niedziela, 18 grudnia 2016

"W ręku Boga (...)". Autor: Andrzej Stojowski

Nadchodzą Święta Bożego Narodzenia. A i Nowy Rok już tuż-tuż. Trzeba więc powoli zacząć się wprowadzać w nastrój świąteczny i sylwestrowy. Odejdźmy zatem na owe paręnaście dni od historycznej literatury naukowej czy popularnonaukowej, od kontrowersyjnych nieraz esejów historycznych, od często drastycznej literatury wspomnieniowej. Sięgnijmy natomiast po dobrą beletrystykę i pozwólmy jej przenieść nas w drugą połowę XVII wieku.

Jak napisałem we wprowadzeniu do blogu, interesują mnie książki historyczne w najbardziej ogólnym znaczeniu tego określenia. Zatem dobre powieści historyczne również. Dziś zachęcam do sięgnięcia po taką, o której Gustaw Herling-Grudziński wyraził się (cyt. z tekstu na obwolucie) „Przeczytałem tę książkę z ogromnym zainteresowaniem i w wielkim napięciu, tak jak się zawsze czytało Sienkiewicza.”.
Ja, wychowany na Sienkiewiczu, którego „Trylogię” przeczytałem już w życiu dobre kilka (a może i kilkanaście) razy, też dokładnie takie wrażenie odniosłem.
Poniższy tekst kieruję zatem głównie do pasjonatów powieści Henryka Sienkiewicza. Ktoś, kto dotąd w ogóle nie poznał „Trylogii”, albo go owa lektura nie zauroczyła, niech sobie dalsze czytanie niniejszego wpisu odpuści. Może sobie poszukać czegoś innego w mojej „Czytelni książek historycznych” - ma w czym wybierać. A tu – niech od razu przewinie ten tekst do końca, do życzeń świątecznych i noworocznych.

Andrzej Stojowski „W ręku Boga. Trylogii ciąg dalszy”.
Wyd. Bertelsmann Media Sp. z o.o., Klub Świat Książki, Warszawa 1999.

Powieść, której akcja jest doskonale osadzona w realiach Rzeczypospolitej drugiej połowy XVII w., ma dla miłośników twórczości Henryka Sienkiewicza, dwa wielkie walory.

Po pierwsze – Andrzej Stojowski „pisze Sienkiewiczem”, doskonale odwzorowując styl zapamiętany przez nas z lektury „Trylogii”. Nie znając osoby autora można by nawet pomyśleć, że to jakaś cudem odnaleziona, zachowana tylko w rękopisie czwarta część znakomitej epopei.
Stojowski jest jednak – w opisach siedemnastowiecznej prozy życia – bardziej realistyczny niż Sienkiewicz. Jego bohaterowie mają (i rozwiązują) przyziemne problemy finansowe i bytowe. Tchnął w nich również nieco erotyzmu, którego brakowało w platonicznych romansach bohaterów „Ogniem i mieczem”, „Potopu” czy „Pana Wołodyjowskiego” (cóż, inna po prostu była epoka, w której tworzył Sienkiewicz, inne były oczekiwania czytelników).

Po drugie – poznajemy dalsze dzieje głównych bohaterów „Trylogii” (oraz ich dzieci). Jak pamiętamy, Mistrz „uśmiercił” z nich tylko płka Michała Wołodyjowskiego, pozostałych zachowując przy życiu.
Czyż więc nie ciekawe są dalsze losy imć pana Onufrego Zagłoby herbu Wczele, Jana Skrzetuskiego i Andrzeja Kmicica oraz ich pięknych (niegdyś) żon: Halszki i Oleńki? A także Basi Wołodyjowskiej i Krysi Ketlingowej, wdów po bohaterach, ale nadal atrakcyjnych i ponętnych kobiet?

