sobota, 24 września 2016

„Ukraińcy i Polacy na Naddnieprzu, Wołyniu i w Galicji Wschodniej w XIX i pierwszej połowie XX wieku. (...)”. Autor: Bohdan Hud

Na wstępie parę słów do tej garstki (na razie) Szanownych Czytelników, których istnienie obserwuję po liczbie odsłon.
Nastąpi teraz trzytygodniowa przerwa w „dostawach” kolejnych omówień książek historycznych. Wyjeżdżam na trzy tygodnie w Bieszczady - vide mój pierwszy wpis na blogu, ten wprowadzający.
W międzyczasie proponuję przejrzeć wszystkie zamieszczone tutaj recenzje, przypuszczam bowiem, że większość z Państwa czyniła to dotąd tylko wybiórczo. No i będzie mi bardzo miło, jeśli zachęcicie swoich znajomych (tych o już skrystalizowanych, bądź dopiero budzących się zainteresowaniach historycznych), aby też zaczęli tu zaglądać. Jakiż to problem skopiować link i przesłać go e-mailem.

Ale przed tą przerwą jeszcze kolejna recenzja, opinia i refleksja (w jednym). Poprzednia informacja o książce W. Wiatrowycza zapewne zbulwersowała niejedną osobę, więc teraz pozwolę sobie polecić książkę innego historyka ukraińskiego, tym razem już chyba polonofila.

Bohdan Hud „Ukraińcy i Polacy na Naddnieprzu, Wołyniu i w Galicji Wschodniej w XIX i pierwszej połowie XX wieku. Zarys historii konfliktów społeczno-etnicznych”.
Pracownia Wydawnicza, Lwów-Warszawa 2013.

Książkę napisał historyk ukraiński, i to bardzo obiektywnie. Głównie skupił się na dojrzewaniu konfliktu polsko-ukraińskiego przez cały wiek XIX i lata XX wieku przed II wojną światową. Okresowi II wojny światowej poświęcił tylko ostatni rozdział.
Powiedziałbym, że autor darzy Polaków sympatią. Podkreśla wielką rolę cywilizacyjną i ekonomiczną polskiego ziemiaństwa i polskiej inteligencji na tych terenach ukraińskich, które po rozbiorach przypadły Rosji. Mimo braku polskiej państwowości Polska na owych ziemiach jeszcze trwała przez długi czas, a głównym konfliktem politycznym był tam konflikt polsko-rosyjski. Ale nie polsko-ukraiński, który dopiero dojrzewał w aspekcie społecznym, socjalnym, bynajmniej jeszcze nie na tle narodowościowym. Przykładowo, chłopi ukraińscy w latach 1917-18 paląc dwory i mordując ziemian, nie rozróżniali ich jeszcze narodowo - z dymem poszedł również majątek hetmana Skoropadskiego, przez krótki czas dyktatora formalnie niepodległej Ukrainy (bynajmniej nie Polaka ani polonofila). Owa „pożoga” dotknęła na równi ziemian polskich (najliczniejszych) i rosyjskich czy ukraińskich. W tle tego oczywiście stali bolszewicy, ze słynnym leninowskim hasłem „Grab zagrabione”.

Józef Piłsudski, po niepowodzeniu planu stworzenia federacji polsko-ukraińsko-białorusko-litewskiej (czyli de facto odtworzenia I Rzeczypospolitej) przyjął plan asymilacji państwowej Ukraińców, tj. stworzenia im warunków do nieskrępowanego rozwoju narodowego przy zachowaniu pełnej lojalności do państwa polskiego. Plan ten dość długo z powodzeniem realizował wojewoda wołyński Henryk Józewski. Niestety, gdy po śmierci Marszałka faktyczne rządy w Polsce objął inny marszałek (o którym wypada pisać już tylko przez małe „m”), plan asymilacji państwowej został zastąpiony planem asymilacji narodowościowej Ukraińców, czyli programem ich stopniowego wynarodowiania. Na ukraiński sprzeciw państwo polskie odpowiadało stosowaniem wobec całych wsi ukraińskich zasady odpowiedzialności zbiorowej, co w jakimś sensie bywa wytłumaczalne w warunkach wojennych, ale absolutnie nie powinno mieć miejsca w czasie pokoju. To, oraz równoczesny napływ na Ukrainę polskich chłopów-kolonistów (mieli zdecydowane pierwszeństwo przy nabywaniu ziemi), powodowało, iż konflikt początkowo tylko społeczny, z czasem stał się konfliktem przede wszystkim narodowościowym.

Autor bynajmniej nie neguje ukraińskich zbrodni na Wołyniu i w Galicji Wschodniej w latach II wojny światowej, ani też faktu, że to strona ukraińska tę rzeź etniczną z premedytacją wówczas rozpoczęła. I że ofiar po stronie polskiej było dużo więcej niż po stronie ukraińskiej. Polacy też potrafili odpłacać pięknym za nadobne - autor dokumentuje to także polskimi źródłami.
A ukraińskie zdziczenie i wielkie okrucieństwo autor tłumaczy udziałem prymitywnego chłopstwa, zarówno występującego gromadnie z siekierami i widłami, jak i głównie zasilającego partyzanckie oddziały UPA. A przecież takie chłopskie zdziczenie i okrucieństwo, którego nie można przypisać do charakteru konkretnej narodowości, to w historii nic nowego. Niecałe 100 lat wcześniej (w 1846 r.) w Galicji Zachodniej doświadczyli go na własnej skórze polscy ziemianie ze strony etnicznie w 100% polskich chłopów. („Mego ojca piłą rżnęli” - St. Wyspiański „Wesele”).

Cóż tu jeszcze więcej napisać? Chyba już tylko to, iż - po wnikliwej lekturze książki, jak również z okoliczności, iż przedstawiona w niej tematyka nie jest mi obca - w pełni potwierdzam pogląd Bohdana Huda, który w zakończeniu (na str. 339) napisał (cyt.): „Jako autor niniejszego opracowania nie opowiadam się jednoznacznie po żadnej ze stron. Jestem raczej zwolennikiem teorii błędnego koła”. Teorię tę Bohdan Hud dalej objaśnia cytatem z Tadeusza Konwickiego: „Najpierw myśmy byli winni, potem trochę oni, potem znowu my, potem oni, i tak dalej, i tak dalej”.
A gdyby ktoś jeszcze miał wątpliwości, to również za Bohdanem Hudem (str. 334 i 335 omawianej książki) przytoczę słowa emigracyjnego ministra Edwarda Raczyńskiego, zapisane w 1993 r. „My gros swojej energii życiowej i działalności politycznej skierowaliśmy na obronę polskich Kresów Wschodnich. I ja teraz, umierając, bardzo się cieszę, że nam się nie udało. Wobec tej wielkiej rzezi, która dokonuje się w Jugosławii, wyobraźcie sobie, co by się działo tutaj, na Wołyniu czy w Galicji Wschodniej”.

No to sobie wyobraźmy: mielibyśmy „powtórkę z rozrywki” (przepraszam za ten cyniczny kolokwializm). 

„Druga wojna polsko-ukraińska 1942-1947”. Autor: Wołodymyr Wiatrowycz

Wołodymyr Wiatrowycz „Druga wojna polsko-ukraińska 1942-1947”.
Wyd. Archiwum Ukraińskie, Warszawa 2013.

