wtorek, 30 października 2018

„Wobec nadchodzącej drugiej wojny światowej”. Autor: Władysław Studnicki


Władysław Studnicki „Wobec nadchodzącej drugiej wojny światowej”
Wprowadzenie i opracowanie redakcyjne: Jan Sadkiewicz.. Zakończenie: Piotr Zychowicz
Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac Naukowych UNIVERSITAS, Kraków 2018
(Na podstawie wydania z 1939 r., z uwspółcześnieniem pisowni i dodaniem przypisów)

Władysław Studnicki-Gizbert (1867-1953) to swego czasu bardzo znany polityk i publicysta, propagator oparcia polskich starań niepodległościowych o Niemcy, sam siebie określający mianem germanofila. Członek Tymczasowej Rady Stanu w Królestwie Polskim powołanym dn. 5 listopada 1916 r. na mocy proklamacji cesarzy niemieckiego i austriackiego, do której to wydania osobiście się przyczynił. Wielki polski patriota. Przez całe życie zwolennik ścisłego sojuszu polsko-niemieckiego (niestety także w latach II wojny światowej, gdy już stało się to nierealne). Krytycznie nastawiony względem mniejszości żydowskiej w Polsce i światowej diaspory Żydów. Więcej informacji o Władysławie Studnickim znajdą Państwo w obszernym i ciekawym wprowadzeniu pt. „Kasandra polska” autorstwa Jana Sadkiewicza, oraz równie interesującym tekście podsumowującym pt. „Jak Władysław Studnicki próbował uratować Polskę przed klęską”, napisanym przez Piotra Zychowicza. Właśnie od ich artykułów proponuję rozpocząć lekturę. Potem zaglądanie do encyklopedii okaże się już zbędne.

Książkę, o której dzisiaj piszę, dopiero teraz pozwala się przeczytać Polakom. W czerwcu 1939 r. jej cały nakład, dokonany własnym sumptem autora i dopiero co wydrukowany, skonfiskowała polska policja. Profilaktycznie. We wcześniejszych publikacjach oraz licznych wypowiedziach publicznych i prywatnych Władysław Studnicki ostrzegał bowiem przed wchodzeniem Polski w koalicję antyniemiecką. W maju 1939 r. napisał „Memoriał w sprawie sytuacji politycznej”, którego kilkadziesiąt egzemplarzy rozesłał do ministrów i najwyższych rangą wojskowych (w tym do marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza). Apel ten został oficjalnie zignorowany, a po cichu nakazano konfiskatę nakładu przygotowywanej książki Studnickiego, w której powtarzał tezy i argumenty memoriału. Tylko przeszłość polityczna i zasługi dla odzyskania niepodległości zapobiegły osadzeniu Studnickiego w obozie w Berezie Kartuskiej (czego natomiast nie uniknął jego zwolennik i w pewnym sensie uczeń, Stanisław Cat-Mackiewicz).

Trudno dziś się czyta książki Grzegorza Górskiego, Roberta Michulca, śp. Pawła Wieczorkiewicza, Piotra Zychowicza, traktujące o polskich przygotowaniach do Września 1939. Autorzy nie pozostawiają na tych przygotowaniach suchej nitki. Wskazują też na jak najbardziej realne aż do wiosny 1939 r. rozwiązania alternatywne polskiej polityki zagranicznej, dzięki którym uniknęlibyśmy hekatomby wojny, dwóch okupacji i ich następstw. Dlatego dziś trudno się czyta takie publikacje, ponieważ nie sposób przecież wymazać z pamięci niemieckich zbrodni i ludobójstwa.
Historia Polski, Europy a nawet Świata mogłaby potoczyć się jednak odmiennie, gdybyśmy w 1939 r. inaczej ustawili zwrotnice polskiej polityki zagranicznej. Adolf Hitler był politycznym hazardzistą i oportunistą. Dostosowywał swoje ryzykowne plany do zmieniających się uwarunkowań politycznych. Wściekł się po otrzymaniu wiadomości o antyniemieckim porozumieniu polsko-brytyjskim z marca-kwietnia 1939 r. Odpowiedział na to sierpniowym układem Ribbentrop-Mołotow, który jeszcze na przełomie lat 1938/1939 nawet jemu wydawał się nie do pomyślenia. W innych uwarunkowaniach politycznych niż te, które zaistniały latem 1939 r., Hitler mógłby swoje zbrodnicze plany realizować inaczej i gdzie indziej !!!
Te trzy wykrzykniki (dla zaakcentowania wyrazów „gdzie indziej”) postawiłem gwoli porównania polskiego „bilansu otwarcia” (ekonomicznego, terytorialnego, demograficznego) z wieczora 31 sierpnia 1939 r. z takimż „bilansem zamknięcia” o poranku 9 maja 1945 r. Niestety, postępowanie zgodne z racją stanu wymaga nieraz politycznego egoizmu. Anglicy mają to we krwi. Polacy – bynajmniej.
Mądry Polak po szkodzie? Ależ skąd! Prawda o bezsensie polskiej dyplomacji w miesiącach poprzedzających wybuch wojny nawet i dziś z trudem się przebija do świadomości publicznej. Pozwolę sobie więc zacytować (z pamięci) Jana Kochanowskiego: „Mądr Polak po szkodzie? A jeśli prawda i z tego nas zbodzie, nową przypowieść Polak sobie kupi. Że i przed szkodą, i po szkodzie, głupi.”.