Pytania retoryczne. Już widzę oczami wyobraźni, jak Państwo teraz nerwowo wpisujecie tytuł książki do przeglądarki internetowej, aby dopaść ją w jakimś antykwariacie może jeszcze przed Świętami. Jak nie znajdziecie, to radzę zajrzeć do dobrej biblioteki. Było niejedno wydanie tej książki.
Nie pożałujecie.
Ryczeliście, czytając zakończenie „Potopu”, gdy odczytywano list królewski o Kmicicowych zasługach dla Ojczyzny, a Oleńka łkała „Jędruś, ran twoich nie godnam całować!”.  
Ryczeliście, czytając zakończenie „Pana Wołodyjowskiego” – „Panie pułkowniku Wołodyjowski, Ojczyzna w niebezpieczeństwie, larum grają, a ty na koń nie siadasz, szabli nie chwytasz…”.
To i teraz się popłaczecie podczas czytania krótkiego fragmentu z opisu szarży polskiej husarii pod Wiedniem. Gwarantuję Wam to, bo wiem z autopsji.

Andrzej Stojowski, bazując na treści „Trylogii”, wykreował również własnych bohaterów. M.in. dwóch synów (z nieprawego łoża) tego łotra - arcyzdrajcy z „Potopu”, czyli księcia Bogusława Radziwiłła. Jeden z nich pozostaje w służbach specjalnych (wg dzisiejszej terminologii) Pierwszej Rzeczypospolitej, drugi zaś należy do stanu duchownego, choć przede wszystkim zajmuje się polityką i intrygą polityczną (reprezentuje interesy papiestwa, nie zawsze zgodne z siedemnastowieczną polską racją stanu).

Reasumując: wartka akcja, perypetie miłosne, historyczne bitwy, uniesienie patriotyczne, wielka polityka, bohaterowie fikcyjni w służbie postaci historycznych. Zupełnie jak u Henryka Sienkiewicza. Gdyż jest to dokończenie cyklu powieściowego jego słynnej „Trylogii”. Dokładnie. Tylko tyle i aż tyle.

Jeśli po tej lekturze, lub nawet już w jej toku, podzielicie Państwo moją opinię, to proszę nie dusić tego w sobie (nie ma się czego wstydzić), lecz przekazać ją dalej swoim znajomym o podobnych zainteresowaniach historycznych i literackich. Albo przekonując ich osobiście, albo kopiując i mejlując im link do tego blogu. Albo tylko informując, że wystarczy do okienka przeglądarki internetowej (najlepiej Google) wpisać 3 wyrazy „Czytelnia książek historycznych”.
Naprawdę dziwi mnie, iż książka pozostaje dotąd szerzej nieznana. Poza tym nadaje się, Szanowny Panie Jerzy Hoffman, na świetny scenariusz filmowy.

A tymczasem – życzę wszystkim Moim Czytelnikom oraz Ich Najbliższym wesołych, zdrowych, pogodnych Świąt Bożego Narodzenia, obfitych w dobre jadło i trunki. I oczywiście znalezienia pod choinką dobrej książki historycznej w prezencie gwiazdkowym.
A następnie - życzę szampańskiego Sylwestra i wszelkiej pomyślności w Nowym 2017 Roku.
Niechaj sobie każdy w tej chwili pomyśli jakieś życzenie na nadchodzący 2017 rok. Już? A więc ja teraz Ci życzę, aby się ono w 100% spełniło.

Następny wpis dokonam już w przyszłym roku, na początku stycznia.


środa, 14 grudnia 2016

„Syn czerwonego księcia”. Autor: Antoni Zambrowski

Niniejszy wpis proponuję potraktować jako suplement do poprzedniego.

Antoni Zambrowski „Syn czerwonego księcia”.
Wydawnictwo von borowiecky, Warszawa 2009.

Antoni Zambrowski opisuje pierwsze 24 lata (1934-1958) swojego życia. Tak, to syn tego samego Romana Zambrowskiego, któremu IPN poświęcił obszerną monografię, przeze mnie już tu dopiero co omówioną.

