środa, 19 grudnia 2018

„Z pamięci bieszczadnika. Bieszczady w latach 1918-1939”. Autor: Witold Mołodyński


Wszystkim Moim Szanownym Czytelniczkom i Czytelnikom życzę Wesołych Świąt Bożego Narodzenia oraz Szczęśliwego Nowego 2019 Roku. W tym głównie świątecznego wytchnienia, zrelaksowania się i zapomnienia o codziennych problemach. Najedzenia się i napicia – w miarę możliwości (każdy zna swoje możliwości). I oczywiście znalezienia pod choinką prezentu - ciekawej książki historycznej (w tym celu służę katalogiem tej czytelni). Udanej imprezy sylwestrowej. A w przyszłym roku wszelkiej pomyślności – spełnienia się Waszych planów osobistych i zawodowych, także tych bardzo ambitnych.
Następnego wpisu na blogu (dotyczącego kontynuacji wspomnień p. Mołodyńskiego) proszę spodziewać się na początku stycznia.

A dziś, tak już przedświątecznie i świątecznie zarazem, proponuję Państwu pogodną lekturę wspomnień ze świata which had gone with the wind of history. Gwoli zadumy. I być może gwoli odwiedzenia opisywanych okolic.

Witold Mołodyński „Z pamięci bieszczadnika. Bieszczady w latach 1918-1939”
Wydawnictwo Książkowe „Carpathia” sp. z o.o., Rzeszów 2018

Książka niezwykle sympatyczna. Mocno już starszy pan snuje wspomnienia z wczesnego dzieciństwa, doprowadzając je do roku 1939, w którym ukończył 11 lat. Najpierw przedstawia swoje pochodzenie, a następnie narrację tychże wspomnień – po latach odtworzonych z pamięci oraz z zachowanych dokumentów i fotografii.
Mieszka z mozolnie dorabiającymi się rodzicami, dostrzega i dzieli ich codzienny trud, przeżywa swoje szczenięce lata na dziecinnych zabawach, pięciu latach nauki w szkole powszechnej, oraz pomocy rodzicom w codziennych czynnościach domowych, a nawet w prowadzeniu ich wiejskiego sklepiku.
Rodzina jest na wskroś polska, rzymsko-katolicka, patriotyczna. Ojciec to oficer rezerwy z kombatancką przeszłością pierwszej wojny światowej i wojny polsko-ukraińskiej lat 1918 i 1919. To podkreślenie pochodzenia jest niezwykle istotne zważywszy ich miejsce zamieszkania: Brzegi Dolne koło Ustrzyk Dolnych (na trasie Ustrzyki Dolne – Krościenko). Polacy bynajmniej nie stanowią tu większości. Żyją jednak w zgodzie z sąsiadami – greckokatolickimi Rusinami, protestanckimi Niemcami, i Żydami. Późniejsze upiory nacjonalizmu dopiero gdzieś tam się wylęgają.
Druga część tytułu książki nieco myli. Tytułowe „Bieszczady w latach 1918-1939” autor bowiem w zasadzie ogranicza tylko do części regionu – do Ustrzyk Dolnych i okolic. Za to w tych swoich „lokalnych” wspomnieniach jest bardzo dokładny. Nieraz też wskazuje dzisiejsze położenie zapamiętanych obiektów (budynków, miejsc różnych imprez okolicznościowych, terenów swoich i rówieśników zabaw). Wszystko to powoduje, iż książka powinna szczególnie zainteresować dzisiejszych mieszkańców Powiatu Bieszczadzkiego z siedzibą starostwa właśnie w Ustrzykach Dolnych. Jak również licznych „przyjezdnych bieszczadników”, czyli turystów, którzy upodobali sobie te tereny i corocznie je odwiedzają. Do tych drugich proszę i mnie zaliczyć. 6 października br. wróciłem z trzytygodniowego pobytu w Zatwarnicy, Gmina Lutowiska, Powiat Bieszczadzki. Jeżdżę tam późnym latem i jesienią co rok, poczynając od 1999 r. Przy okazji na rynku w Ustrzykach Dln. nabywam od ukraińskich przygranicznych „mrówek” to, co w polskich sklepach monopolowych kosztuje drożej. Na nadchodzące Święta jak znalazł, a i na Wielkanoc wystarczy (za kołnierz nie wylewam, ale i nie nadużywam).
Osobom niezorientowanym w temacie „Bieszczady” przy okazji wyjaśniam, że dzisiejszy region bieszczadzki wchodzi w skład aż trzech powiatów: Powiatu Bieszczadzkiego, Powiatu Leskiego i częściowo Powiatu Sanockiego. Warto też wiedzieć, że większość ziem dzisiejszego Powiatu Bieszczadzkiego, z samymi Ustrzykami Dolnymi, do powojennej Polski należy dopiero od roku 1951, kiedy to uzyskaliśmy je w ramach umowy wymiany terenów przygranicznych, zawartej pomiędzy Polską a b. ZSRR.

Na zakończenie też drobna wskazówka, jak tę książkę należy tu, w tej naszej czytelni historycznej, potraktować. Przede wszystkim jako literaturę tzw. wspomnieniową. W zasadzie każdy z nas, kto przeżył już przynajmniej 20 – 30 lat, mógłby sięgnąć pamięcią wstecz, oddać się głębszym refleksjom i opisać pochodzenie swojej rodziny, własne szczenięce lata. Tak jak właśnie uczynił to p. Witold Mołodyński, przypominając sobie własne obserwacje i odczucia z okresu dzieciństwa. Autor ma jednak tę wielką przewagę nad nami, że żył w miejscu szczególnie później zrujnowanym przez historię (będzie o tym w kolejnym wpisie na blogu). Książkę wzbogacają liczne fotografie zachowane w zbiorach rodziny autora i jego przyjaciół.
Swoje lata następne p. Mołodyński wspomina w drugiej książce pamiętnikarskiej (choć napisanej wcześniej) pt. „Bieszczadzkie okupacje 1939-1945”, o której postaram się tu wkrótce też coś miłego napisać.

