Poniższy tekst jest
ostatnim przed około miesięczną przerwą, która teraz nastąpi. W dniach 7-27
maja planuję przebywać w Bieszczadach, gdzie dostęp do Internetu będę miał
możliwy już tylko poprzez smartfon. Coś „historycznego” do czytania, na wypadek
„niewędrówkowej” pogody, oczywiście też ze sobą wezmę. A Szanownych
Czytelników proszę, aby w międzyczasie szperali w katalogu czytelni (zakładka na pasku
powyżej, tuż pod nazwą bloga), bardziej funkcjonalnym niż archiwum widoczne po
prawej stronie. Na pewno każdy coś interesującego dla siebie tam znajdzie.
***
Dziś natomiast będzie
o leninowskim i stalinowskim Kraju Rad - chyba we wszystkich
możliwych aspektach. Zarazem informuję, iż jestem już „na bieżąco” z publikacjami
książkowymi Piotra Zychowicza – wszystkie dotąd wydane opisałem w tej
czytelni. Panie Piotrze – czekamy na kolejną Pańską książkę.
Piotr Zychowicz
„Sowieci. Opowieści niepoprawne politycznie II”.
Dom Wydawniczy
REBIS Sp. z o.o., Poznań 2016.
Dwójka
rzymska dlatego widnieje w tytule książki, ponieważ pierwsze „opowieści
niepoprawne politycznie” pan Piotr Zychowicz napisał o Żydach (proszę sobie odnaleźć w katalogu tej
czytelni). Teraz natomiast przedstawia nam Związek Radziecki „w pigułce”.
Przeczytamy o polityce wewnętrznej i zagranicznej Lenina i Stalina,
o realiach ustrojowych Kraju Rad, w których przyszło żyć i umierać
(stanowczo przedwcześnie) milionom obywateli tego (i nie tylko tego) państwa.
Na
temat leninowskiego i stalinowskiego ZSRR ukazało się dużo wartościowych,
popularnonaukowych publikacji, względem których książka Piotra Zychowicza staje
się jakby pilotem - informującym o ich treści i zachęcającym do sięgnięcia
po tamte opracowania. W jej pierwszej bowiem części („Rozmowy o Sowietach”)
znajdujemy opublikowane wcześniej w prasie wywiady Piotra Zychowicza z autorami
– sowietologami, a każdy z tych wywiadów dotyczy odrębnego wycinka
radzieckiej rzeczywistości. Piotr Zychowicz rozmawiał z 22 polskimi
i zagranicznymi naukowcami oraz publicystami, specjalizującymi się w „tematyce
sowieckiej”, m.in. z Simonem Sebagiem Montefiore, Robertem
Service’em, Joergiem Baberowskim, Nikołajem Iwanowem, Pawłem Wieczorkiewiczem,
Krzysztofem Jasiewiczem i Markiem Sołoninem. Powyższych wymieniłem jedynie
przykładowo, nie chcąc przytaczać tu całej litanii nazwisk (pozostali są nie
mniej godni uwagi). Każdorazowo więc, czytając kilku- lub co najwyżej
kilkunastostronicowy pasjonujący tekst, otrzymujemy zarazem „pilotaż” do
obszernej publikacji autorstwa rozmówcy pana Piotra. 23-cią rozmowę
zamieszczoną w tej części książki autor przeprowadził już nie
z naukowcem czy publicystą, lecz z Olegiem Zakirowem, byłym oficerem
KGB, który na własną rękę docierał do prawdy o zbrodni katyńskiej.
Tyle
od strony jakby organizacyjnej. A merytorycznie? Przeczytamy o powszechnych
wynaturzeniach i zbrodniach systemu, który w swoim pierwotnie
doktrynalnym założeniu miał upodobnić ludzkie społeczeństwo do zbiorowości
mrówek w mrowisku lub pszczół w ulu. Skrajnie ograniczyć
indywidualizm jednostki, czyniąc z niej trybik w mechanizmie
społecznym państwa totalitarnego. Realizując powyższe, system był przez całe
lata przeraźliwie skuteczny, podporządkował sobie całość społeczeństwa,
wynaturzył ludzkie charaktery, eliminował niepokornych i … pokornych.
Kulę w łeb dostawali zarówno aktywni przeciwnicy ustroju (takich szybko
zabrakło), ludzie zupełnie przypadkowi (tych było najwięcej), jak i pretorianie
Lenina czy Stalina (także ci z najbliższego otoczenia wodzów). A nierozstrzelani
trafiali do łagrów, gdzie w większości umierali w warunkach
katorżniczej pracy, głodu, chłodu i braku elementarnej opieki medycznej.
