czwartek, 30 kwietnia 2020

„Po co nam była ta wojna! Jak Wielka Brytania zdradziła Polskę i straciła imperium”. Autor: Peter Hitchens


Peter Hitchens „Po co nam była ta wojna! Jak Wielka Brytania zdradziła Polskę i straciła imperium”
Wydawnictwo Bellona, Warszawa 2019

Na wstępie konieczne ostrzeżenie – tytuł książki, a konkretnie jego drugie zdanie, to chwyt marketingowy polskiego wydawcy. Tytuł oryginału angielskiego brzmi bowiem: „ The Phoney Victory. The World War II Illusion”. O Polsce i jej zdradzeniu najwięcej przeczytamy w krótkim, kilkustronicowym interesującym wstępie do wydania polskiego, zatytułowanym „Jak Wielka Brytania zgubiła Polskę”, napisanym przez Piotra Zychowicza.

Esej historyczny Petera Hitchensa jest wkładem autora w dyskusję angielskich publicystów o przyczynach, przebiegu i następstwach II wojny światowej. Mister Peter Hitchens, podobnie jak u nas Pan Piotr Zychowicz, odważnie odbiega od utrwalonych tez historiografii mainstreamowej. W książce przedstawia poniżej wymienione własne poglądy, skutecznie starając się dowieść ich słuszności.

§  Wielka Brytania tylko formalnie przystąpiła do wojny w obronie Polski. Wojnę z Niemcami zaplanowała już bowiem wcześniej, a Polska miała być tylko wybuchu tej wojny katalizatorem. W istocie chodziło też o wystawienie Polski jako pierwszej na sztych uderzenia niemieckiego, no i oczywiście o zapobieżenie ew. porozumieniu polsko-niemieckiemu (możliwemu jeszcze w I kwartale 1939 r.).
§  Niesłuszne są oskarżenia brytyjskiej Labour Party pod adresem konserwatystów, jakoby ci drudzy, wyznając pacyfizm i realizując politykę appeasementu, nie przygotowali kraju do wojny. W rzeczywistości to bowiem labourzyści, jakkolwiek werbalnie potępiając faszyzm i Hitlera, na forum parlamentu długo sprzeciwiali się zwiększaniu wydatków na obronę oraz wprowadzeniu obowiązku powszechnej służby wojskowej.
§  Po klęsce Francji w 1940 r. Stany Zjednoczone obawiały się wycofania się Wielkiej Brytanii z wojny i rozpoczęły jej wspomaganie. Tym niemniej nie można mówić o równym partnerstwie obydwu państw. USA egoistycznie realizowały – kosztem uzależnienia Wielkiej Brytanii – politykę własnych interesów.
§  Obawy Brytyjczyków przed niemiecką inwazją w 1940 r. były bezpodstawne. Hitler planował ją tylko propagandowo, w istocie natomiast nie podjął przygotowań logistycznych w zakresie do tego niezbędnym.
§  Nieznany jest hipotetyczny przebieg II wojny światowej, gdyby 11 grudnia 1941 r. Niemcy nie wypowiedziały wojny Stanom Zjednoczonym. Ameryka została cztery dni wcześniej zaatakowana przez Japonię i niewykluczone, że w tej sytuacji w ogóle nie doszłoby do militarnego zaangażowania sił amerykańskich w Europie. Udział USA w wojnie europejskiej być może nadal ograniczałby się do wspierania materiałowego Wielkiej Brytanii i ZSRR.
§  W wojnie na morzu i w wojnie w powietrzu Brytyjczycy popełniali rażące błędy, skrzętnie tuszowane przez politycznych i wojskowych decydentów, a później przemilczane przez historyków. Tymczasem owe błędy skutkowały niepotrzebną śmiercią wielu dzielnych marynarzy i lotników.
§  Bombardowania tzw. strefowe niemieckich miast były nie tylko niehumanitarne, lecz też nie przyniosły oczekiwanych skutków militarnych. Powodowały zarazem niepotrzebne straty w brytyjskim sprzęcie i ludziach (zestrzelone samoloty, zabici lotnicy). Autor obszernie opiera się na uprzednio tu omówionej pracy Richarda Overy’ego pt. „Bombowce nad Europą 1939 – 1945”.
§  Powojenne wysiedlenia Niemców z terenów przyznanych Polsce, Czechosłowacji i ZSRR były prowadzone w sposób powodujący cierpienie i śmierć setek tysięcy osób wypędzonych z ich rodzinnych domostw.
§  Wielka Brytania tylko formalnie wyszła zwycięsko z II wojny światowej. W jej wyniku podupadła bowiem ekonomicznie, utraciła imperium, uzależniła się politycznie, gospodarczo i militarnie od Stanów Zjednoczonych. Z przedwojennego grona mocarstw spadła do powojennej drugiej ligi.

