poniedziałek, 30 stycznia 2017

„Czterech. Brochwicz, Miodowicz, Niemczyk, Sienkiewicz. Zmiana warty w służbach specjalnych”. Autor: Grzegorz Chlasta

Dziś o służbach specjalnych poważnie i historycznie. Ale nie histerycznie.

Grzegorz Chlasta „Czterech. Brochwicz, Miodowicz, Niemczyk, Sienkiewicz. 
Zmiana warty w służbach specjalnych”.
Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2014.

Lektura wprowadza nas za kulisy transformacji ustrojowej w latach 1989 i 1990, oraz polityki państwa na początku lat 90. ub. wieku. Oczywiście głównie w kontekście organizacji i pierwszego okresu działalności b. Urzędu Ochrony Państwa, co już wynika z tytułu książki.
Powinni po nią sięgnąć wszyscy zainteresowani organizacją i działalnością służb specjalnych oraz najnowszą historią Polski - przede wszystkim przedstawiciele młodszego pokolenia, ale nie tylko. Pragnę zauważyć, że także osoby dobrze pamiętające tamtą epokę, ba - nawet aktywnie uczestniczące w owej transformacji politycznej, też znajdą sporo dla siebie, i to niekoniecznie z własnych wspomnień. Swoją wiedzę nie tylko odświeżą, ale również znacznie uzupełnią.

Z bohaterów „tytułowych” jeden już nie żyje (Konstanty Miodowicz), jeden do niedawna był czynnym politykiem (Bartłomiej Sienkiewicz), jeden jest medialnym ekspertem (Piotr Niemczyk), a jeden - prawnikiem mało angażującym się w działalność polityczną (Wojciech Brochwicz).
Co zaś do pana Piotra, to określając go mianem „medialnego eksperta”, mam na myśli dość częste jego występy w TV, natomiast nie ironizuję i nie spłycam w ten sposób opisu jego obecnej profesji.

Książka wydana trzy lata temu i traktująca o wydarzeniach sprzed lat dwudziestu kilku, teraz nieoczekiwanie zyskała sporo na aktualności. A to za sprawą uchwalenia przez Sejm RP tzw. drugiej ustawy dezubekizacyjnej.


wtorek, 24 stycznia 2017

"Demony (...)". Autor: Adam Przechrzta

Dziś polecam coś bardzo, ale to bardzo lekkiego w odbiorze.

Adam Przechrzta „Demony Leningradu”. Wydawnictwo „Fabryka Słów”, Lublin 2013.
Adam Przechrzta „Demony wojny”. Część 1 i 2. Wydawnictwo „Fabryka Słów”, Lublin 2013 i 2014.
Adam Przechrzta „Demony czasu pokoju”. Wydawnictwo „Fabryka Słów”, Lublin 2015.

Gdyby Karol May żył i tworzył ze sto lat później, a także poznał (też niekoniecznie z autopsji) radzieckie realia pierwszej połowy XX wieku, napisałby podobne powieści. Nic jednak straconego - godnie zastąpił go Adam Przechrzta. Z tym, że zamiast o dobrych Apaczach i złych Komanczach czytamy o „dobrym” GRU i złym NKWD, a w roli Old Shatterhand’a wystąpił oficer wywiadu wojskowego Aleksander Razumowski.
Zestaw tych powieści sensacyjnych znalazł jednak swoje poślednie miejsce w naszej czytelni. Autor bowiem, oprócz fabuły wojenno-kryminalnej i zbędnego (moim zdaniem) wątku „nadprzyrodzonego”, przedstawił dość wiernie tło historyczne akcji. Nolens volens musimy więc uznać, że mamy do czynienia z powieściami również historycznymi.

