niedziela, 26 lutego 2017

„Na polskim szlaku. Wspomnienia z lat 1939-1947”. Autor: Klemens Rudnicki

Książka również z Muszkieterami w tle. Powodzenie ucieczki z niemieckiej niewoli w 1939 r. i pierwszych kroków w konspiracji autor zawdzięczał Stefanowi Witkowskiemu. Czego nie kryje, choć o działalności Witkowskiego wyraża się najpierw z niechętnym uznaniem, a później z dezaprobatą.

Klemens Rudnicki „Na polskim szlaku. Wspomnienia z lat 1939-1947”.
Wydawnictwo LTW, Łomianki 2016.

Klemens Rudnicki (1897-1992) to zawodowy wojskowy, uczestnik I wojny światowej i wojny polsko-bolszewickiej. Kampanię wrześniową rozpoczął będąc już w stopniu podpułkownika, na stanowisku dowódcy pułku ułanów. W 1941 r. awansowany na pułkownika, a w kwietniu 1945 r. – do stopnia generała brygady. Awans na generała dywizji otrzymał w 1990 r. (w wieku 93 lat) od prezydenta RP na uchodźstwie w uznaniu całokształtu wojennych zasług dla Polski i Polaków. Dwukrotnie odznaczony orderem Virtuti Militari.

Książka składa się z trzech części, z których tylko pierwsza (i zarazem główna) jest autorstwa Klemensa Rudnickiego. Zawiera bardzo szczegółowe opisy:
-    jego walk podczas wojny obronnej w 1939 r.,
-    uczestnictwa w organizowaniu konspiracji wojskowej jesienią 1939 r. i zimą 1939/1940,
-    aresztowania, śledztwa i długiego pobytu pod fałszywym nazwiskiem w radzieckich więzieniach, zakończonego skazaniem w czerwcu 1941 r. na 5 lat tzw. wolnej zsyłki (w radzieckiej praktyce oznaczało to uniewinnienie od postawionego mu zarzutu szpiegostwa),
-    codziennego życia na prowincji ZSRR i pracy w cegielni w charakterze niewykwalifikowanego robotnika,
-    a wreszcie współtworzenia przez niego Armii Polskiej w ZSRR i emigracji wraz z nią w 1942 r. do Iranu.

Dalsze swoje dzieje (do 1947 r.) autor prezentuje już bardzo skrótowo, a więc tak naprawdę książka dokładnie przedstawia tylko kilka pierwszych odcinków tytułowego polskiego szlaku. Ale za to w odniesieniu do lat 1939-1942 otrzymujemy szczegółową relację z pierwszej ręki - od świadka i współtwórcy historii, aktywnego uczestnika opisywanych wydarzeń. Na pewno później wykorzystaną przez historyków zajmujących się tym okresem dziejów Polski.
Książka zawiera wspomnienia i osobiste refleksje gen. Klemensa Rudnickiego, czyta się ją szybko, łatwo i przyjemnie oraz nierzadko z autentycznym wzruszeniem. Zdarzyło się, że podczas lektury miałem łzy w oczach.

Owe generalskie wspomnienia zawierają jednakże też kilka niedopowiedzeń.
Pierwsze, które zauważyłem, dotyczy złota, z którym ppłk Rudnicki wyruszył w lutym 1940 r. do radzieckiej strefy okupacyjnej, aby tam, we Lwowie, rozwijać wraz z gen. Tokarzewskim-Karaszewiczem konspirację ZWZ. Złoto miał przemyślnie ukryte w obcasach butów. Zaraz po przejściu granicy został jednak schwytany przez NKWD i był aż do końca czerwca 1941 r. przetrzymywany (pod fałszywym nazwiskiem) w radzieckich więzieniach. Jeszcze na str. 129 książki możemy przeczytać, iż rewizja w celi nie wykryła jego konspiracyjnego skarbu. Cyt. „Moje buciki ze złotem przeszły szczęśliwie próbę.”. W dalszej treści autor już jednak nic o owych „złotych butach” nie wspomina. Nie chwali się, że je dostarczył do administracji armii gen. Andersa. Nie pisze też, w jakich okolicznościach je utracił, co zapewne miało miejsce w radzieckiej więziennej rzeczywistości trwającej prawie półtora roku. Może to zwykłe niedopatrzenie piszącego wspomnienia (koncentrującego się na realiach militarnych, politycznych i społecznych), a może jednak ukrycie jakiegoś wyjątkowo przykrego przeżycia w radzieckiej tiurmie.