Byli jednak Polacy mądrzy i przed tą olbrzymią polską szkodą. Jej zaistnienie zadziwiająco trafnie przewidział m.in. właśnie Władysław Studnicki. Przejdźmy zatem do pobieżnego, bardzo fragmentarycznego zasygnalizowania treści jego książki - co powinno już nie tyle zachęcić, co wręcz zmusić Państwa do sięgnięcia po nią.

W rozdziale I („Przedmiot sporu. Walka o podział świata”) Studnicki akcentuje silne żądania niemieckie zwrotu licznych kolonii utraconych po I wojnie światowej, a także rozczarowanie Włoch z powodu nieuwzględnienia ich postulatów kolonialnych, pomimo przynależności Włoch do obozu zwycięzców I wojny światowej. Wobec zdecydowanego oporu Anglii i Francji przewiduje konflikt zbrojny. III Rzesza Hitlera i Włochy Mussoliniego są bowiem zdeterminowane pozyskać tereny ekspansji kolonialnej, dające im nowe miejsca osiedlenia oraz stanowiące tanie źródła zaopatrzenia w potrzebne surowce. Czytając o koloniach proszę postarać się myśleć niewspółcześnie, raczej kategoriami lat 30-tych ub. wieku. O posiadaniu kolonii marzyli wtedy również dość powszechnie Polacy. Termin „kolonializm” nie miał wówczas wydźwięku pejoratywnego. Na moment zapomnijmy o powojennych ruchach wyzwoleńczych w Afryce i Azji (inspirowanych i finansowanych głównie przez ZSRR i Chiny).

W rozdziale II („Żydzi a wojna”) autor usiłuje dowieść, że nacją prącą do wojny z Niemcami są amerykańscy, angielscy i francuscy Żydzi, pragnący się zemścić za prześladowanie ich rodaków w III Rzeszy, usankcjonowane niemieckim antysemickim ustawodawstwem. Żydzi ci są bogaci i wpływowi, a dzięki posiadaniu banków i dysponowaniu środkami masowego przekazu mogą, wg Studnickiego, sterować rządami oraz opinią publiczną.

W rozdziale III („A jednak szkoda Francji”) czytamy o coraz to słabnącej Francji, jej zapaści demograficznej, o jej wybitnie defensywnej strategii wojny z Niemcami (linia Maginota), a także o marzeniu o antyniemieckim sojuszu z ZSRR. Autor podkreśla też słabość przemysłu francuskiego w porównaniu z niemieckim, oraz pacyfistyczne nastawienie większości opinii publicznej niemającej ochoty wojować o daleki Gdańsk.