Lekturę „Demonów (…)” zacząłem przez przypadek i niechronologicznie – od „Demonów czasu pokoju”, ostatniej (aktualnie) powieści o wyczynach płka Razumowskiego. Zarazem była to druga książka Adama Przechrzty, jaką przeczytałem. Pierwsza to „Gambit Wielopolskiego” - po tamtej lekturze odniosłem wrażenie, iż p. Przechrzta jest skrytym moskalofilem. Teraz owo wrażenie zdaje mi się potwierdzać. Natomiast ja, choć jestem skrytym moskalofobem, to jednak krytyki podmiotowej (tj. ukierunkowanej nie na treść książki, lecz na osobę pisarza) absolutnie nie uznaję. Tak więc ten wyrażony powyżej i poniżej mój ironiczny subiektywizm nie wynika z antypatii do poglądów autora.

Akcja „Demonów czasu pokoju” rozgrywa się w roku 1947 w stalinowskim ZSRR. Poza epizodem wiedeńskim, gdy główny bohater reguluje za granicą swoją bardzo ważną sprawę osobistą.
Miłośnik książki tzw. sensacyjnej znajdzie tu wszystko, wyliczam:
- walkę z bandytyzmem, przestępczością kryminalną,
- charakterystykę radzieckiego przestępczego półświatka i jego wzajemne przenikanie się z organami władzy,
- zakulisową bezpardonową wojnę pomiędzy radzieckimi służbami specjalnymi, jako preludium przyszłej walki o władzę w państwie (Stalin jest coraz starszy i już nie najlepszego zdrowia),
- super inteligentnego i super sprawnego w walce głównego bohatera; płk Razumowski to Old Shatterhand, „Święty” i James Bond jednocześnie (powinienem jeszcze dodać: King Bruce Lee Karate Mistrz),
- piękne i seksowne kobiety (milicjantki, agentki GRU i KGB), a i tzw. „momentów” z ich udziałem też jest co nieco (w końcu jednak doszło do wyleczenia się głównego bohatera z impotencji pourazowej),
- wielkie okrucieństwo zachowań niektórych powieściowych postaci, przez co lekturę zalecam tylko dla osób pełnoletnich,
- osobiste kontakty głównego bohatera ze Stalinem i Berią; Stalin docenia płka Razumowskiego, choć nie wyklucza spisania go na straty, a Beria go nienawidzi i wręcz na niego poluje.

Mało?
To jeszcze dodaję lekkie pióro autora, zapierającą dech narrację i wartką akcję powieści. W skrócie: pasjonujące czytadło z ambicjami. W sam raz na deszczowy urlop, dłuższą podróż, czy jak człowieka większa chandra ogarnie i chciałby się czasowo odizolować psychicznie od otoczenia.
A dla miłośników powieści sensacyjnych i kryminałów (takich i teraz nie brakuje) - lektura podstawowa i obowiązkowa.
***
Już kilka miesięcy po lekturze tej książki sięgnąłem po dwie pierwsze części przygód płka Razumowskiego, tj. „Demony Leningradu” i dwa tomy „Demonów wojny”. Do wojennych perypetii owego wywiadowcy autor niepotrzebnie, moim zdaniem, wplótł element fantastyki, ale poza tym do ww. powieści jak ulał pasuje większość tego, co już poprzednio napisałem. Oczywiście z ważnym zastrzeżeniem, że ich akcja toczy się kilka lat wcześniej – w czasie II wojny światowej, w tym podczas oblężenia Leningradu. Poznajemy więc realia życia wojennego w ZSRR, widziane oczami inteligentnego oficera. Autor bowiem, oprócz wyczynów głównego bohatera, opisuje bardzo ciężkie życie ludności cywilnej na tyłach, poza linią frontu (głód, chłód, smród i ubóstwo). A tę trudną sytuację materialną wynikającą z warunków ustrojowych i wojennych dodatkowo jeszcze „urozmaica” powszechny terror NKWD. Jego bezwzględność i okrucieństwo są wyeksponowane, co uwiarygodnia i wzmacnia realizm powieści (oczywiście poza jej zbędnym i na szczęście raczej marginalnym wątkiem fantastycznym).
***
Reasumując – wszystkie trzy „Demony (…)” to trzymające w napięciu powieści sensacyjne, niekiedy także z elementami komicznymi (narratorowi – głównemu bohaterowi nieobce jest poczucie humoru). Owe „czytadła” zawierają też wiele interesujących opisów realiów ustrojowych i w ogóle życia codziennego w stalinowskim Związku Radzieckim, co przyciągnie osoby zainteresowane historią. Niektóre z nich z pewnością będą czekać na kolejny tom przygód komandira Razumowskiego.

