Dziś,
podobnie jak w poprzednim tu artykule, będzie o oficerze
w niewoli. Tym razem o wyższym oficerze niemieckim w niewoli
radzieckiej.
Siegfried
Knappe „Soldat: refleksje niemieckiego żołnierza”
Wydawca:
Fundacja historia.pl , Gdańsk 2021
Tłumaczenie
z jęz. angielskiego: Piotr Tymiński
Lektura
autobiograficzna, pamiętnikarska, chwilami mocno skażona subiektywizmem, choć
autor-narrator sili się na obiektywizm. Tym niemniej jest to książka bardzo interesująca.
Siegfried Knappe (1917-2008) spędził całą II wojnę światową w szeregach
Wehrmachtu, w stopniach wojskowych awansując od podporucznika artylerii
konnej do majora Sztabu Generalnego. Zmobilizowano go w 1939 r., ale
w wojnie z Polską nie uczestniczył. Bezpośredni udział w walkach
brał od 1940 r., za wyjątkiem okresów, gdy się wylizywał z ran odniesionych
na froncie, albo na kursach i szkoleniach podwyższał kwalifikacje wojskowe.
Jak sam kilkakrotnie przyznaje, nie opuszczało go tzw. żołnierskie
szczęście. Otrzymane rany nie były ciężkie, powracał po nich do zdrowia w kraju,
przy okazji żeniąc się i zakładając rodzinę. W grudniu 1941 r. rannego
pod Moskwą odtransportowano go na tyły w przeddzień ruszenia radzieckiej
kontrofensywy. Dnia następnego byłoby to już niewykonalne. Rok później otrzymał
skierowanie do amii generała Paulusa, walczącej w Stalingradzie. Nie udało
mu się tam dotrzeć drogą lądową ze względu na okrążenie armii, a gdy
usiłował się do niej przedostać samolotem, akurat już odgórnie zakazano lotniczego
przerzutu żołnierzy do Stalingradu. Ostatnie dni wojny mjr Siegfried
Knappe spędził jako oficer sztabowy armii broniącej Berlina, cyklicznie udając
się z meldunkami operacyjnymi do bunkra Hitlera pod kancelarią Rzeszy. Paradoksalnie
uratowało mu to życie. Po dostaniu się do radzieckiej niewoli nie trafił, jak
większość niemieckich żołnierzy i oficerów, do syberyjskich łagrów (skąd już
wielu nie powróciło), lecz do jenieckiego obozu oficerskiego pod Moskwą, gdzie
zgromadzono ważniejszych wojskowych, a także pewne „znakomitości” cywilne
(w tym polskiego księcia Radziwiłła z rodziną). NKWD miało wobec nich
swoje plany. Od autora oczekiwano głównie informacji o sytuacji panującej w bunkrze
Hitlera w ostatnich tygodniach oblężenia Berlina. Później jeszcze
dwukrotnie zmieniał obóz jeniecki. W niewoli przebywał do 1949 r. Po
uwolnieniu skierowano go do części Niemiec pozostającej pod radziecką okupacją,
skąd udało mu się wraz z rodziną przedostać na zachód. W 1954 r.
wyemigrowali na stałe do USA. I właśnie tam Siegfried Knappe spisał swoje
wspomnienia.
Książka
składa się z czterech części, przedstawionych z naruszeniem
chronologii (co w tym przypadku podkręca ciekawość czytelniczą). Część I
traktuje o ostatnich tygodniach wojny oraz o pierwszym okresie
przebywania w radzieckiej niewoli, ale jeszcze przed odtransportowaniem autora
drogą lotniczą do ZSRR. W części II Knappe opisuje swoje
młodzieńcze lata od matury do wybuchu wojny. Część III jest
poświęcona udziałowi w wojnie do 11 kwietnia 1945 r. (późniejsze,
ostatnie dni walk autor przedstawił już na początku książki, w części I).