Reasumując, autor dostrzega i akcentuje cynizm politycznych decydentów (brytyjskich i amerykańskich), hipokrytycznie posługujących się humanistyczną frazeologią szlachetno-wolnościową. Nie oszczędza samego Winstona Churchilla, którego najwyraźniej nie darzy sympatią. W obawie przed posądzeniem o relatywizację zbrodni niemieckich kilkakrotnie podkreśla ich ogrom, w sposób wprawdzie dość ogólny, ale przekonywujący. Stanowczo jednak uważa, iż owe zbrodnie nie powinny były stanowić uzasadnienia alianckiego odwetu wg zasady odpłacania pięknym za nadobne.
Cóż, Mr. Peter Hitchens nie jest obywatelem państwa, którego mieszkańcy doświadczyli na sobie olbrzymich nazistowskich okrucieństw. I chyba tylko dlatego tak łatwo przychodzi mu publicznie „humanizować”.

PS
Na str. 255, w wierszu 3 od dołu, rok 1942 proszę poprawić na rok 1941. Autor pisze tam bowiem o nieudanym, grudniowym ataku Wehrmachtu na Moskwę.


niedziela, 19 kwietnia 2020

„Bombowce nad Europą 1939-1945”. Autor: Richard Overy


Richard Overy „Bombowce nad Europą 1939-1945”
Wydawnictwo Napoleon V, Oświęcim 2017

Tytuł książki i fotografia nocnego bombowca na okładce mogą sugerować powieść wojenno-sensacyjną lub łatwy w odbiorze esej historyczny. Informuję, iż tak nie jest. Czytamy monografię naukową napisaną (i przetłumaczoną) językiem naukowym, a przebrnięcie przez jej 750 stron (bez obszernej bibliografii i indeksu) zajęło mi ponad dwa miesiące. Oczywiście mógłbym ją przeczytać tylko w kilka dni, ale wtedy musiałbym nadać lekturze absolutny priorytet, kosztem innych codziennych czynności osobistych i zawodowych. Co w epoce jeszcze przedkoronawirusowej było mało realne.
Książkę tę proponuję więc jedynie największym miłośnikom historii, w tym historii drugiej wojny światowej. Polecam ją też osobom zawodowo i naukowo zajmującym się historią – znajdą w niej przydatną pozycję w bibliografii do prac magisterskich, doktorskich, czy nawet jeszcze bardziej ambitnych publikacji profesorskich.

O czym zatem przeczytamy?
Oczywiście, zgodnie z tytułem, o bombardowaniach lotniczych podczas drugiej wojny światowej. Autor wskazał ich dwa rodzaje: taktyczne i strategiczne. Bombardowania taktyczne to nic innego jak tylko wspomaganie wojsk lądowych walczących na froncie – bombardowanie sił i zaplecza logistyczno-transportowego przeciwnika, nawet jeśli one (ów przeciwnik i jego zaplecze) są usytuowane na gęsto zaludnionym obszarze zurbanizowanym. Takim więc pierwszym i na dużą skalę przeprowadzonym bombardowaniem taktycznym było zbombardowanie naszej Warszawy we wrześniu 1939 r., a następnie Rotterdamu w maju 1940 r.
Bombardowania strategiczne były zaś realizowane niezależnie od bieżących działań frontowych. Siły lotnicze miały generalnie osłabić potencjał nieprzyjaciela, niezależnie od tego, czy na jego obszarze istniała lub nie, linia frontu. Richard Overy podzielił je na celowe i powierzchniowe (strefowe). Bombardowania celowe miały zniszczyć konkretne obiekty militarne i przemysłowe, a powierzchniowe (strefowe) – zrównać z ziemią całe miasta i zabić jak najwięcej ich mieszkańców (w tym robotników wytwarzających materiał i sprzęt wojskowy). Przeczytamy tu m.in. o przebiegu i niszczycielskich skutkach strategicznego - powierzchniowego zbombardowania Hamburga (lipiec 1943) oraz Drezna (luty 1945).