Kolejny tom, to znaczy który? Zawierający kontynuację powojennych losów głównego bohatera? Można i tak. Choć ja, jeśli mogę coś doradzić autorowi, to sugerowałbym jednak dużo wcześniejsze perypetie zawodowe i osobiste Razumowskiego, który w „Demonach Leningradu” (aktualnie będących pierwszą częścią tego cyklu powieściowego) pojawił się jako już doświadczony oficer w stopniu majora. A przecież miał jakieś pochodzenie i jakichś rodziców, zaliczył radziecką edukację, w tym szkołę oficerską, przeżył (za jaką cenę) stalinowską czystkę w wojsku w latach 1937 i 1938, a i potem jeszcze były: walka z armią japońską, agresja na Polskę i Finlandię, aneksja trzech państw nadbałtyckich i kawałka Rumunii, przygotowania do wojny z Niemcami i jej pierwszy, najtrudniejszy okres. W tym czasie Razumowski już robił karierę wojskową, awansując kolejno od stopnia młodszego lejtnanta (podporucznika) aż do majora. Czyż ten okres i zaistniałe w nim wydarzenia polityczne to nie wspaniałe tło historyczne przygód oficera wywiadu wojskowego, dużo lepsze niż powojenna (choć zimnowojenna) stabilizacja?


czwartek, 19 stycznia 2017

„Tatiana – tajna broń. Kronika Wielkiego Dziesięciolecia”. „Upadek. Ostatnia bitwa marszałka Żukowa”. Autor: Wiktor Suworow

No to jeszcze raz Wiktor Suworow. A raczej - dwa razy (dziś o dwóch książkach).

Wiktor Suworow „Tatiana – tajna broń. Kronika Wielkiego Dziesięciolecia”.
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o., Poznań 2014.

Wiktor Suworow „Upadek. Ostatnia bitwa marszałka Żukowa”.
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o., Poznań 2015.

Czy się komu to podoba, czy nie, część książek Wiktora Suworowa można zaliczyć do literatury popularnonaukowej. Są to napisane lekkim piórem eseje historyczne, nie ma w nich postaci fikcyjnych, autor przedstawia i komentuje zaistniałe w przeszłości fakty. A że czyni to po swojemu i niekiedy w sposób „obrazoburczy” dla historycznego mainstreamu (nie tylko tego rosyjskiego - postradzieckiego), to tylko zwiększa zainteresowanie czytelników, zmusza ich do refleksji oraz do pogłębiania wiedzy historycznej.
Z lekturą Wiktora Suworowa jestem „na bieżąco”, przeczytałem chyba wszystkie jego książki i oczywiście wiem, że powyższej uwagi nie można odnieść do całokształtu jego pisarstwa. Ale do tych dwóch, aktualnie polecanych Państwu książek – jak najbardziej.

Wiktor Suworow opisuje obrazowo epokę Nikity Chruszczowa, kulisy jego dojścia do władzy, sposób sprawowania rządów, w tym mistrzowski manewr wyeliminowania marszałka Żukowa, który był już o włos od przejęcia dyktatorskiej władzy wojskowej w ZSRR i być może rozpętania III wojny światowej. Charakteryzuje stan Związku Radzieckiego w latach 50. i 60. ub. wieku. Z jednej strony zniewolone społeczeństwo, głód i beznadziejnie niewydolna gospodarka, a z drugiej - intensywne zbrojenia atomowe, kosztowne próby z bronią jądrową powodujące dziesiątki tysięcy ofiar wśród żołnierzy i ludności cywilnej. Suworow przedstawia sylwetki czołowych radzieckich polityków i wojskowych z tego okresu, w tym ich mentalność i cechy charakteru.