Rozdział IV („Gra Wielkiej Brytanii”) przedstawia faktyczne interesy Wielkiej Brytanii i dostosowaną do nich politykę brytyjską, w tym wobec Polski na przestrzeni lat (poczynając od czasów przedrozbiorowych). Anglicy zdają się widzieć Polskę tylko w granicach Królestwa Kongresowego i Galicji zachodniej. Tereny na wschód od Bugu i Sanu uznawali za rosyjskie (linia Curzona). Do roku 1939 raczej ze zrozumieniem podchodzili też do niemieckich pretensji terytorialnych wobec Polski, przez Hitlera ograniczonych do odzyskania Gdańska i realizacji eksterytorialnego połączenia komunikacyjnego Rzeszy z Prusami Wschodnimi.
To skąd się w takim razie wzięła angielska deklaracja ws. gwarancji dla Polski – przez nasz rząd przyjęta i po tygodniu oficjalnie odwzajemniona ?
Oddajmy tu głos Władysławowi Studnickiemu, cyt. str. 121-124:
Ten rzekomy nowy zwrot w polityce Wielkiej Brytanii, będący pozornym zaprzeczeniem całej jej polityki względem Polski, jest wywołany pragnieniem ściągnięcia na Polskę sił militarnych Niemiec na początku wojny, gdy Anglia jeszcze nie będzie miała wojska. Anglia uchwaliła zaciąg przymusowy ledwie 27 kwietnia 1939 roku. Wyćwiczenie żołnierzy wymaga minimum 6 miesięcy. (…) Ponieważ obecnie zarysowuje się na horyzoncie wojna państw Osi z Wielką Brytanią – deklaracja ta może wciągnąć Polskę do wojny, gdyż Polska będzie uważana za sprzymierzeńca Wielkiej Brytanii. (…) Może to mieć dla Polski opłakane konsekwencje. Przy wojnie na dwa fronty usiłuje się zlikwidować słabszego przeciwnika, a tym słabszym jest Polska i wojna światowa może się rozpocząć wojną polsko-niemiecką. O ile dojdzie do skutku przymierze polsko-angielskie, to w razie wojny państw Osi z państwami zachodnimi Polska zostanie napadnięta przez Niemcy, które na zachodzie wobec walki pozycyjnej (linie Maginota i Siegfrieda) nie potrzebują rzucać gros swych sił na granicę francuską i rzucą je na Polskę, gdzie możliwa jest tylko wojna ruchoma, dążąca do szybkiego rozstrzygnięcia. (…) Anglii nie możemy być nigdy pewni. (…) Największe jednak niebezpieczeństwo ze strony Anglii polega na tym, że pragnie udziału Rosji sowieckiej w koalicji. Czym jednak za ten udział może Rosji zapłacić? Tylko ziemiami polskimi, tylko naszym wschodem, tj. województwami leżącymi za Bugiem i Sanem.”.
W zasadzie tym cytatem mógłbym zakończyć omawianie książki Władysława Studnickiego, napisanej (podkreślmy) w czerwcu roku 1939. Dla jej autora już wtedy wszystko było jasne.

W rozdziale V („Konsekwencje pomocy Rosji sowieckiej”) autor ukazuje agresywny i imperialny charakter polityki radzieckiej, podparty uwarunkowaniami ideologicznymi. Podaje niedawny przykład dywersji radzieckiej na przygranicznych terenach polskich. Opisuje umizgi Francji i Anglii wobec ZSRR, powtarzając, iż ceną za przymierze tych państw z ZSRR byłyby wschodnie tereny Rzeczypospolitej oraz państwa bałtyckie. No i znów nie sposób odmówić Studnickiemu niesamowitej wprost dalekowzroczności. Cyt., str. 138: „Za wierną służbę Francji, za dzisiejsze stanowisko wobec Sowietów, może generał Sikorski uzyskać naczelne dowództwo w Polsce podczas ewentualnej wojny. Co zaś do różnych ugrupowań politycznych w Polsce, to daje się zauważyć, że zapatrzeni w niebezpieczeństwo od zachodu, stają się niemal ślepi na niebezpieczeństwo ze wschodu.”.

Rozdział VI („Geniusz Włoch”) zawiera wiele ciepłych słów pod adresem Włoch i Włochów, ukazuje ich zamierzenia polityczne oraz siłę armii włoskiej, która w razie wybuchu wojny na pewno wesprze Niemcy. W rozdziale tym autora jednak na chwilę opuścił dar jasnowidzenia, gdy (na str. 150) napisał i podkreślił, że w razie wojny udział Hiszpanii po stronie państw Osi jest pewny.

Tytuł rozdziału VII („Znaczenie gospodarcze i siła Niemiec”) mówi już sam za siebie. Autor przedstawia obraz gospodarki niemieckiej oraz przekonuje o konieczności współpracy ekonomicznej Polski i Niemiec, obustronnie korzystnej. Podkreśla potencjał gospodarczy oraz siłę militarną III Rzeszy po przyłączeniu do niej Austrii, czeskich Sudetów, a następnie reszty Czech. Krytykuje powszechne w polskiej publicystyce lekceważenie Niemiec i ich siły, pisząc (na str. 175), iż może się to na nas zemścić, zwiększając prawdopodobieństwo wojny.