Autor skrupulatnie wymienia i opisuje wszystkie bombardowania przeprowadzone przez lotnictwo alianckie oraz państw osi, każdorazowo określając szacunkowe liczby ofiar. Liczby te są znacznie niższe niż były podawane propagandowo przez strony bombardujące (chwalące się sukcesami) i strony bombardowane (sytuujące się w roli martyrologicznej), a które jeszcze i teraz są nieraz bezkrytycznie przytaczane w różnych publikacjach.

Książka, jak na pracę stricte naukową przystało, jest pełna danych liczbowych: o produkcji samolotów, broni przeciwlotniczej, o stratach stron bombardowanych (materialnych i ludnościowych) oraz bombardujących (strącone i uszkodzone samoloty, wyeliminowani członkowie załóg lotniczych), o rzeczywistym wpływie bombardowań na potencjał produkcyjno-wojenny i demograficzny. Autor kreśli również sylwetki polityków i wojskowych mających największy wpływ na przebieg wojny powietrznej. A także przedstawia naukowców (po obu stronach konfliktu) starających się wspomóc czy to skuteczność bombardowań, czy też obrony przeciwlotniczej.

Bardzo dużo miejsca autor poświęca omówieniu sposobów obrony przeciwlotniczej i radzenia sobie ze skutkami bombardowań. Wskazuje instytucje państwowe i samorządowe oraz lokalne społeczności cywilne (nieraz na szczeblu ulicy czy nawet jednego domu), powołane do organizacji i realizacji działań zapobiegawczych i ratunkowych.

Ciekawym tematem jest też – na ogół przemilczany w mniej naukowych publikacjach – tzw. friendly fire. Ofiarami bombardowań bywały bowiem często także społeczności państw okupowanych a uznawanych za sojusznicze. Doświadczyła tego przede wszystkim ludność Francji – poddawana „niechcący” najpierw bombardowaniom strategicznym celowym, ale często niecelnym, ukierunkowanym na stacjonujące tam siły niemieckie oraz na zakłady produkujące dla wojska, a następnie bombardowaniom taktycznym – podczas i po dokonaniu inwazji sił alianckich w Normandii w czerwcu 1944 r. („gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą”).
Po przeczytaniu temu poświęconego rozdziału IX odniosłem (chyba słuszne) wrażenie, że gdyby nas wyzwalały w latach 1944 i 1945 wojska angielskie i amerykańskie, to zostalibyśmy wcześniej straszliwie zrąbani przez ich bombowce i myśliwce bombardujące. Kto nie wierzy, niech się podczas lektury skupi na opisie przebiegu i skutków angielskich i amerykańskich bombardowań taktycznych na terenie Francji, Belgii i Holandii podczas alianckiej ofensywy na froncie zachodnim.
Armia Radziecka przyjmowała natomiast inną taktykę – uderzania przede wszystkim całą masą broni pancernej i piechoty, po silnym przygotowaniu artyleryjskim, z natury bardziej celnym i czyniącym mimo wszystko mniej niezamierzonych szkód. Natomiast masowych i prowadzonych na wielką skalę bombardowań taktycznych terenów głębszego zaplecza przeciwnika armia ta nie czyniła.
Powyższego porównania proszę przypadkiem nie wyrywać z kontekstu i nie przypisywać mi zadowolenia z faktu wkroczenia do Polski w roku 1944 Armii Czerwonej, a nie wojsk aliantów zachodnich.

