wtorek, 30 stycznia 2018

„Wrzesień 1939. Nowe spojrzenie”. Autor: Grzegorz Górski

Grzegorz Górski „Wrzesień 1939. Nowe spojrzenie”
Jagiellońskie Wydawnictwo Naukowe, Toruń 2017 


Tematyka klęski wrześniowej 1939 r. jest w literaturze polskiej obecna niemalże od tamtego feralnego okresu. Powstały, powstają i zapewne długo jeszcze będą powstawać na ten temat opracowania naukowe, popularnonaukowe, eseje i reportaże historyczne, powieści beletrystyczne – okazją dla nich wszystkich stają się kolejne rocznice, w tym ta nadchodząca okrągła, już 80-ta, w roku przyszłym. W księgarniach i bibliotekach można też znaleźć sporo opublikowanych wspomnień i relacji spisanych przez uczestników wydarzeń, świadków epoki. Ostatnio nawet tłumaczeń z języka niemieckiego.

Jako interesującego się historią „od zawsze”, także „od zawsze” zastanawiały mnie przyczyny wybuchu i przebieg wojny obronnej Polski w 1939 r. Sporo na ten temat na przestrzeni lat czytając, wierzyłem (ale tylko do czasu !!!) w słuszność głównych tez polskiej historiografii, a mianowicie że Niemcy hitlerowskie przyparły Polskę do muru, że gdybyśmy się zgodzili na oddanie im Wolnego Miasta Gdańska i powstanie eksterytorialnej linii komunikacyjnej do Prus Wschodnich, to III Rzesza niebawem zażądałaby polskiej części Górnego Śląska, Pomorza, a może nawet Wielkopolski z Poznaniem. A potem całej reszty państwa. Byliśmy bowiem jakoby od dawna zaplanowanym hitlerowskim celem nr 3 – po Austrii i Czechosłowacji. Historiografia peerelowska (ta w miarę obiektywna, w latach już 70. i 80.), emigracyjna oraz III Rzeczypospolitej po 1989 r., wprawdzie nie kochały ministra Józefa Becka, ale zgodnie potwierdzały, że od grudnia 1938 r. polski minister spraw zagranicznych w zasadzie nie miał już wyboru. Politykę prowadził słuszną i tylko wiarołomstwu Francji i Anglii należy „zawdzięczać”, że Niemcy nie zostały wspólnym wysiłkiem pokonane już we wrześniu – październiku 1939 r. Zaś Wódz Naczelny marszałek Edward Śmigły-Rydz to postać tragiczna wg przysłowia nec Hercules contra plures. Wobec przygniatającej przewagi liczebnej i przede wszystkim technicznej wroga, pozbawiony odciążającej a obiecanej ofensywy francuskiej na lądzie i angielskiej w powietrzu, po prostu nie miał szans skutecznie realizować swojego planu obrony Polski. Naszymi siłami zbrojnymi dowodził jako tako; no faktycznie - łączność zawodziła, no faktycznie - przesadzał z tym zachowaniem tajemnicy wojskowej i nieinformowaniem w porę dowódców armii o swoich strategicznych i taktycznych zamierzeniach. Ale przewaga wroga była ogromna, a poza tym wkrótce i tak nadszedł decydujący dzień 17 września, nie ma więc sensu roztrząsać, czy Śmigły-Rydz kierował polską obroną lepiej lub gorzej.

Obawiam się, że tak do tej pory myśli o genezie i przebiegu Września’39 większość rodaków, także tych czytających. Polska historiografia skutecznie bowiem zakonserwowała ów obraz, niechętnie odnosząc się, a najchętniej przemilczając poruszające inaczej tę tematykę nieliczne opracowania (wymieniam je wg kolejności alfabetycznej nazwisk autorów):
-    Grzegorza Górskiego („Wrzesień 1939. Rozważania alternatywne”),
-    Jerzego Łojka („Agresja 17 września 1939. Studium aspektów politycznych”),
-    Roberta Michulca („Ku wrześniowi 1939” oraz „Ku wrześniowi 1939. Zbrojne ramię sanacji”),
-    Pawła Wieczorkiewicza („Ostatnie lata Polski niepodległej. Kampania 1939 roku” i in. jego publikacje),
-    Piotra Zychowicza („Pakt Ribbentrop – Beck, czyli jak Polacy mogli u boku III Rzeszy pokonać Związek Sowiecki”),
-    Stanisława Żochowskiego („Myślę o Wrześniu 1939”).