A wszystko to Suworow czyni w lekkim, często kpiarskim stylu, żartobliwie posługując się napuszoną i wyświechtaną terminologią komunistyczną z tamtego okresu. Postaci fikcyjnych w tych dwóch książkach nie ma. Być może pewne dialogi bohaterów książek brzmiały nieco inaczej, ich spotkania następowały w innych miejscach niż to przedstawia autor, ale późniejsze wydarzenia historyczne jak najbardziej potwierdzają realność owych spiskowych spotkań i rozmów. Przy czym Suworow bardzo dba o ten realizm – oprócz faktów historycznych powszechnie znanych, przedstawia i komentuje także te bardziej epizodyczne, zapisane w radzieckich archiwach i chwilowo odtajnione w epoce Jelcyna. Instruuje również zachodnich historyków, jak należy czytać „między wierszami” oficjalne radzieckie i rosyjskie opracowania historyczne.

I ostatnia uwaga. Książki przedstawiają wydarzenia w ciągu chronologicznym, proszę więc je czytać koniecznie w zaprezentowanej na wstępie kolejności, tj. rozpoczynając od „Tatiany (…)”.


czwartek, 12 stycznia 2017

"Alfabet Suworowa (...)". Autor: Wiktor Suworow

Spokojny okres świąteczny już za nami. Wracamy więc do publikacji nierzadko budzących emocje. Dziś na pewno kontrowersyjny Wiktor Suworow.

Wiktor Suworow „Alfabet Suworowa, oraz wywiad Piotra Zychowicza z autorem”.
Dom Wydawniczy REBIS, Poznań 2014.

Spojrzenie Wiktora Suworowa na historię i czasy współczesne

Pierwszą i główną część książki stanowią króciutkie eseje historyczne i polityczne, poświęcone osobom, które wywarły lub nadal wywierają wpływ na dzieje Rosji, ZSRR i znów Rosji. Autor wyraża w nich swoje przekorne opinie, niekiedy odbiegające od ugruntowanych historycznie poglądów. I tak, przykładowo, car Piotr I nie był, wg Suworowa, wspaniałym reformatorem państwa, Feliks Dzierżyński bynajmniej nie prowadził ascetycznego trybu życia, a marszałek Żukow to żaden geniusz strategiczny, lecz zwykły dzierżymorda, cham i złodziej.
Poloniców w tym alfabecie jest cztery i pół, a mianowicie wspomniany Dzierżyński, Jaruzelski, Kukliński, Piłsudski i Rokossowski (ten ostatni to owe „pół”, z racji bycia tylko półkrwi Polakiem).

A propos Konstantego Rokossowskiego.
Pisząc o jego tylko pół-polskości Suworow powiela błędny pogląd wielu historyków zainspirowanych autobiografią samego Rokossowskiego. Jak jednak ustalił Nikołaj Iwanow (proszę zerknąć do opisu jego książki w katalogu alfabetycznym na tym blogu) marszałek ZSRR i PRL był z pochodzenia etnicznie stuprocentowym Polakiem, urodził się w Warszawie, a nie w Wielkich Łukach w Rosji. W dzieciństwie mieszkał z rodzicami w Warszawie przy ul. Marszałkowskiej, został ochrzczony w kościele rzymskokatolickim na warszawskiej Pradze, otrzymując imię Kazimierz. Nikołaj Iwanow wyraża uzasadnioną opinię, że Rokossowski w okresie międzywojennym zacierał ślady swej polskości nie tyle z myślą o karierze w Armii Czerwonej, co wręcz w obawie o własne życie. W ZSRR w latach 1937 i 1938 polskie pochodzenie bywało wystarczającym powodem do uwięzienia, okrutnego śledztwa, parodii rozprawy (w trybie administracyjnym) i kuli w łeb w kazamatach NKWD. Absolutnie nie chroniło przed tym wysokie stanowisko w partii bolszewickiej, administracji państwowej, armii czy nawet w samym NKWD. Jeszcze raz polecam wstrząsającą lekturę książki Nikołaja Iwanowa.