No i jeszcze kilka koniecznych słów nt. późniejszej, już powojennej drogi życiowej autora. To na pewno człowiek nieprzeciętny, niedający się zaliczyć do grona zwykłych zjadaczy chleba. Ukończył studia architektoniczne i urbanistyczne w Gliwicach, Krakowie oraz Paryżu. Pracując w zawodzie architekta-urbanisty osiągnął wiele sukcesów w kraju, a następnie we Francji, gdzie z czasem zamieszkał. Po przejściu na emeryturę zaczął nostalgicznie powracać do „bieszczadzkich korzeni”, czego dowodem są m.in. te jego dolnoustrzyckie wspomnienia.

poniedziałek, 10 grudnia 2018

„Wojna domowa. Nowe spojrzenie na odrodzenie Polski”. Autor: Jochen Böhler


Jochen Böhler „Wojna domowa. Nowe spojrzenie na odrodzenie Polski”
Wydawnictwo Znak Horyzont, Kraków 2018

Ciągle jesteśmy pod wrażeniem obchodów stulecia odzyskania niepodległości. Przypuszczam, że nastrój ten będzie się nam udzielał do końca roku. Nasłuchaliśmy się już i naoglądaliśmy w RTV okolicznościowych audycji z uczestnictwem polskich historyków i politologów. Nic w tym dziwnego, to w końcu nasze polskie Narodowe Święto Niepodległości i jego obchody.
Dobrze jest też wiedzieć, jak nas „widzą i piszą” inni, a zwłaszcza zachodni sąsiedzi, z którymi obecnie wprawdzie mamy dobre relacje (oby tak dalej), ale w nie tak znów odległej przeszłości bywało … wręcz fatalnie (eufemizm).
Cóż, czas goi wszelkie rany, a interpretację historii najlepiej powierzyć tym, co ją naprawdę znają, a nie politycznym i niedouczonym propagandzistom. Niech się zatem historycy (ci z lewicy i ci z prawicy, ci z zachodu i ci ze wschodu, etc.) ewentualnie spierają, ale niechże to będzie spór merytoryczny i konstruktywny, bez złośliwych wycieczek ad personam, i oczywiście prowadzony publicznie.

Proponuję dziś Państwu bardzo wartościową publikację książkową – dzieło niemieckiego historyka zakochanego w Polce (za żonę wziął warszawiankę) ale niekoniecznie w Polsce czy w ogóle w Polakach. W pracy naukowej mu to pomaga – opisując wydarzenia sprzed 100 lat nie musi się obawiać zarzutu braku patriotyzmu, co mogłoby mieć miejsce w przypadku historyka polskiego. Są to bowiem opisy wydarzeń autentycznie w przeszłości zaistniałych, potwierdzonych również polską (!) dokumentacją źródłową, do której Jochen Böhler z determinacją i nie bez czynionych mu trudności żmudnie docierał (wspomina o tym w „Posłowiu” na str. 273-280). Owe opisy przeszłości nieraz stawiają uczestników dawnych wydarzeń w złym świetle, niekiedy nawet w bardzo złym. Jak też przystało na rzetelną pracę naukową, wszystkie wykorzystane dokumenty źródłowe i in. publikacje autor wymienia w „Przypisach” (str. 281-330), „Archiwach” (str. 331-334) i „Bibliografii” (str. 335-369).

Jochen Böhler dość beznamiętnie (nie jest Polakiem) przedstawia historię odrodzenia się Polski po 123 latach niewoli, określając tego obiektywne i subiektywne przyczyny, oraz opisując okoliczności, w jakich to nastąpiło. Przyczyny obiektywne to oczywiście wojna przegrana przez wszystkich trzech zaborców oraz pkt. 13 orędzia prezydenta Wilsona z dn. 8 stycznia 1918 r. Subiektywne – to starania i czyny polskich patriotów skupionych w dwóch obozach niepodległościowych, kierowanych przez Józefa Piłsudskiego i Romana Dmowskiego. Autor wykazuje, iż ci patrioci w 1914 r. stanowili mniejszość polskiego społeczeństwa, a ich działalność napotykała niezrozumienie i opór. Zwłaszcza ze strony chłopów stanowiących wówczas ok. 80 % polskiej populacji.

Odrodzenie się Polski następuje również w realiach i okolicznościach … wojny domowej. Jeszcze przecież nie doszło do nowego określenia granic państwowych, jeszcze formalnie istnieją te poprzednie, a już na obszarach nimi objętymi dochodzi do działań zbrojnych. Nic zatem dziwnego, iż postronny obserwator określi je mianem wojny domowej. Tym bardziej, że jej uczestnicy to nieraz sąsiedzi od lat żyjący obok siebie, a bywa, iż też skoligaceni rodzinnie. Autor szczegółowo przedstawia sytuację, jaka zapanowała na pograniczu niemieckim, czeskim, ukraińskim, białoruskim i litewskim. Wolny od konfliktów narodowościowych pozostaje właściwie tylko teren b. Królestwa Polskiego (tzw. Kongresówki) i Galicji zachodniej.

Odradzająca się Rzeczpospolita tworzy administrację i armię w warunkach wojny na wszystkich granicach i z prawie wszystkimi sąsiadami, a także w warunkach bardzo silnego konfliktu wewnętrznego pomiędzy obozami Piłsudskiego i Dmowskiego. Ten drugi konflikt omal nie doprowadza do wybuchu kolejnej wojny, tym razem już polsko-polskiej, o czym „okolicznościowi” historycy w mediach dziś tylko z zażenowaniem przebąkują, a co Jochen Böhler wykłada explicite.
Autor z uznaniem odnosi się do polskiego wysiłku i czynu niepodległościowego, zarówno tego wojskowego (zbrojnego), jak i cywilnego (administracja, gospodarka). Ale wskazuje i blaski, i cienie, a tych drugich też jest co niemiara. Tworząca się administracja bywa niekompetentna i skorumpowana, a wojsko często niezdyscyplinowane. Walka zbrojna toczy się z udziałem różnych grup paramilitarnych i partyzanckich, które dopiero później zostaną wcielone do armii. Polscy żołnierze na polu bitwy często dają z siebie wszystko, ale poza tym bynajmniej nie bywają rycerscy. Zdarzają się egzekucje jeńców, pogromy ludności żydowskiej, grabieże, gwałty i mordy na ruskiej ludności cywilnej. Słynny zagończyk Feliks Jaworski, obrońca polskiej ludności na Ukrainie, nieźle dał się we znaki ruskim chłopom, także i tym Bogu ducha winnym. W wolnej już Polsce wylądował w szpitalu psychiatrycznym. W jakich niezwykle tragicznych okolicznościach to nastąpiło – proszę przeczytać na str. 254.
Znamy i nieraz deklamujemy, podśpiewując, kawaleryjskie tzw. żurawiejki. Na szczęście nie wszystkie z nich są objęte współczesnym repertuarem zespołów wokalnych, część wstydliwie odeszła w zapomnienie. No to na chwilę przypomnijmy sobie jedną z takich, dziś już raczej nierecytowanych, polskich żurawiejek (cytuję za J. Böhlerem, str. 15 i 16):

Słynny z mordów i grabieży
Dziewiętnasty pułk młodzieży.
Lance do boju, szable w dłoń,
bolszewika goń, goń, goń.