Część IV to natomiast opis ponadczteroletniego pobytu w ZSRR w niewoli
oraz pierwszych tygodni na wolności. Przedstawia sytuację w radzieckich obozach
jenieckich – panujące w nich warunki egzystencji, relacje wzajemne między
jeńcami oraz pomiędzy nimi a komendanturą i śledczymi z NKWD. Jak
na wstępie nadmieniłem, całą książkę uważam za niezwykle interesującą.
Poznajemy realia życia towarzyszące autorowi w latach 1936-1949 (przed
wojną, podczas wojny na froncie i na tyłach, po wojnie w niewoli), a także
jego tytułowe żołnierskie refleksje i rozterki w tamtym czasie.
Wszystko to przedstawia dość szczegółowo – czytelnik otrzymuje w miarę
dokładny opis wydarzeń, czasów i miejsc przebywania autora. Jednakże w owej
tytułowej „sferze refleksyjnej” opis uznaję za nieprawdziwy – Siegfried Knappe najwyraźniej
tu bezczelnie łże! Kilkakrotnie stwierdza, iż nie miał pojęcia ani o Holokauście,
ani o zbrodniach wojennych SS i Wehrmachtu na wschodzie. Rzekomo
dowiedział się o tym dopiero będąc w niewoli, początkowo nawet temu
nie wierząc i uznając za radziecką propagandę.
A przecież
w wielu publikacjach popularnonaukowych, w tym także
niemieckojęzycznych (opisanych na blogu, vide katalog tematyczny 7),
można przeczytać, że wieści te już podczas wojny nie były obce społeczeństwu Trzeciej
Rzeszy. Fragmentarycznie, opowiadane półgębkiem, docierały od krewnych,
powinowatych i znajomych, będących świadkami, pomocnikami lub nawet sprawcami
licznych zbrodni ludobójstwa i wojennych. Wspominano też o nich
w niemieckojęzycznych audycjach radiowych nadawanych z Anglii. Ponadto
od 1944 r. władze hitlerowskie, celem zmotywowania społeczeństwa do
maksymalnego wysiłku wojennego i związanych z tym wyrzeczeń, organizowały
specjalne przecieki informacyjne mające uświadomić ludności Niemiec, że pewne wojenne
sprawy zaszły za daleko, są już nieodwracalne, a zatem należy za wszelką
cenę obronić kraj, aby uniknąć krwawej zemsty. Niemożliwe więc, żeby takich
informacji nie posiadał już podczas wojny oficer Wehrmachtu, mający za sobą
kampanię na froncie wschodnim! O nazistowskim patologicznym antysemityzmie
autor też tylko co nieco bąka. Twierdzi, że sam oczywiście antysemitą nigdy nie
był, no bo gdzieżby, skąd?! Dobrze wspomina gimnazjalnego kolegę pochodzenia
żydowskiego, z którym utrzymywał kontakty towarzyskie jeszcze w roku 1938.
W 1941 r. w pierwszych tygodniach wojny z ZSRR zrugał
podwładnego podoficera za to, że ten ośmielił się uderzyć Żyda w twarz. A przecież
miało to miejsce w czasie, gdy niemieckie Einsatzgruppen SS już
tysiącami mordowały ludność żydowską na zajmowanych terenach Związku
Radzieckiego (bywało, że z organizacyjną pomocą Wehrmachtu). Relację Knappe’go
należy więc w tym zakresie uznać za całkowicie niewiarygodną, nieprawdaż?
Taki rzekomo był z niego szlachetny rycerzyk! Bzdura i wciskanie kitu
nieuświadomionemu czytelnikowi amerykańskiemu.
Z drugiej
strony należy jednak mieć na względzie, iż Siegfried Knappe być może rzeczywiście
tylko wykonywał żołnierskie rzemiosło. On oraz inni niemieccy jeńcy wojenni, przetrzymywani
w obozach radzieckich, byli poddawani filtracji m.in. pod kątem zbadania możliwości
uczestnictwa w zbrodniach. Dokładnie analizowano szlak bojowy (trasę, daty)
ich macierzystych jednostek wojskowych. Gdy na podstawie innych źródeł
stwierdzano, że dochodziło tam do masowych egzekucji, podpaleń, dewastacji, rabunków
etc., wyjaśnieniom Niemców nie dawano wiary i skazywano ich na śmierć lub
wieloletni pobyt w łagrze (co zazwyczaj na jedno wychodziło). Siegfried Knappe
też był wielokrotnie pod tym kątem przesłuchiwany, a jednak nic mu nie
udowodniono i w 1949 r. zwolniono z niewoli.