Do lektury tej książki (trudnodostępnej na rynku księgarskim, o czym przekonałem się osobiście) gorąco zachęcam, ale jednocześnie przestrzegam przed jej zbyt emocjonalnym odbiorem. Jej treść - co było zamierzeniem autora - nieco koryguje oraz znacznie uzupełnia przeciętne wyobrażenia przeciętnego polskiego czytelnika nt. krwawych wydarzeń na Wołyniu w 1943 r. i w ogóle krwawego polsko-ukraińskiego konfliktu w latach 1942-1947.

Skąd owa cezura czasowa?
Rok 1942 to „etniczne eksperymenty” Hitlera i Himmlera na Zamojszczyźnie i Chełmszczyźnie - wysiedlanie całych polskich wsi, osadzanie w ich miejscu kolonistów niemieckich oraz ... chłopów ukraińskich, mających w przyszłości zapewnić Niemcom bezpieczne sąsiedztwo. Armia Krajowa i Bataliony Chłopskie nie pozostawały wówczas bezczynne i często pod lufami karabinów „przekonywały” chłopów ukraińskich, aby powrócili tam, skąd przyszli. Nie można tego potępiać - nasi partyzanci bronili przecież najżywotniejszych polskich interesów i nie obchodziło ich, że Ukraińcy - również tu przez Niemców przesiedleni – już nie mają dokąd wrócić.
Rok 1947, zamykający ów umowny okres drugiej polsko-ukraińskiej wojny, to oczywiście akcja „Wisła”.
A dlaczego wojny „drugiej”? Dlatego, że wojna „pierwsza” rozegrała się w latach 1918 i 1919, tuż po odzyskaniu przez Polskę niepodległości i podczas ówczesnego „wybijania się” Ukrainy na niepodległość.

Autor nie kwestionuje krwawego, zbrodniczego, ludobójczego charakteru ukraińskich czystek etnicznych na Wołyniu i Galicji Wschodniej w latach 1943 i 1944. Stara się jednak je trochę pomniejszyć i zrelatywizować, oraz przekonać czytelnika (często sam sobie przecząc, co łatwo zauważyć przy uważnej lekturze), że odpowiedzialności za to nie ponosi ani naczelne kierownictwo OUN, ani naczelne dowództwo UPA. Winni byli jakoby tylko niesubordynowani lokalni dowódcy, a reszty dopełniło chłopskie zdziczenie i niedawna (1942 r. ) obserwacja wymordowania Żydów na tych terenach.
Novum dla polskiego czytelnika na pewno będą liczne przykłady skutecznego „odgryzania się” Polaków - w szeregach Armii Krajowej, sowieckiej partyzantki, ale także lokalnej policji dozbrojonej przez Niemców. Autor wykazuje przy tym perfidię niemieckiego okupanta, który - zależnie od miejsca czy czasu - wspierał to Ukraińców, to Polaków, podsycając ich wzajemny zbrojny konflikt.

Przenosząc się w czasie (1944-1947) i terytorialnie (na „Zakerzonie”) Wiatrowycz uwypukla już tylko defensywną rolę UPA, starającą się najpierw chronić ludność ukraińską przed odwetowymi akcjami Armii Krajowej i Wojska Polskiego, a później zapobiegać jej - faktycznie przymusowym - przesiedleniom na radziecką Ukrainę.

Cóż by tu dodać na zakończenie? Potępić „w czambuł” tej książki na pewno nie można. Jest to zapewne zbyt jednostronne, ale jednak opracowanie naukowe - licznie dokumentowane także polskimi źródłami informacji (m.in. korespondencją Dowództwa AK i krajowej Delegatury Rządu z Rządem Emigracyjnym RP w Londynie). Po książkę, moim zdaniem, powinna jednak sięgnąć tylko osoba już „wyrobiona” historycznie w tej tematyce, mająca za sobą lekturę opracowań polskich autorów, np. Grzegorza Motyki (polecam tu zwłaszcza jego „Od rzezi wołyńskiej do akcji >>Wisła<<”).


środa, 21 września 2016

„Jak bankierzy Zachodu finansowali Lenina”. Autorka: Elisabeth Heresch

Elisabeth Heresch „Jak bankierzy Zachodu finansowali Lenina”.
Wydawnictwo Bellona, Warszawa 2012.

Tytuł nieco myli. Jest to bowiem książka o majstersztyku wywiadu niemieckiego podczas I wojny światowej, jakim był w kwietniu 1917 r. przerzut Lenina et consortes ze Szwajcarii do Rosji. A następnie zapewnienie im środków finansowych potrzebnych na przygotowanie i dokonanie przewrotu politycznego (nazwanego później Wielką Socjalistyczną Rewolucją Październikową) oraz na zainstalowanie nowej ekipy rządzącej i jej funkcjonowanie w pierwszych miesiącach po objęciu władzy.

Owym majstersztykiem (oczywiście z punktu widzenia Niemiec) było skuteczne wywołanie przez bolszewików wewnętrznej rewolty w Rosji i wyłączenie jej z obozu państw Ententy. Demokratyczna Rosja (po rewolucji lutowej 1917 r.) nadal bowiem trwała w koalicji z Francją i Wielką Brytanią, wiążąc potężne siły Niemiec i Austro-Węgier, potencjalnie przydatne na froncie zachodnim. W interesie Niemiec należało więc zawrzeć ściśle tajne porozumienie z Leninem w sprawie udzielenia mu materialnej pomocy w przygotowaniu, dokonaniu i utrwaleniu przewrotu. A ten w zamian zgodził się na zawarcie pokoju separatystycznego na podyktowanych mu warunkach.

Tyle że pierwszym i faktycznym inspiratorem owego szatańskiego planu nie był żaden oficer niemieckiego wywiadu, lecz kosmopolityczny trochę polityk, trochę przedsiębiorca (socjalista, publicysta, finansista) Aleksander Helphand-Parvus (1867-1924). Wg niechrześcijańskiej metryki: Izraił Łazarewicz Gelfand, urodzony w Berezynie w guberni mińskiej na Białorusi. On także uczestniczył w bardzo ważnej operacji kamuflażu owego przedsięwzięcia, dziś byśmy powiedzieli - praniu brudnych pieniędzy. Gdyby bowiem władze Rosji Kiereńskiego uzyskały dowód, że bolszewików finansuje państwo, z którym Rosja już od trzech lat toczy ciężką wojnę, to Lenin i jego przyboczni poszliby od razu „do tiurmy”, a po szybkim procesie (trwała przecież wojna) „pod stienku”. Również i po przewrocie październikowym sprawa ta była zbyt „wstydliwa” aby można było ujawnić, że Niemcy finansują świeżo zainstalowany reżim.