Pozostałe „niedopowiedzenia” nastąpiły chyba już tylko w imię nieskalania polskiej historii, w obawie przed zauważeniem na niej choćby najmniejszej rysy. Jeśli więc taka rysa faktycznie powstała, to należy ją odpowiednio zaszpachlować i zamalować. Dotyczy to:
-    spłycenia relacji z zakończenia misji Muszkieterów (a faktycznie oficera będącego emisariuszem marszałka Śmigłego-Rydza) do gen. Andersa, wyraźnego zbagatelizowania tej kwestii przez autora,
-    niewyjaśnienia przyczyny i pomocy w przejściu na stronę niemiecką b. premiera RP Leona Kozłowskiego,
-    opisu utrudnień napotykanych przez cywilnych polskich Żydów podczas prób wyjścia z polskim wojskiem do Iranu.
Pierwsze dwie kwestie odważyli się przedstawić w swoich książkach w sposób o wiele bardziej prawdopodobny Dariusz Baliszewski i Piotr Zychowicz. Inną wersję tej trzeciej możemy natomiast poznać z pamiętnikarskich wspomnień tych nielicznych polskich Żydów, którym później jakoś się jednak udało wydostać z radzieckiego raju.

Już na wstępie nadmieniłem, że książka zawiera również rozdziały nienapisane przez Klemensa Rudnickiego. Są one bardzo interesujące, znacząco bowiem uzupełniają opis sylwetki i osobistych, niezawodowych losów generała. Jeden z tych rozdziałów, napisany przez siostrę generała, przybliża nam pochodzenie i dzieje rodziny Rudnickich, a drugi – autorstwa córki generała – ukazuje jego powojenne losy, już po demobilizacji, aż do śmierci w 1992 r.


niedziela, 19 lutego 2017

„Świat Muszkieterów. (...)”. Autor: Jerzy Rostkowski

Dziś kontynuacja tematu sprzed tygodnia. Niniejszy tekst poświęcony jest innej książce o Stefanie Witkowskim i jego Muszkieterach. Napisanej na pewno z większym zaangażowaniem (także emocjonalnym) niż omówiona poprzednio publikacja Wilamowskiego i Zasiecznego, ale czy z większą dbałością o prawdę historyczną?

Jerzy Rostkowski „Świat Muszkieterów. Zapomnij albo zgiń”.
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o., Poznań 2016.
Wydanie II poprawione.

Na wstępie moja uwaga semantyczna. Prężna organizacja konspiracyjna działająca w latach 1939-1942 nosiła nazwę „Muszkieterzy” i jest to forma poprawna językowo. Wg „Nowego słownika ortograficznego PWN” (Wyd. PWN, Warszawa 1997, strona 416) wyraz „muszkieter” w liczbie mnogiej może występować w brzmieniu „muszkieterowie” albo właśnie „muszkieterzy”. Obie formy są więc dopuszczalne. A piszę o tym dlatego, gdyż pewien redaktor w TVP Historia zauważył rzekomą nieprawidłowość językową w nazwie własnej tej organizacji podziemnej (chyba na podstawie lektury A. Dumasa „Trzej muszkieterowie”).
Jak komuś nie chce się zerknąć do słownika, to niech chociaż zauważy, że mu program Word nie podkreśli wyrazu „muszkieterzy” czerwonym wężykiem. Zresztą też: fizylier – fizylierzy, kirasjer – kirasjerzy, bombardier – bombardierzy, kanonier – kanonierzy, zecer – zecerzy, trener – trenerzy, itd.
A zatem wszystkie publikacje podające – w imię poprawności językowej – nazwę „Muszkieterowie”, same w istocie zawierają błąd polegający na przeinaczeniu nazwy własnej tej organizacji, brzmiącej „Muszkieterzy”.

