środa, 28 grudnia 2022

"Psy Stalina". Autor: Nikita Pietrow

 

Wszystkim moim Czytelniczkom i Czytelnikom życzę Szczęśliwego Nowego 2023 Roku – oby był dla Was lepszy niż aktualnie mijający. Pozwólcie, że życzenia te w pierwszej kolejności skieruję pod adresem małej grupy z Ukrainy, o istnieniu której wiem ze statystyki czytelniczej bloga (jako autor mam tam dostęp). Nie orientuję się, czy są to stali mieszkańcy Ukrainy, czy Polacy tam czasowo przebywający (być może i tacy, i tacy), ale ich tegoroczna sytuacja życiowa na pewno była nie do pozazdroszczenia i wymaga szczerego współczucia. A przede wszystkim życzeń, aby ten wojenny koszmar wreszcie się skończył w 2023 roku.

Nikita Pietrow „Psy Stalina”

Wydawca: Demart SA, Warszawa 2022; wydanie II, rozszerzone

Dr Nikita Pietrow, rosyjski historyk, członek Stowarzyszenia „Memoriał” (zdelegalizowanego w Rosji w 2021 r., a w 2022 r. uhonorowanego Pokojową Nagrodą Nobla), dotarł do odtajnionej radzieckiej dokumentacji źródłowej i napisał w 2011 r. książkę zawierającą zwięzłe biografie zbrodniarzy stalinowskich – tytułowych psów Stalina. Zamieścił podstawowe informacje dotyczące ich życia osobistego, głównie jednak skupiając się na złowieszczych dokonaniach zawodowych. W znacznej mierze bazował na dokumentacji procesów z lat 50., tych już po śmierci Stalina. Czytając książkę miewa się niekiedy tzw. Schadenfreude – tytułowe psy bowiem także gryzły się nawzajem i zagryzały na własnym podwórku. Często niegdysiejszy kat stawał się ofiarą, a oprawcami nierzadko bywali jego byli podwładni, stosujący znane mu metody śledcze. Dotyczyło to jednak tylko tych podkomendnych, którzy zdołali się wkupić w łaski następnego szefa. Pozostali bowiem na ogół dzielili smutny los przełożonego, tylko w najlepszym wypadku zamieniając mundur NKWD na łagrowy pasiak. Autor przyrównuje to do porachunków mafijnych i … chyba niezupełnie ma rację. Jestem dość oczytany w powieściach m.in. Mario Puzo i stwierdzam, że rozgrywki wewnątrzmafijne cechowała na ogół większa logika i swoista racjonalność, a przede wszystkim ich zakres nie był aż tak bezmyślnie szeroki. Zanim jednak najwięksi stalinowscy kaci sami trafili pod stienku (a wcześniej do pokoju tortur), zdążyli wymordować setki tysięcy, a miliony wysłać do łagrów. Ich następcy nie zmienili metod, a jedynie ograniczyli skalę represji. Pierwsi i drudzy działali oczywiście na rozkaz „najwyższej instancji”, czytaj: polecenia wydanego przez Stalina. Niektórzy, ci najbardziej zaufani i „zdolni” w dziedzinie mokrej roboty, zostawali „specjalistami” - wykonywali w ZSRR i za granicą wyroki śmierci w drodze zamachów na wyznaczone, konkretne osoby. Dopuszczali się indywidualnych zabójstw, m.in. w drodze skrytobójczego zastrzelenia, otrucia, śmiertelnej bójki w więzieniu lub sfingowanego wypadku komunikacyjnego. Stalin sam nie uczestniczył w krwawych jatkach, ale się nimi bardzo interesował – motywował i instruował wykonawców, żądał też od nich szczegółowych relacji. Tytułowi oprawcy wywodzili się głównie z nizin społecznych, byli słabo wyedukowani, choć autor wymienia również nielicznych pochodzenia inteligenckiego i z wyższym wykształceniem. Snuje słuszne refleksje, że w innych, normalnych warunkach ludzie ci byliby dobrymi robotnikami i rzemieślnikami. Jeden rozdział autor w całości poświęca kobietom („zdolnym uczennicom Berii”), wykazującym się sukcesami w służbie dochodzeniowo-śledczej, nierozerwalnie związanej ze stosowaniem „fizycznych środków przymusu” w celu wydobycia odpowiednich zeznań. W książce odnajdujemy również smutne polonica – autor przedstawia kulisy i mechanizm zbrodni na Polakach, głównie tych popełnionych w 1940 i 1945 roku. Imiennie wymienia wszystkich wykonawców, także zaangażowanych jedynie logistycznie. Nikt z nich nie poniósł za to kary. Uwagę przykuwa również opis modus operandi zabójstwa w 1939 r. Karola Radka, czołowego bolszewika z polsko-żydowskim rodowodem. Wykształconego i bardzo inteligentnego Żyda, asymilowanego w kulturze polskiej - nazwisko przyjął od jednego z bohaterów „Syzyfowych prac” Stefana Żeromskiego. W okresie międzywojennym legalnie odwiedzał w Polsce matkę, mieszkankę Tarnowa. W Kraju Rad miał jednak pecha – swego czasu sympatyzował z Trockim, a ponadto nie potrafił utrzymać języka za zębami, pozwalając sobie na kąśliwe uwagi polityczne. Oba te „przewinienia” zasługiwały w oczach Stalina na najwyższy wymiar kary (w przypadku Radka wykonanej skrytobójczo).