A propos Wojciecha Jaruzelskiego.
Suworow stawia tezę, że do żadnej interwencji radzieckiej w latach 80-tych ub. wieku u nas by nie doszło i Polska mogłaby już wtedy realizować reformy ekonomiczno-społeczne. Tu się wyjątkowo z moim ulubionym autorem nie zgadzam, choć on sowietolog z krwi i kości (i z autopsji!), a ja to tylko domorosły analityk historii. Pozwolę sobie jednak wyrazić pogląd, że wprowadzony przez gen. Jaruzelskiego stan wojenny nie tyle wyprzedził interwencję radziecką, co ją zastąpił. Ma rację Suworow pisząc, iż radziecka wierchuszka nie kwapiła się do pchania w polską awanturę, tkwiąc już w tym czasie w Afganistanie. Wykorzystała więc Jaruzelskiego do wykonania roboty, która w jego, Siwickiego i Kiszczaka wykonaniu stała się operacyjnym majstersztykiem. Zginęło kilkadziesiąt osób. Gdyby weszli „Ruscy”, zginęłoby nas może nawet kilkadziesiąt tysięcy. Gdyż z czasem „Ruscy” weszliby na pewno - w realiach początku dekady lat 80-tych (zimna wojna, istnienie NRD, radzieckie bazy wojskowe z bronią jądrową, Breżniew i Susłow na Kremlu) była to bardzo realna ewentualność. Nie znaczy to, iż – w razie niewprowadzenia stanu wojennego dnia 13 grudnia 1981 r. – interwencja „wojsk sojuszniczych Układu Warszawskiego” nastąpiłaby kilka dni czy tygodni później. Ale już kilka miesięcy później z pewnością by do niej doszło. A gospodin Suworow chyba pomylił okres rządów post-stalinowców Breżniewa i Susłowa z pieriestrojkowymi czasami Gorbaczowa i Szewardnadze.

Ale czy Wiktor Suworow tak rzeczywiście uważa? A może to Piotr Zychowicz lub wydawca coś tu przeinaczyli w imię lansowanej „polityki historycznej”? W wywiadzie dla Wirtualnej Polski (w grudniu 2014 r., czyli już po ukazaniu się polskiego wydania tej książki) Wiktor Suworow stwierdził bowiem coś zupełnie, zupełnie odwrotnego!!!
Cytuję: „Jeśli Polacy nie zrobiliby tego sami, weszłaby armia radziecka - mówi w rozmowie z WP Wiktor Suworow, były oficer GRU, pytany o wprowadzenie stanu wojennego w Polsce. - Groził rozpad bloku komunistycznego, więc trzeba było go ratować. Jeśli nie zrobimy tego w Polsce, to będziemy mieć z tym samym do czynienia w Czechosłowacji, na Węgrzech itd. – wyjaśnia.”.

W dniu dzisiejszym, gdy zamieszczam niniejszy post, link do powyżej zacytowanej strony Wirtualnej Polski jest nadal aktywny. Proszę kliknąć:

Powróćmy jednak do głównego tematu.
Drugą część książki stanowi wywiad Piotra Zychowicza z Wiktorem Suworowem. Panowie skaczą z tematu na temat, co bynajmniej nie jest zarzutem, bo co temat, to ciekawszy. Suworow po raz kolejny przekonywująco wywodzi, że gdyby III Rzesza nie napadła na miłujący pokój Kraj Rad dn. 22 czerwca 1941 r., to jakieś dwa tygodnie później (Suworow podaje datę 6 lipca) ZSRR przestałby miłować pokój i uderzyłby pierwszy. Oczywiście ma rację. Pogląd ten wyrażają już nawet niektórzy publicyści rosyjscy (np. Mark Sołonin, Aleksander Nikonow). Wg mnie jako najbardziej przekonujące jawi się tu jednak opracowanie Ernsta Topitscha (też proszę sobie odnaleźć w katalogu alfabetycznym tej czytelni).
Suworow w rozmowie z Zychowiczem prezentuje się również jako wielki krytyk aktualnej polityki Putina (na nim samym suchej nitki nie pozostawia) oraz jako pesymista co do przyszłości Rosji. Osobiście nie miałbym nic przeciwko temu, aby się te prognozy sprawdziły. A jakie są to prognozy, to już proszę sobie przeczytać w książce.


niedziela, 8 stycznia 2017

„Historia Polski średniowiecznej”. Autor: Marek Barański

I jeszcze nt. historii bardzo odległej w czasie.