I o tym wszystkim traktuje ww. książka niemieckiej autorki, p. Elżbiety Heresch. Jak na wstępie napisałem, tytuł jest nieco mylący, nieoddający dokładnie istoty treści książki. Jej wcześniejsze wydanie było, moim zdaniem, dużo trafniej zatytułowane: „Sprzedana rewolucja. Jak Niemcy finansowały Lenina”.
Ale czy pod nowym, czy pod starym tytułem - lekturę gorąco polecam.


wtorek, 20 września 2016

„Dzierżyński. Miłość i rewolucja. Biografia intymna”. Autorka: Sylwia Frołow

Sylwia Frołow „Dzierżyński. Miłość i rewolucja. Biografia intymna”.
Wydawnictwo Znak Horyzont, Kraków 2014

Autorka pisze życiorys Feliksa Dzierżyńskiego kreśląc zarazem jego portret psychologiczny. Bohater tytułowy jawi się jako „materialistyczny idealista” – wielki fanatyk komunizmu, w nowym ustroju widzący przyszłe szczęście ludzkości i z pasją poświęcający swoje życie w imię tworzenia podwalin owego szczęścia. Niedbający nic o własne sprawy materialne, pracujący po kilkanaście godzin na dobę. Jednakże pod koniec życia Dzierżyński jakby przejrzał na oczy, zaczął rozumieć, że nie dla takiej formy ustroju poświęcił swoje najlepsze męskie lata, że to nie tędy droga, no i ... właśnie wtedy zmarł na atak serca w 1926 r. w wieku 49 lat. Przepracowane serce rewolucyjnego idealisty nie wytrzymało, gdy zaczął zdawać sobie sprawę, że porewolucyjne zbrodnie (w tym ogrom jego własnych) i tyrania bolszewików to nie żaden etap przejściowy, ale metodyka systemu zapowiadającego się na całą epokę.
Sylwia Frołow słusznie zauważyła, że swoją przedwczesną śmiercią Feliks Dzierżyński uratował życie żony i syna. Gdyby bowiem dożył drugiej połowy lat 30-tych, Stalin zlikwidowałby go (wraz z rodziną), tak jak uczynił to z innymi „starymi bolszewikami”, najbliższymi towarzyszami Lenina.

Zgodnie z tytułem, książka jest również biografią intymną Feliksa Dzierżyńskiego. Autorka chronologicznie i szczegółowo przedstawia jego życiorys, nie tylko ten rewolucyjny i zawodowy, ale też (bez skrótów) rodzinny i romantyczny. Dowiadujemy się m.in., że przyszła żona Dzierżyńskiego złapała go metodą „na dziecko”, zachodząc z Feliksem w ciążę w czasie, gdy był on zakochany na zabój w innej kobiecie. Ale o jego osobowości i odpowiedzialności świadczy fakt, iż uznał konsekwencje tej przelotnej (w zamierzeniu) przygody, wziął ślub kościelny, a do ukochanej nie-żony pisał później listy pełne skruchy, żalu i ... nadal trawiącej go miłości.

Oczywiście miłośnicy historii politycznej też nie zawiodą się lekturą. Autorka przedstawia wszystkie życiowe dokonania zawodowe Feliksa Dzierżyńskiego, w tym głównie te krwawe, jako twórcy i pierwszego szefa Czeki i OGPU - na tle epoki, opisując wydarzenia historyczne, także i te dotychczas nieznane, np. kulisy udanego zamachu w 1918 r. na Mirbacha, ambasadora Cesarstwa Niemiec w bolszewickiej już wtedy Rosji. Cesarz Wilhelm II na aktach niemieckiej operacji wywiadowczej pn. „Lenin” dał wtedy osobistą dekretację: „Kończyć”.

Ale co dalej, to już proszę przeczytać sobie samemu.


poniedziałek, 19 września 2016

„Dzierżyński >>czerwony kat<<”. Autor: Bogdan Jaxa-Ronikier

Bogdan Jaxa-Ronikier „Dzierżyński >>czerwony kat<<”.
Wydawnictwo LTW, Łomianki 2015.

Książka napisana w 1932 r., przedwojenny hit wydawniczy. Zbeletryzowana biografia twórcy i pierwszego szefa złowrogiej „czerezwyczajki”. I to mocno zbeletryzowana – pewne wątki z życia osobistego Feliksa Dzierżyńskiego, wyeksponowane w tej powieści, nie znajdują potwierdzenia w późniejszych opracowaniach historycznych i pamiętnikarskich.

Książka za to idealnie oddaje klimat polityczny lat składających się na okres życia Dzierżyńskiego (1877- 1926): w Polsce (pod zaborami) i w Rosji - carskiej, potem krótko demokratycznej, a następnie bolszewickiej. Autor (ur. 1873) to prawie rówieśnik Dzierżyńskiego, z którym zresztą zetknął się osobiście trzy razy. Z tego dwa razy zawdzięczał mu uratowanie życia. Opisuje to, na tle swoich perypetii w Rosji, w sposób niezwykle interesujący.

Bogdan Jaxa-Ronikier kreśli również portret psychologiczny Feliksa Dzierżyńskiego – osoby inteligentnej, wrażliwej, ascetycznej, bardzo energicznej. I jednocześnie ferującego oraz czasem osobiście wykonującego wyroki śmierci na „wrogach klasowych”. A także czasem osobiście torturującego tychże wrogów podczas śledztw. Wyłania się z tego obraz inteligentnego i nieprzewidywalnego psychopaty.

Ukazany w powieści Dzierżyński to również we własnym przekonaniu … polski patriota. Marzący o uczynieniu Warszawy stolicą europejskiego komunizmu, posuwający się nawet do zagrożenia śmiercią samemu Leninowi w celu wymuszenia mianowania go przywódcą przyszłej Polskiej Republiki Rad. Ten fakt miał jakoby miejsce podczas wojny polsko-bolszewickiej, gdy jeszcze ważyły się losy owej wojny. Wspomina o tym też Antoni Ferdynand Ossendowski w równie słynnej przedwojennej powieści pt. „Lenin”.

Autor snuje także wiele własnych refleksji historycznych oraz (niesprawdzonych) prognoz politycznych. Czytając je trzeba jednak koniecznie mieć na względzie czas, w którym powstała książka - kilka lat przed wielkim terrorem stalinowskim. 

niedziela, 18 września 2016

„Apokalipsa Koby. Wspomnienia przyjaciela Stalina”. Autor: Edward Radziński

Edward Radziński „Apokalipsa Koby. Wspomnienia przyjaciela Stalina”.
Wydawnictwo Magnum sp. z o.o., Warszawa 2014.

Jest to zbeletryzowana biografia Józefa Stalina na tle najważniejszych wydarzeń politycznych w carskiej Rosji, ZSRR i Europie w czasie jego życia. Wszystkie fakty i postacie występujące w książce są autentyczne, historyczne. Wszystkie - poza Fudżim, tj. głównym bohaterem i zarazem narratorem opowieści. Ów Fudżi to rówieśnik i przyjaciel Stalina - od lat dziecięcych aż do samej śmierci Wodza. W czasach rządów przyjaciela jest, jakżeby inaczej, wysoko postawionym czekistą pracującym głównie na odcinku zagranicznym. Czytaj: szpiegiem i dywersantem. Często jednak i w kraju pełni funkcję oficera do zadań specjalnych zlecanych mu osobiście przez Stalina.
Podczas długiej (886 stron) ale bardzo pasjonującej lektury w stylu trochę pamiętnika, trochę powieści sensacyjnej, domyślamy się, a pod koniec dowiadujemy, że ów Fudżi to dla Koby więcej niż przyjaciel. Ale szczegółów nie będę zdradzał. Napiszę tylko, że autor książki, podobnie jak znakomita większość innych historyków, nie wierzy, aby szewc pijaczyna Wissarion Dżugaszwili mógł być naturalnym ojcem sławnego a złowrogiego Józefa Wissarionowicza Dżugaszwili, później znanego pod pseudonimami Koba i Stalin.