Przejdźmy jednak do meritum.

Książka Jerzego Rostkowskiego ma wiele zalet i jedną wadę. Zaletami są m.in.:
- pracochłonne odtworzenie życiorysu Stefana Witkowskiego, łącznie z okresem międzywojennym,
- dokładne przedstawienie genezy powstania Muszkieterów i działalności tej organizacji,
- ukazanie problemów, z jakimi Muszkieterzy borykali się „na odcinku polskim”, tj. ich konfliktów z ZWZ-AK i sztabem Naczelnego Wodza w Londynie,
- dokładne charakterystyki zasłużonych członków organizacji i osób z nią współpracujących, w tym pięknych i inteligentnych pań,
- udokumentowanie materiałami źródłowymi (obszerne załączniki na końcu książki, których nie radzę pominąć; teksty kopii dokumentów są czytelne, choćby z lupą w ręku).

Wadą podstawową jest natomiast krypto-hagiograficzny – w odniesieniu do Stefana Witkowskiego – tekst tej publikacji. Autor chyba zakochał się w bohaterze swojej książki. Nie tylko odrzuca wszelkie zarzuty postawione Witkowskiemu przez ZWZ-AK, ale wręcz obwinia dowództwo Armii Krajowej o denuncjację do Gestapo komendanta Muszkieterów i tych członków organizacji, którzy nie chcieli przynależeć strukturalnie do AK.
Jerzy Rostkowski krytykuje „teorie spiskowe” dotyczące celu wyprawy rtm. Czesława Szadkowskiego do gen. Władysława Andersa. Sam jednak też przedstawia wytłumaczenie owej misji w sposób niesłychanie naiwny – bazując na złożonych w śledztwie zeznaniach aresztowanego Szadkowskiego, broniącego się przed zarzutem zdrady głównej i ratującego w ten sposób swoje życie. Jak też chroniącego (być może wskutek perswazji oficerów śledczych) historię Polski przed powstaniem na niej proniemieckiej w 1941 r. rysy.
Sporo miejsca w książce autor poświęca też współdziałaniu Muszkieterów z marszałkiem Edwardem Śmigłym-Rydzem. Opisując pobyt marszałka na Węgrzech (XII 1940 – X 1941) nie raczy jednak wyjaśnić, choćby hipotetycznie, względnej swobody poruszania się Śmigłego w tym kraju. Tak jakby w Abwehrze i wywiadzie madziarskim pracowali sami durnie. Zresztą marszałek Edward Śmigły-Rydz to drugi ulubieniec autora.

Reasumując, wg Jerzego Rostkowskiego dowódcy ZWZ-AK są zawistni i małostkowi, a w końcu posuwają się wręcz do zbrodni na osobie Stefana Witkowskiego i  lojalnych wobec niego członkach organizacji. Gen. Władysław Sikorski cynicznie porzuca swego oddanego żołnierza (taki już ma brzydki charakter). Natomiast Stefan Witkowski to postać nieskazitelna – najpierw genialny wynalazca i zdolny, działający pod przykryciem oficer wywiadu II RP, a potem bardzo inteligentny i skuteczny szef konspiracji. Oczywiście niewinny inkryminowanych mu zarzutów. Nieprawdą jest też, jakoby zabił „Biegacza”. Dokładnie tak tę lekturę odbierzemy.

W programie TVP Historia prof. Antoni Dudek nie polecił tej książki, ogólnie zarzucając autorowi opieranie się na niezweryfikowanych informacjach (w audycji nie było więcej czasu na omówienie tematu). Ja jednak pozostanę przy poparciu opinii redaktora prowadzącego audycję w TVP, że jest to lektura bardzo ciekawa i godna polecenia, pod warunkiem zachowania odpowiedniej dozy krytycyzmu. Ma bowiem też dużo zalet – wskazanych przeze mnie w pierwszej części niniejszego tekstu. Autor dotarł do wielu źródeł, przedstawił nieznane fakty oraz naświetlił mało dotąd znane realia konspiracji (m.in. kontakty polskiego ruchu oporu ze środowiskiem „białych” Rosjan ściśle współpracujących z Abwehrą). Osobiście z lektury jestem zadowolony, choć głównych wniosków autora nie podzielam.