Chyba źle napisałem. Przymiotnik „katorżniczy” kojarzy się ze zsyłką na Syberię
w Rosji jeszcze carskiej. Otóż owe carskie zesłania były – w porównaniu
z łagrami radzieckimi lat 1918-1956 – prawie pobytami w kurortach.
W łagrach
rodziły się także dzieci. Ich tragiczny los był … Nie, nie jestem w stanie
o tym pisać. Poświęcony temu wywiad z Anne Applebaum, autorką
„GUŁAG-u”, jest szczególnie wstrząsający. Zdaję sobie sprawę, że w warunkach
ekstremalnych (wojny, epidemie, klęski żywiołowe, etc.) cierpią także dzieci,
w tym niemowlęta. Ale żeby to sam system wytworzył takim maleństwom
warunki wegetacji na pograniczu życia i śmierci, cierpień, masowych
zgonów … Dość! Ku przestrodze i nigdy więcej!
Następne
części książki (II-V) to już teksty własne Piotra Zychowicza, zarówno
zamieszczone wcześniej w periodykach historycznych, jak i opublikowane
tu po raz pierwszy. Są to jego krótkie eseje historyczne, poświęcone tytułowym
Sowietom, jak również walce z nimi. Piotr Zychowicz przywołuje też często
inne publikacje, nie są to jednak już wywiady z ich autorami, jak w części I
książki, lecz cytowane pozycje źródłowe.
Tematyka
tych esejów jest wręcz pasjonująca. Kilka z nich poświęcono tajnej wojnie
wywiadu polskiego z radzieckim, którą z kretesem przegraliśmy - co
zaowocowało niedostrzeżeniem w 1939 r. realnego niebezpieczeństwa przede
wszystkim ze strony ZSRR. Gdyby marszałek Śmigły-Rydz zdawał sobie z niego
sprawę, nie zaryzykowałby zbrojnej konfrontacji z Niemcami (autor za
podjęcie tej decyzji wini ministra Becka). Kilka innych esejów historycznych
p. Zychowicza dotyczy zagranicznych operacji wywiadu radzieckiego, też
zakończonych pełnym sukcesem.
Ale
przeczytamy również o czynach osób nieźle dających się we znaki
bolszewikom. Jak również o tym, jak bolszewicy mordowali się wzajemnie,
jak kaci stawali się ofiarami. To zdecydowanie najprzyjemniejsze fragmenty
książki. Wkroczymy też i w inne zakamarki historii, dowiemy się na
przykład, skąd się wzięła treść warszawskiej okupacyjnej piosenki. „Siekiera,
motyka, bimber, szklanka, w nocy nalot, w dzień łapanka”. Co znowu za
nalot, przecież było już po wrześniu 1939, a jeszcze przed sierpniem 1944.
Niemcy nie bombardowali okupowanego przez siebie miasta.
Reasumując,
również i ta, kolejna książka Piotra Zychowicza jest niezwykle ciekawa.
Przedstawia pasjonujące, wręcz sensacyjne tematy, jednocześnie umożliwiając –
poprzez wskazanie autorów i tytułów innych publikacji – pogłębienie wiedzy
w interesującym nas zakresie. Przykładowo – p. Zychowicz przywołuje
m.in. „Szepty” Orlando Figesa. Już się za nie biorę, wszak leżą od kilku
miesięcy na półce mojej biblioteki domowej i czekają na swoją kolej.
Dzięki lekturze „Sowietów” skracam im czas wyczekiwania.
***
No
dobrze, to były same superlatywy. A minusy?
Pan
Piotr Zychowicz stawia znak równości pomiędzy leninizmem i stalinizmem z jednej
strony, a ideologią komunizmu z drugiej. Pisze, że stalinizm był
prostą kontynuacją leninizmu, dowodząc to masowymi zbrodniami jednego i drugiego.
Dalej stwierdza, że owa zbrodniczość stanowi, par excellence, organiczną część systemu
komunizmu.
Tu
bym radził głęboko się zastanowić.
Liczne
zbrodnie popełniane przez bolszewików pod rządami Lenina wynikały z bezwzględnej
walki o zdobycie pełnej władzy i jej utrwalenie, o to, kto kogo.