Odnosząc się do lat już po upadku Związku Radzieckiego, autor podkreśla odejście rosyjskiej polityki historycznej od potępienia stalinizmu, a nawet podejmowanie prób częściowej rehabilitacji czołowych zbrodniarzy, wcześniej w ZSRR osądzonych. Koronnym tego przykładem była przeprowadzona w 1994 r. rewizja procesu Wiktora Abakumowa, skazanego w 1954 r. na karę śmierci przez rozstrzelanie (karę niezwłocznie wykonano). 40 lat po egzekucji ów wyrok zmniejszono (!) do 25 lat pozbawienia wolności. Chyba tylko w Rosji takie sądowe qui pro quo bywa możliwe. Reasumując, bardzo polecam tę lekturę czytelnikom zainteresowanym iście frapującą historią „miłującego pokój” Kraju Rad, z odniesieniem też do jego następcy prawnego – patologicznie rządzonej Federacji Rosyjskiej.

Na zakończenie dygresja – wspomnienie humorystyczne, w sam raz w okresie świąteczno-noworocznym. A propos użytego przez mnie powyżej terminu Kraj Rad. W czasach „słusznie minionych” ZSRR – Związek Radziecki tak właśnie półoficjalnie nazywano. W PRL ukazywał się nawet periodyk prasowy (chyba tygodnik) o tytule Kraj Rad. Był bogato ilustrowany, wydawano go na wysokiego gatunku, grubym, błyszczącym papierze, odpowiednim dla wydawnictw encyklopedycznych i albumowych, niedostępnym dla innych czasopism. Mimo niskiej ceny zalegał w kioskach. Merytorycznie mało kto był nim zainteresowany, a na substytut deficytowego papieru toaletowego się przecież „z przyczyn technicznych” nie nadawał (w przeciwieństwie do innych gazet). Owe „walory techniczne” Kraju Rad doceniali za to nabywający go nieuczciwi, prywatni sprzedawcy używanych samochodów. Jego grubymi, sztywnymi kartkami oklejali bowiem dziury w skorodowanych na wylot karoseriach, potem je szpachlowali, wygładzali, całość lakierowali i tak „wyremontowane” rzęchy eksponowali na warszawskiej giełdzie samochodowej na Okęciu. Wykonane fachowo, na pierwszy rzut oka bywało to nie do zauważenia. Lekkomyślny nabywca samochodu orientował się dopiero po jakimś czasie, przeważnie po opadach deszczu.

sobota, 17 grudnia 2022

„Ukraińcy. Opowieści niepoprawne politycznie VI”. Autor: Piotr Zychowicz

 

Wszystkim moim Czytelniczkom i Czytelnikom życzę wesołych, zdrowych Świąt Bożego Narodzenia. I znalezienia pod choinką prezentu – najlepiej jakiejś dobrej książki o tematyce historycznej. Będzie mi niezmiernie miło, jeśli w jej wyborze pomocny okaże się ten blog. A może od razu wybierzecie Państwo tytuł, o którym poniżej? Jeśli tak, to już w najbliższych dniach wypada odwiedzić księgarnię. I dołączyć tę książkę do na pewno już nabytych „Dam Władysława Jagiełły”, o których pisałem w poprzednim tu artykule.

