środa, 25 kwietnia 2018

„Furie Hitlera. Niemki na froncie wschodnim”. Autorka: Wendy Lower


Wendy Lower „Furie Hitlera. Niemki na froncie wschodnim”
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2015

Pozostańmy dziś jeszcze przy tematyce Ostkrieg postrzeganej oczami współczesnych amerykańskich historyków. Poprzednio zaproponowałem Państwu dwa arcyciekawe opracowania popularnonaukowe prof. Stephena G. Fritza, dotyczące frontu wschodniego II wojny światowej. Dziś będzie z grubsza o tym samym, ale ze skoncentrowaniem się na … niemieckiej płci pięknej.

Wendy Lower, amerykańska pani profesor historii, przeprowadziła unikalne, kompleksowe badania nad udziałem Niemek w zbrodniach hitleryzmu, ze szczególnym uwzględnieniem Holokaustu oczywiście. Uprawdopodobniła to kilkoma znanymi życiorysami zbrodniarek, dowodząc iż były one reprezentatywnymi przedstawicielkami populacji niemieckich morderczyń, liczącej nie mniej niż kilka – kilkanaście tysięcy kobiet.

Autorka najpierw przedstawia samą wylęgarnię zła, czyli sytuację społeczno-polityczną w III Rzeszy, wraz z towarzyszącą jej atmosferą szowinizmu, wręcz histerii. Narodowy socjalizm stał się, bez przesady, w Niemczech religią panującą (podobnie jak komunizm w stalinowskim ZSRR), której nie wolno było nie wyznawać. I tak jak każda religia ma własne, podstawowe kanony wiary, tak i hitleryzm posiadał takowe. Głównym założeniem hitlerowskiej „wiary” był szaleńczy antysemityzm, skutkujący później, już podczas wojny, mordowaniem wszystkich Żydów wszędzie tam, gdzie tylko dotarł zwycięski (do czasu) żołnierz niemiecki.
W takiej atmosferze wychowywała się zdecydowana większość młodzieży niemieckiej – późniejszych, w latach wojny, dwudziestolatków i … pięknych dwudziestolatek. Indoktrynacja ze strony szkoły, środków masowego przekazu, hitlerowskich organizacji młodzieżowych, skutecznie przebijała tradycyjne wychowanie domowe i rodzinne (jeśli takie było). Młode Niemki naprawdę uwierzyły w wyższość rasy germańskiej, w innych widząc tylko podludzi, a nawet istoty przeznaczone do wytępienia. Masową i fizyczną likwidację Żydów potraktowały jako zło konieczne, jako coś w rodzaju ogólnoeuropejskiego zabiegu sanitarnego. Pozostawiły to oczywiście głównie mężczyznom, same w większości trzymając się na uboczu. Właśnie: w większości. Natomiast książka prof. Wendy Lower traktuje jednak o mniejszości – o tej części populacji młodych Niemek, które mniej lub bardziej aktywnie osobiście współuczestniczyły w organizacji i realizacji Holokaustu, jak też w innych zbrodniach hitleryzmu na Wschodzie.

Ale poza tym, były to jak najbardziej normalne kobiety. Ich zachowanie ani przed wojną, ani po niej, nie było patologiczne, nie wskazywało na jakąś wrodzoną psychopatię. Pracowały, prowadziły dom, rodziły i wychowywały dzieci, udzielały się w różnych organizacjach społecznych, charytatywnych nie wyłączając.
W czasie wojny natomiast potrafiły aktywnie (i ochotniczo !) uczestniczyć w zbiorowych egzekucjach. A także z własnej inicjatywy i osobiście, swoimi rękami, mordować żydowskie dzieci, w tym niemowlęta.
Bywały również morderczyniami zza biurka – typując (pod chwilową nieobecność męskich szefów, zajętych akurat czymś innym) ofiary przyszłych zbiorowych egzekucji na Białorusi, na Ukrainie i w Polsce.