Proponowana dziś Państwu książka prof. Grzegorza Górskiego to – jak widać z powyższego zestawienia – już drugie opracowanie tego Autora na ów „wrześniowy” temat, a konkretnie - przepracowanie tamtego pierwszego, którego jednak nie czytałem, więc nie będę ich obu porównywał. Powtórzę tylko za Autorem (Wstęp, str. 8), że w nowej książce zmienił swoje podejście do ministra Józefa Becka i marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza, czyniąc tego drugiego odpowiedzialnym także za polską politykę zagraniczną w latach 1938 i 1939.
I słusznie. Do tej pory bowiem niemalże wszyscy polscy publicyści historyczni (także ci niezgadzający się z powyżej zasygnalizowaną, „oficjalną” wersją genezy Września’39) podchodzili do ówczesnej polskiej polityki zagranicznej głównie przedmiotowo, tj. chwaląc ją lub krytykując, podmiotowo natomiast przyjmując bezdyskusyjnie, iż samodzielnie wykreował ją minister Józef Beck, wybraniec i ulubieniec marszałka Piłsudskiego. Tymczasem prawda była o wiele bardziej złożona – marszałek Śmigły-Rydz i w tej dziedzinie podporządkował sobie ministra Becka, który wykonywał jego polecenia. To oczywiście nie zdejmuje z ministra współodpowiedzialności za fatalne skutki polityki zagranicznej – miał przecież czas, aby złożyć dymisję i przysłowiowo trzasnąć drzwiami. Ale może został czymś zaszantażowany? Wszak utrzymywał bliskie kontakty przyjacielskie z płk. Walerym Sławkiem, który wiosną 1939 r. popełnił samobójstwo (jeśli to w ogóle było samobójstwo, to na pewno nagle i sytuacyjnie wymuszone). To już takie moje przypuszczenie.

Tak więc w książce przeczytamy bardzo dużo o znaczeniu i działalności marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza w latach 1938 i 1939, zarówno w okresie poprzedzającym wybuch wojny, jak i już w jej trakcie (ale tylko do dnia wyjazdu marszałka do Rumunii). A także o jego wielkich prezydenckich ambicjach.

O czym się jeszcze dowiemy ? Proszę przeczytać telegraficzny skrót poniżej, wcześniej usadawiając się mocno na krześle (aby nie spaść z wrażenia).

Rządzący Polską zdecydowali się (już na przełomie stycznia i lutego 1939 r.) pójść na wojnę z Niemcami i zaczęli ją planować wcześniej aniżeli uczyniła to strona niemiecka. Nadgraniczne ustawienie naszych wojsk miało charakter wybitnie ofensywny (zaczepny), później zmodyfikowane do charakteru obronno-zaczepnego. Dajemy się napaść, celowo wpuszczamy główne siły nieprzyjaciela w „lukę częstochowską”, wygrywamy tam wielką bitwę i przenosimy operacje wojenne na teren III Rzeszy. Żadne działania stricte obronne ani ewakuacyjne nie były wcześniej planowane, dopiero później zaczęto je ad hoc improwizować.

Powodem takich właśnie wojennych wobec Niemiec zamiarów było wyrolowanie nas (przepraszam za ten kolokwializm) w prowadzonej przez Hitlera polityce aneksji środkowoeuropejskich. Polska przyzwoliła (w tajnej dyplomacji) Niemcom na zajęcie Austrii i czeskich Sudetów, była też zorientowana co do niemieckiego zamiaru całkowitej likwidacji Czechosłowacji. Gdyż miała obiecany protektorat nad Słowacją - być może nie w takiej formie, jak późniejszy niemiecki Protektorat Czech i Moraw, ale miało to być uzależnienie Słowacji od Polski. Jednak Herr Hitler zmienił zdanie i w styczniu 1939 r. powiedział wizytującemu go ministrowi Beckowi „nein”. Rządzący Polską doszli wtedy do wniosku, że Niemcy są nieobliczalni i nieprzewidywalni, więc w marcu 1939 r. (z chwilą likwidacji Czechosłowacji) zarządzili częściową mobilizację wojsk polskich - trwającą aż do września i bardzo obciążającą budżet. Niemcy na początku 1939 r. najwyraźniej postrzegali Polskę już tylko w roli traktowanego przyjacielsko „junior partnera” (prof. Górski kilka razy użył tego określenia), co jednak pozostawało w absolutnej sprzeczności z naszymi mocarstwowymi ambicjami.