Autor książki Edward Radziński (rosyjski literat i historyk o polskich korzeniach) jest znanym „stalinologiem” - pod koniec ub. wieku napisał obszerną biografię Stalina, w Polsce wydaną również przez Wydawnictwo Magnum pt. „Stalin. Pierwsza pełna biografia oparta na rewelacyjnych dokumentach z tajnych archiwów rosyjskich”. W jakimś sensie polecana teraz „Apokalipsa Koby (…)” jest powtórzeniem tamtego opracowania. O ile jednak tamta książka została pomyślana jako popularnonaukowy esej, to obecna - poprzez nadanie jej formy pamiętnika i wprowadzenie fikcyjnego narratora w roli świadka epoki - jest raczej powieścią historyczną. Ale, powtarzam, fikcyjny jest jedynie Fudżi, natomiast wszystkie zadania służbowe, które jako czekista wykonuje, a także wszystkie opisane wydarzenia i postacie występujące w książce, są autentyczne. Choć niektóre z owych wydarzeń pozostają nadal niewystarczająco udokumentowane (jak na wymagania ostrożnych, zawodowych historyków).

Jak nadmieniłem, lektura jest bardzo obszerna. Szczegółowe wymienienie wszystkich historyczno-sensacyjnych wątków zajęłoby tu zbyt dużo miejsca. Dlatego, gwoli zachęty, podaję tylko kilka.
- Realne opisy wydarzeń i postaci przedrewolucyjnej konspiracji bolszewickiej.
- Geneza i prawdziwy przebieg tzw. rewolucji październikowej.
- Opis ostatnich miesięcy życia schorowanego Lenina i droga Stalina do władzy w tym czasie.
- Wykończenie prawie wszystkich „starych bolszewików”.
- Ostatnie dni życia Jagody i Jeżowa.
- Tajne spotkanie Stalina z Hitlerem w październiku 1939 r. we Lwowie.
- Egzekucja polskich oficerów w 1940 r.
- Zapięte na ostatni guzik przygotowania do III wojny światowej (miała wybuchnąć w 1953 r.).
- Ostatnie dni życia Stalina.

A wszystko to na tle (przedstawionego realistycznie) przedwojennego, wojennego i powojennego terroru stalinowskiego w ZSRR i państwach satelickich. Wystarczy? 

sobota, 17 września 2016

"Moje wspomnienia". Autor: Wacław Solski

Wacław Solski „Moje wspomnienia".
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2008.

Tytuł prawidłowo wskazuje na autobiograficzny charakter tej książki.
Wacław Solski (1897-1990, prawdziwe nazwisko: Pański), Polak pochodzący z Łodzi, zapomniany dziś pisarz emigracyjny, miał b. bujny życiorys. Jak wielu inteligentów jego pokolenia w młodości zaczadził się komunizmem. W jakiś tam sposób (niespecjalnie aktywnie) uczestniczył w przewrocie politycznym nazwanym później Wielką Socjalistyczną Rewolucją Październikową. Wspomina też o swoich spotkaniach z Leninem i Trockim.
Brał udział w rokowaniach ryskich (Pokój w Rydze, 1921) po stronie bolszewickiej. Tu krótki cytat dotyczący właśnie tych rokowań - aby zachęcić miłośników historii do sięgnięcia po tę książkę:

Pracowały komisje, było ich pięć czy sześć, ja wchodziłem w skład „Komisji do spraw wymiany jeńców i osób cywilnych”. Członkami komisji ze strony sowieckiej byli również Sonier i Leszczyński, nazwisk delegatów z drugiej strony stołu nie pamiętam. Pamiętam natomiast, że na pierwszym posiedzeniu komisji któryś z nich przemówił do nas w języku rosyjskim, podkreślając w ten sposób, że nie uważa nas za Polaków, tylko za Rosjan. Powiedziałem mu grzecznie po polsku, że swoje antypatie polityczne mógłby wyrażać w innym miejscu i w inny sposób, i że dla dobra sprawy lepiej będzie, jeśli obrady naszej komisji toczyć się będą w języku polskim, bez tłumaczenia. Dodałem, że jeżeli delegaci polscy chcą mówić po rosyjsku, to nikt im tego nie może zabronić, ale nam również nikt nie może zabronić mówić po polsku, więc niech oni mówią po rosyjsku, a my po polsku. Skończyło się na śmiechu, później język rosyjski na posiedzeniach tej komisji nie był już używany.

Wacław Solski miał wówczas 24 lata i wykształcenie średnie. Maturę uzyskał w Moskwie w polskiej szkole ewakuowanej z Warszawy w czasie I wojny światowej. Był synem polskiego lekarza z Łodzi. Dwaj bracia nie podzielali poglądów politycznych Wacława (jeden z nich należał do PPS).
Wacław Solski zerwał z komunizmem już w latach 20-tych ub. wieku. W 1928 r. udało mu się wyjechać z ZSRR. Miał szczęście, wszyscy bowiem jego znajomi, którzy tam pozostali, zarówno czerwoni Polacy jak i Rosjanie, zostali później wymordowani lub zesłani do łagrów w ramach stalinowskich czystek lat 30.

PS
Hasło „Solski Wacław" figuruje w encyklopedii PWN. 

piątek, 16 września 2016

„Kadry decydują o wszystkim”. Autor: Władimir Bieszanow

Władimir Bieszanow „Kadry decydują o wszystkim”. 
Wydawca: Inicjał Andrzej Palacz, Warszawa 2009.

„Kadry decydują o wszystkim” - powtórzył za towarzyszem Leninem towarzysz Stalin. I, w przeciwieństwie do swego nauczyciela, miał czas, dłużej niż tamten, być kowalem ludzkich losów w kuźni kadr ZSRR.
Książka Bieszanowa ukazuje zarówno pracę owego „kowala” i jego pomocników (głównie Jagody, Jeżowa i Mechlisa), jak i owoce ich pracy. Owoce z zatrutego drzewa, często zgniłe jeszcze przed zbiorem.
Wojskowe miernoty z awansu społecznego (no, zgódźmy się, poza marszałkiem Tuchaczewskim) zostały - po wymordowaniu - zastąpione przez jeszcze większe miernoty, które w 1941 r. dopiero uczyły się współcześnie wojować.
Autor ukazuje siły zbrojne ZSRR lat 30-tych ub. wieku przez pryzmat kadr dowódczych, akcentując ich porażające nieuctwo wojskowe i ogólne. Dokumentuje to (zwłaszcza w ostatnim rozdziale) licznymi przykładami i danymi liczbowymi.
„Wielka czystka” wśród kadr wojskowych jest opisana chronologicznie i dokładnie. Bieszanow wymienia wszystkich co ważniejszych represjonowanych komandirów, wskazuje ich wyimaginowane winy, opisuje zachowania w śledztwie, nieraz podłe i wymuszone torturami.