W ostatnim rozdziale VIII („Neutralność czy udział Polski w wojnie”) Władysław Studnicki omawia całokształt stosunków polsko-niemieckich poczynając od 1916 r. (proklamacji powstania Królestwa Polskiego), neguje agresywne zamiary III Rzeszy wobec Polski, gdy nasz kraj nie był jeszcze związany sojuszem z Wielką Brytanią. Sojusz ten faktycznie zaistniał dopiero dn. 6 kwietnia 1939 r., gdy Polska przekształciła gwarancje angielskie w gwarancje wzajemne. Opowiada się za ustępstwami wobec Niemiec w kwestii Gdańska i połączenia komunikacyjnego Rzeszy z jej wschodniopruską prowincją. Rozruchy antyniemieckie w Polsce przypisuje inspiracji komunistycznej (radzieckiej), żydowskiej i … angielskiej.
Ostatecznie Władysław Studnicki opowiada się za neutralnością Polski w nieuchronnie zbliżającej się wojnie. Pragnie i domaga się pilnego porozumienia z Niemcami na bazie niezwłocznego przekazania im gwarancji naszej neutralności w razie wybuchu wojny na zachodzie Europy. Ma to oddalić niebezpieczeństwo wojny polsko-niemieckiej. Korzyścią dla Niemiec będzie wtedy niedopuszczenie do udziału Związku Radzieckiego w działaniach militarnych, nawet gdyby doszło do zawarcia przezeń sojuszu z Anglią i Francją (Polska nie przepuściłaby wtedy wojsk ZSRR przez swoje terytorium). Zważywszy czas pisania tych słów (mamy już czerwiec 1939 r.!) Studnicki postuluje pilne zwrócenie się polskich władz do przyjaznych Polsce rządów Włoch, Japonii, Węgier i Rumunii o pośrednictwo dyplomatyczne.

W posłowiu do książki, zatytułowanym „Jak Władysław Studnicki próbował uratować Polskę przed klęską” Piotr Zychowicz ciekawie i szczegółowo opisuje rozpaczliwe starania Studnickiego, podejmowane w 1939 r. i adresowane do ekipy rządzącej Polską w celu jej przekonania o konieczności zejścia z antyniemieckiego kursu wytyczonego naszemu krajowi przez Anglię. Następnie, wobec bezskuteczności tych starań, Piotr Zychowicz gorzko potwierdza stuprocentową trafność przewidywań Studnickiego odnośnie rozwoju dalszych wydarzeń (przeze mnie tu tylko bardzo fragmentarycznie zacytowanych i oznaczonych czerwonym kolorem).


piątek, 19 października 2018

„Biografie odtajnione. Z archiwów literackich bezpieki”. Autorka: Joanna Siedlecka


Joanna Siedlecka „Biografie odtajnione. Z archiwów literackich bezpieki”
Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2015

Lektura to dosyć trudna emocjonalnie i osoby wrażliwe, mające swoich bogów na polskim literackim Olimpie, nie powinny po nią sięgać. Ale ja ani nie jestem specjalnie wrażliwy, ani nie czuję się powołany do oceny poezji i prozy (poza tą historyczną, o której pisuję na niniejszym blogu). Natomiast uważam, że osoby z tzw. świecznika mają ograniczone prawo do prywatności, zwłaszcza jeśli ich ostentacyjne zachowanie nie sprzyja skrywaniu intymności. Tak więc z dużym uznaniem przyjąłem książkę p. Joanny Siedleckiej, dzięki której można poznać od podszewki życie osób mających dziś swoje hasła w encyklopediach i leksykonach.
Ale tu będzie bez nazwisk. Osoby nimi zainteresowane oczywiście odnajdą je w książce. Wystarczy ją kupić lub pożyczyć.
Przeczytamy:
-    o sławnym poecie, jego problemach z byłą żoną, programowo będącą zwolenniczką wolnej miłości, i której udało się uwieść m.in. kochanka ich córki, którym był znany peerelowski pisarz; ów romans matki mógł stać się jednym z powodów samobójstwa dziewczyny,
-    o bardzo atrakcyjnej (fizycznie i intelektualnie) pani, która w latach 60. ub. wieku była uznanym krytykiem literackim i z której zdaniem liczyły się wydawnictwa książkowe oraz redakcje czasopism; następnie pani ta wyjechała za granicę, pragnąc kontynuować na Zachodzie karierę publicysty i historyka literatury, lecz jej się nie powiodło i tylko straciła tam zdrowie, a po powrocie do kraju żyła w biedzie i osamotnieniu,
-    o żonie słynnego reżysera teatralnego, mającej również własne ambicje artystyczne, co jednak nie przeszkodziło jej we wzięciu udziału w pospolitym włamaniu do willi bogatego kolekcjonera,
-    o słynnym reżyserze filmowym (do dziś oglądamy jego filmy w różnych programach TV) i jego wyreżyserowanych przez Służbę Bezpieczeństwa kontaktach z opozycją polityczną (rozdział mu poświęcony autorka zatytułowała „Rejs II”),
-    o znanym w drugiej połowie lat 50. i w latach 60. ub. wieku pisarzu, społecznym działaczu katolickim, pośle trzech kadencji na sejm PRL, prowadzącym niezwykle rozwiązłe życie homoseksualne,
-    o również sławnym w czasach PRL pisarzu, kandydacie do literackiej nagrody Nobla, też prowadzącym niezwykle rozwiązłe życie homoseksualne,
-    o zapomnianej dziś poetce, którą ks. Jan Twardowski pożegnał słowami „Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą”, jedynej postaci bez zmazy i skazy w tej książce; dla podniesienia poziomu ciekawości Państwa dodam, iż ta nieżyjąca już poetka to matka znanego profesora i babka jednego z aktualnych kandydatów na urząd prezydenta Warszawy (wybory samorządowe już pojutrze!); dopisek ex post: kandydat z wynikiem 3% zajął trzecie miejsce,
-    o znanej i poczytnej, nie tylko w czasach PRL, pisarce, która w swoich umoralniających książkach dla młodzieży dawała przekaz dydaktyczny sprzeczny z jej własnym sposobem na życie.
Wymienieni (w książce explicite z imienia i nazwiska) bohaterowie są otoczeni plejadą innych osób ze światka artystyczno-literackiego, już mających w nim ugruntowaną pozycję, albo dopiero usiłujących się weń na trwale dostać. Osoby te posiadają dziś swoje bogate dossier w katalogach IPN-u, z których p. Joanna Siedlecka korzystała i na podstawie których osoby te scharakteryzowała – również wymieniając je z imienia i nazwiska, dołączając także ich fotografie.