Marek Kazimierz Barański „Historia Polski średniowiecznej”.
Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2012.

Bardzo przystępny w odbiorze wykład historii politycznej Polski - od zarania naszych dziejów w IX w. aż do śmierci króla Kazimierza Jagiellończyka, młodszego syna Władysława Jagiełły, w 1492 r.
No właśnie – czy od zarania naszych dziejów w IX wieku? Zachęcam do sięgnięcia po książkę Waldemara Łysiaka, kilka dni temu tu omówioną.
Marek Kazimierz Barański po kolei analizuje i ocenia rządy królów i książąt polskich, zarówno w aspekcie ich polityki wewnętrznej, jak też w kontekście sytuacji międzynarodowej. Charakteryzuje trwający ponad 100 lat okres tzw. rozdrobnienia dzielnicowego (od śmierci Bolesława Krzywoustego do koronacji Władysława Łokietka). Akcentuje, że chociaż Polska nie była w tym czasie samodzielnym podmiotem na mapie Europy, to jednak nie były to lata stracone, gdyż przyniosły ziemiom polskim znaczny rozwój społeczno-gospodarczy, spowodowany głównie wprowadzaniem na powszechną skalę prawa niemieckiego.

Wykład chwilami przechodzi w przyjemną profesorską gawędę - autor opowiada, jak np. książę Leszek Biały (wnuk Bolesława Krzywoustego) odmówił papieżowi, gdy ów wezwał go do wzięcia udziału w wyprawie krzyżowej do Ziemi Świętej. Książę Leszek Biały w liście do papieża umotywował swój sprzeciw okolicznością, iż tam przecież nie warzą piwa, a on bez piwa żyć nie potrafi. Papież zrozumiał argument i niejako w zamian zaproponował Leszkowi Białemu krucjatę do kraju Prusów. Wtedy książę odparł, że zamiast wyprawy zbrojnej zorganizuje targi kupców na terenach pogranicznych, i że taka intensywna działalność handlowa na styku z krajem chrześcijańskim powinna skłonić Prusów do odchodzenia od pogaństwa.

Ciekawa jest również wzmianka nt. osobowości pasowanych rycerzy średniowiecznych, toczących między sobą ciężkie boje. Wzięty do niewoli dawał słowo rycerskie, że zapłaci okup (w wynegocjowanej kwocie), po czym … był puszczany wolno. I dalej to już on musiał się starać, aby nie tylko potrzebną kwotę okupu zebrać, ale również żeby ją dostarczyć temu, co go wcześniej w walce zwyciężył i pojmał. Gdyż inaczej złamałby swoje słowo rycerskie. Jakież to niedzisiejsze! A szkoda, wielka szkoda!

Opisując rządy trzech pierwszych Jagiellonów (Władysława Jagiełły, Władysława Warneńczyka i Kazimierza Jagiellończyka) autor przybliża nam genezę związku Polski z Litwą. Wskazuje korzyści obu państw z unii, ale i też niełatwe jej początki.
Marek Kazimierz Barański - stateczny uniwersytecki profesor - nie odnosi się do informacji innych historyków, powątpiewających w biologiczne ojcostwo Władysława Jagiełły. Przemilcza tę kwestię, być może ze względu na podręcznikowo-akademicki charakter publikacji. Ale piszący niniejszą recenzję, nieco oczytany w temacie, stwierdza, że coś mogło być na rzeczy. Czy rzeczywiście po śmierci zwycięzcy pod Grunwaldem rządzili nami „genetyczni” Jagiellonowie?