Warta podkreślenia jest również odwaga autora - odejście od „prawdy objawionej” głoszonej powszechnie przez zdecydowaną większość historyków tzw. main streamu - radzieckich, postradzieckich i zachodnich pospołu. Bieszanow dowodzi, iż napaść Niemiec na ZSRR dn. 22 czerwca 1941 r. tylko wyprzedziła o ok. 3 tygodnie analogiczny atak ze strony ZSRR. W książce jest bardzo dokładnie opisany stan radzieckich sił zbrojnych na ówczesnej zachodniej granicy, wskazujący na wybitnie ofensywny charakter przygotowań. Przygotowań do operacji militarnej „Groza” - taką nazwę bowiem już, wg Bieszanowa, nadano wojnie „wyzwoleńczej”, którą Stalin zamierzał rozpocząć nagłym atakiem na Hitlera w lipcu 1941 r. 

czwartek, 15 września 2016

"Dzieci rewolucji". Autor: Wolfgang Leonhard

Wolfgang Leonhard „Dzieci rewolucji”. Ośrodek KARTA, Warszawa 2013.

Wspomnienia napisane pozornie beznamiętnie. Brak jest w nich większego dramatyzmu, tak charakterystycznego dla innych utworów literackich opisujących tamtą straszną epokę. Ale mimo to książka bardzo wciąga, bynajmniej nie jest nudna!  Autor po latach nie tylko wiernie przedstawia własne losy w latach 1935-1949, ale również odwzorowuje swoje ówczesne myśli, poglądy i refleksje.

A przyszło mu żyć w niezwykle ciekawych miejscach i czasach. W 1935 r. w wieku 14 lat trafił wraz z matką (emigrantką polityczną) do ZSRR. Wówczas komunistyczni emigranci z całej Europy (i nie tylko) ciągnęli do Kraju Rad niczym ćmy do świecy, licząc na lepsze tam życie i możliwość kariery politycznej. Ale wkrótce spotykało ich to samo, co owe ćmy. Rok po przyjeździe do „raju” także matka autora padła ofiarą kolejnej stalinowskiej czystki i na 12 lat zniknęła w syberyjskich łagrach.
Osieroconego w ten sposób piętnastolatka jednak wyjątkowo nie prześladowano - nadal przebywał w luksusowym (jak na radzieckie warunki) domu dziecka dla dzieci komunistycznych emigrantów politycznych. Ośrodek ten rozwiązano dopiero w 1939 r. po zawarciu paktu Ribbentrop-Mołotow, gdy młody Wolfgang (używający wówczas rosyjskiego imienia Władimir) poszedł na studia lingwistyczne. Przyjęto go na te studia, co też było – w warunkach obowiązującej politycznej reglamentacji – tyleż szczęśliwe co dziwne.

I jakoś dalej sobie radził w radzieckich realiach. W 1941 r. po napaści Niemiec na ZSRR i ewakuacji większości instytucji z Moskwy los rzucił go do Kazachstanu, gdzie kontynuował studia. Niemieckie pochodzenie najpierw mu utrudniało życie, by następnie ... bardzo mu pomóc. Związał się z grupą Waltera Ulbrichta - komunistycznego emigranta, późniejszego stalinowskiego namiestnika w radzieckiej strefie okupacyjnej w Niemczech i następnie w NRD. Ukończył szkołę Kominternu, pracował w niemieckojęzycznej radiostacji, a dosłownie w ostatnich dniach II wojny światowej przerzucono go do Niemiec. Tam organizował administrację i samorząd Berlina wschodniego, został ważnym aparatczykiem partii komunistycznej. W 1949 r. miał jednak dosyć stalinizmu i uciekł do Jugosławii.

Tyle w telegraficznym skrócie. To powyższe „streszczenie” książki powinno zachęcić do jej przeczytania. Jej walor polega bowiem na możliwości szczegółowego poznania radzieckich realiów w latach 1935-1945, a potem wschodnioniemieckich w latach 1945-1949, widzianych oczami młodego i bardzo inteligentnego człowieka - najpierw walczącego o utrzymanie się na powierzchni, a później robiącego polityczną karierę.

Autor kończy swoją opowieść na przybyciu do Jugosławii w 1949 r.  Już tylko z posłowia i notki na obwolucie dowiadujemy się, że Wolfgang Leonhard z czasem stał się znanym sowietologiem, wykładowcą na zachodnioeuropejskich i amerykańskich uczelniach.


środa, 14 września 2016

„System. Prawda wymaga odwagi”. Autor: Tom Rob Smith

Tom Rob Smith „System. Prawda wymaga odwagi”.
Wydawnictwo Albatros Andrzej Kuryłowicz S.C., Warszawa 2015.

Kryminał, thriller psychologiczny, esej politologiczny - to wszystko w jednym.

Dawno już takiego trzymającego w napięciu „czytadła” nie zaliczyłem. I absolutnie poświęconego na to czasu nie żałuję, a książkę wszystkim polecam.
Wciągnie nas ona w mroczne realia stalinowskiego ZSRR A.D. 1953. I te realia autor dość dobrze opisuje - osoby mniej obyte z nauką historii mają okazję poznać, jak się w tamtym czasie żyło, pracowało i mieszkało w radzieckim „raju”. Natomiast z pierwszego, wstępnego rozdziału (i jak się później okaże - dającego fundament konstrukcji całej powieści) osoby takie dowiedzą się, jak w praktyce wyglądał głód na radzieckiej Ukrainie na początku lat 30-tych.

Bohaterem książki jest młody człowiek ukształtowany przez radziecki system, funkcjonariusz aparatu bezpieczeństwa, później karnie przeniesiony do milicji. Będąc trybikiem w maszynerii terroru, z czasem przestaje być wobec niej „kompatybilny” (używając współczesnej terminologii). Tytułowy, radziecki „System” próbuje przywołać go do porządku, a gdy to się nie udaje, rozpoczyna się proces totalnej degradacji naszego Lwa Demidowa. Nie wyjawiam w tym miejscu jego rodowego nazwiska, gdyż „spaliłbym” misternie prowadzoną i sensacyjną narrację książki.
Bohaterowi bardzo pomaga piękna i inteligentna żona, która wprawdzie wyszła za niego ze strachu (bo się bała dać kosza funkcjonariuszowi bezpieki!!!), ale później się w nim zakochała - gdy już był zdegradowanym, biednym i zaszczutym milicjantem. I we dwoje jakoś sobie radzą. Ona jest pomocna swoim intelektem, a on - zmysłem operacyjnym (gdyż wcześniej naprawdę był „bardzo dobrym” czekistą) oraz sprawnością fizyczną (w czasie wojny służył w oddziałach specjalnych).
Mimo że w miarę naszego brnięcia w lekturę książki jej bohaterowie brną w coraz większe kłopoty, to jednak uspokajam - powieść jest z happy endem. Lew i Raisa zawdzięczają to historycznemu zbiegowi okoliczności - wraz ze śmiercią Stalina, a kilka miesięcy później i Berii, kadry radzieckiego MGB (Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego) zostają gruntownie „wyczyszczone”, a Lew Demidow uwolniony od zarzutów i nawet awansowany. Gdyż Chruszczow dla radzieckiego społeczeństwa zrobił mniej więcej to samo, co nieco później Gomułka dla Polaków - tyle że na o wiele większą niż w Polsce skalę. Bo w Polsce za czasów Bieruta to był tylko przedsionek stalinowskiego piekła. Piekło „właściwe” rozpoczynało się wtedy dopiero za Bugiem, a swoje epicentrum miało na Syberii.