A tytułowa bezpieka, czyli Służba Bezpieczeństwa PRL ? Jest, jest, a jakże by inaczej. Autorka dość dokładnie opisuje działania SB na „odcinku literatury”, które realizował Departament III MSW i podległe mu wydziały SB w komendach wojewódzkich. Oficerowie SB, „zadaniując” swoich agentów, wykorzystywali naturalne skłonności i słabości osób rozpracowywanych, a bywało, iż je też pogłębiali, powodując frustrację i załamanie psychiczne. Natomiast swoim dobrym współpracownikom ułatwiali życie, pomagając w karierze zawodowej i w życiu prywatnym. Obie te „strony medalu” działalności SB autorka w miarę szczegółowo opisuje, a nawet dokumentuje. Wszystko to powoduje, iż świetne opracowanie p. Joanny Siedleckiej (będące w zasadzie esejem z historii literatury) czyta się również jak nieźle napisaną książkę sensacyjną.

Na zakończenie każdego wpisu nieraz coś pomarudzę. Także więc i tym razem.
Autorka w książce wymienia licznych literatów z epoki PRL, którzy jej i IPN-u zdaniem zbyt się „spoufalili” z reżimem słusznie minionym. M.in. wymienia (na str. 345 i 346) pisarza Zbigniewa Nienackiego, wspominając, chyba z premedytacją, tylko o jednej jego książce, w dodatku dla młodzieży, pt. „Pan samochodzik”. Nie zamierzam być tu adwokatem p. Zbigniewa Nienackiego, natomiast – niejako przy okazji – pragnę wymienić jego trzy inne (dla czytelników dorosłych) książki, mające trwałą pozycję w mojej bibliotece domowej. Zachęcam Państwa do ich przeczytania na równi z dziś polecaną książką p. Joanny Siedleckiej. Oto owe tytuły książek autorstwa zmarłego w 1994 r. Zbigniewa Nienackiego, aktualne dostępnych chyba już tylko w bibliotekach, antykwariatach i w co ambitniejszych (muszę siebie pochwalić) księgozbiorach domowych:
1.      „Dagome Iudex” (Tom 1: „Ja, Dago”. Tom 2: „Ja, Dago Piastun”. Tom 3: „Ja, Dago Władca”) – świetna trzytomowa powieść historyczna, traktująca o początkach państwa polskiego. Jeśli do tej lektury kiedyś powrócę, to na pewno bliżej opiszę ją na blogu.
2.      „Raz w roku w Skiroławkach” – dwutomowa, doskonała i z wielkim humorem napisana powieść społeczno-obyczajowa, będąca hitem wydawniczym roku 1983, w księgarniach do nabycia wtedy tylko spod lady. Czytając ją należy uważać, aby się nie zsikać ze śmiechu. Polecam wszystkim zestresowanym (czymkolwiek). Stres zniknie na pewno, daję na to gwarancję.
3.      „Wielki las” – pasjonująca książka obyczajowo-sensacyjna, świetnie napisana i trzymająca w napięciu nie mniejszym niż powieści Forsytha. Jej bohaterem jest czasowo odstawiony na boczny tor oficer Departamentu I MSW (czyli wywiadu tzw. cywilnego). Lecz wielkiej polityki w niej prawie nie ma, proszę się nie obawiać (książka ukazała się już pod koniec lat 80., u samego schyłku PRL).
Śp. Zbigniew Nienacki był autorem licznych książek, także wielu innych niż powyżej wymienione przez Joannę Siedlecką i przeze mnie. 