Po wojnie same starały się przedstawić jako jej ofiary. Zaklęcie milcząc na temat własnych zbrodni, podkreślały piekło niemieckich kobiet – licznych ofiar alianckich bombardowań, morderstw i gwałtów ze strony radzieckich żołnierzy, prześladowań i wypędzeń z Polski i Czechosłowacji. Rzadko trafiały na salę sądową, a jeszcze rzadziej do więzienia. Sędziowie zachodnioniemieccy i austriaccy tendencyjnie nie chcieli dawać wiary nielicznym, ocalałym świadkom Holokaustu. Jedynie w byłej Niemieckiej Republice Demokratycznej się z takimi k… nie cackano – jedna z „bohaterek” książki, skazana tam na dożywocie, siedziała w więzieniu w latach 1961-1992 i wyszła na wolność chyba tylko dzięki upadkowi NRD i zjednoczeniu Niemiec. Wypuszczono ją ze względu na stan zdrowia, niepozwalający na dalsze odbywanie kary.
W tym kontekście pozwolę sobie zacytować pytanie i odpowiedź, postawione i udzieloną, przez autorkę w końcowych fragmentach książki (str. 204): „Co się z nimi stało [owymi zbrodniarkami, przyp. KR]? Krótka odpowiedź brzmi: większości morderstwo uszło bezkarnie.”.

Reasumując, naprawdę polecam tę interesującą książkę, traktującą wyłącznie o kobiecej aktywności w ludobójstwie (Holokaust) i w innych zbrodniach hitlerowskich. Zbyt bowiem często, rozmyślając o ludzkim wynaturzeniu i zezwierzęceniu, tak powszechnym w latach II wojny światowej, w wyobraźni widzimy jedynie męskich tego organizatorów i wykonawców.
A z tzw. ostrożności procesowej zapewniam też Szanowne Panie Feministki, iż – polecając tę lekturę – nie kieruje mną żaden antyfeminizm, mizoginizm czy coś podobnego „antydamskiego”. Osobiście kocham kobiety, i to nawet te dominujące. Erotic submission. Female domination, Panie Czytelniczki proszę teraz o uśmiech.

Ad rem. Już tak, przy okazji: na str. 195 w wierszu 11 od góry spostrzegam faktograficzną nieścisłość. Armia Czerwona wkroczyła do Lwowa nie (cyt.) „w marcu 1945 roku”, lecz już w 1944 r. Jeśli jednak w autorskim tekście nie ma błędu (w dacie), to po wyrazach „do Lwowa” powinien być postawiony przecinek – wówczas termin (cyt.) „w marcu 1945 roku” oznaczałby nie wejście Armii Czerwonej do Lwowa, lecz datę powrotu Frau Liesel Willhaus do jej domu w Niemczech.

No i na zakończenie taki damski „szubieniczny” dowcip z lat II wojny światowej. Autentyczny niemiecki kawał z czasów, gdy sporo Niemek, w obawie przed niszczącymi alianckimi bombardowaniami miast, wyjeżdżało na wschód Niemiec (potem w obliczu radzieckiej ofensywy uciekały z powrotem na zachód).
Rozmawiają dwie przyjaciółki, Greta i Inga.
- Greto, dlaczego ty wyjeżdżasz do Prus Wschodnich ? - pyta Inga. - Przecież tam mogą z czasem wejść Ruscy, a słyszałaś, co oni robią nam, kobietom.
- Wiem, Ingo. - odpowiada Greta. - Ale wolę mieć Ruska na brzuchu niż Angola albo Amerykańca nad głową.


niedziela, 15 kwietnia 2018

„Żołnierze Hitlera. Wehrmacht na polu walki”. Autor: Stephen G. Fritz


Ostatnio towarzyszyliśmy Wehrmachtowi na całym froncie wschodnim 1941-1945. Najpierw doszliśmy z nim aż pod Moskwę i na Kaukaz (ujrzeliśmy hitlerowską flagę na Elbrusie), by potem cofnąć się pod Budapeszt, Wiedeń, Pragę i Berlin. Traktuje o tym poprzednio tu omówiona książka Stephana G. Fritza.
Dziś natomiast dokładnie przyjrzymy się niemieckim żołnierzom – owej masie wykonawców woli Adolfa Hitlera. Otrzymamy ich obraz wojny, tj. poznamy, jak oni ją widzieli i przeżywali.