Dziewiętnasty tym się chwali:
na postojach wioski pali.
Gwałci panny, gwałci wdowy,
Dziewiętnasty pułk morowy.

Nie chciałbym zostać źle zrozumianym. Jochen Böhler nie czyni z tej „ciemnej strony mocy” głównego przekazu swojej książki. On tylko tych kwestii nie pomija, nie pomniejsza, nie bagatelizuje ani nie relatywizuje. Jego obszerne opracowanie dotyczy, podkreślam, całokształtu sprawy polskiej w latach 1914-1921, nawet z nutką sympatii dla nas. Wykłada przy tym jednak „kawę na ławę”, wskazując dwie strony medalu. I to właśnie, moim zdaniem, przesądza o wartości intelektualnej jego książki, którą dziś Państwu polecam.

A na zakończenie, jak nieraz sobie pozwalam, ciut koniecznej uszczypliwości.

§  Na str. 105, w wierszu 9 od dołu, wyrazy „od Bałtyku po Morze Czarne” proszę poprawić na „od Adriatyku po Morze Czarne”. Mowa jest tam bowiem o formacjach paramilitarnych działających tylko na Bałkanach.
§  Na str. 215, w wierszu 7 od dołu, rok 1982 należy poprawić na rok 1892.
§  Analogicznie na str. 230, w wierszu 15 od dołu, rok 1981 proszę poprawić na rok 1891.
§  Na str. 267, w trzech ostatnich wierszach od dołu, widnieje kompletna bzdura – informacja, jakoby Józef Piłsudski w Polsce (cyt.) „nie sprawował urzędu w latach 1926-1935”. Autor trochę się rozpędził, być może miał na myśli urząd prezydenta, a wydawca go nie wyhamował (koniecznym w tej sytuacji przypisem). Józef Piłsudski wszak był w tamtych czasach dwukrotnie premierem rządu (X 1926 – VI 1928 i VIII-XII 1930), nieprzerwanie pełnił też oficjalne funkcje nadzoru nad wojskiem.


czwartek, 29 listopada 2018

„Korepetycje z niepodległości” . Autorzy: Sławomir Koper, Tymoteusz Pawłowski

Sławomir Koper, Tymoteusz Pawłowski „Korepetycje z niepodległości”
Grupa Wydawnicza Foksal Sp. z o.o., Warszawa 2018

Lektura w sam raz okolicznościowa. Wciąż obchodzimy stulecie odzyskania niepodległości, datowanego dość umownie 11 listopada 1918 r. Autorzy zauważają, iż konkretnym wydarzeniem zaistniałym tamtego dnia i godnym upamiętnienia było formalne przejęcie przez Józefa Piłsudskiego od Rady Regencyjnej władzy nad wojskiem.
100 lat to szmat czasu. Żyli wtedy nasi dziadkowie i pradziadkowie. Być może w dzieciństwie rozmawialiśmy z nimi o tamtych wydarzeniach, dla nich niezwykle istotnych i decydujących o dalszym życiu. Mnie swego czasu politycznie uświadamiała i indoktrynowała babcia (1908-1979) po kądzieli, kobieta inteligentna i oczytana. Gorzej już było z jej charakterkiem, no ale o zmarłych członkach rodziny źle się nie wypowiada…
A przecież i oni byli kiedyś dziećmi, też mieli dziadków, pradziadków. Ci z kolei opowiadali im o swoich młodych latach przeżytych w epoce napoleońskiej i później.
Świat widziany oczami uczestników dawnych wydarzeń niekoniecznie pokrywa się z jego obrazem wytworzonym po latach przez historię. To normalne, oni obserwowali tylko mały wycinek otaczającej ich rzeczywistości, nie mieli RTV ani Internetu. Wszechobecne dziś media wtedy były ograniczone do tytułów prasowych, niekoniecznie wszędzie dostępnych i docierających na czas.

Korepetytorzy z niepodległości, jak autorzy siebie określili, postanowili przybliżyć nam m.in. ogląd minionych czasów przez naszych przodków, zaprezentować ich ówczesne poglądy i motywacje. Panowie Sławomir Koper i Tymoteusz Pawłowski czynią to na tle wydarzeń historycznych, przez siebie przedstawianych raczej skrótowo, ale w sposób wiernie oddający specyfikę konkretnych czasów i miejsc.

Autorzy wyodrębnili w historii Polski okres od czasów przedrozbiorowych do początku lat 20. ub. wieku, dzieląc go w sposób bardzo romantyczny na pory doby: zmierzch, noc, jutrzenka, poranek. Oczywiście nie wszystkie pory doby – nie ma tu popołudnia Rzeczypospolitej Obojga Narodów (jest tylko o jej zmierzchu) ani przedpołudnia II Rzeczypospolitej. W „Poranku” autorzy doprowadzili narrację do wyboru Gabriela Narutowicza na Prezydenta RP, ale już nie napisali o jego zabójstwie. O to ostatnie można mieć do nich małą pretensję, choć motywem przewodnim książki jest głównie wcześniejsze dążenie naszych przodków do odzyskania i utrwalenia tytułowej niepodległości Polski. Ale jedno zdanie, chociażby w nawiasie, powinni byli zamieścić – wszak Gabriel Narutowicz zginął w zamachu krótko po objęciu urzędu prezydenta.

Na tę bardzo interesującą (i zarazem będącą na czasie !) książkę składa się 39 krótkich esejów – felietonów historycznych. Autorzy przedstawiają w nich swój punkt widzenia ważnych wydarzeń z historii Polski i Europy, niektóre z nich relatywizują i bagatelizują, inne (dotąd prawie niedostrzegane) uwypuklają, i … trudno im nie przyznać racji. Narrację historyczną starają się wzbogacić o opisy realiów postrzeganych oczami uczestników ówczesnych wydarzeń, zarówno aktywnych ich kreatorów, jak i biernych obserwatorów, ale też skazanych na ponoszenie konsekwencji.