Liczbę wszystkich cywilnych śmiertelnych ofiar bombardowań lotniczych w Europie w latach 1939-1945 pan Richard Overy określił na dochodzącą do 600 tysięcy osób.


piątek, 10 kwietnia 2020

„Opowieści o Polakach w USA. Ameryka.pl”. Autorka: Dorota Malesa


Z okazji Świąt Wielkiejnocy życzę Państwu przede wszystkim ZDROWIA. No bo czegóż innego możemy sobie życzyć w dobie pandemii…
Przy świątecznym stole często snujemy wiele refleksji, rozmawiamy o naszych bliższych i dalszych znajomych, nieraz mieszkających w odległych miejscach na świecie. W tym roku nie podzielimy się z nimi wielkanocnym jajeczkiem – ani oni do nas nie przyjadą, ani my ich nie odwiedzimy. Dziś proponuję książkę o rodakach, których los zagnał aż za Atlantyk.
W drugiej części piszę natomiast o moim koledze ze studiów. Naszła mnie bowiem taka „okołowielkanocna” refleksja, wywołana lekturą książki p. Malesy.

Dorota Malesa „Opowieści o Polakach w USA. Ameryka.pl”
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, Kraków 2019

Jest to też historia – jakkolwiek bardzo współczesna i pisana przez małe „h”. Autorka przedstawia amerykańskie dzieje wybranych 10-ciu Polaków/Polek, imigrantów w USA w pierwszym lub drugim pokoleniu. Opisuje środowiska w których oni/one teraz żyją – środowiska nie zawsze polonijne. Nie wszyscy legalnie tam przebywają, niektórych straszy widmo deportacji – nie posiadają nawet tzw. zielonej karty, nie mówiąc już o obywatelstwie USA. Pochodzą z różnych stron Polski i różne też mają wykształcenie – od tylko podstawowego po wyższe, uzyskane jeszcze na naszych krajowych uczelniach.
Dowiadujemy się też o przyczynach emigracji za ocean tych osób lub ich rodziców, o wyrażanej tęsknocie za krajem, o cyklicznych odwiedzinach Polski i wrażeniach z tym związanych.

Nie wszystkim bohaterom książki „się udało”. Faktem jest, że część z nich osiągnęła niemały, nawet jak na warunki amerykańskie, materialny sukces życiowy. Dzięki bardzo ciężkiej pracy – własnej, rodziców, współmałżonka. Inni jednak z dużym trudem utrzymują się na powierzchni amerykańskiej lower middle class. A są też i tacy, którym życie dało w dupę i którzy, marząc o powrocie do Polski, zbierają na bilet lotniczy do kraju. Niektórzy utracili zdrowie – bądź przez absolutny przypadek (wypadek samochodowy), bądź przez długoletni a nieodpowiedni tryb życia.

W większości są to dzisiejsi pięćdziesięciolatkowie oraz sześćdziesięciolatkowie. Poznając ich charaktery i kwalifikacje (te jeszcze nabyte w Polsce) trudno oprzeć się wrażeniu, iż niektórzy z nich większe kariery porobiliby w naszym kraju.

Tyle o samej książce. Myślę, że w pierwszej kolejności zainteresuje ona marzycieli emigracji za Atlantyk, jak też osoby mające tam rodzinę, przyjaciół, znajomych.
Przy okazji: na str. 264, mniej więcej w środkowym wierszu tej strony, proszę rok 1981 poprawić na 1982. Stan wojenny został bowiem wprowadzony dn. 13 grudnia 1981 r., a więc Emil mógł zostać internowany w marcu 1982, a nie 1981 roku.
***

Teraz nieco własnej refleksji. Sam emigrantem politycznym ani ekonomicznym nie byłem i być nim nie zamierzałem. Ale człowiek nie żyje w próżni, w czasach PRL bywałem nieraz w środowisku osób podatnych na stały wyjazd z kraju. W latach 70-tych i na początku lat 80-tych ub. wieku miałem bardzo dobrego kolegę – studenta i następnie absolwenta Uniwersytetu Warszawskiego, Mariana B., zwanego przez kumpli Alim lub Alkiem. W zasadzie kontakt z nim utrzymuję do dziś, telefonuje do mnie czasami (w zeszłym roku raz).
Wówczas łączyło nas głównie „ponadnormatywne” zainteresowanie płcią piękną – razem łaziliśmy „na podryw”. W poszukiwaniu kobiet życia szwendaliśmy się po warszawskich klubach studenckich i kawiarniach. Obaj byliśmy przystojnymi dwudziestoletnimi kawalerami.