Stephen G. Fritz „Żołnierze Hitlera. Wehrmacht na polu walki”
Wydawnictwo RM, Warszawa 2013 (wydanie drugie)

Autor, amerykański historyk, przedstawia obraz drugiej wojny światowej (ze szczególnym uwzględnieniem frontu wschodniego !) widziany oczami żołnierzy Wehrmachtu. Czyni to na podstawie lektury ich osobistej korespondencji, do której dotarł. W ramach badań naukowych uzyskał bowiem dostęp do dużej liczby prywatnych listów napisanych z frontu przez żołnierzy. Także przez tych żołnierzy, którzy już później nie powrócili z wojny.

Można wyróżnić dwa aspekty treści tej książki. Pierwszym jest niewątpliwie analiza socjologiczno-psychologiczna niemieckiej populacji żołnierskiej. Autor opisuje skład socjalny żołnierzy Wehrmachtu, ich wiek, wykształcenie, wysoki stopień zainfekowania ideologią narodowosocjalistyczną i długo utrzymujące się przekonanie o słuszności prowadzonej przez Niemcy wojny. Podkreśla ich odwagę na polu bitwy, wzajemne koleżeństwo, przyjaźń, poświęcenie i braterstwo broni w okopach, traktowanie kompanii jak własnej rodziny. Żołnierze ci są na ogół szczerze oddani Hitlerowi, są mu wdzięczni za (cyt., str. 232) „redukcję bezrobocia, rozwinięcie opieki socjalnej, podjęcie działań na rzecz zrównania życiowego startu i awansu społecznego, (…) zapewnienie ludności Rzeszy względnego dobrobytu i świadczeń socjalnych, usunięcie barier klasowych i stworzenie społecznych więzi, troska o każdego Volksgenosse (…) oraz stworzenie możliwości nauki dla dzieci z niezamożnych rodzin.”.
Socjalista Hitler rzeczywiście takie reformy społeczne w III Rzeszy podjął, czym zapewnił sobie wdzięczność i oddanie elektoratu lewicowego, nieraz nawet tego głosującego wcześniej na partie socjaldemokratyczną i komunistyczną. A to, że narodowy socjalizm pociągnie za sobą również wykluczenie, dyskryminację, a z czasem i fizyczną eliminację całych grup narodowościowych i społecznych, jakoś umykało uwadze przeciętnych niemieckich zjadaczy chleba. Z czasem większość z nich się z tym pogodziła, a nawet zaakceptowała.

Drugim aspektem treści książki są trudy wojenne, bo to przecież głównie o nich frontowcy pisywali do rodzin i przyjaciół. Zarówno o samej walce, jak i o prozie życia w okopach. Brud, wszy, głód, olbrzymi mróz, upał, śnieg, deszcz, błoto, kurz (w zależności od miejsca i pory roku). Brak odpowiedniego ubrania, zużywający się i niesprawny zimą sprzęt, niedostatki amunicji. Widmo śmierci praktycznie w każdej chwili. Autor wszystko to bardzo plastycznie opisuje, dokumentując obszernymi cytatami z żołnierskich listów. Często kończy wzmianką, iż nadawca poległ ileś tam tygodni czy miesięcy później.

W książce nie zachowano klasycznej chronologii wydarzeń. Jej rozdziały (jest ich 10) nie odnoszą się do kolejnych lat wojny, lecz traktują o różnych obliczach żołnierskiego „bytu i świadomości”. Przeczytamy więc o bojowym szkoleniu przyszłych frontowców, o nieustannym psychicznym napięciu i widmie śmierci (towarzyszącym żołnierzom na pierwszej linii frontu), o radzieckich sojusznikach, którymi okazały się klimat i warunki terenowe, o wielkiej męskiej przyjaźni scementowanej trwaniem w jednym okopie, wreszcie o żołnierskich motywacjach. Te ostatnie zaczną kruszeć w zasadzie dopiero po kapitulacji, gdy ocalali z rzezi wojny landserzy poznają „Gorzką prawdę” i uświadomią sobie, że za sobą mają „Stracone lata” (to akurat tytuły rozdziałów 10 i 9). Wcześniej ich motywację dowództwo Wehrmachtu skutecznie podtrzymywało różnymi metodami – od szkolenia ideologicznego poczynając, a na karze śmierci za tchórzostwo i dezercję kończąc.