Lenin dobrze wiedział, że w razie przegranej czeka go i jego
towarzyszy proces oraz stryczek. Terror przez niego wytworzony miał więc fizycznie
wyeliminować realnych wrogów, tj. „klasy posiadające” i większość kadr
poprzedniego ustroju, a także opozycję „po rewolucyjnej stronie”
(mienszewików, eserowców, anarchistów, itp.). I to mu się udało.
Natomiast
nigdzie nie czytałem, aby Lenin głosił, iż „w miarę rozwoju socjalizmu
walka klas zaostrza się”. To był „dorobek teoretyczny” towarzysza Stalina. Powołując
się na tę tezę, już niezagrożony przecież w niczym Stalin wszczął
w latach 30-tych XX wieku masowy terror, który pochłonął miliony osób
rozstrzelanych i zamęczonych w łagrach. Ja bym więc poszukał
wytłumaczenia tego zjawiska nie w samej istocie komunizmu, lecz w patologicznej
osobowości Stalina - złowrogiego jeźdźca Apokalipsy.
Twórcy
naukowego komunizmu, czyli Karol Marks i Fryderyk Engels, pisząc
o przyszłej „dyktaturze proletariatu” nie mieli przecież na myśli wyczynów
Jagody, Jeżowa i Berii. To chyba oczywiste. Obaj byli zrównoważonymi,
wykształconymi i dobrze sytuowanymi zachodnimi dżentelmenami.
Lenin
zmarł w 1924 r., a po jego śmierci stopniowo odsuwano od władzy
drugiego wodza rewolucji, Lwa Trockiego, aż w 1929 r. zmuszono go do
wyjazdu z ZSRR (a w 1940 r. ukatrupiono w Meksyku)..
Rozważmy jednak wariant historii alternatywnej. Czy inni niż Stalin ich
następcy, np. Bucharin i Rykow, gdyby rządzili w latach 30-tych,
też by urządzili swojemu krajowi i jego narodom ów „Wielki Terror”,
w identycznym lub choćby tylko zbliżonym wymiarze krwawej łaźni? Raczej na
pewno nie. To byli czołowi komunistyczni administratorzy i doktrynerzy,
ale jednak nie kliniczni psychopaci. Z biegiem lat przeistoczyliby się
w leniwe „tłuste koty”, które następnie zastąpiłby (może nawet bez rozlewu
krwi) jakiś radziecki Bonaparte. Mógłby nim zostać np. marszałek
Tuchaczewski. Wg wzoru wygaszenia wielkiej rewolucji francuskiej.
Nie
doszłoby tam też wtedy do faktycznej restauracji systemu feudalizmu, czyli praktycznie
pańszczyźnianej pracy w kołchozach, ani do powrotu systemu niewolnictwa - na
niewolniczej pracy łagierników opierał się bowiem w znacznej mierze proces
industrializacji ZSRR. Bynajmniej nie jestem zwolennikiem komunizmu, ale –
orientując się co nieco w jego założeniach ideowych – gwoli elementarnej sprawiedliwości
stwierdzam, że radziecka praktyka pańszczyzny w kołchozach
i niewolnictwa w łagrach nie miały nic wspólnego z teoretycznymi
podstawami tego ustroju, wypracowanymi przecież w zachodniej Europie
i w cywilizowanych czasach XIX wieku.
Nawet
ten faktycznie istniejący, leninowsko-stalinowski, radziecki komunizm podlegał pewnej
ewolucji. Już Stalin pogonił różnych piewców wolnej miłości, wspólnych żon i obligatoryjnego
wychowywania dzieci w systemie kolektywnym (poczynając od żłobka). W latach
30-tych uczynił radziecką rodzinę podstawową komórką społeczną, chociaż z nadrzędnością
podporządkowania jej systemowi (w tym politycznej inwigilacji sięgającej
łoża małżeńskiego). W ZSRR zakazano też wtedy aborcji
i homoseksualizmu, bardzo podrożały rozwody. Zawarciu małżeństwa nadano
uroczystą oprawę, choć oczywiście cywilną. Nie była to już tylko formalna
rejestracja w urzędzie, jak w latach 20-tych. Bywało, że Stalin nawet
piętnował zdrady małżeńskie swoich paladynów (akurat wtedy, gdy potrzebował
jakiegoś pretekstu).
