas poznano, skończyłby zapewne z wyróżnieniem kurs oficerski, zostałby leutnantem i być może, odważnie dowodząc plutonem, znalazłby śmierć w okopach frontu zachodniego. Późniejsza historia Europy i Świata potoczyłaby się już inaczej.

 

niedziela, 9 stycznia 2022

„Krucjata 1935. Wojna, której nigdy nie było”. Autor: Marek Świerczek

 

W styczniu br. zainteresujemy się przedwojenną dyplomacją w trójkącie Berlin-Warszawa-Moskwa, innych stolic całkowicie też nie wyłączając. Ową tematykę przybliżają nam (tu za moim pośrednictwem) panowie Marek Świerczek, Krzysztof Rak i Stanisław Żerko. A zatem – po kolei.

Marek Świerczek „Krucjata 1935. Wojna, której nigdy nie było”

Wydawca Fronda PL Sp. z o.o., Warszawa 2021

Żal z powodu niewykorzystanej okazji i zmarnowanej wielkiej szansy historycznej??? Taka myśl może się nasunąć podczas lektury tej książki napisanej w formie interesującej dysertacji naukowej (zastanawiam się, czy to aby nie rozprawa doktorska p. Świerczka). Za punkt wyjścia autor wybrał dostępne już w Rosji raporty z lat 1934 i 1935 radzieckich agentów wysoko ulokowanych w polskim MSZ, z bezpośrednim dostępem do ministra Józefa Becka, oraz (okazyjnie, jeden z tych szpiegów) do samego marszałka Józefa Piłsudskiego. Nie zawahał się wymienić ich nazwisk i stanowisk, choć tylko jednego z nich explicite, bez żadnych wątpliwości, wskazał jako radzieckiego szpiega-informatora, a zarazem bardzo ważnego tzw. agenta wpływu. Owi agenci donosili Stalinowi o montowanej w wielkiej tajemnicy koalicji polsko-niemiecko-japońskiej, mającej na celu wojnę z ZSRR. A działo się to w latach 1934 i 1935, ale tylko do śmierci marszałka Piłsudskiego. Później przygotowania do owej tytułowej krucjaty zostały z winy Polski zaniechane. Po przytoczeniu treści raportów radzieckich szpiegów p. Marek Świerczek poddał ich główne przesłanie obszernej, gruntownej analizie podmiotowej i przedmiotowej – celem zbadania autentyczności i wiarygodności. I właśnie o tym jest książka.

Za analizę podmiotową można uznać opisanie życiorysów i charakterów agentów, także ich osobistych kontaktów z wywiadem i kontrwywiadem radzieckim. Na tym tle poraża bezmyślność naszych decydentów kadrowych, otrzymujących przecież sygnały wskazujące na pojawiające się podejrzenia wobec tych polskich oficerów, jak również na ich patologiczne osobowości. Analizie przedmiotowej natomiast poddana jest polityka zagraniczna i wewnętrzna, uprawiana przez państwa europejskie w tamtych latach, ze wskazaniem również niejawnej dyplomacji realizowanej z polecenia Józefa Piłsudskiego i Adolfa Hitlera. Tu koniecznie muszę powtórzyć za autorem, aby na sylwetkę niemieckiego Führera nie patrzeć przez pryzmat historii drugiej wojny światowej, ale zatrzymać się na status quo czasokresu analizowanego w książce. Autor przedstawia ówczesne poglądy oraz plany polityczne Piłsudskiego i Hitlera. Dowodzi też, iż krucjata anty-ZSRR w zasadzie leżała w interesie całego zachodniego, cywilizowanego świata. A to, że do niej nie doszło, to już zasługa służb specjalnych Stalina – szpiegów i (głównie) agentów wpływu. Nie negując dużego znaczenia ich kreciej działalności uważam jednak, że taki pogląd to już przejaw teorii spiskowej, którą odrzucam. O dalszym przebiegu dziejów zadecydowała bowiem głównie krótkowzroczność, niekiedy wręcz bezmyślność ekip rządzących Polską, Francją i Wielką Brytanią, które podejmowały decyzje samodzielnie i nie musiały ulegać podszeptom płynącym po kryjomu z Kremla. Przecież tajni agenci radzieccy nie stali na czele rządów tych państw, jedynie lokowali się w gronie wpływowych doradców. Ich opinie mogły i powinny być jednak odrzucane. Nie byli zresztą doradcami jedynymi.