Napaść Niemiec na Polskę nie nastąpiła ani z powodu Gdańska, ani pomorskiego „korytarza”, lecz z racji przyjęcia przez nasz kraj antyniemieckiego kursu i związania się z Anglią i Francją - gorączkowo montującymi po marcu 1939 r. (likwidacja Czechosłowacji) polityczno-wojskową koalicję antyniemiecką.

Teraz będzie już o samej wojnie. Autor nie zgadza się z powszechnie wyrażaną opinią o miażdżącej przewadze technicznej Wehrmachtu. Wymienia polską broń przeciwpancerną, wskazuje relatywną słabość niemieckich czołgów.
I tu, moim zdaniem, Pan Profesor ma rację. Mieliśmy niezłe rusznice przeciwpancerne, tyle że do ostatniej chwili pochowane w skrzyniach (tajemnica wojskowa !). Zabrakło masowego przeszkolenia polskich żołnierzy w zakresie ich użycia na polu walki. Ciężkie karabiny maszynowe, wiązki granatów, a nawet butelki z benzyną, też w warunkach II wojny światowej bywały skuteczną bronią przeciwczołgową (Stalingrad, Powstanie Warszawskie, obrona Berlina w kwietniu 1945 r.). Polskiego żołnierza A.D. 1939 nie przeszkolono jednak do walki z atakującymi czołgami, więc gdy nie miał armaty, to najczęściej stawał się bezradny.

Autor drobiazgowo analizuje przebieg pierwszych kilkunastu dni kampanii wrześniowej (do pamiętnego dnia 17 września 1939 r.), wskazując liczne błędy taktyczne popełnione przez marszałka Śmigłego-Rydza (głównie) i niektórych jego generałów. Pisze przekonywująco (nawet bardzo przekonywująco), jednak nie mnie to oceniać. Na taktyce działań wojennych się nie znam. Czytelnikom, też nieorientującym się w tej dziedzinie, zalecam lekturę rozdziału 7 z zerkaniem na odpowiednią stronę atlasu historycznego (lub przynajmniej na mapę Polski przedwrześniowej).

Autor twierdzi, iż dłuższy i skuteczny opór wojsk polskich zniechęciłby Stalina do agresji na nasz kraj. Powątpiewam w to. Atak ZSRR na Polskę i tak by nastąpił, może parę dni lub tygodni później. Podstawowym kanonem ówczesnej radzieckiej polityki (wynikającym z ideologii) było przecież wejście do trwającej wojny europejskiej, pokonanie osłabionych jej uczestników i „uwolnienie ciemiężonych mas żołnierskich, robotniczych i chłopskich spod kapitalistyczno-imperialistycznego jarzma”. A następnie inkorporacja „wyzwolonych” terenów do radzieckiego "raju" i uczynienie ich mieszkańców obywatelami republik radzieckich (w tym także wschodniej – syberyjskiej części ZSRR). Skoro „miłujący pokój” Kraj Rad szykował się do skoku na silne Niemcy w drugiej połowie 1941 r., to tym bardziej jesienią 1939 r. wykorzystałby okazję i napadł na broczącą krwią Polskę. Co najwyżej inna byłaby treść noty dyplomatycznej to „uzasadniającej”, wręczonej ambasadorowi Grzybowskiemu.

Na str. 195 możemy przeczytać (cyt.) „Po układzie monachijskim sytuacja uległa zasadniczej zmianie. Niemcy nie musieli się już w żaden sposób obawiać jakiegokolwiek zagrożenia ze strony czeskiej.”.
No, niezupełnie. Czesi nadal wtedy jeszcze mieli dobrze wyposażoną armię, a społeczeństwo wrzało z nienawiści do Niemców i z powodu wiarołomności Francji. W sprzyjającej im nowej sytuacji międzynarodowej Czesi na pewno wzięliby odwet za Monachium. I m.in. aby właśnie temu zapobiec, Hitler zdecydował się na likwidację państwa czechosłowackiego w marcu 1939 r. Troszkę ich lekceważymy za postawę w obu wojnach światowych, ale Czesi to naprawdę bitni żołnierze. Z dalszej historii powinniśmy pamiętać, że to właśnie z nich na przestrzeni wieków rekrutowało się wiele wojsk tzw. zaciężnych.