Osobną
ciekawostką, mogącą szczególnie zainteresować polskiego czytelnika, jest los innego
jeńca - młodego żołnierza Wehrmachtu, którego NKWD w śledztwie urobiło do
roli szeregowego wykonawcy zbrodni i świadka w głównym procesie
norymberskim (1945, 1946). Podtrzymując i uwiarygodniając swoją osobą
radzieckie kłamstwo katyńskie, ów żołnierz miał zeznawać w Norymberdze
jako jeden z rzekomych niemieckich egzekutorów polskich oficerów w Katyniu
latem 1941 roku (ponad rok po faktycznym ich tam zamordowaniu przez NKWD).
Innych poloniców (poza ww. faktem oraz już wspomnianym księciem
Radziwiłłem) w książce prawie nie ma. Napaść na Polskę w 1939 r.
Knappe usprawiedliwia niemiecką krzywdą Traktatu Wersalskiego, czyli odebraniem
Niemcom Gdańska i utworzeniem polskiego „korytarza” pomorskiego. Sam
w 1939 r., choć już był zmobilizowany, jeszcze nie walczył, jego
oddział skierowano wówczas do osłony niemieckiej granicy zachodniej.
Książkę
wzbogaca kilkadziesiąt fotografii z życia autora, głównie z lat
1936-1943. Z informacji na okładce dowiadujemy się też, iż Siegfried
Knappe (cyt.) „Z racji swoich wizyt w bunkrze Hitlera
w ostatnich dniach obrony Berlina, stał się głównym konsultantem
w słynnym filmie Upadek.”. Reasumując, po tę książkę sięgnąć naprawdę
warto. Szkoda tylko, że wydawnictwo nie uzupełniło jej koniecznym (moim
zdaniem) komentarzem historycznym, przede wszystkim zawierającym objaśnienie faktycznego
stanu świadomości społeczeństwa niemieckiego (nie mówiąc już o kręgach
oficerskich) podczas wojny. Czytelnik niemający o tym wiedzy może zacząć
wierzyć autorowi na słowo, zapewne jak czytelnik amerykański, do którego
w pierwszej kolejności zostały skierowane wspomnienia Knappe’go.
PS.1.
W posiadanym egzemplarzu książki stwierdziłem nieliczne usterki
interpunkcyjne. Poza tym w podpisie pod 12-tą fotografią imię Franz należy
poprawić na Fritz (widać na niej młodszego brata autora w powozie konnym).
PS.2.
Bezczelnie przemilczane we wspomnieniach Knappe’go Einsatzgruppen SS i ich
ludobójcze wyczyny podczas wojny niemiecko-radzieckiej szczegółowo opisuje
amerykański autor Richard Rhodes w opracowaniu pt. Mistrzowie
śmierci. Einsatzgruppen (omówionym już wcześniej na tym blogu; opis do
odszukania za pośrednictwem katalogu alfabetycznego autorskiego albo katalogów tematycznych 5
i 7).
PS.3.
W niniejszym artykule dwukrotnie wspomniałem o możliwym braku ogólnej
wiedzy historycznej u czytelnika amerykańskiego i jego podatności na
publikowane przekłamania. Podobny dyletantyzm bywa zresztą obserwowany po obu
stronach Atlantyku – różnice społeczno-ekonomiczne, kulturowe
i obyczajowe, oraz oceaniczna odległość czynią swoje. Z zażenowaniem
przyznaję, że dawno temu, ale już będąc oczytanym starszym nastolatkiem, swoją
wiedzę nt. wojny secesyjnej i niewolnictwa w USA opierałem
głównie na pasjonującej powieści pt. „Przeminęło z wiatrem” Margaret
Mitchell.