Również i tę książkę Stephana G. Fritza gorąco Państwu polecam, choć zaznaczam, iż nie jest to wojenne „czytadło” pochłaniane jednym tchem, co mógłby sugerować wstęp do dzisiejszego tekstu. Nie mamy do czynienia z tzw. literaturą pamiętnikarską, wspomnieniową, lekturze której zazwyczaj towarzyszą czytelnicze emocje. Autor, na podstawie doskonałej znajomości tego rozdziału historii drugiej wojny światowej (czego dowodzi poprzednio tu omówiona jego książka) oraz lektury licznych i zazwyczaj szczerych żołnierskich listów, stworzył bardzo ciekawe opracowanie popularnonaukowe. Czyta się je również z dużym zainteresowaniem.


niedziela, 8 kwietnia 2018

„Ostkrieg. Front wschodni: wojna na wyniszczenie”. Autor: Stephen G. Fritz


Stephen G. Fritz „Ostkrieg. Front wschodni: wojna na wyniszczenie”
Wydawnictwo Napoleon V, Oświęcim 2015

Mam przyjemność zaproponować dziś Państwu najlepsze (w mojej ocenie) opracowanie popularnonaukowe dotyczące wojny niemiecko-radzieckiej 1941-1945. Autor, amerykański historyk, wyczerpująco i przystępnie (proszę przymknąć oko na rzadkie i drobne niedostatki polskiego tłumaczenia) scharakteryzował ten najważniejszy teatr II wojny światowej, czyniąc to w kilku aspektach.

Najważniejsze są oczywiście działania wojenne, opisane dość plastycznie i udokumentowane mapkami na końcu książki. Radzę do nich zaglądać już podczas lektury, zwłaszcza gdy mało znamy geografię b. ZSRR i trochę się pogubimy w ruchach armii, korpusów i dywizji. Czytając o przebiegu wojny od połowy 1944 r. będzie nam oczywiście łatwiej - wtedy Ostkrieg przeniosła się już też na tereny dzisiejszej Polski.

Chyba niewiele przesadzę, gdy napiszę, iż autor zabawił się w psychoanalityka osoby Adolfa Hitlera. Postarał się dokładnie wytłumaczyć motywacje, którymi się tamten kierował, gdy podejmował decyzje polityczne oraz wojskowe (strategiczne i taktyczne). Hitler, mimo swojego wybuchowego temperamentu (nieraz tylko na pokaz) był w istocie chłodnym kalkulatorem, tyle że w swoich kalkulacjach uwzględniał … ryzyko na granicy hazardu. Jego najważniejsze decyzje bywały wypadkową ostatnich wydarzeń politycznych. Anglia i Francja nie chciały poprzeć jego antykominternowskiej polityki, a wręcz przeciwnie – po likwidacji Czechosłowacji przez Hitlera zaplanowały antyniemiecki sojusz z ZSRR. Polska też mu stanowczo odmówiła, politycznie i militarnie wiążąc się z państwami zachodnimi. W tej sytuacji Hitler, niemalże z dnia na dzień, zrewidował swoją dotychczasową politykę zagraniczną, dokonując w niej zwrotu o 180 stopni i w sierpniu 1939 r. sprzymierzając się z ZSRR.
Szczęście hazardzisty sprzyjało mu prawie do końca 1941 r. Jego interwencja w grudniu 1941 r. w znacznej mierze zapobiegła militarnej katastrofie Wehrmachtu po porażce pod Moskwą. Później Hitler już jednak popełniał błędy wojenne nie do naprawienia, a jego zamiary polityczne coraz bardziej traciły na realności. W przełomowym grudniu 1941 r. Hitler wypowiedział też wojnę Stanom Zjednoczonym, czym (jak słusznie zauważa prof. Andrzej Paczkowski) już nawet formalnie podpisał na siebie wyrok śmierci.
Tymczasem u Stalina w latach wojny ów proces „racjonalizacji” decyzji politycznych i militarnych przebiegał stopniowo akurat w odwrotnym, tj. prawidłowym kierunku. „Prawidłowym” oczywiście z punktu widzenia interesów ZSRR.