Szkoda, że p. Dorota Malesa nie poznała życiorysu Alka. Powstałby może 11-ty rozdział jej książki, na pewno najciekawszy. Pozwolę sobie więc przedstawić jego biografię w dużym skrócie.

Ali, rocznik 1951 (mój rówieśnik), ukończył technikum ekonomiczne w Warszawie, później studiował przez dwa lata fizykę na Uniwersytecie Warszawskim, następnie z niej zrezygnował i podjął (od początku) studia ekonomiczne na uniwersytecie na kierunku cybernetyka ekonomiczna i informatyka. Tam, dzięki wspólnemu koledze poznaliśmy się, choć ja i ów wspólny kumpel byliśmy na studiach już o dwa lata wyżej.
Alek ukończył uczelnię z wyróżnieniem, został doktorantem na wydziale (rozpoczął tam pisanie pracy doktorskiej). Był naprawdę bardzo inteligentny, zdolny i pracowity.
W „Księdze jubileuszowej Wydziału Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego 1953-2003” Alek figuruje w wykazie absolwentów pod poz. 1133, na str. 192 (a ja pod poz. 1017, na str. 189).
Wybuch stanu wojennego dn. 13.12.1981 r. zastał go w Kanadzie, gdzie akurat bawił turystycznie u siostry. Propaganda zachodnia zrobiła swoje i Alek wybrał wolność. Dość szybko uzyskał prawo do legalnego pobytu, z czasem też kanadyjskie obywatelstwo (ale polskie również nadal posiada).

Zamieszkał w C. w środkowej Kanadzie, gdzie po odpowiednim kursie podjął pracę pośrednika w obrocie nieruchomościami w korporacji tym się zajmującej. Następnie przeszedł „na swoje” – wraz ze wspólnikiem założyli sklep futrzarski. Sklep ten bardzo szybko padł ofiarą napadu rabunkowego. I już po biznesie.
Ali przeniósł się wtedy do V. na zachodnim wybrzeżu i zatrudnił się w charakterze poławiacza owoców morza (już w czasie studiów był doskonałym pływakiem, zdaje się, że nawet akademickim mistrzem Polski). Przez kilkanaście lat (po kilka miesięcy w roku, tj. tyle, ile trwał sezon) głęboko nurkował w specjalnym kombinezonie z butlą tlenu na plecach, z dna morza wybierając przeróżne małże. Powoli tracił zdrowie, nie była to wszak robota dla już czterdziestolatka. Z czasem nabył kuter i chciał robić to samo, ale na własny rachunek. I znów pech w biznesie – podczas pierwszego rejsu został staranowany przez duży statek, omal nie stracił życia (za to zginął jego załogant). Stwierdzono utratę zdrowia, przysądzono mu dożywotnią rentę płatną przez winnego armatora. Głównie z niej się teraz utrzymuje (nie jest mała).

Alek nadal mieszka w V., posiada tam dom jednorodzinny wzniesiony w technologii, nomen omen, tzw. kanadyjskiej. Obecnie jego partnerką życiową jest pani A., też pochodząca z Polski (ślubu chyba nie mają).
W Polsce Ali pozostawił narzeczoną, zakochaną w nim R. W Kanadzie ożenił się z P. (również Polką tam przebywającą), która jednak szybko od niego odeszła. W jakiś czas po rozwodzie ożenił się po raz drugi – z M. (też emigrantką z Polski), ma z nią córkę, teraz już pełnoletnią. Rozstali się, choć formalnie chyba nie są rozwiedzeni. Pani M. wyjechała z dzieckiem do rodziny w C., a do Alka wprowadziła się pani A.
Hobby Alka to własny dalekomorski jacht, którym lubi pływać. Jak widać, morze cały czas go bardzo pociąga. Jednakowoż zdrowie mu już nie dopisuje – to wina długoletniego nurkowania, tego niegdysiejszego wypadku morskiego oraz … dwóch pierwszych cyfr numeru pesel.