Piotr Zychowicz „Ukraińcy. Opowieści niepoprawne politycznie VI”

Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o., Poznań 2022

Za tydzień, akurat w Wigilię, upłynie już dziesięć miesięcy wojny rosyjsko-ukraińskiej. Walka z rosyjskim agresorem na pewno przyciąga zainteresowanie naszym wschodnim sąsiadem i jego historią. Od niedawna na rynku księgarskim dostępna jest kolejna „niepoprawna politycznie” książka p. Piotra Zychowicza, mojego ulubionego publicysty historycznego. Ulubionego, choć z małymi wyjątkami - o czym nadmieniałem omawiając tu jego poprzednie książki. Miewałem bowiem także nieco zastrzeżeń - można je poznać odnajdując wcześniejsze recenzje w katalogach czytelni. Ale jeśli chodzi o tę jego ostatnią książkę, to uwag krytycznych nie mam żadnych – ani do autora, ani wobec wydawcy. Mimo że, jak wiedzą moi stali czytelnicy, bywam czepliwy – czy to w przypadku dostrzeżenia błędów historycznych (faktograficznych), czy pisarskich edytorskich. Jak również w przypadku stwierdzenia naciąganych komentarzy historycznych, z którymi się nie zgadzam. Ale tym razem - chapeau bas!

Książka pt. „Ukraińcy (…)” to zbiór tekstów dotyczących historii Ukrainy oraz trudnych relacji polsko-ukraińskich na przestrzeni wieków, oczywiście ze szczególnym uwzględnieniem wieku XX. Część I to 13 wywiadów autora z uznanymi znawcami tematyki, głównie z profesorami historii. W częściach II-VI odnajdujemy już autorskie eseje Pana Piotra, podparte literaturą historyczną oraz jego własnymi badaniami źródeł (dokumentacji urzędowej, pamiętników, rozmów ze świadkami epoki). Książka napisana jest emocjonalnie, teksty zawierają nieco kolokwializmów, a odnosząc się do czasów przedrozbiorowych autor chwilami pisze Sienkiewiczem. Czytelnika wychowanego na Trylogii to na pewno przyciągnie! Lekturę wzbogaca interesująca dokumentacja fotograficzna. Autor nie skrywa własnych opinii, z nostalgią odnosi się do niewykorzystanej szansy, jaką obu narodom stwarzała unia hadziacka (1658). https://pl.wikipedia.org/wiki/Unia_hadziacka O psujących wspólną historię politykach polskich i ukraińskich wyraża się bardzo krytycznie, słusznie wieszając na nich psy. Pozytywne postacie historyczne również wymienia. Przeprowadza analizę ważnych wydarzeń dziejowych, ale odnosi się też do indywidualnych losów ludzi owymi wydarzeniami dotkniętych. Zauważa płynność tożsamości narodowościowej na obszarach mieszanych etnicznie. W zależności od chwilowej na danym terenie przewagi polityczno-militarnej, podawano się bądź za Ukraińców, bądź za Polaków. Bariera językowa nie stanowiła przeszkody, na ogół biegle posługiwano się obydwoma językami. We wsiach było to skutkiem więzi sąsiedzkich, a nawet rodzinnych. Po wkroczeniu w 1944 r. Armii Czerwonej na Wołyń i do Galicji Wschodniej niektórzy dotąd aktywni tam banderowcy, chcąc uciec od odpowiedzialności, przyjmowali polskie nazwiska i ochotniczo wstępowali do wojska gen. Zygmunta Berlinga. Nieliczni bywali rozpoznani, aresztowani i skazani (otrzymywali wyroki śmierci lub zsyłki do łagru). A ilu się „udało” i po wojnie, jeśli ją przeżyli, urządzili się jako Polacy na naszych tzw. ziemiach odzyskanych? Autor dowodzi też, iż historii nie można podzielić na czarną i białą, gdyż pomiędzy tymi skrajnymi kolorami występuje cała gama odcieni szarości. Przykładem niech tu będzie rozdział o istriebitielnych batalionach (str. 391-401). Kto wie, co to zacz, ręka do góry! Lasu podniesionych rąk nie widzę. Ja wiedziałem, chociaż pewne szczegóły (i konkretne przypadki) poznałem dopiero dzięki tej książce. Za to nie miałem pojęcia o idiotycznej postawie politycznej naszego rządu w latach 1932 i 1933 odnośnie Wielkiego Głodu na Ukrainie. Polscy przywódcy państwowi, zamiast owe wydarzenia nagłaśniać w kraju oraz informować o nich cały świat, zachowywali się niczym użyteczni idioci (ściśle wg terminologii Włodzimierza Lenina). Alarmujący warszawską centralę akredytowani w ZSRR nasi dyplomaci oraz działający tam oficerowie polskiego wywiadu bywali karceni za podawanie wyolbrzymionych, niesprawdzonych i tylko jakichś jednostkowych informacji! Prasie nałożono kaganiec cenzury, nie pozwalając rzetelnie i obszernie pisać o szalejącym tuż za granicą Hołodomorze, ogarniającym przecież także mniejszość polską na radzieckiej Ukrainie. A wszystko to w imię dobrej polityki sąsiedzkiej z ZSRR, opartej na właśnie zawartym dn. 25 lipca 1932 r. Pakcie Nieagresji między Rzecząpospolitą Polską a Związkiem Socjalistycznych Republik Rad (Dz.U. z 1932 r. Nr 115, poz. 951; pełny tekst tego paktu można odnaleźć w ISAP na internetowej stronie sejmu).