PS 1
Omawiana powieść już była parę lat temu w Polsce wydana - ale pod innym tytułem („Ofiara 44”). Powstała również jej ekranizacja – film pt. „System” (niestety nie oglądałem, nie miałem okazji).
PS 2
To nie jedyna książka T.R. Smitha, której bohaterem jest oficer Lew Demidow. Powstała cała „saga” jego heroicznych poczynań w Kraju Rad. Jeszcze nie przeczytałem. 

wtorek, 13 września 2016

„Mrok i mgła” Autor: Stefan Tuerschmid

Stefan Tuerschmid „Mrok i mgła”.
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o., Poznań 2015

Bardzo dobra powieść historyczna. Jak w każdej takiej powieści, występują w niej postacie historyczne i fikcyjne. Znajdujemy więc tu opisy wydarzeń autentycznych i oraz przedstawienie realiów epoki. W tym przypadku to ZSRR, lata 1934-1953.
Głównymi bohaterami powieści są dwie osoby: Józef Stalin (przedstawiać nie trzeba) oraz Sonia Buriagina (ur. 1917), studentka i później absolwentka anglistyki Uniwersytetu Leningradzkiego.
Poznajemy kulisy i treść decyzji politycznych podjętych przez Stalina, a następnie ich wpływ na życie i śmierć obywateli radzieckiego „raju”. Po kolei przeżywamy wraz z Sonią Buriaginą i jej bliskimi tzw. wielki terror w wykonaniu NKWD, wojnę z Finlandią w zimie 1939/40, blokadę Leningradu 1941-44, rozładunek w Murmańsku zachodnich konwojów ze sprzętem wojennym dla ZSRR (1941-45) oraz uwieńczone (niestety) powodzeniem powojenne radzieckie prace nad stworzeniem arsenału jądrowego.

Jeśli chodzi o część historyczną książki, to mam dla autora wyłącznie słowa uznania. Swego czasu przeczytałem chyba większość książek o Stalinie i ZSRR w czasach jego rządów, autorstwa znanych historyków (Wołkogonow, Radziński, Baberowski, Miedwiediew, Conquest, Montefiore, i in.), często do takiej lektury powracam i muszę przyznać, że p. Tuerschmid jest znakomitym sowietologiem. Wszystkie opisane wydarzenia, także te z prywatnego życia dyktatora, są drobiazgowo autentyczne.

Fikcją literacką (choć noszącą wszelkie cechy prawdopodobieństwa) są natomiast osobiste przeżycia Soni Buriaginy, jej rodziny i znajomych. Książka w tym aspekcie staje się powieścią obyczajową, sensacyjną i romansem jednocześnie. Czyta się ją wartko, trudno się od niej oderwać. Końcowe losy głównej bohaterki, poczynając od sposobu jej uwolnienia z NKWD, są wprawdzie bardzo nietypowe, ale chyba jednak możliwe.

Ale na koniec też dwa bardzo drobne zastrzeżenia, bynajmniej nie w celu odciągnięcia od lektury. Być może niektórych czytelników mogą do niej jeszcze zachęcić. Tych o najbardziej konserwatywnych poglądach.

Najpierw tło historyczne. Autor jest, moim zdaniem, zbyt wielkim historycznym konserwatystą - przedstawiając kulisy napadu Niemiec na ZSRR w ogóle nie odniósł się do znajdującej coraz większe uznanie (także u zawodowych historyków) tezy Wiktora Suworowa, iż Stalin też szykował się do wyprzedzającego ataku na Hitlera już latem 1941 r.

Konserwatyzm p. Tuerschmida dostrzegam również w sferze obyczajowej - opisie losów głównej bohaterki. Przedstawiając bardzo drobiazgowo także jej prywatne życie, autor unika drażliwych już nie tylko szczegółów, ale wręcz tematów. Na przestrzeni 18 lat swojego życia (w wieku od 17 do 35 lat) Sonia miała rzekomo tylko 3 romanse, z których pierwszy był młodzieńczy i pozostał „nieskonsumowany”, drugi - rzeczywiście płomienny i wzruszający, a trzeci - wymuszony w celu uratowania życia. A przecież była to, Panie Stefanie, piękna i bardzo powabna kobieta radziecka, pozostająca dość długo w stanie wolnym, żyjąca w czasach i kraju niespecjalnie pruderyjnych. Nieprawdaż? Tymczasem w powieści jawi się nam się niczym Penelopa. I wcale mi nie chodzi o brak tzw. „momentów” mających okraszać lekturę, ale choćby jakichś wzmianek o związkach, nawet i przelotnych, z innymi mężczyznami – wyłącznie w celu urealnienia życiorysu fikcyjnej Soni. 

poniedziałek, 12 września 2016

„Żona enkawudzisty (...)". Autorka: Mira Jakowienko

Pozostawmy na boku (na razie) tragiczny polski 1939 rok, budzący tyle emocji u osób zainteresowanych historią. Jest to jeden z tych klasycznych tematów, na podstawie których powinniśmy się nauczyć rozróżniać wiedzę historyczną od propagandy historycznej.

Zajmijmy się teraz innym niesamowicie wdzięcznym obszarem tematycznym. A mianowicie – historycznym już (na szczęście) Związkiem Radzieckim.

Mira Jakowienko „Żona enkawudzisty. Spowiedź Agnessy Mironowej”.
Wydawnictwo Znak Horyzont, Kraków 2014.

Ta książka to - spisana przez przyjaciółkę - narracja Agnessy Mironowej dotycząca jej życia (1903-1982). Wielka miłość pięknej oportunistki i ambitnego kata.

Agnessa z domu Argiropuło, to pół-Greczynka (po ojcu), ćwierć-Jakutka (po babci po kądzieli) i tylko ćwierć-Rosjanka (po dziadku po kądzieli). Wychowana na południu Rosji we względnym dobrobycie - za resztki majątku otrzymanego przez tegoż dziadka w darze od polskich zesłańców syberyjskich. Wykształcona - ukończyła, już podczas wojny domowej, rosyjskie gimnazjum (bynajmniej proszę go nie mylić ze współczesnym polskim) i później, w latach 30-tych, dwa lata studiów medycznych. Na owe czasy i miejsce nie było to mało. Panienki - absolwentki jej gimnazjum swobodnie szczebiotały po francusku, znały historię, były dość oczytane w literaturze rosyjskiej i światowej.
Piękna, zmysłowa i bardzo elegancka kobieta. W życiu „zaliczyła” trzech mężów i wszyscy oni kochali ją do szaleństwa. A ona tak naprawdę tylko drugiego z nich - Siergieja Mironowa. Dla niego porzuciła pierwszego męża. A za trzeciego wyszła dopiero po śmierci Siergieja.