PS
W poprzednim wpisie na blogu obiecałem Państwu omówienie książki Władysława Studnickiego pt. „Wobec nadchodzącej drugiej wojny światowej”, wydanej w czerwcu 1939 r. i natychmiast zarekwirowanej przez polską policję (całego jej nakładu). Słowa dotrzymam. Następny mój wpis, którego proszę się spodziewać ok. 30 października, właśnie jej będzie dotyczył.



środa, 10 października 2018

„Armia Śmigłego. Czwarta w Europie – siódma na świecie”. Autor: Tymoteusz Pawłowski


Dziś o lekturze tzw. okolicznościowej. 79 lat temu zawaliła się w gruzy II Rzeczpospolita. W pierwszej dekadzie października 1939 r. było już bowiem „po wszystkim”. Duże środkowoeuropejskie państwo z uzasadnionymi mocarstwowymi ambicjami runęło niczym domek z kart.

Tymoteusz Pawłowski „Armia Śmigłego. Czwarta w Europie – siódma na świecie”
Wydawnictwo Bellona SA, Warszawa 2014

Książka jest przeznaczona głównie dla miłośników historii wojskowości, a i to dla tych zainteresowanych przede wszystkim sprawami materialnymi wojska: materialnymi w rozumieniu rzeczowym (uzbrojeniem i in. niezbędnym sprzętem) oraz tzw. materiałem ludzkim, żołnierskim (jego liczebnością, pochodzeniem społecznym i narodowym, wykształceniem cywilnym, wyszkoleniem wojskowym, posiadanym morale). Sporo jest w książce o doktrynie obronnej II Rzeczypospolitej. Natomiast rozczaruje się czytelnik oczekujący szerszego naświetlenia politycznych przygotowań do Września 1939, czy też samego przebiegu polskiej wojny obronnej w 1939 r.  Opracowanie jawi się również jako cenna pozycja bibliograficzna dla autorów innej literatury traktującej (m.in.) o potencjale militarnym państw wkraczających w II wojnę światową.

Dr Tymoteusz Pawłowski zajmuje się armią Polski przedwrześniowej zarówno en masse, jak i w rozbiciu na poszczególne rodzaje wojsk: od lotnictwa poczynając, a na kawalerii kończąc. Zaczyna od „bilansu otwarcia” w 1918 r., a następnie opisuje rozwój naszej armii w okresie międzywojennym, zaplanowany do 1942 r. i przerwany wybuchem wojny w 1939 r. Przedstawia i charakteryzuje posiadane uzbrojenie oraz jego bojową przydatność.
Już sam tytuł książki wskazuje na siłę przedwrześniowego Wojska Polskiego. Autor porównuje je z innymi ówczesnymi armiami państw europejskich i to porównanie bynajmniej nie wypada źle. Rozprawia się z poglądami wyrażanymi w czasie wojny i po niej, głównie na emigracji, że jakoby wszystko, co zrobiła w dziedzinie obronności sanacja, było niewłaściwe albo niewystarczające. Podobnie odnosi się do negatywnych opinii na ten temat, funkcjonujących przez długie lata w historiografii PRL.

Autor stawia też pewną tezę i jakby przeprowadza jej dowód. Gdyby najazd Niemiec na Polskę nastąpił 3 lata później, bylibyśmy w stanie skutecznie się obronić. A owa skuteczna obrona zniechęciłaby ZSRR do ataku na Polskę, jak również zachęciłaby Francję do przyjścia nam z rzeczywistą, wymierną odsieczą. Pogląd ten oceniam jako mocno dyskusyjny.