No i na koniec trzy drobiażdżki redakcyjne.
ü  Na str. 127 i 275 czytamy, iż nasz kraj utracił niepodległy byt na lat sześćdziesiąt. Wprawdzie moja ocena suwerenności PRL (zwłaszcza po 1956 r.) zapewne różni się od takiej oceny dokonanej przez Szanownego Autora, ale i tak stwierdzam, iż popełnił On błąd … rachunkowy. 
       1989-1939=50 a nie 60.
ü  W ogóle nie napisałbym o tym, ale to przecież tytuł rozdziału 6 (cyt., str. 175) „Zkrwawić… nieprzyjaciela, zyskać czas…”. Prawidłowa pisownia pierwszego w tytule wyrazu to „skrwawić” („s” a nie „z”).
ü  Na str. 261 oficer Napieralski, wydelegowany przez marszałka Śmigłego-Rydza, raz występuje w stopniu majora, a zaraz potem (kilka wierszy niżej) jako pułkownik. Niby drobiazg, ale uważny czytelnik to spostrzeże.

Proszę mi jednak wybaczyć tę czytelniczą pedanterię. Reasumując, lekturę dziś tu zaprezentowanej książki prof. Grzegorza Górskiego gorąco Państwu polecam. Przede wszystkim tym osobom, które dotąd tkwią w przekonaniu o słuszności oceny Września’39, wykreowanej przez główny i „jedynie słuszny” nurt polskiej historiografii. Tacy czytelnicy na pewno zaczną się teraz … zastanawiać. I o to głównie chodzi.
W pierwszym kwartale br. (czyli teraz, gdy to piszę) upływa 79 lat od fatalnego przestawienia steru polskiej polityki zagranicznej. Jeśli ktoś się z powyższym stwierdzeniem jeszcze nie zgadza, niechże oceni tragiczne następstwa tej polityki – porównując polski „bilans otwarcia” (demograficzny, ekonomiczny, terytorialny, etc.) z wieczora 31 sierpnia 1939 r., z analogicznym polskim „bilansem zamknięcia” z poranka 9 maja 1945 r. Czy znajdując się w 1939 r. w innej konfiguracji politycznej, też ponieślibyśmy w następnych sześciu latach tak wielkie i na ogół niepowetowane straty? Pytanie chyba retoryczne. Czas już spojrzeć prawdzie w oczy.


sobota, 20 stycznia 2018

"Złowrogi cień Marszałka". Autor: Rafał A. Ziemkiewicz

Rafał A. Ziemkiewicz „Złowrogi cień Marszałka”.
Wydawnictwo Fabryka Słów, Lublin 2017.

Wydanie pierwsze tej książki (i mam nadzieję, że nie ostatnie) ukazało się wprawdzie w roku minionym, lecz okres dobrej koniunktury dla niej dopiero się zbliża – a to za sprawą przypadającej 11 listopada 2018 r. setnej rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości. Tytułowy Marszałek to bowiem Józef Piłsudski, bez którego odrodzenie się Polski w 1918 r. też by zapewne nastąpiło, ale … inaczej. Na pewno też inaczej wyglądałoby utrwalanie naszej niepodległości w latach 1919-1921, inny byłby kształt granic II Rzeczypospolitej.

W związku ze zbliżającą się setną rocznicą przewiduję dla Autora sporo nieprzyjemności. Apologeci marszałka Piłsudskiego i obozu sanacji wyrażą na temat tej książki wiele słów krytycznych, niektórzy być może nawet posuną się do ataków personalnych na Autora.
Ja tego nie czynię, chociaż nie podzielam znacznej części poglądów p. Rafała Ziemkiewicza, zwłaszcza tych dotyczących teraźniejszości. Nie uprzedzam się jednak, i nigdy się nie uprzedzałem, do konkretnej osoby, bez dokładnego zapoznania się z całokształtem jej działalności, twórczości, etc. A publicystyka historyczno-polityczna p. Rafała Ziemkiewicza bardzo mi się podoba, wiele Jego spostrzeżeń, refleksji i wniosków uznaję za trafne i, co najważniejsze (oj, jak to brzmi subiektywnie i egocentrycznie !), za odpowiadające moim własnym przemyśleniom. Podobnie zresztą się wyraziłem pisząc na blogu o Jego wcześniejszej publikacji książkowej („Jakie piękne samobójstwo”). Proszę sprawdzić w katalogu czytelni.