Siergiej Mironow (1894-1940), z pochodzenia ukraiński Żyd, też nie był prostaczkiem z ludu. Wybuch pierwszej wojny światowej zastał go na studiach handlowych w Kijowie. Mimo żydowskiego pochodzenia awansował na stopień oficerski jeszcze w armii carskiej. Dalszą karierę wojskową związał już z bolszewikami – walczył w Armii Konnej Budionnego.
Od 1921 roku czekista. Zaprzyjaźnił się z Frinowskim, późniejszym zastępcą Nikołaja Jeżowa. I u boku Frinowskiego zrobił oszałamiającą karierę w OGPU i NKWD. Gdy mu bliski kuzyn, nb. późniejszy trzeci mąż Agnessy, prywatnie wypominał, że ma ręce po łokcie unurzane we krwi, tłumaczył się, że jest psem Stalina. Był wielokrotnym mordercą, należał do ścisłej elity Jeżowa. W 1938 r. Mironowa przeniesiono do służby zagranicznej na stanowisko w randze wiceministra.

Agnessa dobrze orientowała się, czym zajmował się jej mąż podczas służby w OGPU i NKWD. W swojej narracji - spowiedzi wspomina o tym jednak niechętnie i tylko półgębkiem. Uwielbiała wystawne życie sowieckiej elity, pragnęła towarzysko błyszczeć i otaczać się dworem pochlebców. Inteligentna i sprytna, w gruncie rzeczy nie była to zła kobieta. Zdarzało się jej bezinteresownie pomagać innym, oczywiście wtedy, gdy nie było to związane z większym ryzykiem.

Ostatni przedwojenny Sylwester 1938/1939 na Kremlu był dla tej pary fatalny. Na balu zauważył Mironowa sam Beria i przypomniał sobie, że go jeszcze nie zlikwidował. To „niedopatrzenie” wkrótce usunięto. Już w styczniu 1939 roku Siergiej Mironow został aresztowany, a w lutym 1940 r. - rozstrzelany. W stalinowskim ZSRR nikt bowiem nie mógł czuć się bezpiecznie. Inspiratorzy i wykonawcy jednej zbrodni sami wkrótce stawali się ofiarami kolejnej czystki. Żałosnego końca nie uniknął sam Jeżow. Jego następca, Beria, aresztował - tylko od września do grudnia 1938 r. - 140 wysoko postawionych enkawudzistów w Moskwie oraz 192 takowych poza stolicą. Wszyscy oni zostali rozstrzelani lub zgnili w łagrach. Powyższe dane liczbowe przytaczam za Nikołajem Iwanowem i jego „Zapomnianym ludobójstwem (…)”,również już na tym blogu opisanym.

I tak dla Agnessy skończyły się dobre czasy. Tułała się po zatłoczonych mieszkaniach komunalnych w Moskwie i Kujbyszewie. W 1942 r. aresztowano ją, a w 1944 r. - jej trzeciego męża. Wyszła na wolność w 1952 r. po odsiedzeniu w łagrze całego wyroku, a jej mąż (trzeci) w 1956 r. w wyniku amnestii. Obydwoje zostali zrehabilitowani. Rehabilitacji Siergieja Mironowa, pomimo starań Agnessy (prawda, że miłość jest ślepa?), oczywiście odmówiono.

Agnessie los nie oszczędził więc wielkich wzlotów i równie wielkich upadków. Wielka dama moskiewskich salonów przeżyła później piekło łagrów, w tym zabieg aborcji dokonany ukradkiem w prymitywnych, obozowych warunkach.

W „Posłowiu” książki przyrównano Agnessę do Scarlett O’Hara z „Przeminęło z wiatrem”. Uważam, że to bardzo trafne porównanie.

Książkę czyta się jak sensacyjną powieść - oczywiście pod warunkiem, że ma się wiedzę historyczną o wydarzeniach w Rosji i ZSRR w XX wieku. Proszę się jednak tym zastrzeżeniem zbytnio nie zrażać - osobom słabszym z historii bardzo pomogą dość szczegółowe przypisy, umieszczone na końcu książki. 

niedziela, 11 września 2016

„Ostatnie lata Polski niepodległej. Kampania 1939 roku”. Autor: Paweł Wieczorkiewicz

Paweł Piotr Wieczorkiewicz „Ostatnie lata Polski niepodległej. Kampania 1939 roku”.
Wydawnictwo LTW, Łomianki (brak informacji o roku wydania; na pewno jednak po roku 2010).

Profesor Paweł Wieczorkiewicz (1948-2009) starał się pisać historię obiektywnie, nie skażając jej narosłymi stereotypami - czy to postsanacyjnymi, czy komunistycznymi, czy antysanacyjnej emigracji londyńskiej.
Dowiódł, że od zachowania się władz Polski wiosną 1939 r. zależały losy świata. Bo to nie było tak, że w 1939 r. Hitler nas przycisnął i absolutnie nie mieliśmy innego wyjścia niż to, które realnie przyjęliśmy.
I oczywiście bzdurą jest, że Anglia i Francja przystąpiły do wojny w popieranym przez nie interesie Polski. Wywiązały się tylko formalnie ze swoich zobowiązań traktatowych (przy czym Francja – dość niechętnie).

Faktycznie to bowiem Polska, przyłączając się do zainicjowanej wiosną 1939 r. przez Anglię dyplomatycznej krucjaty antyhitlerowskiej, stała się już wówczas wyrazicielką interesów brytyjskich. I, jako potencjalnie najsłabsze ogniwo łańcucha owej krucjaty, wystawiła się na pierwszy sztych uderzenia niemieckiego.
To jednak jeszcze nie przesądzało o słabości owego łańcucha. O jego rozerwaniu w 1939 r. zadecydował pakt Ribbentrop - Mołotow.

Zgodnie z tytułem książki, znajdziemy w niej opis polskiej polityki wewnętrznej i zagranicznej po 1935 r., tj. po śmierci marszałka Piłsudskiego, oraz opis przebiegu wojny obronnej Polski w 1939 r. (w aspekcie militarnym, ale też ze wskazaniem zmieniających się jak w kalejdoskopie uwarunkowań międzynarodowych).
Dwa tytułowe opracowania składające się na całość pośmiertnie wydanej książki nie powstały w jednym okresie. Zauważa się ewolucję poglądów śp. Profesora. I tak w „Ostatnich latach (…)” zgadza się On z poglądem ambasadora Łukasiewicza, że przyjęcie przez Polskę propozycji Hitlera spowodowałoby zamieszki w kraju, upadek rządu i zbrojną interwencję ZSRR oraz Niemiec (str. 134 książki). Natomiast w „Kampanii (…)” ów pogląd ambasadora Łukasiewicza śp. Profesor ocenia już jako (cyt., str. 326 i 327) „fatalistyczny i niemający wiele wspólnego z ówczesną rzeczywistością. (…). Przyjęcie gwarancji brytyjskich pozbawiło politykę polską swobody manewru i spowodowało otwarty konflikt z Niemcami”. W swoich późniejszych opracowaniach historycznych prof. Paweł Wieczorkiewicz pozostawał już wierny temu drugiemu wnioskowi, iż polska polityka zagraniczna w 1939 r. doprowadziła nasz kraj do katastrofy.