Jerzemu Rostkowskiemu zawdzięczam m.in. wyjaśnienie pewnej dość drobnej wątpliwości, która mnie jednak zawsze nurtowała. Otóż emisariusz marszałka Śmigłego do generała Andersa, Czesław Szadkowski, w publikacjach historycznych występuje raz jako „porucznik”, innym razem jako „rotmistrz”. Rotmistrz jest kawaleryjskim odpowiednikiem kapitana, a kapitan to jednak stopień wojskowy wyższy (o jedną gwiazdkę) od porucznika. Rozwiązanie owej „zagadki” jest następujące. Porucznik kawalerii Czesław Szadkowski otrzymał za udział w wojnie obronnej w 1939 r. awans na rotmistrza, ale z jakiegoś powodu (być może biurokratycznej mitręgi) ów awans nie został formalnie zatwierdzony przez emigracyjne władze wojskowe. A później, po jego „misji” w 1941 r. do gen. Andersa, o uznaniu awansu nie mogło już zapewne być mowy.


niedziela, 12 lutego 2017

"Rozkaz: Zabić Witkowskiego! (...)". Autorzy: Jacek Wilamowski, Andrzej Zasieczny

Dziś o „Muszkieterach”, ale nie o tych od Aleksandra Dumasa.

Jacek Wilamowski, Andrzej Zasieczny „Rozkaz: Zabić Witkowskiego! Tajemnice organizacji wywiadowczej Muszkieterowie 1939-1942”. Agencja Wydawnicza CB, Warszawa 2013.

To nie pierwsza publikacja J. Wilamowskiego i A. Zasiecznego, w której idą śladami niewyjaśnionych spraw z okresu okupacji - mrocznych tajemnic Polski podziemnej.
O tym, że jest to ich publikacja „nie pierwsza”, można się zorientować już choćby tylko ze sposobu redakcji dwóch rozdziałów pt. „Muszkieterowie i marsz. Edward Rydz-Śmigły” oraz „Misja rtm. Czesława Szadkowskiego”. Zauważa się tam kompilację wcześniejszych tekstów obu autorów, z zastosowaniem metody „kopiuj i wklej” z użyciem  fragmentów ich poprzednich publikacji. Podczas czytania ww. rozdziałów napotyka się bowiem na merytoryczne powtórzenia tuż przed chwilą przeczytanej treści (jeszcze raz o tym samym, choć innymi słowami). Ale mniejsza o to.

Tematyka książki jest b. ciekawa, autorzy przedstawiają działalność konspiracyjnej organizacji wojskowej, założonej i kierowanej przez kpt. inż. Stefana Witkowskiego. Mało kto, poza pasjonatami historii, dziś wie, że w latach 1939-1942 była to prężna organizacja wywiadowcza, początkowo podległa bezpośrednio gen. Władysławowi Sikorskiemu, zasilana finansowo z Zachodu via Budapeszt (dopóki istniała tam ambasada RP), a także niezależna i „konkurencyjna” względem Związku Walki Zbrojnej - późniejszej Armii Krajowej.