Ale zgadzam się z autorem, że w 1939 r. bynajmniej nie byliśmy słabi, i że gradacja zaprezentowana w tytule książki jest prawidłowa. Szkoda tylko, że osoba (również tytułowa) była tyleż dobrym żołnierzem, co wręcz fatalnym politykiem. Faktycznie rządzący Polską marszałek Edward Śmigły-Rydz pchnął bowiem kraj do wojny, która bynajmniej w 1939 r. nie musiała wybuchnąć, a już na pewno nie musiała się rozpocząć od ataku Niemiec na Polskę. Dał się omamić politykom angielskim (przede wszystkim) i francuskim, którzy w nawiązaniu sojuszu z Polską upatrzyli sobie dwa cele: główny i alternatywny. Tym głównym był dyplomatyczny „szach” obliczony na opamiętanie się Hitlera. Natomiast celem alternatywnym, w razie gdyby Hitler się nie przestraszył, było skierowanie uderzenia Niemiec w pierwszej kolejności na słabsze ogniwo tej nowej koalicji, czyli właśnie na Polskę.

Ktoś może zarzucić, iż tego typu sądy łatwo ferować ex post, po latach, mając już wiedzę historyczną. Otóż nie. I w 1939 r. byli w Polsce mądrzy ludzie, którzy prawidłowo oceniali grożące nam niebezpieczeństwo i usiłowali mu zapobiec. Skończyli w internowaniu (Stanisław Cat-Mackiewicz) i w grobie (płk Walery Sławek). W 1939 r. skonfiskowano cały nakład proroczej książki Władysława Studnickiego, którego ponure proroctwo już kilka miesięcy później się prawie w 100% spełniło. Niedawno ją kupiłem i przeczytałem. Władysław Studnicki „Wobec nadchodzącej drugiej wojny światowej”, Warszawa 1939. Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac Naukowych UNIVERSITAS, Kraków 2018. Niedługo tu o niej postaram się coś napisać. Ale już teraz ją Państwu gorąco polecam.

A poza tym – czy Śmigły, mający pod sobą również wywiad wojskowy, nie wiedział, co się dzieje za naszą wschodnią granicą? Przecież tam w latach 1937 i 1938 wymordowano i zesłano ponad sto czterdzieści tysięcy Polaków. Tylko za to, że byli Polakami (słynna „operacja polska” NKWD; proszę odnaleźć w katalogu opis książki Nikołaja Iwanowa). Marszałek Śmigły bezwzględnie powinien był zdawać sobie sprawę, że Stalin nie tylko czeka na okazję, żeby wbić nam nóż w plecy, ale wręcz taką okazję usiłuje sprokurować.

No i w rezultacie ta wspaniale się prezentująca oraz silna armia europejska (w 1939 r. czwarta w Europie) została lekkomyślnie zmarnowana. Osamotniona i przedwcześnie rzucona „na pożarcie” przez silniejszego przeciwnika, którego w dodatku wspomógł kolejny, nie mniej silny. W dalszych latach wojny, nie dysponując dużą i samodzielną siłą zbrojną, byliśmy dla naszych zachodnich aliantów już tylko ubogim krewnym, a z czasem staliśmy się wręcz ich kłopotliwym petentem.

Drugą moją refleksją, już nie tak ogólną, lecz ściśle związaną z argumentacją autora, jest: skoro było tak dobrze, to dlaczego okazało się tak źle. Jak już nadmieniłem, autor nie analizuje przebiegu działań wojennych we wrześniu 1939 r. Czyni to natomiast (m.in.) prof. Grzegorz Górski w niedawno tu proponowanej książce pt. „Wrzesień 1939. Nowe spojrzenie” (proszę odnaleźć w katalogu). Nawiasem mówiąc, prof. G. Górski podziela wiele poglądów dra T. Pawłowskiego nt. dobrej jakości Wojska Polskiego w 1939 r. i nie takiej znów wspaniałej kondycji Wehrmachtu jeszcze w tamtym czasie. Ale też prof. Górski nie zostawia suchej nitki na jakości dowodzenia Wojskiem Polskim przez marszałka Śmigłego i niektórych generałów. Wg jego opinii inne ustawienie strategiczne polskich armii oraz lepsze nimi dowodzenie przyniosłoby zupełnie inny przebieg wojny obronnej w 1939 r.