Reasumując, gorąco polecam lekturę proponowanej dziś książki. Zarazem ostrzegam, iż spowoduje ona swego rodzaju burzę w mózgu. Autor bowiem wyraźnie odbiega od poglądów głównego nurtu historiografii, zarówno polskiego, jak i zachodnioeuropejskiego. Swoje wnioski i przemyślenia starannie dokumentuje, w książce aż roi się od przypisów (niektórych niezwykle interesujących, wykraczających poza wskazanie źródła informacji). Fragmentarycznie przedstawia też stan polskiej dyplomacji oraz polskiego wywiadu i kontrwywiadu tamtych lat, także ich bardzo brudne, żeby nie powiedzieć śmierdzące zdradą, strony. Abyście jednak Państwo nie uznali, że się autorowi podlizuję, to teraz też trochę pogrymaszę.

§  Na str. 348 autor wspomina o chorobie nowotworowej Józefa Piłsudskiego. Informację o tym zaczerpnął zapewne z oficjalnego, urzędowego orzeczenia lekarskiego o przyczynie zgonu marszałka. A przecież w swojej książce kilkakrotnie podkreśla nieufność wobec wszelkich wersji tzw. urzędowych, oficjalnych. Mógł zatem i tu napisać tylko ogólnie, np. o chorobie śmiertelnej. Rzeczywistą chorobę i przyczynę zgonu marszałka Józefa Piłsudskiego wyjawił bowiem doktor Marek Kamiński (opis jego książki do odszukania w katalogu alfabetycznym tej czytelni). Niewykluczone, że pan Marek Świerczek jeszcze nie dotarł do książki autorstwa swego imiennika. Przy okazji nadmieniam, że powyższą uwagę zamieszczam jedynie w imię obiektywnej prawdy historycznej, a broń Boże ze złośliwości. W pełni bowiem podzielam opinię p. Marka Świerczka o wielkiej osobowości marszałka Józefa Piłsudskiego i o zasadności jego planów politycznych.

§  Drugie moje zastrzeżenie dotyczy informacji na str. 28 książki o gigantycznym wynagrodzeniu w kwocie pół miliona przedwojennych złotych polskich, wypłaconych polskim renegatom przez ZSRR latem 1939 r. Autor z drwiną pisze, iż waluta ta stała się już za miesiąc bezwartościowa. Otóż nie. W Generalnym Gubernatorstwie polskie banknoty pozostały w obiegu, przy czym tylko ich wysokie nominały deponowano w banku celem ich wymiany w 1940 r. na tzw. młynarki, też nominowane w złotych. Różne dla różnych osób określono limity takiej wymiany, ale była ona realna. Jako rzeczoznawca majątkowy zajmujący się nieruchomościami miałem kilka razy okazję, badając ich stany prawne, przeglądać akty notarialne umów kupna-sprzedaży nieruchomości, zawartych w GG w latach wojny. Wszystkie podane w nich ceny były określone w złotych. Z przekazu rodzinnego też wiem, że mój dziadek po kądzieli późną jesienią 1939 r. kupił na peryferiach Radomia działkę budowlaną o powierzchni 0,75 ha. Oczywiście za złotówki.

§  Na str. 237 autor pisze, iż (cyt.) „II RP odzyskała jedynie drobną część terytoriów utraconych w rozbiorach na rzecz Rosji”. Nie taką znów „drobną” – proszę zerknąć do atlasu historycznego i porównać przebieg granicy wschodniej Rzeczypospolitej z roku 1772 (sprzed pierwszego rozbioru) i roku 1921. Chyba że autor bierze również pod uwagę tereny Ukrainy lewobrzeżnej, utraconej przez Rzeczpospolitą na rzecz Rosji już w XVII wieku, formalnie w 1667 r. (ale to przecież nie był jeszcze rozbiór, jeno skutek powstań kozackich i przegranej wojny z Moskwą).

§  Na str. 250 w przypisie nr 540 podana jest skrajnie zaniżona liczba 2400 ludzi tzw. zbędnych, czyli trwale bezrobotnych w II Rzeczypospolitej. Moim zdaniem należało tu napisać „2400 tys.” lub prościej: 2,4 mln.

§  No i jeszcze drobna uwaga pod adresem pana Piotra Zychowicza, autora przedmowy. Już w pierwszym jej zdaniu (str. 7 książki) p. Piotr pisze o Stalinie, jakoby budzącym się ze strachu w środku nocy, gdy przyśniła mu się tytułowa krucjata. Rozumiem, że to tylko taki wtręt retoryczny. Ale jednak nietrafiony. Stalin w środku nocy to jeszcze pracował albo imprezował ze swoimi przybocznymi. Kładł się spać dopiero nad ranem, wstawał przed południem. Taki wiódł tryb życia.