Na „Zmierzch” składają się eseje dotyczące okoliczności utraty niepodległości w XVIII wieku, oraz bytowania niesuwerennej Polski w wieku XIX aż do upadku powstania styczniowego. „Noc” to z kolei epoka trwająca do trzeciego roku Wielkiej Wojny, a „Jutrzenka” to już okres urzeczywistniania się polskich marzeń, datowany od 5 listopada 1916 r. do pamiętnego 11 listopada 1918 r. O drugiej dacie wspomniałem na wstępie, tej pierwszej winien jestem krótki komentarz. Co by bowiem nie sądzić o „Akcie 5 listopada 1916 r.”, to autorzy książki mają rację – ów akt cesarzy niemieckiego i austriackiego upodmiotowił Królestwo Polskie na forum międzynarodowym, a i na gruncie krajowym wprowadził wiele bardzo korzystnych zmian (przytłumionych jednak ekonomiką trwającej wojny). Dalszą konsekwencją tego też przecież było, że Józef Piłsudski przejął władzę z rąk polskiej i głęboko patriotycznej Rady Regencyjnej, a nie od administracji zaborczej.
„Poranek” to już oczywiście działania polityczne (administracyjne, ekonomiczne, dyplomatyczne, wojenne) w celu utrwalenia niepodległości dopiero co powstałej Polski, w tym ustalenia przebiegu i kształtu jej granic. Czyli czynione w okresie od 11 listopada 1918 r. do 11 grudnia 1922 r. (objęcie urzędu Prezydenta RP przez Gabriela Narutowicza).

Nadmieniam, iż wszystkie 39 esejów napisano w sposób przystępny, proszę się nie obawiać przesadnie naukowej formy obserwowanej niekiedy w opracowaniach innych historyków. Jak wspomniałem na wstępie, „Korepetycje z niepodległości” są też książką bardzo na czasie, której lektura pozwoli nam odnieść się (aprobująco lub nie) do wielu treści przekazywanym nam w mediach z okazji setnej rocznicy.

Na zakończenie trochę dowcipnie. Autorzy zacytowali powiedzonko naszych przodków (tych zamieszkałych w Galicji zachodniej), że ni z tego, ni z owego, była Polska na pierwszego (chodziło o dzień 1 listopada 1918 r.).
Ja pozwolę sobie przypomnieć Państwu inny żart z tamtych lat (nie pamiętam, gdzie go zasłyszałem lub przeczytałem).
Dowcip w formie pytanie – odpowiedź:
- Jaką wspólną cechę mają odrodzona Polska i łaska Boska ?
- Jedna i druga jest bez granic.

 

wtorek, 20 listopada 2018

„Polacy u boku Lenina. Zdrajcy”. Autor: Mateusz Staroń


Nie uruchamiajmy wehikułu czasu i pozostawmy go jeszcze w epoce opisywanej tuż poprzednio.

Mateusz Staroń „Polacy u boku Lenina. Zdrajcy”
Wydawca Bellona Sp. z o.o., Warszawa 2018

Przekornie zauważę, iż treść książki zdaje się częściowo potwierdzać tezę współczesnych rosyjskich nacjonalistów, jakoby rewolucję październikową zrobili (i utrwalili) w matuszce Rosji „obcoplemieńcy”, w tym głównie Żydzi, Polacy i Łotysze, za pieniądze niemieckie.

Autor kreśli sylwetki Polaków (komunistów, choć nie tylko) znajdujących się i działających w Rosji w latach 1917-1921, na tle najważniejszych ówczesnych wydarzeń: rewolucji lutowej, rewolucji październikowej, wojny domowej i wojny polsko-bolszewickiej.
Udział komunistów - Polaków w tych wydarzeniach był naprawdę widoczny. Czytelnik słabo obeznany z historią potrafi wymienić pewnie tylko ze dwa ich nazwiska: krwawego Feliksa Dzierżyńskiego (twórcy i pierwszego szefa radzieckiej policji politycznej) oraz Juliana Marchlewskiego (szefa Polrewkomu - niedoszłego rządu Polski radzieckiej). Tymczasem owych tytułowych zdrajców, wysoko ulokowanych w radzieckiej administracji, wojsku i aparacie bezpieczeństwa, było dużo, dużo więcej.
Zanim w 1920 r. doszło do eskalacji wojny polsko-bolszewickiej, polscy komuniści:
-    wzięli aktywny udział w organizacji sekretnego przetransportowania Lenina do Rosji, niektórzy też razem z nim podróżowali w sławnym „zaplombowanym wagonie”,
-    uczestniczyli, jak byśmy dziś powiedzieli, w praniu brudnych pieniędzy, tj. pieniędzy niemieckich przeznaczonych na wyprowadzenie Rosji z wojny, a konkretnie na przygotowanie, przeprowadzenieutrwalenie zamachu bolszewickiego, który przeszedł do historii pod nazwą Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej,
-    wzięli udział w wymienionej rewolucji, w tym w zdobywaniu władzy przez bolszewików w Piotrogrodzie i Moskwie,
-    zorganizowali własną formację zbrojną, Zachodnią Dywizję Strzelców, której oddziały skutecznie wspierały bolszewików na frontach wojny domowej, za to już mniej skutecznie na froncie polskim w 1919 r.,
-    utworzyli w Rosji i w samej partii bolszewickiej polskie ośrodki (legalne jednostki organizacyjne),
-    powołali do życia Komunistyczną Partię Robotniczą Polski, czyniąc z niej bolszewicki ośrodek agitacji, wywiadu i dywersji,
-    m.in. to oni byli inspiratorami marszu Armii Czerwonej na zachód, przekonawszy Lenina o celowości i możliwości utworzenia Polskiej Socjalistycznej Republiki Rad,
-    faktycznie zdominowali władze komunistycznej Litewsko-Białoruskiej Republiki Rad („Litbieł”), tego króciutko istniejącego w 1919 r. „komunistycznego Wielkiego Księstwa Litewskiego”,
-    w pierwszych miesiącach wojny polsko-bolszewickiej (aż do połowy 1919 r.) ich oddziały szły w szpicy wojsk radzieckich, co nadawało niektórym bitwom charakter walk bratobójczych,
-    prowadzili w imieniu Lenina ściśle tajne negocjacje z przedstawicielami Piłsudskiego, co zaowocowało kilkumiesięcznym nieformalnym rozejmem i umożliwiło bolszewikom rozprawienie się z armią Denikina.
A następnie, już w 1920 r. usiłowali przejąć władzę w Polsce, co im się zresztą na bardzo krótko i na niewielkim obszarze udało. Powołali również Polską Armię Czerwoną, której polityczny żywot był jeszcze krótszy niż Polrewkomu.