Bardzo ważna okazała się logistyka. Bez odpowiedniego uzbrojenia, sprzętu transportowego, materiałów pędnych, dostaw amunicji i żywności, prowadzenie kilkuletniej wojny byłoby niemożliwe. Autor i w tym aspekcie przedstawia wysiłki wojenne obu stron, ich ekonomikę wojenną. A to niezwykle ważny aspekt – przeczytamy więc o tysiącach czołgów, samolotów i armat, wyprodukowanych, zniszczonych i zużytych w walkach, a potem znów wyprodukowanych. Nie tylko o ich liczbach, ale też, jak się to w III Rzeszy i ZSRR odbywało, jakie problemy napotykało, i jak je rozwiązywano.

Najważniejszy był jednak oczywiście czynnik ludzki. W skali makro szalę wojny przeważyły nieprzebrane zasoby żołnierskie ZSRR, choć dysponowano nimi bardzo rozrzutnie. Natomiast Wehrmacht z czasem zaczął otrzymywać uzupełnienia niewystarczająco liczne i coraz gorsze jakościowo. W końcu doszło do mobilizacji tzw. Volksturmu, czyli panów, jak byśmy dziś powiedzieli, w wieku „18-” oraz „60+”. Niemieckie straty żołnierskie podczas II wojny światowej wyniosły łącznie 5,3 mln (licząc tylko w zabitych !!!), z czego na front wschodni przypadło 3,6 mln, tj. 68%. Armia Czerwona straciła w tym czasie nie mniej niż 11,5 mln zabitych żołnierzy. Powyższe dane zaczerpnąłem z omawianej tu książki (str. 443 i 444).

Wschodni teatr wojny nie był jedynym. Autor przedstawia też działania na innych frontach II wojny światowej, które miały wprawdzie tylko pośredni, ale jednak bardzo znaczący wpływ na przebieg zmagań niemiecko-radzieckich. Wygrana bitwa o Atlantyk umożliwiła udzielanie pomocy logistycznej ZSRR przez USA drogą morską. Lądowanie sił sprzymierzonych w Afryce (1942), we Włoszech (1943) i we Francji (1944) nie pozwoliło Niemcom na skierowanie na front wschodni dodatkowych dywizji. A faktyczny front powietrzny nad Niemcami nie tylko niszczył przemysł i miasta niemieckie (znacznie osłabiając potencjał wojenny III Rzeszy), ale też uniemożliwiał wysłanie do walki z lotnictwem ZSRR odpowiedniej liczby samolotów myśliwskich Luftwaffe.

No i na zakończenie o zbrodniczym aspekcie wojny Hitlera. Autor bardzo szczegółowo przedstawia przygotowanie, przebieg i rozmiary Holokaustu, wskazując też na bezdyskusyjną tu rolę Hitlera jako naczelnego architekta owego zbrodniczego przedsięwzięcia.
Poza tym obszernie pisze o generalnie zbrodniczym charakterze wojny na froncie wschodnim, zaplanowanym przez Hitlera jeszcze przed jej rozpoczęciem. Wojny z założenia totalnej, ukierunkowanej też na ludność cywilną, przewidzianą w znacznej części do zagłady w ramach przyszłej realizacji tzw. Generalplan Ost. I żołnierze Wehrmachtu, a nie tylko esesmani, właśnie taką wojnę „na wyniszczenie” podjęli. Paradoksalnie, w ostatnich miesiącach zmagań wojennych umocniło to nawet ich żołnierskie morale, gdyż Niemcy, wiedząc o własnych zbrodniach, słusznie spodziewali się radzieckiego odwetu, bronili się więc niezwykle zajadle. W końcu jednak nie uniknęli (ani oni, ani ich rodziny, zwłaszcza kobiety) okrutnej zemsty czerwonoarmistów, co również autor opisuje.