W krótkiej książce Antoni Zambrowski przedstawia autobiografię z okresu dzieciństwa i młodości, koncentrując się na ewolucji własnych poglądów politycznych – od ultrastalinowskich po reformistyczne.
W książce znajdziemy subiektywne, dokonane piórem autora – narratora, ciekawe opisy m.in. jego przeżyć w polskim domu dziecka w ZSRR, zamieszkania i nauki w powojennej zrujnowanej Warszawie, wyższych studiów na uniwersytecie w Moskwie oraz obserwacji przełomowych wydarzeń politycznych w Polsce w 1956 i 1957 roku. Zatem – opisy miejsc i czasów bardzo nietypowych, trudnych dziś do wyobrażenia przez osoby niebędące co najmniej rówieśnikami autora. Głównie dlatego warto po tę książkę sięgnąć. To bowiem narracja uczestnika i świadka wydarzeń, a nie wykład historii, choćby i najciekawszy.
Tylko wyrywkowo i przykładowo, aby zachęcić Szanownych Czytelników, informuję, iż autor m.in. barwnie opisuje, jak w marcu 1953 r. omal go nie zadeptano w tłumie moskwiczan maszerujących w celu obejrzenia zwłok Stalina wystawionych na widok publiczny. A zadeptania na śmierć nie uniknęło wówczas wielu innych (ok. tysiąc osób), takich jak on, „żałobników”.

Spory niedosyt budzi przyjęta cezura czasowa – Antoni Zambrowski zamyka wspomnienia swym demonstracyjnym wystąpieniem z ZMS-u w 1958 r. w proteście przeciwko odejściu przez władze PRL od reform polskiego października 1956. Skądinąd wiadomo, iż autor również i dalszy życiorys miał b. ciekawy, m.in. po wydarzeniach marcowych 1968 r. wylądował w więzieniu. Także ewolucja jego poglądów politycznych bynajmniej nie zakończyła się na dążeniach do reformowania sytemu partyjnego. Przedstawienie dalszej życiowej aktywności wymagałoby jednak odrębnego i obszernego opisu. Nadmienię tylko, iż w 2006 r. Prezydent RP Lech Kaczyński odznaczył Antoniego Zambrowskiego, syna Romana, Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.

W przedmowie książki śp. prof. Paweł Wieczorkiewicz wyraził oczekiwanie (cyt.): „Bardzo będę ciekaw kolejnego tomu Antkowych wspomnień, bowiem mam nadzieję, że nie porzuci wiernych czytelników na początku swej życiowej drogi…”.
Cóż, Profesorowi nie było to dane – zmarł przedwcześnie w 2009 r., tj. w roku wydania książki, do której napisał przedmowę. Ale my żyjemy, Szanowny Panie Antoni. I nadal czekamy.


niedziela, 11 grudnia 2016

„Roman Zambrowski 1909-1977 (...)". Autor: Mirosław Szumiło

I kolejna ambitna lektura – znów IPN-owska monografia naukowa. Proszę się jednak owego naukowego charakteru nie obawiać, książka nie jest trudna w odbiorze, a czyta się ją z rosnącym zainteresowaniem.

Mirosław Szumiło „Roman Zambrowski 1909-1977. Studium z dziejów elity komunistycznej w Polsce”. Instytut Pamięci Narodowej, Warszawa 2014.

Jest to szczegółowa, naukowa biografia towarzysza Romana Zambrowskiego, w latach 1948-1963 nieprzerwanie należącego do ścisłego kierownictwa PZPR. W okresie terroru stalinowskiego Zambrowski był przez pewien czas (1948-1950) osobą nr 4 w ekipie rządzącej naszym państwem z nadania Stalina. „Więksi” od niego byli wtedy tylko Bolesław Bierut, Jakub Berman i Hilary Minc. W tym złowrogim kwartecie Roman Zambrowski osobiście odpowiadał za wdrożenie nacjonalizacji przemysłu i handlu (prześladując gospodarczych „spekulantów”), za kolektywizację rolnictwa (przymuszając chłopów do wstępowania do spółdzielni rolniczych) oraz za organizację spraw wewnątrzpartyjnych. Swoją przynależnością do ścisłego kierownictwa PPR i PZPR firmował również wszystkie inne niesprawiedliwości systemu, w tym zbrodnie Urzędu Bezpieczeństwa i Informacji Wojskowej, jakkolwiek osobiście ich nie inspirował i nie nadzorował (czynili to Bierut, Berman i Rokossowski). Ale o nich doskonale wiedział i się nie przeciwstawiał.