Jak już nadmieniłem, książka traktuje o bardzo trudnych relacjach polsko-ukraińskich. Z uwagi na trwającą wojnę i towarzyszące jej społeczne emocje wolałbym się tu do nich szczegółowo nie odnosić. W naszym kraju nie brak osób nadal spoglądających na naród ukraiński głównie przez pryzmat Wołynia 1943. Jest to m.in. efektem przemilczeń lub relatywizacji tych wydarzeń w historiografii ukraińskiej. Nie chcę tu przypominać szeregu konkretnych działań przynoszących wstyd i hańbę niestety również i polskiej stronie konfliktu. W Internecie nie brak wszak trolli gotowych tendencyjnie wyrywać całe zdania z kontekstu – jedne (trolle) czynią to z niewiedzy i przyrodzonej głupoty, inne na polityczne zamówienie; często zresztą jedno nie wyklucza drugiego. Od razu więc odsyłam Państwa do lektury książki p. Piotra Zychowicza, który – starając się przedstawić całokształt naszej wspólnej z Rusinami-Ukraińcami historii – nie pominął wydarzeń najbardziej nawet tragicznych. Opisał i skomentował je neutralnie, tj. nie sytuując się w pozycji ani ukrainofoba, ani ukrainofila. Przez jego teksty przebija natomiast sympatia wobec koncepcji federalistycznej i do poglądów politycznych międzywojennego obozu konserwatywnego, z odwołaniem do publicystyki Adolfa Bocheńskiego. Podzielam to spojrzenie. Napisałem o tym omawiając książkę Adolfa Bocheńskiego pt. „Imperializm państwowy. Wybór pism” (Ośrodek Myśli Politycznej i Muzeum Historii Polski, Kraków-Warszawa 2015). Dostęp poprzez odpowiedni katalog (autorski lub tematyczny 1).

PS. W rozdziale pt. „Esesman na Ukrainie” (str. 265-275) autor nawiązuje do wspomnień Ericha Stahla, nie podając jednakże tytułu publikacji. Wyjaśniam, iż chodzi o książkę Ericha Stahla pt. „Przeszedłem piekło z Waffen-SS na froncie wschodnim” (Wydawnictwo Vesper, Czerwonak 2019). Była już omówiona na blogu, do recenzji można dotrzeć poprzez odpowiedni katalog (autorski lub tematyczny 7).

piątek, 9 grudnia 2022

„Damy Władysława Jagiełły”. Autor: Kamil Janicki

 

Po minionych dwumiesięcznych męczarniach lekturami o Hitlerze, hitlerowcach i hitleryzmie dziś proponuję Państwu książkę tematycznie dużo przyjemniejszą, ponadto napisaną z inteligentnym dystansem wobec budzących niegdyś wielkie emocje wydarzeń historycznych. Oraz z domieszką humoru. Czyli w sam raz nadającą się na świąteczny prezent gwiazdkowy.