Tyle, rzekłbym, przedmiotowo.
A podmiotowo? Tu właśnie dostrzegam główne (choć nie jedyne) walory książki. Autor przedstawia konkretne osoby - kreatorów tego, co wymieniłem powyżej. Kreśli ich życiorysy, wskazuje pochodzenie społeczne, wykształcenie (często wyższe), zaangażowanie polityczne przed 1917 rokiem. Zastanawia się, co pchnęło tych w większości inteligentnych i osobiście uczciwych ludzi w ramiona bolszewików, co uczyniło ich przybocznymi Lenina. Słusznie sugeruje, że było to zafascynowanie ideą komunizmu, jeszcze wtedy nie sprawdzonego „w praktyce”.
Od siebie dodam, że tytułowymi zdrajcami na pewno byli. Zdrajcami sprawy naszej narodowej niepodległości, ale czy również zdrajcami odrodzonej Polski jako państwa ? Wszak większość postaci wymienionych w książce rozpoczęła aktywną działalność polityczną na długo przed dniem 11 listopada 1918 r., nierzadko jeszcze na przełomie stuleci. Byli zdecydowanymi wrogami nowej polskiej państwowości (co do tego nie ma żadnych wątpliwości), ale nie jej zdrajcami. Wróg, nawet śmiertelny, nie musi przecież być jednocześnie zdrajcą. To bardzo ważne rozróżnienie z formalnego punktu widzenia. Oni bowiem nie poczuwali się do wierności wobec II Rzeczypospolitej i Naczelnika Państwa. Z taką Polską nie brali ślubu i w ogóle nie starali się o jej rękę. Od zarania mieli inną ukochaną – Polskę radziecką, komunistyczną.
I chyba m.in. z tego założenia wyszły polskie władze w latach dwudziestych zawieszając postępowanie karne wobec Juliana Marchlewskiego oraz pozwalając mu swobodnie przejeżdżać koleją przez Polskę na trasie Moskwa - Berlin, a nawet robić w podróży sentymentalne przerwy na zwiedzanie Warszawy.

Zdecydowaną większość postaci wymienionych i opisanych w książce spotkał tragiczny los – zginęli od kul bolszewickich współtowarzyszy w ramach stalinowskiego terroru drugiej połowy lat trzydziestych. Uniknęli tego jedynie ci, którym (z racji wieku lub złego zdrowia) „udało się” umrzeć śmiercią naturalną wcześniej. A także ci bardzo nieliczni „szczęśliwcy”, którzy w tym czasie pozostawali na państwowym wikcie w polskich więzieniach.
Większość zaś wylądowała na śmietniku.
Na śmietniku historii – zostali bowiem wyklęci w Rzeczypospolitej, a opluci, zaszczuci i seryjnie zgładzeni w ich ukochanym ZSRR. Nikt za nimi, poza członkami najbliższej rodziny (również ciężko represjonowanymi), nie zapłakał. Autor tylko nie nadmienił, że niektórzy z nich doczekali się w 1956 r. w ZSRR i PRL pośmiertnej rehabilitacji i aż do 1989 r. (niektórzy dłużej) byli patronami polskich ulic, szkół i statków.
Jak również na śmietniku rozumianym bardzo dosłownie i po radziecku – ich ciała wrzucano do nieoznaczonych dołów gnilnych, w których zakopywano ofiary masowych egzekucji. Na terenach tych następnie sadzono roślinność (podobnie i dziś tak się postępuje podczas utylizacji nieczynnych wysypisk śmieci).
Ich tragicznemu końcowi autor poświęcił jedynie kilka stron epilogu książki. Dużo więcej na ten temat pisze Nikołaj Iwanow w opracowaniu wymienionym poniżej.

Reasumując, gorąco Państwu polecam lekturę książki p. Mateusza Staronia, będącej niezwykle ciekawym, obszernym esejem historycznym. W zamieszczonej na końcu bibliografii autor wymienia wykorzystane publikacje, w tym już omówione przeze mnie na blogu:
-    O Polską Republikę Rad. Działalność polskich komunistów w Rosji Radzieckiej 1918-1922  Konrada Zielińskiego,
-    Zapomniane ludobójstwo. Polacy w państwie Stalina. „Operacja Polska” 1937-1938  Nikołaja Iwanowa,
-    Julian Marchlewski – bohater czy zdrajca  Dawida Jakubowskiego,
-    Dzierżyński „czerwony kat”  Bogdana Jaxy-Ronikiera.
Osoby nimi zainteresowane proszone są o zerknięcie do katalogu tej czytelni książek historycznych. Przy okazji proponuję też odnaleźć tam autobiograficzne Moje wspomnienia Wacława Solskiego – polskiego świadka epoki, aktywnego uczestnika wydarzeń, członka delegacji radzieckiej w rokowaniach pokojowych w Rydze w 1921 r. Postaci Dzierżyńskiego poświęcona jest również książka Sylwii Frołow pt. Dzierżyński. Miłość i rewolucja. Biografia intymna, takoż do odszukania w ww. katalogu.

PS
Konieczna errata: na str. 39 w wierszu 2 od góry proszę rok 1918 poprawić na rok 1917 (chodzi o nieudany bunt gen. Korniłowa przeciwko rządowi tymczasowemu Kiereńskiego).


sobota, 10 listopada 2018

„Samobójstwo Europy. Wielka wojna 1914-1918”. Autor: Andrzej Chwalba


Andrzej Chwalba „Samobójstwo Europy. Wielka wojna 1914-1918”
Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o., Kraków 2014

Dziś polecam Państwu lekturę stricte okolicznościową – na stulecie zakończenia I wojny światowej. Dnia 11 listopada 1918 r. w wagonie kolejowym we francuskiej miejscowości Compiegne został zawarty rozejm pomiędzy państwami centralnymi i aliantami, kończący ponad czteroletnią rzeź w okopach. Liczba strat żołnierskich po stronie aliantów zachodnich w tej „Wielkiej Wojnie” była wyższa niż ich łączne straty ludnościowe podczas późniejszej II wojny światowej.