Autor opisuje drogę życiową tego zasymilowanego polskiego Żyda pochodzącego z rabinackiego rodu (pierwotnie: Rachmila Zambrowskiego). Nieprawdziwa jest przy tym informacja podawana w niektórych innych publikacjach, iż zmienił nazwisko rodowe. W dzieciństwie Rachmil chorował i okresowo cierpiał niedostatek. Jego ojciec, Beniamin Zambrowski, porzucił żonę i dzieci, wyemigrował do Ameryki, gdzie wkrótce zmarł. Ale amerykańska rodzina nie zapomniała o młodym Rachmilu i stryj (szanowany rabin w Buffalo) usiłował go tam ściągnąć z Polski. Jednakże sam Rachmil zawahał się i ostatecznie odmówił.
Trudno się w tym miejscu oprzeć ogólnej refleksji, jak bardzo bywa kapryśny ludzki los w decydującym momencie życia. Gdyby młody Rachmil Zambrowski okazał się posłuszny woli zmarłego ojca i posłuchał stryja, jego dalsza kariera życiowa nie miałaby zapewne nic wspólnego z komunizmem. Za to być może stałby się za oceanem uznanym rabinem, poważanym w tamtejszej diasporze żydowskiej.

Zambrowski już we wczesnej młodości związał się z ruchem komunistycznym. Z czasem został zawodowym funkcjonariuszem KPP, odbył też dwuletnie partyjno-dywersyjne przeszkolenie w ZSRR. Ofiarą stalinowskich czystek, jakie pochłonęły prawie wszystkich polskich etatowych działaczy komunistycznych, nie stał się tylko dlatego, ponieważ w latach 1937-1938 przebywał „na partyjnej robocie” w Polsce, a Komintern „zapomniał” go zawezwać do ZSRR „na konsultacje”. Autor snuje uzasadnione przypuszczenie, iż Zambrowski zawdzięczał ocalenie Dmitrijowi Manuilskiemu, wysokiemu funkcjonariuszowi Kominternu.
Później nastąpiło uwięzienie w polskiej Berezie Kartuskiej, wybuch wojny, ucieczka do ZSRR, kariera politruka w wojsku Berlinga, aktywny współudział w instalacji nowego ustroju w Polsce w 1944 r., kariera w PPR i PZPR.

Roman Zambrowski nie posiadał wyższego wykształcenia, ale był bardzo pracowitym i inteligentnym samoukiem, co przyznawali nawet jego niekomunistyczni przeciwnicy polityczni. Cóż, trudno aby było inaczej, pochodził wszak z rabinackiego rodu, czyli wywodzącego się od biblijnych Lewitów. Żartuję oczywiście.

Mirosław Szumiło przedstawia (chyba z pewnym zdziwieniem podczas pisania) ewolucję poglądów politycznych Romana Zambrowskiego. Ten, wydawałoby się zakamieniały stalinowiec, w przełomowym polskim 1956 r. poparł Władysława Gomułkę, znacznie przyczyniając się do jego powrotu do władzy. Wykazał się przy tym dużą osobistą odwagą, jako że uczynił to m.in. w zażartej dyskusji z Chruszczowem i w obliczu w zasadzie już rozpoczętej radzieckiej interwencji wojskowej. Chruszczow mu tego nigdy nie zapomniał i później kilkakrotnie interweniował u Gomułki, domagając się usunięcia Żyda Zambrowskiego ze składu ścisłego kierownictwa PZPR. Gomułka jednak nie usłuchał, powodowany być może osobistą wdzięcznością, ale też doceniając duże zdolności organizacyjne i pracowitość Zambrowskiego.