Dobrze, teraz będzie już tylko i konkretnie o najnowszej książce p. Rafała Ziemkiewicza.
Najpierw biorę na warsztat jej tytuł. Ów wprowadza w błąd !  Cień nie jest bynajmniej złowrogi, choć wiem, o co Autorowi chodzi. A mianowicie chodzi Mu o to, że licznym hagiografom Marszałka udało się przekonać znaczną część Polaków (zarówno w przeszłości, jak i współcześnie), że odzyskanie niepodległości zawdzięczamy głównie (jeśli nie jedynie) Józefowi Piłsudskiemu, że tenże marszałek Piłsudski i jego współpracownicy (oficerowie) stali się po maju 1926 r. prawdziwymi sanatorami Ojczyzny, że musieli się oni potem borykać z całą opozycyjną zgrają nie-patriotów, zdrajców, złodziei, itd., itp. Autor wysuwa też hipotezę, że nawet obserwowany dziś polityczny podział wśród Polaków ma za genezę polaryzację polskiego społeczeństwa powstałą w międzywojniu za sprawą marszałka Józefa Piłsudskiego i jego apologetów.
I dlatego ten tytułowy cień jest wg Autora książki „złowrogi”. Ja natomiast bym powiedział, że nie złowrogi, a co najwyżej mroczny.

Tym niewłaściwym zatytułowaniem swojej publikacji p. Rafał Ziemkiewicz sam się pozbawił idealnego tytułu innej książki, którą moim zdaniem powinien w przyszłości napisać (o ile Go p. Piotr Zychowicz nie uprzedzi). Tytuł pasuje bowiem jak ulał do eseju historycznego o innym przedwojennym marszałku – o marszałku Edwardzie Śmigłym-Rydzu. Notabene też wspomnianym w omawianej książce, jednak pod niepoprawnie podanym nazwiskiem Rydz-Śmigły. Również wielu historyków z tytułami naukowymi nie bierze pod uwagę, że wprawdzie pan Edward Rydz zmienił w latach 20. ub. wieku nazwisko na Rydz-Śmigły, ale w 1936 r. (też formalnie i urzędowo) przestawił człony tego nazwiska i odtąd występował jako Śmigły-Rydz, tak też podpisując się w oficjalnych dokumentach państwowych. Ten to naprawdę pozostawił cień złowrogi. To głównie „dzięki” niemu Rzeczpospolita wybrała w 1939 r. wariant polityczny najgorszy z możliwych i dziś nie jest państwem, jakim potencjalnie mogła się stać.