Gdy z kolegą ze studiów rozmawiamy o naszym kanadyjskim przyjacielu, stwierdzamy, że chyba niewłaściwie postąpił nie powracając w 1981 r. do kraju. W politykę czynnie się nie angażował, więc internowanie czy relegowanie ze studiów doktoranckich na uniwersytecie by mu nie groziło. Miał już mieszkanie (duże 2 pk) w Warszawie na Żoliborzu. W Polsce z pewnością byłby teraz profesorem doktorem habilitowanym nauk ekonomicznych, autorem podręczników akademickich, brylowałby w stacjach telewizyjnych, zapraszany na rozmowy o polskiej i światowej gospodarce. Gościnnie wykładałby też zapewne za granicą. My z kumplem bylibyśmy dumni mając takiego przyjaciela, chwalilibyśmy się tą znajomością. Dużego apartamentu w Warszawie też by się dorobił, a gdyby chciał, to i domu jednorodzinnego (niekoniecznie w technologii kanadyjskiej).
I ożeniłby się z R. Bo to naprawdę, wierzcie mi, niezwykle atrakcyjna dziewczyna była.

PS.
Jak łatwo się domyśleć, litery R, P, M, A są pierwszymi literami imion kolejnych „kobiet życia” Alka, a litery C, V to z kolei pierwsze litery nazw miast kanadyjskich. Choć bowiem niniejszy tekst „nadaję” z dalekiej Warszawy, to jednak jest on także czytany przez naszych rodaków za Atlantykiem (wiem to ze statystyki czytelniczej bloga, do której mam dostęp jako autor), więc postanowiłem go nieco „zakodować”. W dobie Internetu świat to przecież globalna wioska.


środa, 1 kwietnia 2020

„Najsłynniejsze lesbijki świata”. Autorka: Elwira Watała


Tekst primaaprilisowy. Nie aby oszukać, ale żeby Państwa nieco zaszokować tą dzisiejszą propozycją lektury.
Ponadro zastrzegam, iż jest to tekst wyłącznie dla osób pełnoletnich.

Elwira Watała „Najsłynniejsze lesbijki świata”
Wydawnictwo Videograf SA, Chorzów 2017

Trochę się wahałem, czy pisać o tym na blogu noszącym nazwę czytelni książek historycznych. Ale to przecież też historia, choć głównie wąskiego wycinka ludzkiej obyczajowości (a zarazem nieobyczajności).
Autorka koncentruje się na życiorysach sławnych pań, które weszły do historii z metką orientacji lesbijskiej, całkowitej bądź biseksualnej. Oczywiście historii takiej nie naucza się w szkołach średnich, a i na uniwersytetach wspomina się ją tylko półgębkiem i raczej anegdotycznie. Elwira Watała oparła się na kilkudziesięciu publikacjach z historii powszechnej, historii literatury, historii kina, a także z seksuologii, które wymieniła w przypisach i w bibliografii. Często też cytaty z nich przytaczała w tekście książki. Jej opracowanie można określić jako pasjonujący esej historyczno-obyczajowy. Na miano literatury popularnonaukowej nie zasługuje, głównie z powodu używanych (raczej sporadycznie, ale jednak) wyrażeń wybitnie niecenzuralnych. Mnie nieprzeszkadzających. W 2014 r. Videograf wydał tę samą, dziś omawianą książkę p. Elwiry Watały, pod tytułem Krótka historia homoseksualizmu. Lesbijki” i tamten tytuł pozostaje równie adekwatny do treści. Obydwa wydania są identycznej treści, mają identycznie sformatowane teksty, różnią się tylko jakością papieru.

Na początku książki autorka przedstawia krótką charakterystykę miłości lesbijskiej, historię jej społecznego potępienia, wychodzenia z wiekowej konspiracji, a także zwięźle opisuje … erotyczne techniki lesbijskie (aby już nie było żadnych wątpliwości). Ale to tylko pierwsze 25 stron - na ogólną liczbę 264 stron, proszę się więc z góry do lektury nie uprzedzać.
A na wypadek gdyby to kogoś nie tylko nie zdegustowało, lecz przeciwnie – zafascynowało, to już nie zwięzłe ale wręcz szczegółowe opisy owych technik znajdzie w książce pt. „Radość seksu lesbijskiego” autorstwa Felice Newman (nazwa odważnego wydawnictwa to, nomen omen, Czarna Owca; rok wydania 2011). Za interesujące pod tym względem uważam też bogato ilustrowane opracowanie pt. „Kobiety kochają kobiety”, autorstwa Jamye Waxman, wydane w 2009 r. przez MUZĘ S.A.