Autorzy opisują strukturę organizacyjną Muszkieterów i sylwetki poszczególnych żołnierzy, korzystając m.in. z opublikowanych wspomnień Kazimierza Leskiego oraz ustaleń Dariusza Baliszewskiego. Książkę można zatem określić jako syntetyczne i rzetelne opracowanie rozproszonych publikacji nt.  Muszkieterów i samego Stefana Witkowskiego. Autorzy zachowują daleko idący obiektywizm (chwała im za to), ponieważ - starając się przedstawić wszystkie, także negatywne aspekty działalności organizacji i osobiście jej przywódcy - jednocześnie wyrażają uzasadnione własne wątpliwości oraz podchodzą z dystansem do ustaleń sądu powołanego przez gen. Stefana Roweckiego „Grota” i wydanego przezeń wyroku śmierci na Stefana Witkowskiego (wykonanego w 1942 r.). Samego zaś Stefana Witkowskiego jednoznacznie winią tylko za zabójstwo „Biegacza”. A kto zacz był ów „Biegacz”, i za co dowódca Muszkieterów osobiście go zastrzelił, to już proszę sobie przeczytać samemu (samej).

Panowie autorzy nie ustrzegli się natomiast od popełnienia jednego istotnego błędu merytorycznego, jakkolwiek pozostającego poza tytułową tematyką ich książki. Mianowicie na stronach 97 i 124 napisali, że Stany Zjednoczone wypowiedziały wojnę Niemcom. Tak nie było. Owszem, USA do grudnia 1941 r. faktycznie łamały zasadę neutralności, finansowo i sprzętowo wspierając wysiłek wojenny Wielkiej Brytanii. Ale jest też historycznym faktem, że to jednak Niemcy formalnie wypowiedziały wojnę Stanom Zjednoczonym, a nie odwrotnie. Adolf Hitler uczynił to w grudniu 1941 r. kilka dni po japońskim ataku na Pearl Harbour, licząc zapewne na „wzajemność” Japonii i jej atak na ZSRR na lądzie od wschodu. Japonia się jednak tak nie „odwzajemniła”, a Hitler – wypowiadając wojnę USA – podpisał sam na siebie wyrok śmierci (jak to bardzo trafnie określił prof. Andrzej Paczkowski). Z kontekstu (str. 97 i 124) wynika więc, iż autorzy powinni byli napisać o przystąpieniu USA do wojny przeciwko Niemcom, ale nie o wypowiedzeniu Niemcom wojny.

I jeszcze zauważona drobna nieścisłość. Na str. 9 omawianej książki podany jest rok 1906 jako rok urodzenia Stefana Witkowskiego. Pozostaje to w sprzeczności z innymi opracowaniami historycznymi, wg których Witkowski urodził się w roku 1903, oraz, jako ochotnik, wziął udział w 1920 r. w wojnie polsko-bolszewickiej. Jako 17-latek mógł to ostatecznie uczynić, ale czynne uczestnictwo 14-latka w tamtej wojnie wydaje się już być bardzo wątpliwe.


niedziela, 5 lutego 2017

„Bicia nie trzeba było ich uczyć. Proces Humera (...)". Autor: Piotr Lipiński

Piotr Lipiński „Bicia nie trzeba było ich uczyć. Proces Humera i oficerów śledczych Urzędu Bezpieczeństwa”.
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2016.

Historię instalacji i utrwalania stalinizmu w Polsce znam chyba nie gorzej niż autor tej książki. Proces Adama Humera i in. funkcjonariuszy UB, ciągnący się w latach 1993-1996, też pamiętam z ówczesnych relacji medialnych.
Po cóż więc sięgnąłem po tę książkę?
Chciałem poznać sylwetki tych konkretnych funkcjonariuszy uwikłanych w zbrodnie systemu, ich drogi życiowe kończące się na ławie oskarżonych (kilku zmarło w czasie trwania procesu) lub po uwięzieniu (śmierć podczas przerwy w odbywaniu kary - jak w przypadku tytułowego Adama Humera).

Autor słusznie zżyma się na przewlekłość procesu, irytuje go nieznajomość historii u sędziów, odpowiadanie oskarżonych z wolnej stopy. Generalnie ma oczywiście rację. Nie zauważa jednak (chyba nie chce zauważyć), że taka długotrwałość procesu to też, choć raczej niezamierzona, ale jednak oczywista i bardzo dotkliwa kara. Do sądu przychodzą schorowani oskarżeni w wieku 70/80, z przeświadczeniem wiszącego nad nimi miecza sprawiedliwości. Na sali sądowej napotykają swoje dawne ofiary oraz nienawidzącą ich publiczność, która najchętniej wzięłaby sprawy w swoje ręce. Otrzymują anonimowe telefony z pogróżkami. Po domach nachodzą ich dziennikarze. Na pewno nie spływa to po nich jak woda po kaczce. Tym bardziej, że nie są to „genetyczni” zbrodniarze. Ich życiorysy, poza kilkuletnim okresem „ubeckim”, były najzupełniej normalne.