Kamil Janicki „Damy Władysława Jagiełły”

Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o., Kraków 2021

Władysław II Jagiełło (ur. ok. 1351, zm. 1434), sławny Król Polski i Wielki Książę Litewski, żenił się cztery razy. Kolejno:

1)     w 1386 r. z Jadwigą Andegaweńską (1374-1399), mającą w żyłach krew Piastów (wnuczką siostry Kazimierza Wielkiego, czyli prawnuczką Władysława Łokietka),

2)     w 1402 r. z Anną Cylejską (1381-1416), również spokrewnioną z rodem Piastów (wnuczką Kazimierza Wielkiego, czyli też prawnuczką Władysława Łokietka),

3)     w 1417 r. z Elżbietą z Pilczy (1370-1420), kobietą z przeszłością - trzykrotną wdową, córką jego matki chrzestnej,

4)     w 1422 r. z Zofią (Sonką) Holszańską (1405-1461), litewsko-ruską wnuczką przyrodniego brata; porównanie wieku pana młodego (71) i panny młodej (17) wkrótce wzbudziło nieuniknione w tej sytuacji podejrzenia i wątpliwości, o czym dalej.

Tak naprawdę Władysław Jagiełło kochał i był szczęśliwy tylko z trzecią żoną. Małżeństwo z nią (oraz jej koronację) przeforsował wbrew opinii królewskich doradców. Za tym ślubem nie przemawiały przecież żadne względy polityczne, nie umożliwiał on też odświeżenia istniejących ani powstania nowych koligacji dynastycznych.

Zgodnie z tytułem książki autor skoncentrował się na przybliżeniu postaci owych czterech żon Jagiełły, przedstawieniu okoliczności mariaży oraz reperkusji wewnętrznych i zagranicznych, jakie wywoływały. Opisał uroczystości zaślubin oraz koronacji żon na królowe. Wszystko to oczywiście na tle wydarzeń epoki, z bitwą pod Grunwaldem włącznie. Dużo dowiadujemy się też o ówczesnych mechanizmach polityki i dyplomacji, w tym o wielkim znaczeniu małżeństw dynastycznych. Utwór p. Kamila Janickiego można określić jako pośredni pomiędzy opracowaniem popularnonaukowym a esejem historycznym. Autor dotarł do nowych, zagranicznych publikacji historycznych (m.in. litewskich, słoweńskich), które pozwalają na inny niż prezentowany dotychczas w polskiej historiografii wizerunek tytułowych dam. W szczególności „rozprawił się” z nieprawdziwym opisem losów i osobowości Anny Cylejskiej, przedstawionym w XIX wieku przez sławnego Karola Szajnochę i później przez wielu kolejnych historyków bezkrytycznie powielanym. Autor wspaniale scharakteryzował też epokę, w tym mentalność oraz zwyczaje polskich, litewskich, ruskich i zagranicznych możnowładców mających wpływ na rządy ówczesnych państw, dziś byśmy powiedzieli: przedstawicieli elit. A wszystko to uczynił z polotem redakcyjnym, ogromną wiedzą, ciętym językiem, pozwalając sobie na sporo krytyczno-ironicznych uwag i dygresji – bardzo przykuwających uwagę i wzmacniających zainteresowanie. Książkę czyta się więc jednym tchem, trudno było mi się od takiej uczty intelektualnej odrywać. Ale po lekturze odczułem również malutki niedosyt. Korzystając z tego, iż autor na końcowej stronie 436 zachęcił do dzielenia się uwagami lub sugestiami, podając swój kontaktowy adres e-mail, pozwoliłem sobie napisać list, w którym zapytałem, dlaczego - kończąc książkę - urwał narrację na roku 1424, w którym doszło do koronacji Zofii (Sonki), jak również poczęcia i narodzin pierwszego jej i Jagiełły syna, późniejszego króla Władysława III Warneńczyka. Przecież Zofia (czwarta z tytułowych dam) żyła jeszcze dość długo i przechodziła swoiste małżeńskie perypetie, a małżonkowie byli też rodzicami kolejnego króla Kazimierza IV Jagiellończyka, o którego narodzinach w 1427 r. autor już nie wspomniał. Królewscy małżonkowie byli wówczas w wieku odpowiednio 76 i 22 lat. Pan Kamil Janicki odpisał mi, że przygotowuje kontynuację – książkę pt. „Matki Jagiellonów”, którą poświęci m.in. Zofii (Sonce) jako protoplastce dynastii.