Dzień 11 listopada obchodzony jest współcześnie, aczkolwiek z innego powodu, również jako nasze święto państwowe – Narodowe Święto Niepodległości. W tym roku przypada setna rocznica odzyskania niepodległości przez Rzeczpospolitą Polską, co przydaje obchodom specjalnie uroczystą oprawę. Jak to wszystko wypadnie – nie wiem. Niniejszy tekst zamieszczam w przeddzień głównych obchodów.
Podchodząc z wielkim a należnym szacunkiem do wysiłku i czynu niepodległościowego naszych dziadków i pradziadków należy jednak stwierdzić, iż byłby on skazany na krwawe niepowodzenie, gdyby nie nadzwyczaj pomyślna dla Polski koniunktura polityczna, jaka ukształtowała się w dwóch ostatnich latach trwania Wielkiej Wojny. Wszyscy zaborcy uznali prawo Polski do niepodległości – pierwsze uczyniły to Niemcy i Austro-Węgry w listopadzie 1916 r., następnie Rosja po rewolucji lutowej 1917 r., wreszcie potwierdzili to bolszewicy po dokonaniu przewrotu w październiku 1917 r.
Głos decydujący miał jednak amerykański prezydent Wilson, bowiem bez wsparcia ekonomicznego i militarnego USA państwa Ententy tamtej wojny by nie wygrały. Dnia 8 stycznia 1918 r. prezydent Wilson przedstawił w Kongresie USA czternastopunktowe orędzie, faktycznie skierowane do całego Świata. 13-ty punkt orędzia poświęcony był wyłącznie Polsce – przyznawał nam prawo do niepodległości, także z koniecznością dostępu do morza.

Niepodległość państwa a jego obszar i granice to już oczywiście dwie różne bajki. Terytorialny kształt II Rzeczypospolitej wyrysowaliśmy sobie w latach 1918-1921 sami, walcząc z efemeryczną Zachodnio-Ukraińską Republiką Ludową, bolszewicką Rosją, Niemcami (powstanie wielkopolskie i trzy powstania śląskie), a nawet trochę z Litwą i z Czechosłowacją. Interesujące książki dotyczące walk o utrzymanie dopiero co odrodzonej Rzeczypospolitej i o kształt jej granic już tu wskazywałem, na pewno też do tej pasjonującej tematyki jeszcze nieraz powrócę.
Pisząc powyżej „sami” nieco się zagalopowałem. Wydatnie pomogło nam przecież wsparcie logistyczne i polityczne ze strony Francji (mniej, ale również, Anglii). Nie można też zapominać o dzielnie się spisujących we wspólnej walce z bolszewikami sojuszniczych oddziałach Ukraińskiej Republiki Ludowej, oraz o ochotnikach amerykańskich – bohaterskich lotnikach, którzy dali się we znaki zwłaszcza Konarmii Budionnego.

Tyle gwoli wstępu – aby nikt mi nie zarzucił pominięcia, w tych uroczystych dniach, setnej rocznicy odzyskania niepodległości. Teraz już będzie tylko o I wojnie światowej, w tym o niezwykle interesującej książce prof. Andrzeja Chwalby.

Zacznijmy może od tytułowego samobójstwa Europy. Autor ma rację - przegrały wszystkie strony konfliktu zbrojnego rozpoczętego w 1914 r. Wyszły z niego demograficznie i ekonomicznie potrzaskane, zarówno zwycięzcy, jak i zwyciężeni. Beneficjentami były natomiast Stany Zjednoczone (przede wszystkim), Rumunia (znacznie powiększyła swoje terytorium) oraz nowo powstałe państwa południowo- i środkowoeuropejskie, w tym Polska. Francji i Anglii, aliantom najbardziej wykrwawionym na froncie zachodnim, w charakterze owoców zwycięstwa przypadły w zasadzie tylko obszerne posiadłości niemieckie i tureckie w Afryce i Azji. No i oczywiście Francja odzyskała utracone w 1871 r. Alzację i Lotaryngię.

Książkę, aczkolwiek napisaną przez profesjonalistę – uniwersyteckiego profesora historii, czyta się szybko, łatwo i przyjemnie, nie ma ona charakteru dysertacji naukowej kierowanej do grona specjalistów. Książka stanowi cykl przystępnych wykładów o I wojnie światowej, każdy w formie ciekawej opowieści. Można ją podzielić na dwie, mniej więcej równe, części. W pierwszej autor przedstawia genezę i przebieg działań militarnych, uwzględniając chronologię i lokalizację opisywanych wydarzeń.
Lekturę rozpoczynamy więc od poznania sytuacji panującej w Austro-Węgrzech i Serbii w okresie poprzedzającym zamach na arcyksięcia Ferdynanda. Następnie czytamy o samym zamachu dn. 28 czerwca 1914 r., późniejszym śledztwie, aroganckim ultimatum austro-węgierskim (faktycznie przesądzającym o dalszym rozwoju wydarzeń), no i wreszcie o lawinie wypowiedzeń wojny, która wkrótce ruszyła powalając dawny świat „La Belle Epoque”.
28 lipca 1914 r. Austro-Węgry wypowiedziały wojnę Serbii, 30 lipca Rosja wypowiedziała wojnę Austro-Węgrom, 1 sierpnia Niemcy – Rosji, 3 sierpnia Niemcy – Francji, 4 sierpnia Wielka Brytania – Niemcom, 12 sierpnia Francja i Wielka Brytania – Austro-Węgrom, i ... zaczęło się.
Mniej więcej aż do połowy książki, autor zaznajamia nas z przebiegiem działań zbrojnych na wszystkich europejskich i pozaeuropejskich (w Azji i Afryce) teatrach wojny. Nie ogranicza się do opisu operacji militarnych (choć czyni to bardzo ciekawie). Obszernie przedstawia też ekonomikę wojenną państw walczących – ich wysiłki, aby nastarczyć odpowiednie (czytaj: ogromne) ilości uzbrojenia i amunicji, a także materiału ludzkiego (czytaj: mięsa armatniego) oraz wyżywienia dla żołnierzy i wszelkiego niezbędnego im sprzętu kwatermistrzowskiego. Nie zabrakło też opisu majstersztyku wywiadu niemieckiego, jakim było wyprowadzenie Rosji z wojny za pomocą ściśle tajnej operacji pod kryptonimem „Lenin”. Tę pierwszą część książki autor kończy na str. 334 (na ogólną jej objętość 628 stron, bez bibliografii, spisu treści, etc.), wraz z końcem podrozdziału zatytułowanego „Koniec wojny. 11 listopada 1918 roku”.

Rozdziały drugiej części książki można określić mianem „problemowych”. Prof. Andrzej Chwalba przedstawia w nich sposoby prowadzenia wojny lądowej (pozycyjnej - okopowej, manewrowej, gazowej, psychologicznej, tajnych służb), wojny na morzu (w tym podwodnej) i wojny w powietrzu (samoloty, sterowce, balony). W kolejnych rozdziałach pochyla się nad losami żołnierzy oraz sytuacją cierpiącej ludności cywilnej. Ukazuje jej wielką tragedię, tylko pośrednio związaną z prowadzeniem działań militarnych (ludobójcza rzeź Ormian, powszechny głód i epidemie, w tym najtragiczniejsza grypy hiszpanki). Książkę kończy rozdziałami przedstawiającymi bilans I wojny światowej oraz powstanie Europy już zupełnie innej niż ta niedawna z pierwszej połowy 1914 r.