Reasumując, tę książkę gorąco polecam. Miłośnicy historii otrzymają dzięki niej kompleksowy (polityczny, militarny, ekonomiczny, demograficzny) obraz wojny na froncie wschodnim II wojny światowej, z uwzględnieniem także innych ważnych wydarzeń zachodzących w tym czasie.

Na zakończenie często coś marudzę.
Uważam, że autor zbyt po macoszemu potraktował sojuszników Niemiec na froncie wschodnim, tj. głównie Finów, Rumunów i Węgrów. A przecież zginęło ich tam odpowiednio (straty tylko żołnierskie, wg danych prof. Antoniego Czubińskiego) 82 tys., 300 tys. i 200 tys. Prof. Stephen G. Fritz mógł zatem nieco więcej napisać o udziale tych państw w wojnie. To w końcu też była i ich Ostkrieg.

PS 1
W dzisiejszym tekście przytoczyłem dane liczbowe dotyczące poległych żołnierzy niemieckich, radzieckich, fińskich, rumuńskich i węgierskich. Dla pełniejszego zobrazowania sytuacji powinienem więc jeszcze dodać, iż na frontach II wojny światowej padło też m.in.: 1,3 mln żołnierzy japońskich, 410 tys. żołnierzy jugosłowiańskich, 373 tys. żołnierzy brytyjskich, 320 tys. żołnierzy polskich, 292,1 tys. żołnierzy amerykańskich, 242 tys. żołnierzy włoskich, 213 tys. żołnierzy francuskich (za: Antoni Czubiński, „Historia drugiej wojny światowej 1939-1945”, Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., Poznań 2004; tabela 21 na str.  279).

Łączne straty sił zbrojnych państw Osi prof. Czubiński określił na 6,3 mln żołnierzy (w tym 4,1 mln żołnierzy niemieckich), a Aliantów na 18,8 mln żołnierzy (w tym 17 mln żołnierzy radzieckich), co jednak odbiega od szacunków podawanych przez prof. Fritza.

Natomiast ogólne straty ludnościowe (żołnierze i cywile) w latach II wojny światowej wyniosły, wg prof. Czubińskiego, po stronie alianckiej 47,6 mln osób (w tym ZSRR 27 mln osób, Chiny 10 mln osób, Polska 5,8 mln osób), a po stronie państw Osi 11,2 mln osób (w tym Niemcy 7,2 mln osób, Japonia 2,5 mln osób).

PS 2
No i na zakończenie stary (z czasów PRL) dowcip adekwatny do przedstawionej tematyki. Też Ostkrieg, tyle że na tajnym froncie.

Gestapo w końcu rozszyfrowało i złapało dwóch superszpiegów: Hansa Klossa (Stawka większa niż życie) i Maxa Stirlitza (Siedemnaście mgnień wiosny). Poddano ich okrutnemu, gestapowskiemu przesłuchaniu.

Kloss załamał się już podczas drugiego dnia śledztwa. Przyznał się do wszystkiego, wyjawił wszelkie tajemnice, podał znane mu nazwiska, adresy, kontakty, szyfry, itp.

Natomiast Stirlitz trzyma się twardo. Jak dotąd, nikogo ani niczego nie zdradził, pomimo iście bestialskiego traktowania w katowni Gestapo. Odprowadzony do celi po kolejnym przesłuchaniu, zmaltretowany padł na podłogę i szepcze do samego siebie:
- Cholera, zapomniałem ! Naprawdę zapomniałem ! Nie mogę sobie przypomnieć ! A przecież, jak sobie nic nie przypomnę, to mnie tu wkrótce zatłuką !!!