środa, 4 stycznia 2017

„Polaków dzieje bajeczne”. Autor: Waldemar Łysiak

W spokojnym okresie międzyświątecznym (Święto Trzech Króli jeszcze przed nami) nie chcę Państwa bulwersować lekturą z zakresu historii najnowszej i bolesnej. Przyjdzie na to czas – już za kilka, kilkanaście dni. Dziś natomiast przenieśmy się w pierwsze tysiąclecie naszej ery.

Waldemar Łysiak „Polaków dzieje bajeczne”. Wydawnictwo Nobilis, Warszawa 2014.

Lektura tej książki pozwala nas wyleczyć z historycznego kompleksu niższości względem sąsiadów z zachodu i południa Europy. Owszem, mają oni (owi sąsiedzi) starszą metrykę niż my, ale datowanie naszej historii dopiero od Mieszka I i chrztu Polski w 966 r. wydaje się grubym nieporozumieniem.
Waldemar Łysiak bardzo skrupulatnie wylicza i charakteryzuje postacie wszystkich naszych wcześniejszych władców, poczynając od Lecha I, który ok. 550 r. wraz z braćmi (Czechem i Rusem) wywędrował z terenów dzisiejszej Chorwacji, by - po rozstaniu z tymiż braćmi - osiąść w Gnieźnie. Kończy zaś na Siemomyśle (lata 921/940 - 960), ojcu Mieszka I.
Dawni kronikarze i historycy nazywali owych „przedmieszkowych” władców (w łącznej liczbie 14) „królami bałwochwalcami”, jako że byli to niechrześcijanie czczący bóstwa pogańskie.
Wszystkich tych 14 władców - bałwochwalców autor zwięźle charakteryzuje na tle ich epok, poświęcając każdemu z nich osobny rozdział, a każdy taki rozdział dzieląc na trzy części: legendę, komentarz naukowy i bogate ilustracje.

Książka wprowadza nas zatem w zamierzchłe czasy drugiej połowy pierwszego tysiąclecia, przybliża obyczajowość i mentalność Słowian - naszych praprzodków. Poznajemy m.in. starosłowiańskie, dziś już nieużywane imiona, w tym niektóre dość „wdzięcznie” brzmiące (Spiczygniew, Spiczymierz).
Autor nie odrzuca hipotezy o normańskim pochodzeniu Mieszka I, jakkolwiek nie wydaje się być jej zwolennikiem. W komentarzu historycznym obiektywnie przedstawia wszystkie argumenty „za i przeciw”, wysuwane przez polskich i zagranicznych historyków.

W ostatnim rozdziale książki Waldemar Łysiak wyjątkowo wkracza już w wiek XI - rozdział ten poświęcając Bolesławowi Zapomnianemu, synowi Mieszka II, starszemu bratu Kazimierza Odnowiciela. Władcy tego nie ma w poczcie królów i książąt polskich. Nie dlatego jednak, że nie istniał, ale dlatego, że go karnie (cyt.) „z regestru wykreślono”. A za co, to już proszę dowiedzieć się z lektury książki.

Reasumując, książkę czyta się (i ogląda, jest bardzo bogato ilustrowana) z wielką przyjemnością. Waldemar Łysiak po raz kolejny udowodnił, że jest mistrzem w popularyzowaniu historii.


wtorek, 3 stycznia 2017

OT, TAKIE SOBIE ROZWAŻANIA NOWOROCZNE 2017

DO SZANOWNYCH CZYTELNIKÓW. 
OT, TAKIE SOBIE ROZWAŻANIA NOWOROCZNE 2017

Refleksje z okazji 5-tej miesięcznicy. 

Pierwszy wpis na tym blogu nosi datę 3 sierpnia 2016 r. Wg podsumowania Google’a wszystkich pozycji książkowych tu omówionych w ubiegłym roku było 76.
Oczywiście aż tylu książek w ciągu minionych 5-ciu miesięcy nie przeczytałem.