Po
Stalinie rządził Chruszczow, później Breżniew, aż wreszcie nastał Gorbaczow
(Andropow i Czernienko nie zdążyli stworzyć własnych epok). Każdy z nich
dokonywał pewnej liberalizacji społecznej i ekonomicznej. W końcu
system sam się uznał za niewydolny i popełnił kontrolowane samobójstwo. A przecież
byłoby to niemożliwe, gdyby u steru władzy przez cały ten czas pozostawał
jakiś kolejny Stalin-bis.
Czyli
wytłumaczeniem ogromu zbrodni komunistycznych jest, moim zdaniem, nie
komunistyczna ideologia jako taka, lecz złowrogi fenomen Józefa Stalina. Natomiast
oczywiste zło ustroju polega na jego „księżycowej” ekonomii, urzędowym ateizmie,
totalitaryzmie ogarniającym całość życia publicznego, oraz systemie permanentnej
dyktatury partyjnej kliki, mieniącej się reprezentantem całej partii
i większości społeczeństwa. Ale ludobójstwa, jako stałego elementu, już bym
komunizmowi nie przypisywał. Po prostu – trafił się w historii Rosji
złowrogi Józef Dżugaszwili. I już. Nie pierwszy to zresztą psychopatyczny
i krwawy tyran w historii tego państwa.
Za
proste? No to trochę analogii. Spójrzmy na drugiego jeźdźca Apokalipsy tamtych
„ciekawych” czasów. Równolegle i równie złowrogim fenomenem okazał się przecież
Adolf Hitler. Jeśli eksterminował mniej milionów ludzi niż Stalin, to tylko
dlatego, że krócej rządził i nie zdążył. Ale czy bez Hitlera niemieccy faszyści,
w tym najbardziej nawet zagorzali antysemici, poważyliby się na dokonanie Holokaustu
- wymordowanie w sposób „przemysłowy” kilku milionów niewinnych ludzi,
łącznie z kobietami w ciąży i niemowlętami? Moim zdaniem – nie. Nawet
gdyby rządzili dyktatorsko. To już wyłącznie sprawił zły geniusz Adolfa
Hitlera. Gdyby partią nazistowską kierowali bracia Strasserowie lub Ernst Roehm,
historia Niemiec i całej Europy potoczyłaby się zapewne inaczej. Niemiecki
nazizm - abstrahując od jego niewątpliwych i masowych zbrodni ludobójstwa
- m.in. jednak dlatego urzędowo uznano (słusznie !) za system zbrodniczy
i ludobójczy, ponieważ historycznie nie miał okazji rozwinąć się w innym
wariancie niż hitleryzm.
A komunizm
- miał możliwości ewolucji. Era Lenina-Stalina zakończyła się na XX Zjeździe KPZR w 1956 r.
Można (na różnych poziomach znajomości, bądź nieznajomości, historii)
dyskutować o tym „długo i namiętnie”, ale nikt mi nie powie (także
pan Piotr Zychowicz), że ZSRR i PRL, poczynając od 1956 r. były
takimi samymi państwami, co przed 1956 r. Tymi samymi – oczywiście tak. Ale już
nie takimi samymi. A kolejne dziesięciolecia przynosiły im kolejne wewnątrzsystemowe
zmiany.
Z tzw. ostrożności
procesowej: ja w najmniejszej nawet mierze nie jestem adwokatem komunizmu
ani nazizmu !!!
Potępiam te systemy jako niedemokratyczne, przynoszące swoim przeciwnikom urzędowe
prześladowanie, a swoich zwolenników kreujące drogą propagandowego prania
mózgów. Stwierdzam jednak, iż owe systemy przeistoczyły się - odpowiednio w zbrodniczy
stalinizm i zbrodniczy hitleryzm - tylko w wyniku wkroczenia na scenę
historii Józefa Stalina i Adolfa Hitlera. Z biegiem lat w różnych
częściach świata pojawiali się też mniejsi i więksi naśladowcy ich ludobójczych
metod, zarówno po lewej, jak i po prawej stronie sceny politycznej
(Albania, Chiny, Korea Płn., Uganda, Republika Środkowoafrykańska, Libia,
Irak). Było to prostą konsekwencją obejmowania dyktatorskiej władzy w tamtych
państwach przez kolejnych charyzmatycznych psychopatów.
Winą
za okrucieństwa i szaleństwa Kaliguli czy Iwana Groźnego przywykło się
obarczać ich samych, a nie zwalać na systemy niewolnictwa czy feudalizmu,
które ich wyniosły do władzy i pozwoliły zbrodniczo funkcjonować.