Wielbicieli Marszałka uspokajam, że przedstawiony w książce marszałek Józef Piłsudski bynajmniej nie jest złowrogi. Autor rozprawia się z tylko mitami dotyczącymi Józefa Piłsudskiego i piłsudczyków, ale nie odejmuje im rzeczywistych zasług. Niekiedy nawet je podkreśla. Dla równowagi rozprawia się też z mitami i pomówieniami wyssanymi z palca przez paszkwilantów Marszałka.
Książka nie ma charakteru pracy naukowej (ani nawet popularnonaukowej), jest napisana emocjonalnie i łatwym w odbiorze stylem, pełna kolokwializmów, a jednak wskazująca na olbrzymią erudycję Autora. Tyle o formie.
A o treści? Przeczytamy w niej, co następuje.
1.      Józef Piłsudski i jego bojowcy z PPS nie mieli monopolu na działalność ukierunkowaną na odzyskanie niepodległości. Równolegle prowadzona była też endecka, legalna tzw. praca u podstaw, obliczona na patriotyczne uświadomienie niższych warstw społecznych i pozyskanie ich dla sprawy przyszłej niepodległości, a w międzyczasie dla sukcesywnych starań o rzeczywistą autonomię.
2.      Społeczeństwo polskie bynajmniej nie popierało terroru rewolucyjnego PPS. Tzw. rewolucja 1905 r. nosiła też znamiona wojny domowej. Bojowcy PPS byli ostrzeliwani nie tylko przez carskich żandarmów i kozaków. Kule posyłali im również rodacy niebędący kolaborantami z zaborcą.
3.      Józef Piłsudski w swojej działalności politycznej był ryzykantem, zbyt często i zbyt dużo stawiał na jedną kartę, co bardzo nie podobało się Romanowi Dmowskiemu. Chociaż p. Rafał Ziemkiewicz przyznaje, że Józef Piłsudski na ogół miewał szczęście. A to jest Panie Rafale b. ważne – już Napoleon dokonywał wyboru swoich kadr także i pod tym kątem.
4.      Legiony polskie walczące u boku państw centralnych faktycznie stworzyli Juliusz Leo i Władysław Sikorski. To nie Józef Piłsudski był ich twórcą.
5.      Militarny wkład Legionów w odzyskanie niepodległości w 1918 r. był zaiste mikroskopijny. Polska powstała, gdyż zażyczył sobie tego prezydent USA Thomas Woodrow Wilson, a i zwycięska Francja spoglądała na nas z sympatią (ponieważ rozpadł się jej niedawny wielki sojusznik, czyli Rosja).
6.      Bzdurą jest odmawianie Józefowi Piłsudskiemu autorstwa planów zwycięskich bitew pod Warszawą i nad Niemnem w 1920 r. Był głównodowodzącym wojsk polskich i nawet jeśli osobiście takich planów nie tworzył, to jednak je osobiście zatwierdził i wziął za nie odpowiedzialność.
7.      Józef Piłsudski uważał się za polskiego Napoleona, nie znosił krytyki własnej osoby i wymagał pełnego podporządkowania mu się. Generałowie Zagórski i Rozwadowski ów brak całkowitego podporządkowania się Piłsudskiemu, oraz krytyczno-realistyczne podejście do jego osoby, przypłacili życiem.
8.      Po śmierci Marszałka doszło w obozie sanacji do walki o schedę po nim, czyli o pełnię władzy, co umożliwiała konstytucja. Z walki tej zwycięsko wyszli polityczni durnie, którzy Polskę zaprzepaścili w 1939 r. Autor określa ich mianem przygłupich trepów.
9.      Powodem śmierci marszałka Piłsudskiego była całkiem inna choroba niż przedstawiona oficjalnie w państwowym komunikacie. Autor odsyła tu do książki p. Marka Kamińskiego, o której i ja co nieco też napisałem (proszę sprawdzić w katalogu czytelni).
10.   Po śmierci marszałka Józefa Piłsudskiego zadekretowano w Polsce olbrzymi kult jego osoby. Ci, którzy ośmielali się wyrażać krytycznie o zmarłym, byli szykanowani na wszelkie sposoby, w tym także maltretowani fizycznie.
11.   Polityka zagraniczna Polski w newralgicznym 1939 r. mogłaby być jednak inna, gdyby żył Piłsudski i pozostawał w dobrej kondycji intelektualnej.
12.   Klęska militarna w wojnie z Niemcami we wrześniu 1939 r. to nie tylko konsekwencja przewagi technicznej i liczebnej Wehrmachtu. Autor odsyła tu do książki p. Grzegorza Górskiego pt. „Wrzesień 1939. Nowe spojrzenie”. Już ją kupiłem za pośrednictwem jednej z księgarni internetowych. Aktualnie czytam. Rewelacja. Postaram się, aby następny wpis był właśnie o niej.