***

No i na zakończenie kilka własnych spostrzeżeń oraz refleksji.
Jak nadmieniłem na wstępie, obchodzimy właśnie 100. rocznicę zakończenia I wojny światowej.
Wojnę 1914-1918, czyli I wojnę światową, w okresie międzywojennym i nawet trochę później (chyba aż do napaści Niemiec na ZSRR dn. 22.06.1941 r.) nazywano Wielką Wojną. Historycy francuscy i angielscy nieraz jeszcze i teraz zamiennie posługują się tym terminem.
Z naszej polskiej perspektywy owa Wielka Wojna jawi się jako katalizator odzyskania niepodległości. I chociaż narody składające się na powstałą II Rzeczpospolitą (piszę „narody”, gdyż Polacy stanowili tylko ok. 2/3 ludności odzyskanego państwa) poniosły w latach 1914-1918 wymierne straty, to jednak były one niskie w porównaniu z tym, co je czekało dwadzieścia parę lat później.
W polskiej świadomości (słusznie) I wojna światowa to już taki „historyczny przeżytek”, cenny głównie z powodu powrotu Polski na polityczną mapę świata. Za ważniejszą uważamy (również słusznie) wojnę 1919-1920 nowopowstałej Polski z również niedawno powstałą Rosją bolszewicką (ZSRR jeszcze wtedy formalnie nie istniał).
Ale już w historycznej świadomości Brytyjczyków i Francuzów kwestia ta przedstawia się zgoła odmiennie. Mimo że wygrali I wojnę światową, i mimo że nie miała ona jeszcze totalnego i ludobójczego charakteru, to jednak brytyjskie i francuskie straty „w okopach” I wojny światowej znacznie przewyższyły straty (żołnierzy i ludności cywilnej łącznie) podczas II wojny światowej.

Wielka Brytania (z koloniami i dominiami) podczas I wojny światowej odnotowała stratę 1,2 mln osób (żołnierze zabici na froncie, zmarli z ran i zaginieni).
Natomiast w latach 1939-45 cała Brytyjska Wspólnota Narodów utraciła 0,5 mln osób, z tego 0,4 mln żołnierzy i 0,1 mln osób cywilnych.

Francja podczas I wojny światowej odnotowała stratę 1,4 mln osób (żołnierze zabici na froncie, zmarli z ran i zaginieni).
Podczas II wojny światowej było to ok. 0,6 mln osób, z czego 0,2 mln żołnierzy i 0,4 mln osób cywilnych.

Nie dziwmy się więc, gdy w najbliższych dniach będziemy obserwować w mediach przeróżne brytyjskie i francuskie uroczystości rocznicowe. I wojna światowa przyniosła bowiem tym państwom ponad dwukrotnie większy upust krwi niż późniejsza II wojna światowa. Mimo że toczyła się głównie na frontach, a bombardowania miast i egzekucje ludności cywilnej na zachodzie Europy w latach 1914-1918 zdarzały się tylko sporadycznie.

No i jeszcze na zakończenie porównanie strat współwinowajców I wojny światowej, zarazem późniejszych głównych winowajców wybuchu II wojny światowej.
Austro-Węgry i Niemcy podczas I wojny światowej odnotowały stratę 3,2 mln osób (żołnierze zabici na froncie, zmarli z ran i zaginieni).
Natomiast podczas II wojny światowej Niemcy (III Rzesza i Niemcy zagraniczni) utraciły ok. 7,2 mln osób, w tym 4,1 mln żołnierzy i 3,1 mln ludności cywilnej.

Źródła ww. danych liczbowych:
„Wielka Wojna 1914-1918. Jak 100 lat temu w Europie zaczęła się rzeź”. „Pomocnik Historyczny” tygodnika „Polityka”. Warszawa 2014.
Antoni Czubiński „Historia drugiej wojny światowej 1939-1945”. Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., Poznań 2004.

PS
Refleksjom nad rocznicą powrotu Polski na polityczną mapę Świata oddałem się 2 lata temu (wówczas była to 98 rocznica). Napisałem tu wtedy o bardzo interesującej książce Timothy’ego Snydera pt. „Rekonstrukcja narodów. Polska, Ukraina, Litwa, Białoruś 1569-1999”.
Także dokładnie rok temu, pisząc o książce Aleksandra Sołżenicyna pt. „Sierpień czternastego”, nawiązałem do „sprawy polskiej” podczas I wojny światowej.
Osoby zainteresowane ww. lekturami pozwolę sobie odesłać do katalogu tej czytelni (katalog alfabetyczny wg autorów; zakładka na stronie głównej).


wtorek, 30 października 2018

„Wobec nadchodzącej drugiej wojny światowej”. Autor: Władysław Studnicki


Władysław Studnicki „Wobec nadchodzącej drugiej wojny światowej”
Wprowadzenie i opracowanie redakcyjne: Jan Sadkiewicz.. Zakończenie: Piotr Zychowicz
Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac Naukowych UNIVERSITAS, Kraków 2018
(Na podstawie wydania z 1939 r., z uwspółcześnieniem pisowni i dodaniem przypisów)

Władysław Studnicki-Gizbert (1867-1953) to swego czasu bardzo znany polityk i publicysta, propagator oparcia polskich starań niepodległościowych o Niemcy, sam siebie określający mianem germanofila. Członek Tymczasowej Rady Stanu w Królestwie Polskim powołanym dn. 5 listopada 1916 r. na mocy proklamacji cesarzy niemieckiego i austriackiego, do której to wydania osobiście się przyczynił. Wielki polski patriota. Przez całe życie zwolennik ścisłego sojuszu polsko-niemieckiego (niestety także w latach II wojny światowej, gdy już stało się to nierealne). Krytycznie nastawiony względem mniejszości żydowskiej w Polsce i światowej diaspory Żydów. Więcej informacji o Władysławie Studnickim znajdą Państwo w obszernym i ciekawym wprowadzeniu pt. „Kasandra polska” autorstwa Jana Sadkiewicza, oraz równie interesującym tekście podsumowującym pt. „Jak Władysław Studnicki próbował uratować Polskę przed klęską”, napisanym przez Piotra Zychowicza. Właśnie od ich artykułów proponuję rozpocząć lekturę. Potem zaglądanie do encyklopedii okaże się już zbędne.