Oznacza to jednak, iż nie mniej niż 76 książek historycznych (opisanych tu chronologicznie od sierpnia do grudnia ub. roku) przeczytałem w latach 2013-2016. W roku 2013 zacząłem bowiem - każdorazowo po zakończonej lekturze - pisać krótkie jej omówienie, które następnie zamieszczałem na internetowym forum dyskusyjnym lub w formie amatorskiej recenzji na stronie księgarni internetowej. Jeden ze znajomych, który to śledził, poradził mi, abym wszystkie takie teksty powyciągał z zakamarków pamięci komputera i utworzył własny blog tematyczny. Rady posłuchałem. Od sierpnia 2016 r. zamieszczam więc posty tworzące tę CZYTELNIĘ KSIĄŻEK HISTORYCZNYCH, do której zapraszam wszystkich pasjonatów historii, także tych dopiero początkujących.

Powyżej napisałem „nie mniej niż 76 książek”, ponieważ pozostało mi jeszcze w zanadrzu kilka tekstów dotychczas tu nie zamieszczonych.
A co będzie trochę później, gdy już cały „zapas” wyczerpię? Oczywiście blog nadal będzie istniał. Nastąpi tylko spowolnienie dokonywania w nim wpisów, tj. będę pisał rzadziej, na bieżąco dzieląc się z Państwem wrażeniami z dopiero co zakończonej lektury.
Minusem tak przyjętej konwencji jest to, iż nie znajdziecie tu Państwo omówienia wielu, niekiedy bardzo interesujących pozycji przeczytanych przeze mnie przed 2013 r., tj. w czasach, gdy jeszcze nie wieńczyłem każdej lektury artykulikiem w Internecie. Chyba że ponownie sięgnę po dobrą książkę, co też mi się zdarza.

Jestem również winien Państwu wyjaśnienie, dlaczego wyłączyłem w blogu opcję komentarza. Z dwóch powodów.
Po pierwsze – na pewno pojawiłyby się tu ze strony Państwa poważne komentarze merytoryczne i zapytania, w tym np. wyrażające różne wątpliwości i wymagające podjęcia przeze mnie dyskusji. Na to najzwyczajniej w świecie nie mam czasu, a pozostawianie ich bez odpowiedzi byłoby z mojej strony niegrzeczne.
Po drugie – zamieszczam tu teksty dotyczące historii, w tym historii Polski, co na pewno wzbudza emocje czytelników. Nie wszyscy są jednak mentalnie do takiej lektury przygotowani, a ja nie chciałbym „łopatologicznie” wyjaśniać spraw oczywistych. Przy okazji pragnę też uniknąć tzw. hejterstwa pod adresem autorów książek, czy nawet pod moim własnym. Po co się denerwować.
Proszę zatem o wyrozumiałość.

Na pewno bardzo pomocna jest dla Państwa dodatkowa strona blogu – pt. Katalog czytelni. Proszę tam zajrzeć (kto tego jeszcze nie uczynił) i przekonać się osobiście. W katalogu wyróżniłem czerwonym dopiskiem (aby rzucał się w oczy) pierwszy mój post na blogu, właśnie ten z dn. 3 sierpnia 2016 r. Oprócz omówienia pierwszej lektury (Gyorgy Spiro „Mesjasze”) znajdą w nim Państwo także garść informacji nt. piszącego te słowa.
Dziś nadmieniam, że wspomniane tam moje zainteresowania turystyką pieszą w Puszczy Kampinoskiej i Bieszczadach pozostają cały czas aktualne. W minionym 2016 roku przeszedłem się po Puszczy Kampinoskiej 33 razy (głównie w dni weekendowe; średni dzienny dystans 20,0 km), a w Bieszczadach odbyłem 21 całodziennych pieszych wypraw po minimum 15 km. Najdłuższa ubiegłoroczna górska wycieczka dn. 28 września – ze wsi Smerek przez Fereczatą, Okrąglik, Płaszę, Dziurkowiec i Riaba Skałę do Wetliny – liczyła prawie 30 km (dołączyłem zdjęcie mojej skromnej osoby wędrującej tamtego dnia tamtą właśnie trasą - aby zobaczyć, proszę przewinąć stronę w dół ).