A sam Zambrowski – politycznie ewoluował dalej. W wewnątrzpartyjnych rozgrywkach pomiędzy rewizjonistami dążącymi do „demokratycznego socjalizmu” a dogmatykami będącymi wyrazicielami „narodowego komunizmu”, stał się nieformalnym przywódcą tych pierwszych.
I znów wykazał się cywilną odwagą – pozwolił sobie na atakowanie na posiedzeniach Biura Politycznego oraz na plenach Komitetu Centralnego PZPR samego towarzysza „Wiesława”, zarzucając mu błędy w polityce społecznej, gospodarczej i w ogóle bezzasadne odstąpienie od reform polskiego października 1956 r.
Zważywszy bardzo apodyktyczny charakter Gomułki, skończyło się to tak, jak się w owych okolicznościach skończyć musiało. Zambrowskiego w 1963 r. odsunięto od kierowania partią, desygnowano na podrzędne (względem poprzednich funkcji) stanowisko wiceprezesa NIK, gdzie zresztą sobie całkiem nieźle radził, ujawniając niewydolność i marnotrawstwo gospodarcze systemu. Jego syn Antoni związał się z opozycją, przez co trafił do więzienia.

To ostatnie stało się wystarczającym pretekstem, aby Romana Zambrowskiego do reszty sponiewierać. W 1968 r. ogłoszono go „syjonistą”, wyleciał z pracy i z partii, zmuszono go do zamiany mieszkania na dużo mniejsze, przez jakiś czas pozostawał w ogóle bez środków do życia. Później jednak premier Cyrankiewicz przyznał mu emeryturę w wysokości mniej więcej 4-krotnie wyższej od ówczesnej średniej emerytury krajowej. Objęto go również stałą inwigilacją i drobnymi szykanami Służby Bezpieczeństwa. Jego sprawie nadano kryptonim operacyjny „Kajtek” (prawdopodobnie z powodu niskiego wzrostu Romana Zambrowskiego).

W epoce Gierka szykany administracyjne zelżały, ale głównego bohatera już politycznie nie reaktywowano. Na prośbę o przywrócenie chociażby tylko członkostwa partii, Edward Gierek, adresat owej prośby, osobiście przecież znający Zambrowskiego, w ogóle nie raczył odpowiedzieć. W oficjalnych publikacjach historycznych PRL działalność Zambrowskiego bywała przemilczana, bądź przedstawiana jednostronnie negatywnie lub w ogóle nieprawdziwie.

Odnotować również należy bardzo głęboki podział polityczny i ideologiczny w rodzinie Zambrowskiego. Syn Antoni przyjął chrzest i stał się katolikiem. Drugi syn Stefan uznał, iż jest Żydem i wyemigrował do Izraela. Obaj więc sprzeniewierzyli się ideałom ojca, który pozostał ateistą, polskim patriotą i socjalistą internacjonalistą.

Roman Zambrowski do końca życia interesował się polityką, pisał artykuły i wspomnienia - w kraju objęte całkowitą cenzurą, ale różnym sposobem przemycane na Zachód i tam publikowane (m.in. przez paryską „Kulturę” i Radio Wolna Europa). Po wydarzeniach czerwca 1976 r. stał się sympatykiem Komitetu Obrony Robotników. Od komunizmu jednak nie odszedł, pisał teksty poświęcone historii KPP i z niegdysiejszego członkostwa w tamtej partii pozostawał wciąż dumny.
Zmarł w sierpniu 1977 r. w wieku 68 lat.