Reasumując, lekturę książki p. Rafała A. Ziemkiewicza gorąco Państwu polecam. Czyta się ją „łatwo, szybko i przyjemnie”, przy okazji porządkując, odświeżając i wzbogacając posiadaną wiedzę historyczną.
Aby jednak nie zostać uznanym za bezkrytycznego apologetę Szanownego Autora, pozwolę sobie na zakończenie także co nieco Mu wytknąć.
13.   Na str. 296, pisząc o autonomii kulturalnej Ukraińców w II RP, Autor stwierdza (cyt.) „Był nawet jeden wojewoda na Wołyniu, który czegoś takiego próbował. Szybko wyleciał, nie otrzymawszy od Piłsudskiego najmniejszego poparcia.”.  To nie było tak. Henryk Józewski, bo to o nim mowa, cieszył się poparciem marszałka Józefa Piłsudskiego, a wojewodą wołyńskim był dość długo, bo w latach 1930-1938. Dopiero marszałek Edward Śmigły-Rydz usunął go w 1938 r. z tego stanowiska (właśnie za politykę „prorusińską”) i mianował wojewodą łódzkim, którym Józewski pozostawał aż do wybuchu wojny. Osobom zainteresowanym tą niezwykle ciekawą i pozytywną postacią historyczną polecam książkę p. Timothy’ego Snydera pt. „Tajna wojna. Henryk Józewski i polsko-sowiecka rozgrywka o Ukrainę”. Przeczytałem ją w czasach, gdy jeszcze nie miałem zwyczaju wieńczyć lektury jej pisemnym omówieniem, więc w katalogu tej czytelni nie ma co na razie jej szukać.
14.   Na str. 324 i 325 Autor, analizując sylwetkę Eligiusza Niewiadomskiego, stwierdza, że gdyby prezydentem RP został wybrany w 1922 r. Maurycy Zamoyski, to wtedy Niewiadomski zabiłby jego. Nie ma sensu teraz gdybać, którego nowo wybranego prezydenta zabiłby Niewiadomski (fakt, że na Józefa Piłsudskiego też miał chrapkę), a którego by oszczędził. W tej kwestii po prostu nie zgadzam się z p. Rafałem Ziemkiewiczem. Hrabia Maurycy Klemens Zamoyski był kandydatem prawicy na urząd Prezydenta RP, w wyborach prezydenckich kontrkandydatem Gabriela Narutowicza, a swoją hrabiowsko-konserwatywną postacią nie uosabiał cech tak nienawistnych dla osoby zabójcy prezydenta.
15.   Na str. 377 pisząc o pewnym filmie Andrzeja Wajdy (mniejsza o tytuł), Autor stwierdza (cyt.) „Gdyby mógł to dzieło obejrzeć Miedziński czy jakiś Prystor, prawdopodobnie obsypaliby Wajdę złotem.”. Naprawdę nie mam nic przeciwko stylowi pisarstwa uprawianego przez p. Rafała Ziemkiewicza, ale określenie „jakiś Prystor” bardzo mi się nie spodobało. Aleksander Prystor to nie tylko były premier RP, lecz także (a może przede wszystkim !) polski patriota zamęczony przez NKWD w stalinowskim ZSRR w 1941 r., i choćby tylko z tego drugiego powodu nie powinno się o nim pisać lekceważąco „jakiś”.


Te trzy powyższe uwagi krytyczne proszę jednak potraktować jako szukanie przeze mnie dziury w całym. Gorąco zachęcam do lektury dziś tu omówionej książki p. Rafała Ziemkiewicza. Zapewniam, że znajomość jej treści będzie w tym roku „jak znalazł”. Wkrótce bowiem rozgorzeje (już się rozpoczyna !) okolicznościowa, „społeczno-państwowa” dyskusja związana z setną rocznicą odzyskania niepodległości. Odbierając w różnych stacjach telewizyjnych programy informacyjne temu poświęcone będzie się można zorientować, czy prowadzący audycje, oraz zaproszeni do studia goście, mówią mądrze, czy tylko mędrkują. 

środa, 10 stycznia 2018

„Samozwaniec. Moskiewska ladacznica " – tom 1. Autor: Jacek Komuda

Jacek Komuda „Samozwaniec. Moskiewska ladacznica" – tom 1.
Wydawnictwo Fabryka Słów, Lublin 2017

Pan Jacek Komuda wziął tym razem na warsztat pisarski już nie Łże-Dymitra, ale Łże-Łże-Dymitra, czyli Dymitra Samozwańca II. Osobnika podającego się za cudem uratowanego z rzezi moskiewskiej w 1606 r. cara Dymitra Iwanowicza Rurykowicza, a faktycznie Dymitra Samozwańca I, którego losy śledziliśmy podczas lektury czterech tomów „Samozwańca”, poprzednio tu opisanych.
Natomiast akcję tomu pierwszego tej nowej powieści historycznej, którą dziś chcę Państwu polecić, autor rozpoczął w roku 1607 i doprowadził do wiosny 1608 r.
Nie wychodząc więc poza ten okres, przedstawiam krótki rys historyczny – na podstawie podręcznika akademickiego pt. „Historia powszechna. Wiek XVI-XVII” autorstwa prof. Zbigniewa Wójcika (wykorzystanego też w poprzednim wpisie na blogu).

Po obaleniu i zamordowaniu Dymitra Samozwańca I  Rosję ogarnęło powstanie ludowe Iwana Bołotnikowa, które prof. Wójcik określił jako największą wojnę domową w Rosji w wiekach XVII i XVIII. Lud wiejski, miejski, szlachta i bojarzy sprzymierzyli się w celu obalenia nowego cara Wasyla Szujskiego. Nastąpił też wysyp kolejnych samozwańców, z których największe uznanie zdobył z czasem tytułowy Dymitr Samozwaniec II. Prof. Wójcik napisał (cyt.) „Nauka historyczna dotąd nie ustaliła i zapewne już nie ustali, kim był ten człowiek. Jedni twierdzili, że był on synem popa, inni – nauczycielem (…)”.