Dalej już czytamy historie sławnych pań – lesbijek zdeklarowanych, bądź tylko mniej lub bardziej okazjonalnych. Przy czym autorka nadmienia, że kobieta może być lesbijką całkowicie, ale też tylko „tak trochę”, tzn. nie musi rezygnować z seksu również z płcią brzydką.
Poznajemy zatem życiorysy pań – lesbijek znanych już w starożytności (w końcu ze starożytności wywodzi się nazwa tej inwersji seksualnej), następnie pochodzących z nowożytnych rodów królewskich, książęcych i arystokratycznych, wreszcie ze świata literatury i filmu. Łącznie tak opisanych kobiet jest kilkadziesiąt, ich życiorysy chwilami czyta się z wypiekami na twarzy. Osoby pamiętające owe damy z literatury i ekranu uzupełnią teraz swoją wiedzę o informacje z ich życia intymnego. Pań tych nie będę wymieniał, nazwiska części z nich czytelnik znajdzie już w spisie treści.

Poza dwiema paniami – tak tylko dla pobudzenia zaciekawienia Państwa (jeśli jeszcze nie nastąpiło, w co wątpię).

Postać pierwsza to, brrr!!!, Elżbieta Batory (1560-1614), krewna naszego króla Stefana Batorego. Sadystka taka, że największy nawet wielbiciel female domination (jak np. ja) uciekałby przed nią w panice gdzie pieprz rośnie. Pani ta czerpała bowiem satysfakcję seksualną z okrutnego zadawania śmierci podstępnie zwabionym lub porwanym kobietom. Na czym to polegało i jak się odbywało, czytamy w rozdziale nr 2.6. Zbrodni udowodniono jej kilkadziesiąt. Została skazana na śmierć przez zamurowanie żywcem, a jej służącymi - pomocnicami (niepochodzącymi już z tak wysokiego rodu) zajął się, też na mocy wyroku sądu, osobiście mistrz małodobry. Przy czym ów wyrok nakazywał mu raczej spowalnianie niż przyspieszanie katowskich czynności. Działo się to wszak w XVII wieku.

Druga postać, już nie brrr!!! lecz och!!!, to Marlena Dietrich (1901-1992), której filmowe nogi śniły mi się co noc we wczesnej młodości, choć Ona ode mnie o 50 lat starsza. Kończyła karierę artystyczną w okresie mojego dojrzewania. Przypominam sobie Jej roznegliżowaną postać na czarnobiałych fotografiach sprzedawanych w prywatnych sklepikach i na bazarach w latach 60-tych ub. wieku męskiej (głównie) dorastającej młodzieży. Autorka niby z Marleną Dietrich nie sympatyzuje, ale najwięcej treści książki (całe ostatnie 50 stron) poświęca akurat tej gwieździe filmowej, wymieniając Jej wszystkich kochanków i kochanki, a także dość szczegółowo (z intymnościami) opisując Jej pożycie prywatne z mężczyznami i kobietami. Lektura ta, momentami obsceniczna, nie zmieniła jednak mojego zafascynowania boską Marleną. Nadal lubię Ją oglądać na You Tube i słuchać Jej przebojów. Np. „Lili Marleen”, czyż to nie cudowna piosenka?!
Czytając ostatnie 50 stron książki dostrzegłem – słabo ukryte między wierszami – erotyczne zafascynowanie autorki postacią boskiej Marleny. Równe (o ile nie większe) takiemuż mojemu. Ale nie jestem zazdrosny.

PS
Oczywiście zdaję sobie sprawę, iż dzisiejszym wpisem odbiegam od dotychczas prezentowanego formatu mojego blogu, ale proszę to potraktować incydentalnie. W końcu dziś jest Prima Aprilis. No i jakaś drobna rozrywka też się Państwu należy w przygnębiającej cały świat sytuacji. Zapomnijmy na moment o koronawirusie.