Omawiana książka to oczywiście nie tylko biografia. W jej tle Mirosław Szumiło opisuje polski komunizm i polskich komunistów okresu międzywojennego, wojennego, dojście komunistów do władzy oraz pierwsze 26 lat Polski Ludowej. Jest to więc zarazem wspaniały podręcznik historii Polski, dość łatwy w odbiorze mimo charakteru monografii naukowej. Osobiście sporo się z tej lektury dowiedziałem, moja szczegółowa znajomość historii PRL dotyczyła bowiem bardziej lat 1970-1989 niż wcześniejszych. Nie znaczy to, iż byłem laikiem w zakresie tematyki historycznej zaprezentowanej w książce. Co to, to nie. Ale o wielu szczegółach będących istotnymi elementami politycznej układanki dopiero z niej się dowiedziałem.

Książka została opracowana i wydana starannie, liczy 527 stron, jest udokumentowana fotografiami Romana Zambrowskiego z różnych okresów jego życia. Aktualnie posiada bardzo przystępną cenę, nabyłem ją w warszawskiej księgarni IPN przy ul. Marszałkowskiej 21/25 za kilkanaście złotych. To naprawdę okazja!


środa, 7 grudnia 2016

„Przeciw dwóm zaborcom. (...)". Autor: Marek Gałęzowski

A teraz coś bardzo ambitnego. Dla zaawansowanych.☺

Marek Gałęzowski „Przeciw dwóm zaborcom. Polityczna konspiracja piłsudczykowska w kraju 
w latach 1939-1947”. Instytut Pamięci Narodowej, Warszawa 2013.

Jest to obszerna monografia naukowa poświęcona trzem wybranym organizacjom konspiracyjnym czasu okupacji:
- Obozowi Polski Walczącej,
- Konwentowi Organizacji Niepodległościowych,
- tzw. Grupie „Olgierda”.
Stworzyli je i kierowali nimi, odpowiednio:
- Julian Piasecki,
- Zygmunt Hempel,
- Henryk Józewski („Olgierd”).
Ww. organizacje stanowiły w Polsce podziemnej reprezentację polityczną środowiska sanacji – do września 1939 r. niepodzielnie rządzącej krajem, a następnie słusznie obwinianej za klęskę wrześniową.
I dość powszechnie przeklinanej w polskim społeczeństwie, od prawa do lewa.

Piłsudczycy, działający w wymienionych strukturach, prowadzili działalność stricte polityczną - wydawnictwa podziemne, korespondencja z rządem londyńskim i jego krajową delegaturą, negocjacje z innymi organizacjami konspiracyjnymi, itp. Natomiast swoje liczne i doświadczone kadry oficerskie oddali do dyspozycji dowódcy Związku Walki Zbrojnej i Armii Krajowej. Militarnie podporządkowali się więc całkowicie (w przeciwieństwie do komunistów i części narodowców) rządowi londyńskiemu, co jednak nie przeszkadzało im ten rząd nieraz bardzo ostro krytykować w prasie podziemnej – głównie za jego politykę uległości wobec Stalina i ZSRR.

Autor drobiazgowo wymienia wszystkich działaczy zaangażowanych w konspiracyjnych strukturach piłsudczykowskich, określa ich funkcje, opisuje losy, każdorazowo przywołując źródła informacji. Równie dokładnie analizuje tematykę wydawanej przez nich prasy podziemnej. Jest to zatem książka stricte naukowa, do czytania najlepiej po mocnej kawie. Licznych przypisów nie radzę opuszczać, bo choć są one głównie poświęcone wskazywaniu źródeł informacji, to jednak co pewien czas odnajdujemy w nich także dodatkowe i cenne wiadomości - jak chociażby tę o udzieleniu przez marszałka Śmigłego-Rydza wskazówek oficerowi wysłanemu jesienią 1941 r. z misją do gen. Andersa, czy o podstawowym źródle finansowania OPW, którym było 100 tys. dolarów z przedwojennego funduszu dyspozycyjnego Naczelnego Wodza, posiadanych przez marszałka Śmigłego-Rydza i Juliana Piaseckiego.