Dymitr Samozwaniec II uzyskał pomoc od Rzeczypospolitej i ostrożne wsparcie ze strony naszego króla Zygmunta III Wazy. Rozpoczęła się druga dymitriada. Znów wojsko polskie, w tym niezwyciężona husaria, wkroczyło na ziemię moskiewską (przypominam, że wówczas Moskwa oznaczała też nazwę państwa – Wielkiego Księstwa Moskiewskiego i terytoriów podbitych). Naczelnym wodzem sił Dymitra Samozwańca II, tj. oddziałów polskich, litewskich, kozackich i wiernych mu rosyjskich, został nasz ukraiński kniaź Roman Różyński. Pisząc „nasz ukraiński” nie przejęzyczyłem się. W pierwszej połowie XVII w. cała w zasadzie Ukraina znajdowała się jeszcze we władaniu Korony Polskiej. Z przykrością stwierdzam, że książę Różyński został pominięty w obszernym „Słowniku biograficznym historii Polski”, o którym kiedyś tu napisałem parę zdań (można je odnaleźć w katalogu czytelni). Osobistym doradcą Dymitra był (niestety również niewymieniony w ww. „Słowniku”) szlachcic Mikołaj Miechowicki. Sporo polskich uczestników drugiej dymitriady rekrutowało się spośród rokoszan – uczestników rokoszu Zebrzydowskiego, pokonanego przez wojsko królewskie w bitwie pod Guzowem w lipcu 1607 r. Z pola bitwy uszedł wówczas m.in. pewien rokoszanin, już wówczas znany od nie najlepszej strony - Aleksander Józef Lisowski mianowicie.

W powyższe ramy historyczne pięknie wpisał się pan Jacek Komuda, rozwijając szczegółowo wydarzenia lat 1607 i 1608. Korzystając zapewne z archiwaliów przedstawił nam sylwetki uczestników drugiej dymitriady, z samym Dymitrem Samozwańcem II włącznie (bezczelnym gburem i chamem, co jest zgodne z przekazem historycznym). Ukazał intrygi naszych rodaków, ich wzajemne animozje, ale także osobiste zalety i wady. Oraz bezzasadnie nieraz wygórowane ambicje. Przykładowo, pierwszym hetmanem wojsk Dymitra został wymieniony Mikołaj Miechowicki, w istocie dyletant w sztuce dowodzenia wojskiem. Z czasem zastąpił go kniaź Roman Różyński, wódz już doświadczony, i to tylko dzięki niemu wojska Dymitra mogły podejść aż pod miasto Moskwę.
Osobne wątki tej powieści to przedstawienie ludzi z otoczenia cara Wasyla Szujskiego, oraz losów internowanych (ale nierozbrojonych) wojewody Jerzego Mniszcha, jego córki - Maryny (żyjącej nadzieją, że jej mąż ocalał) i ich polskiego orszaku.
Jak już nadmieniłem, w drugiej dymitriadzie wziął udział również pan Aleksander Józef Lisowski, były porucznik koronny, zmuszony - po rokoszu Zebrzydowskiego i własnych gwałtach na prawie - uchodzić z Rzeczypospolitej. Tak, to ów słynny zagończyk, dowódca lisowczyków budzących grozę wśród mieszkańców ziem moskiewskich. Dzięki lekturze książki możemy poznać jego niezwykle nieprzyjemny charakter, śledzić przebieg jego kariery wojskowej i zbrojnych poczynań lisowczyków. Zapewniam, że jest o czym poczytać.

Aha, dotąd nie nadmieniłem, kim jest druga postać tytułowa – „Moskiewska ladacznica”. Lektura pierwszego tomu nie pozwala jeszcze na rozszyfrowanie owego „wdzięcznego” przydomka, ale to zapewne Maryna de domo Mniszech, wdowa po Dymitrze Samozwańcu I, która … Nie, nie zamierzam pisać, o czym będzie w drugim tomie. Zainteresowani (a jeszcze niewiedzący) mogą zerknąć do podręcznika historii lub choćby Wikipedii.

Ciąg dalszy nastąpi – gdy tylko przeczytam tom 2 tej najnowszej powieści Jacka Komudy. Na razie nie ma go jeszcze na rynku księgarskim. Następny wpis na blogu będzie zatem o jakiejś innej książce historycznej.