Teraz, jak niekiedy to czynię, jeszcze drobna korekta.
Na str. 14, w wierszach 7-10 od góry, czytamy, cyt. „Pieczę nad polityką obronną Rzeczypospolitej sprawował Marszałek Polski Józef Piłsudski. Do najważniejszych funkcji pełnionych przez Marszałka należały urzędy ministra spraw wojskowych oraz generalnego inspektora sił zbrojnych.”.
Autor ma tu niewątpliwie na myśli funkcje dające Piłsudskiemu bezpośredni nadzór nad Wojskiem Polskim. I to jest oczywiście prawda. Ale pisząc o (cyt. jeszcze raz) „najważniejszych funkcjach pełnionych przez Marszałka” w okresie pomajowym, należało, moim skromnym zdaniem, wymienić także urząd premiera rządu RP, jaki Józef Piłsudski sprawował w latach 1926-1928 i w 1930 r.
***
I już na zakończenie dwa dowcipy. Oczywiście przedwojenne i oczywiście wojskowe. Gdzieś tam przeze mnie zasłyszane lub przeczytane, tu (specjalnie dla Państwa) nieco epicko rozwinięte i ubarwione.
1.
Przedwojenne mundury wyjściowe polskich kawalerzystów i lotników niewiele się różniły. Po zmroku można je było łatwo pomylić. Elementem bardzo odróżniającym wygląd oficerów tych formacji była natomiast szabla – oficer kawalerii obowiązkowo musiał ją mieć przypiętą u boku, natomiast oficer lotnictwa w ogóle jej nie posiadał.
Warszawa. Noc. Podchmieleni oficerowie wychodzą z restauracji. Oddają honory jakiemuś generałowi, który również tam bawił i który teraz chce się popisać swoim wojskowym starszeństwem. Nie ma okularów (gdzieś je zapodział), ale dostrzega oficera kawalerii (tak mu się wydaje) i zatrzymuje go na ulicy.
- A czemóż to pan porucznik nie przy szabli, co !?
- Melduję posłusznie panie generale, że nie mam szabli.
- A dlaczegóż to pan porucznik jej nie ma, a? Zapomniał zabrać z knajpy? Czy może dał kelnerowi w zastaw?
- Melduję posłusznie panie generale, że mnie szabla jest niepotrzebna.
- Cooo !!!??? Ułan bez szabli !!!??? A niby to dlaczego panu porucznikowi szabla jest niepotrzebna, a? Mam wezwać żandarmerię, patrol oficerski ? Już oni zaraz nauczą pana ułana rozumu !
- Melduję posłusznie panie generale, że ja jestem lotnikiem a nie ułanem. A lotnikowi szabla jest tak samo potrzebna, jak ułanowi rozum.
Generał, w gruncie rzeczy „swój chłop”, przypomniał sobie brawurowe, nieraz straceńcze szarże kawaleryjskie z lat 1919 i 1920 i pokiwał ze zrozumieniem głową. W świetle latarni ulicznej dostrzegł już też, że prężący się przed nim na baczność młody oficer nosi mundur lotnika. Dał więc spokój porucznikowi pozwalając mu odejść.
2.
Lata trzydzieste. Manewry wojskowe na Wołyniu. Był zwyczaj, iż miejscowi ziemianie zapraszali kadrę oficerską na niedzielny obiad do siebie do dworu.
Takoż dzieje się i tym razem. Dziedzic z żoną i matką pełnią rolę gospodarzy, gośćmi są oficerowie stacjonującego w pobliżu pułku - od dowódcy do najmłodszego podporucznika (czyli wszyscy poza tymi, którym akurat wypadła służba dyżurna).
W zasadzie jest już po obiedzie. Podano kawę i słodkości deserowe. Wszyscy siedzą na odsłoniętej werandzie, jest przyjemne, ciepłe, letnie popołudnie, bezchmurne niebo.
Starsza pani patrzy do góry i obserwuje przelatujący wysoko nad dworem samolot wojskowy.
- O, o, o ! Aeroplana leci ! – mówi podekscytowana ze wschodnim zaśpiewem.
- Aeroplan, a nie „aeroplana”, szanowna pani dziedziczko – jakoś tak bezwiednie i spontanicznie, chyba bez złej woli, poprawia ją podporucznik.
Starsza pani spogląda na niego przeciągle i odpowiada:
- Może być, może być, że to leciał aeroplan a nie aeroplana. Ty młody – masz lepszy wzrok. Ja już stara i gorzej widzę. Płci nie dojrzałam.
Z tej dowcipnej riposty najgłośniej i najdłużej śmiał się oczywiście pan pułkownik. Gdy przestał, krótko i po cichu wycedził do swojego podwładnego, purysty językowego:
- Jutro z samego rana pan podporucznik się u mnie zamelduje !
Pan podporucznik, którym był powołany na ćwiczenia rezerwista, w cywilu mgr filologii polskiej i nauczyciel języka polskiego, już do końca wizyty się w ogóle nie odzywał, siedział pochmurny, osowiały. Przypomniał sobie bowiem, że na ostatniej odprawie oficerów pułku dowódca zapowiedział, iż niedługo będzie musiał któregoś z panów oficerów wyznaczyć do bezpośredniego dowodzenia żołnierzami (podpadniętymi przełożonym) zasypującymi polowe latryny, kopiącymi takowe nowe , oraz wywożącymi koński nawóz ze stajni.