W kontekście przywołanej postaci marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza pozwolę sobie wyrazić parę słów krytycznych odnośnie książki. Autor bardzo ogólnikowo, dosłownie jednym zdaniem, odniósł się do hipotezy o planowanym przez marszałka w 1941 r. antysowieckim porozumieniu z Niemcami. Napisał (cyt., str. 120): „Weryfikacja tych przypuszczeń nie wydaje się na obecnym etapie badań możliwa”.
A więc a propos tychże badań. W obszernym wstępie autor wymienia ośrodki dokumentacyjne, do których dotarł, także i te zagraniczne. Na przestrzeni lat, dla potrzeb nie tylko tej książki, wykonał naprawdę iście benedyktyńską robotę. Szkoda, że pominął archiwa węgierskie, niemieckie czy słowackie. Bo przecież tam mógł „zweryfikować przypuszczenia” – w końcu nasz były Naczelny Wódz od grudnia 1940 r. do października 1941 r. niespecjalnie się na Węgrzech ukrywał, a jeśli już, to bardziej przed agentami londyńskiego rządu emigracyjnego niż przed służbami specjalnymi państw Osi. Jego nielegalny powrót z Węgier przez Słowację do kraju i pobyt w Warszawie, też nie stanowiły szczytów zachowania konspiracji (przyjmując, że chodziło o osobę faktycznego przywódcy państwa polskiego sprzed wybuchu wojny).
Prawda ma jednak to do siebie, że przekornie wychodzi na jaw, nawet po wielu, wielu latach. Gdzieś obiło mi się o uszy, że archiwa niemieckie czasu wojny zaczął eksplorować gen. Marian Zacharski. Poczekamy, zobaczymy.

Koncepcja Śmigłego-Rydza współdziałania z Niemcami przeciwko ZSRR (szkoda, że dopiero w 1941 a nie w 1939 roku), jeśli nawet była, to rychło zmarła wraz ze śmiercią marszałka, również zaistniałą w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach.
W następnych latach działacze konspiracyjnych organizacji piłsudczykowskich oddawali już życie w walce z Niemcami – w pierwszych dniach Powstania Warszawskiego zginęli m.in. Julian Piasecki (szef OPW) i Zygmunt Hempel (przywódca KON). Tylko Henrykowi Józewskiemu się „udało” – dopadła go dopiero polska bezpieka, a i to już w 1953 r., gdy – po śmierci Stalina – klimat zaczął wskazywać na zbliżającą się odwilż polityczną. We wrześniu 1954 r. Józewskiego skazano na dożywocie, w 1956 r. karę tę zmniejszono do 12 lat, kilka miesięcy później już tylko do 5 lat więzienia. A w listopadzie 1956 r. Józewskiemu udzielono rocznej przerwy w odbywaniu kary, po której już do więzienia nie powrócił (wyrok został anulowany). Cyt., str. 464: „Po opuszczeniu więzienia Henryk Józewski zamieszkał w Warszawie przy ul. Koszykowej 24. Zajął się malarstwem i pisaniem wspomnień”. Zmarł w Warszawie w 1981 r. (w wieku 89 lat).

Tyle o tej książce w wielkim skrócie. Przypominam (i ostrzegam), iż jest ona monografią naukową i może być trudną w odbiorze dla czytelnika nieprzyzwyczajonego do podobnej lektury. Ale osoby z ugruntowanymi już dużymi zainteresowaniami historią, zwłaszcza lat okupacji i pierwszych lat powojennych, powinny po nią sięgnąć.


niedziela, 4 grudnia 2016

„Bez ostatniego rozdziału.(...)". Autor: Władysław Anders

W zasadzie to już klasyka...

Władysław Anders „Bez ostatniego rozdziału. Wspomnienia z lat 1939-1946”.
Wydawnictwo Bellona, Warszawa 2007-2010.

Wspomnienia wielkiego Polaka - uczestnika i współtwórcy naszej historii. Generał Władysław Anders opisuje szczegółowo swoje wojenne i powojenne dzieje - poczynając od kampanii wrześniowej, a kończąc na utworzeniu w Anglii w 1946 r. Polskiego Korpusu Przysposobienia i Rozmieszczenia dla tych polskich żołnierzy, którzy nie mogli bądź nie chcieli powrócić po wojnie do kraju.