Poza dwoma z nich (Humer - wyższe studia, Kac - przedwojenna matura, później też wyższe studia) to prymitywy bez wykształcenia, z powojennego awansu społecznego. Podczas procesu prokurator i obrońcy byli zgodni, że w Polsce przedwrześniowej nie odeszliby od pługa czy łopaty. Wywaleni ze służby w 1955 r. nie zrobili później żadnej kariery.
I w ogóle mieli pecha, że w 1956 r. Władysław Gomułka nakazał zawęzić ławę oskarżonych tylko do wybranych funkcjonariuszy UB. Adam Humer już się na niej wtedy - z przyczyn owego politycznego „zawężenia” - nie zmieścił, pomimo wniosku ówczesnego prokuratora. A gdyby wtedy „swoje odsiedzieli”, to później mieliby już spokój - prawo zabrania karać więcej niż jeden raz za ten sam czyn. Ich emerytury i renty w końcu 1993 r. to od 2,4 do 6,1 mln zł (starych). Czyli po denominacji (1.01.1995 r.) tylko od 240 do 610 zł, ale aby te kwoty zwaloryzować na rok 2017, trzeba jeszcze je przemnożyć przez 5.

Adam Humer (1917-2001).
Pochodzenie chłopskie, ale nieco nietypowe. Urodzony w USA w czasie emigracji rodziców „za chlebem”, a później wraz z nimi reemigrant do Polski. Pierwotne nazwisko „Umer” - literę „H” pomyłkowo dopisali urzędnicy imigracyjni. Przedwojenna matura i trzy lata studiów prawa (do wybuchu wojny we wrześniu 1939 r.) na … Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Równolegle członkostwo w Komunistycznej Partii Polski, do rozwiązania tej partii w 1938 r. Dokończenie (?) studiów prawniczych w latach 1939-41 na uniwersytecie we Lwowie, już pod okupacją radziecką. Powyżej postawiłem znak zapytania, ponieważ wśród wpisów w radzieckim indeksie zabrakło tego najważniejszego - o zdaniu egzaminu końcowego (obronie pracy dyplomowej). Zwróćmy tu jednak też uwagę na daty. Rok akademicki 1940/41 kończył się w czerwcu 1941 r., a właśnie dn. 22 czerwca 1941 r. rozpoczęła się wojna niemiecko-radziecka. Kto miał wtedy głowę, zwłaszcza w przygranicznym Lwowie pełnym ukraińskich nacjonalistów, do załatwiania jakichś trzeciorzędnych biurokratycznych formalności.
Owe dokumenty (te z KUL i te Uniwersytetu Lwowskiego) towarzysz major bezpieczeństwa Adam Humer przedstawił w 1948 r. na Uniwersytecie Warszawskim, bynajmniej nie tając swojego miejsca zatrudnienia. A chyba wręcz je nawet eksponując w celu wywarcia „odpowiedniego” wrażenia na władzach akademickich. W rezultacie (cyt., str. 32) „21 maja 1948 r. Rada Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego zweryfikowała studenta mjra Adama Humera ze stopniem magistra prawa”. Czyli - niezły z niego cwaniak i kombinator. Ale jednak inteligentny, w normalnych warunkach też by zapewne ukończył uniwersyteckie studia prawnicze.