Osobiście jestem więc bardzo ciekaw, jak autor odniesie się do „teorii spiskowej” w naszej historiografii, wskazującej młodego rycerza Jana Hińczę z Rogowa jako podobno mającego romans z królową i mogącego być biologicznym ojcem króla Kazimierza IV Jagiellończyka. Sprawa ta genetycznie jest niezwykle poważna. Kazimierz Jagiellończyk spłodził bowiem 13 (słownie: trzynaście) dzieci, w tym 4 królów: Władysława - króla Czech i Węgier, oraz naszych trzech kolejnych władców - Jana I Olbrachta, Aleksandra i Zygmunta I Starego. Czyżby cała trzynastka nie była biologicznymi Jagiellonami, tj. wnukami króla Władysława Jagiełły, tylko „jakiegoś” Hińczy z Rogowa? Podważałoby to samo istnienie dynastii Jagiellonów, której przedstawiciele i przedstawicielki zasiadali na europejskich tronach. Niektórzy historycy powątpiewają zresztą w Jagiellońskie pochodzenie nie tylko Kazimierza, ale i jego starszego brata, króla Władysława III Warneńczyka (ten akurat zszedł bezpotomnie; zginął w bitwie, a i wcześniej ponad płeć piękną przedkładał ponoć płeć brzydką). Władysław Jagiełło często i długo podróżował po wielkim państwie polsko-litewskim, przy czym Zofia mu nie towarzyszyła. Pan Kamil Janicki przeanalizował datę urodzin Władysława Warneńczyka oraz okresy wspólnego przebywania małżonków, dochodząc do wniosku, iż Władysław junior albo był wcześniakiem, albo ciąża matki została przenoszona. No to może jedynymi prawdziwymi (genetycznymi) Jagiellonami byli tylko sam Władysław Jagiełło i jego litewscy krewni? Z formalnoprawnego punktu widzenia powyższe wątpliwości dziś należy oczywiście uznać już za bezprzedmiotowe, godne co najwyżej rozważań miłośników historii, tak pół żartem, pół serio. Choć swego czasu na pewno budziły zrozumiałe emocje wśród elit Polski i Litwy. Mam nadzieję, iż autor i wydawnictwo nie każą nam długo czekać na ukazanie się drugiego tomu historii losów żon i matek władców z najbardziej udanej dynastii rządzącej Polską i Litwą.

Jako w pewnym sensie analogiczną ciekawostkę przypominam „aferę” sprzed kilkunastu lat. Nasza opinia publiczna dociekała ojcostwa dziecka lokalnej polityczki Anety K. z Radomska. Brani byli pod uwagę dwaj ówcześni chłopscy politycy z pierwszych stron gazet, a w odwodzie pozostawał, chyba niebezpodstawnie - jak się okazało, jej mąż. Pani K. oskarżała publicznie pana Ł. o żądanie od niej usług seksualnych, oraz występowała wobec tegoż pana Ł. i pana L. (kolejno) z powództwem o ustalenie ojcostwa jej dziecka. Ostatecznie wyniki badań DNA kolejno wykluczyły ich ojcostwo. Inny również bardzo znany chłopski polityk (z innej partii) przytoczył wtedy starą mądrość ludową stwierdzając, iż (cyt.) „cielę jest tego, czyja krowa”. Bohaterka tamtych wydarzeń weszła do historii politycznej III RP i została uwieczniona m.in. w Wikipedii. Cóż, znajdując się w trudnej sytuacji życiowej sama wówczas zainicjowała publiczne roztrząsanie jej najbardziej intymnych spraw.

https://pl.wikipedia.org/wiki/Seksafera_w_Samoobronie

Natomiast w XV wieku, gdy nauka jeszcze nawet nie śniła o DNA, ustalenia ojcostwa dokonywano w „tradycyjny” sposób. Kobietę podejrzewaną o małżeńską niewierność poddawano śledztwu z torturami, a w razie nieprzyznania się wymagano od niej złożenia tzw. przysięgi oczyszczającej. Takoż postąpiono i z naszą królową Zofią – o czym p. Kamil Janicki zapewne szerzej napisze w zapowiadanym drugim tomie. Do tego czasu możemy pozostać np. przy Wikipedii.

https://pl.wikipedia.org/wiki/Zofia_Holsza%C5%84ska

PS. Następnego wpisu na blogu proszę spodziewać się już dn. 17 grudnia. Dzień później, 18 bm., przypada bowiem przedświąteczna niedziela handlowa dająca okazję odwiedzenia księgarni i nabycia książki, o której napiszę. Hitu wydawniczego ostatnich tygodni. Razem z dziś tu omówionymi „Damami (…)” może stanowić doskonały prezent gwiazdkowy.