Książka jest świadectwem wojennych losów Polaków, którzy znaleźli się w ZSRR i przeszli tam piekło radzieckich więzień, łagrów i zsyłki. Części z nich dane było w 1942 r. opuścić ową nieludzką ziemię, właśnie głównie dzięki generałowi Andersowi. Potem zapisali krwią szlak bojowy na ziemi włoskiej, marząc, że - tak jak w treści hymnu narodowego - dojdą stamtąd do Polski. Nie dane im było. A na obczyźnie stali się z czasem zbędni. Nie zaproszono ich nawet do wzięcia udziału w wielkiej paradzie zwycięstwa, jaka odbyła się w Londynie dn. 8 czerwca 1946 r.

Wiedzy historycznej nigdy dosyć. Książkę napisał świadek epoki, nie można jej jednak zaliczyć do zwykłej literatury wspomnieniowej. Autor to bowiem, jak stwierdziłem na wstępie, współtwórca historii Polski, rozmówca Stalina i Churchilla (nie wspominając już o innych, pomniejszych „możnych tego świata” z lat II wojny światowej). Od samego początku zorientowany w rzeczywistych intencjach ZSRR wobec Polski.

Na zakończenie niemiły zgrzyt, jednak absolutnie niedotyczący wielkiego autora.
Ja tę książkę już kiedyś raz przeczytałem - w latach 80. ub. wieku, było to oczywiście przemycone wydanie emigracyjne lub jakiś krajowy, podziemny reprint (nie pamiętam, tamtą książkę pożyczono mi wtedy w wielkim zaufaniu i tylko na kilka dni).
I stwierdzam, że współczesne wydanie jest nieco uboższe - brak w nim fragmentów tekstu dotyczących pochwalenia przez autora gen. Żukowa (pomocnego organizacyjnie generała NKWD, zbieżność nazwiska z marszałkiem Żukowem) oraz aresztowania (na rozkaz gen. Andersa) polskiego oficera Szadkowskiego - w grudniu 1941 r. kuriera od marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza; marszałek miał jakoby polecić generałowi Andersowi przedarcie się z wojskiem przez linię frontu na ... stronę niemiecką.


czwartek, 1 grudnia 2016

„Dziki kontynent. Europa po II wojnie światowej”. Autor: Keith Lowe

Koniec wojny bynajmniej jeszcze nie oznaczał stabilizacji politycznej i społecznej.

Keith Lowe „Dziki kontynent. Europa po II wojnie światowej”.
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o., Poznań 2013.

Osoby niebędące zawodowymi historykami i nieinteresujące się amatorsko historią, na ogół znają tylko ogólne wydarzenia II wojny światowej, a co po niej, to już tylko dysponują jakąś mglistą i wybiórczą wiedzą. Ot, wysiedlenia Niemców z Polski i z Czechosłowacji, repatriacja Polaków z ZSRR, pogrom kielecki, akcja „Wisła” i … chyba nic więcej.

Autor opisuje polityczny bałagan i martyrologię wielu grup ludności, jakie nastąpiły w Europie już po kapitulacji III Rzeszy, by potrwać ładnych kilka lat. M.in. naświetla też nasze, polskie krzywdy, ale i wskazuje polskie grzeszki - w sposób obiektywny, nie jest tu ani polonofilem, ani polonofobem.

A że niektórzy polscy czytelnicy dowiedzą się o tych, także naszych przewinach, być może dopiero z lektury tej książki, to - moim zdaniem - tylko lepiej dla nich. Lepsza bowiem pełna i prawdziwa informacja, niż fragmentaryczna, jednostronna, z przekłamaniami i przemilczeniami. Od zakończenia wojny upłynęło ponad 71 lat, najwyższy czas więc już zacząć oddzielać historię od propagandy.