Miał osobisty powód do zemsty - jego ojca (Wincentego Humera, również ideowego komunistę) zabili „żołnierze wyklęci” za wdrażanie reformy rolnej. Co oczywiście nie tłumaczy i nie usprawiedliwia jego zbrodniczych praktyk w UB: bicia i torturowania podejrzanych, aresztowanych często pod sfingowanymi zarzutami.
W UB doszedł do stopnia pułkownika oraz do stanowiska wicedyrektora Departamentu Śledczego MBP.
Z bezpieczeństwa wyleciał w 1955 r., wraz z rozwiązaniem tego resortu. Także usunięty z PZPR. Miał wtedy 38 lat. Później kariery już nie zrobił. Pracował jako radca prawny w spółdzielczości. W latach 80-tych ub. wieku zaczął się politycznie udzielać jako zwolennik stanu wojennego, obrońca socjalizmu i przeciwnik Solidarności. Autor publikacji nt. utrwalania władzy ludowej, wydawanych przez Akademię Spraw Wewnętrznych (istniała i taka uczelnia). Okrągły Stół był zapewne dla niego szokiem.

Do aresztu trafił w 1992 r., tj. jeszcze przed rozpoczęciem procesu. Miał już wówczas 75 lat. Przesiedział rok i niecały miesiąc. Później sąd pozwolił mu odpowiadać z wolnej stopy. Ponownie do celi trafił we wrześniu 1996 r. - skazany na 7 i ½ roku więzienia. Przebywał tam do maja 2000 r., kiedy to sąd zezwolił mu na przerwę w odbywaniu kary. Łącznie więc za kratkami spędził (w dwóch „turach”) około czterech i pół roku. Zmarł w 2001 r. w wieku 84 lat.
Ot i taki życiorys.

Nie wszystkie szczegóły biograficzne z omawianej książki pokrywają się z tymi z innych publikacji, zwłaszcza popularnych, ogólnodostępnych (Wikipedia). Ale to już nie mój problem. Trochę mnie tylko dziwi tendencyjne przemilczanie trzech lat nauki Adama Humera na KUL, a kontynuację studiów we Lwowie nazwanie „kursami prawa”. Po cóż na siłę robić z człowieka półinteligenta, skoro takim nie był. Przecież do ukazania sylwetki Adama Humera w świetle jednoznacznie negatywnym wystarczy opis jego przestępczej i zbrodniczej działalności w UB. Aż nadto !!!

***
Generalnie – jestem zwolennikiem pisania tylko prawdy i całej prawdy. Bez przemilczeń i przekłamań. Skoro np. wielu czołowych gestapowców i esesmanów legitymowało się doktoratami, to po co to taić? Ludobójczy zbrodniarz większy od Adolfa Hitlera, czyli Józef Stalin, faktycznie był bardzo inteligentnym i oczytanym człowiekiem, a Lew Trocki (skądinąd też mądry facet, chociaż polityczny gangster) absolutnie nie miał racji nazywając go umysłową miernotą.

W naszej publicystyce, także tej historycznej, dominuje tendencja do ukazywania życiorysów w barwach czarno-białych. Albo ktoś jest nieskazitelnie dobry i inteligentny, albo z niego drań i prostak niewykształcony, co najwyżej półinteligent. A jeśli fakty temu przeczą, to się nimi manipuluje. Właśnie metodą przekłamań i przemilczeń. Uważam, iż ci, którzy uprawiają ów sposób „politycznego pisarstwa na zamówienie”, sami sobie wystawiają świadectwo. Z wpisanymi doń ocenami niedostatecznymi i z historii, i  ze sprawowania. Publicysta podejmujący temat historyczny może oczywiście mieć własne poglądy rzutujące na treść i polityczny akcent jego tekstów. Ale niechże przy tym zachowuje minimum obiektywizmu i nie żongluje faktami niczym iluzjonista królikami z kapelusza. Gdyż wtedy rzetelną wiedzę historyczną posiadać będą jedynie akademicy oraz stosunkowo nieliczni amatorscy miłośnicy historii, potrafiący sami docierać do wiarygodnych opracowań. Może zresztą właśnie o to chodzi.

Powyższego fragmentu (po gwiazdkach) proszę nie odnosić do omówionej książki i jej tytułowego „bohatera”. Jest to moja refleksja natury bardzo ogólnej.