Książka została napisana bardzo przystępnie, jak zresztą wszystkie prace śp. Profesora (połączenie wielkiej erudycji autora z umiejętnością zainteresowania czytelnika). Odszedł zdecydowanie przedwcześnie. To nieprawda, że nie ma ludzi niezastąpionych.


czwartek, 1 września 2016

"Ku Wrześniowi 1939". Autor: Robert Michulec

I jeszcze jeden tekst okolicznościowy z okazji 77. rocznicy napaści Niemiec na Polskę. Proponuję zapoznanie się również z tym poprzednim. Obydwa mają wspólnych „bohaterów”.

Robert Michulec „Ku wrześniowi 1939”.
Wydawnictwo Armagedon, Gdynia 2008.

Zachęcam do sięgnięcia po tę książkę, choć to lektura obszerna (748 stron, format encyklopedii). Kilka lat temu wydana na okoliczność zbliżającej się wtedy okrągłej rocznicy wybuchu II wojny światowej. Bardzo starannie przygotowana i obszernie dokumentowana, a jej niemalże „obrazoburcza” treść zawiera odniesienia do konkretnych faktów i dokumentów. Gdyby nie owo szczegółowe przywoływanie źródeł, można by pomyśleć, że to jakaś propaganda niemiecka.
Zastanawia też, dlaczego tę książkę dotychczas się przemilcza. Z okazji kolejnych rocznic wybuchu wojny różni profesorowie historii dyskutują w prasie i RTV. Są wśród nich nawet i tacy, którzy nie potępiają w czambuł podobnych poglądów wyrażanych np. przez śp. prof. Pawła Wieczorkiewicza czy Piotra Zychowicza. Ale o książce Roberta Michulca - ani be, ani me, ani kukuryku. Przeszła w zasadzie zupełnie bez echa, przynajmniej na szerszym forum publicznym. A przecież na pewno się z nią owi zawodowi historycy zapoznali. Gdyby zawierała bzdury, to by ją publicznie wyśmiano i opluto.

Autor, komentując politykę marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza i pisząc o jego przyczynieniu się do wybuchu wojny w 1939 r., nie miał bynajmniej na myśli, że to Polska napadła na Niemcy. Ale że to jednak Śmigły-Rydz swoim antyniemieckim kursem w polityce wewnętrznej i zagranicznej w 1939 r. rozwścieczył Hitlera czyniącego dotąd pojednawcze a nawet przyjacielskie gesty pod adresem Polski.
Jest faktem, iż Hitler wydał swojej generalicji rozkaz przygotowania ataku na Polskę dopiero na początku kwietnia 1939 r., gdy już stało się jasne, że odrzucamy jego koncepcje polityczne dot. Gdańska, eksterytorialnej komunikacji przez nasz „korytarz” pomorski oraz (w niedalekiej przyszłości) wspólnego pójścia na wojnę przeciwko ZSRR. Głównym jednak powodem było polityczno-militarne związanie się Polski z Wielką Brytanią - przyjęcie w marcu 1939 r. jej gwarancji i przeprowadzenie (również już w marcu 1939 r.) częściowej mobilizacji naszych sił zbrojnych.
Polska w I kwartale 1939 r. miała alternatywę. I nie była to bynajmniej wyłącznie opcja proradziecka, za której odrzucenie gromiono „złą sanację” w szkolnych podręcznikach historii w epoce PRL. O realnej alternatywie wspominam tu w poprzednim tekście.

Edward Śmigły-Rydz, i owszem, dowódcą wojskowym w latach 1919-1920 był dobrym, organizatorem polskiego wojska w okresie międzywojennym również (choć Robert Michulec jest innego zdania), ale politykiem – bardzo kiepskim. Świadczy o tym też jego żałosny koniec w 1941 czy w 1942 roku, ale to już całkowicie odrębny temat. Absolutnie nie dorósł do czasów, w jakich przyszło mu decydować o losach Polski.
Bo to generał Edward Śmigły-Rydz przejął po śmierci marszałka Józefa Piłsudskiego ster rządów naszego kraju. Awansowany wkrótce do stopnia marszałka Polski i formalnie mianowany drugą, po prezydencie RP, osobą w państwie, to w istocie Śmigły-Rydz wytyczał strategię polskiej polityki wewnętrznej i zagranicznej. Ostatni nieemigracyjny premier II RP był tylko jego wojskowym podwładnym, a pan prezydent RP - dostojną i reprezentacyjną eminencją, mającym pewien wpływ jedynie na politykę gospodarczą. Wszelkich zaś innych konkurentów do władzy, w tym bliskich współpracowników marszałka Piłsudskiego, Śmigły skutecznie wyeliminował – politycznie, a nawet fizycznie (płk Walery Sławek - wymuszone samobójstwo).

W historiografii przywykło się obarczać winą za katastrofę Września 1939 głównie ministra spraw zagranicznych Józefa Becka. On to bowiem miał być odpowiedzialny za nietrafność i iluzoryczność podpisanych przez Polskę traktatów międzynarodowych, co spowodowało upadek dużego i silnego państwa europejskiego w przeciągu zaledwie kilku tygodni. Czy tak rzeczywiście było?

O kierunku polskiej polityki zagranicznej w tym newralgicznym okresie również zadecydował marszałek Edward Śmigły-Rydz. Minister Józef Beck na początku 1939 r. przejrzał na oczy i zdał sobie sprawę z rzeczywistego niebezpieczeństwa odrzucenia przez Polskę opcji proniemieckiej, ale nie zdołał przekonać Śmigłego ani Mościckiego. Choć nawet rozważał swą dymisję (nieznane przesilenie na szczytach władzy w marcu 1939 r. - pisze o tym właśnie Robert Michulec). Józef Beck nie miał jednak w kraju żadnego politycznego wsparcia i w końcu zmuszono go (a może i przekonano), aby w 1939 r. realizował politykę zagraniczną ściśle wg wytycznych rządzącego triumwiratu (Mościcki, Śmigły-Rydz i Sławoj-Składkowski), a de facto - tylko Śmigłego-Rydza. Potem już, po katastrofie wrześniowej i w obliczu faktów dokonanych, przebywając w Rumunii i usprawiedliwiając się na piśmie, Beck bronił tej polityki jak własnej, gdyż to on w końcu ją firmował swoim stanowiskiem i nazwiskiem. Czyż jednak miał napisać, że go zmuszono do zmiany kursu, że sam był odmiennego zdania? To czemu w takim razie w marcu 1939 r. demonstracyjnie nie ustąpił ze stanowiska ministra - szefa polskiej dyplomacji?

PS1
Ciąg dalszy tej książki, traktujący już bardzo szczegółowo o stanie sił zbrojnych II RP i jego wpływie na przebieg wojny obronnej Polski w 1939 r., Robert Michulec zawarł w obszernym, ciekawym i równie „obrazoburczym” dziele pt. „Ku wrześniowi 1939. Zbrojne ramię sanacji”. Wydawnictwo Armagedon, Gdynia 2009. Jest to kontynuacja polecanego dziś opracowania, co nawet potwierdza zastosowana numeracja stron (od strony nr 749). 
PS2
Osobom zainteresowanym takim spojrzeniem na problematykę Września 1939 proponuję również lekturę książki Pawła Piotra Wieczorkiewicza pt. „Między dwoma wrogami. Studia i publicystyka”. Wydawnictwo LTW, Łomianki 2014. Już tu o niej pisałem, wystarczy nieco „przewinąć” na blogu.