Książkę, o której dzisiaj piszę, dopiero teraz pozwala się przeczytać Polakom. W czerwcu 1939 r. jej cały nakład, dokonany własnym sumptem autora i dopiero co wydrukowany, skonfiskowała polska policja. Profilaktycznie. We wcześniejszych publikacjach oraz licznych wypowiedziach publicznych i prywatnych Władysław Studnicki ostrzegał bowiem przed wchodzeniem Polski w koalicję antyniemiecką. W maju 1939 r. napisał „Memoriał w sprawie sytuacji politycznej”, którego kilkadziesiąt egzemplarzy rozesłał do ministrów i najwyższych rangą wojskowych (w tym do marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza). Apel ten został oficjalnie zignorowany, a po cichu nakazano konfiskatę nakładu przygotowywanej książki Studnickiego, w której powtarzał tezy i argumenty memoriału. Tylko przeszłość polityczna i zasługi dla odzyskania niepodległości zapobiegły osadzeniu Studnickiego w obozie w Berezie Kartuskiej (czego natomiast nie uniknął jego zwolennik i w pewnym sensie uczeń, Stanisław Cat-Mackiewicz).

Trudno dziś się czyta książki Grzegorza Górskiego, Roberta Michulca, śp. Pawła Wieczorkiewicza, Piotra Zychowicza, traktujące o polskich przygotowaniach do Września 1939. Autorzy nie pozostawiają na tych przygotowaniach suchej nitki. Wskazują też na jak najbardziej realne aż do wiosny 1939 r. rozwiązania alternatywne polskiej polityki zagranicznej, dzięki którym uniknęlibyśmy hekatomby wojny, dwóch okupacji i ich następstw. Dlatego dziś trudno się czyta takie publikacje, ponieważ nie sposób przecież wymazać z pamięci niemieckich zbrodni i ludobójstwa.
Historia Polski, Europy a nawet Świata mogłaby potoczyć się jednak odmiennie, gdybyśmy w 1939 r. inaczej ustawili zwrotnice polskiej polityki zagranicznej. Adolf Hitler był politycznym hazardzistą i oportunistą. Dostosowywał swoje ryzykowne plany do zmieniających się uwarunkowań politycznych. Wściekł się po otrzymaniu wiadomości o antyniemieckim porozumieniu polsko-brytyjskim z marca-kwietnia 1939 r. Odpowiedział na to sierpniowym układem Ribbentrop-Mołotow, który jeszcze na przełomie lat 1938/1939 nawet jemu wydawał się nie do pomyślenia. W innych uwarunkowaniach politycznych niż te, które zaistniały latem 1939 r., Hitler mógłby swoje zbrodnicze plany realizować inaczej i gdzie indziej !!!
Te trzy wykrzykniki (dla zaakcentowania wyrazów „gdzie indziej”) postawiłem gwoli porównania polskiego „bilansu otwarcia” (ekonomicznego, terytorialnego, demograficznego) z wieczora 31 sierpnia 1939 r. z takimż „bilansem zamknięcia” o poranku 9 maja 1945 r. Niestety, postępowanie zgodne z racją stanu wymaga nieraz politycznego egoizmu. Anglicy mają to we krwi. Polacy – bynajmniej.
Mądry Polak po szkodzie? Ależ skąd! Prawda o bezsensie polskiej dyplomacji w miesiącach poprzedzających wybuch wojny nawet i dziś z trudem się przebija do świadomości publicznej. Pozwolę sobie więc zacytować (z pamięci) Jana Kochanowskiego: „Mądr Polak po szkodzie? A jeśli prawda i z tego nas zbodzie, nową przypowieść Polak sobie kupi. Że i przed szkodą, i po szkodzie, głupi.”.

Byli jednak Polacy mądrzy i przed tą olbrzymią polską szkodą. Jej zaistnienie zadziwiająco trafnie przewidział m.in. właśnie Władysław Studnicki. Przejdźmy zatem do pobieżnego, bardzo fragmentarycznego zasygnalizowania treści jego książki - co powinno już nie tyle zachęcić, co wręcz zmusić Państwa do sięgnięcia po nią.

W rozdziale I („Przedmiot sporu. Walka o podział świata”) Studnicki akcentuje silne żądania niemieckie zwrotu licznych kolonii utraconych po I wojnie światowej, a także rozczarowanie Włoch z powodu nieuwzględnienia ich postulatów kolonialnych, pomimo przynależności Włoch do obozu zwycięzców I wojny światowej. Wobec zdecydowanego oporu Anglii i Francji przewiduje konflikt zbrojny. III Rzesza Hitlera i Włochy Mussoliniego są bowiem zdeterminowane pozyskać tereny ekspansji kolonialnej, dające im nowe miejsca osiedlenia oraz stanowiące tanie źródła zaopatrzenia w potrzebne surowce. Czytając o koloniach proszę postarać się myśleć niewspółcześnie, raczej kategoriami lat 30-tych ub. wieku. O posiadaniu kolonii marzyli wtedy również dość powszechnie Polacy. Termin „kolonializm” nie miał wówczas wydźwięku pejoratywnego. Na moment zapomnijmy o powojennych ruchach wyzwoleńczych w Afryce i Azji (inspirowanych i finansowanych głównie przez ZSRR i Chiny).

W rozdziale II („Żydzi a wojna”) autor usiłuje dowieść, że nacją prącą do wojny z Niemcami są amerykańscy, angielscy i francuscy Żydzi, pragnący się zemścić za prześladowanie ich rodaków w III Rzeszy, usankcjonowane niemieckim antysemickim ustawodawstwem. Żydzi ci są bogaci i wpływowi, a dzięki posiadaniu banków i dysponowaniu środkami masowego przekazu mogą, wg Studnickiego, sterować rządami oraz opinią publiczną.

W rozdziale III („A jednak szkoda Francji”) czytamy o coraz to słabnącej Francji, jej zapaści demograficznej, o jej wybitnie defensywnej strategii wojny z Niemcami (linia Maginota), a także o marzeniu o antyniemieckim sojuszu z ZSRR. Autor podkreśla też słabość przemysłu francuskiego w porównaniu z niemieckim, oraz pacyfistyczne nastawienie większości opinii publicznej niemającej ochoty wojować o daleki Gdańsk.

Rozdział IV („Gra Wielkiej Brytanii”) przedstawia faktyczne interesy Wielkiej Brytanii i dostosowaną do nich politykę brytyjską, w tym wobec Polski na przestrzeni lat (poczynając od czasów przedrozbiorowych). Anglicy zdają się widzieć Polskę tylko w granicach Królestwa Kongresowego i Galicji zachodniej. Tereny na wschód od Bugu i Sanu uznawali za rosyjskie (linia Curzona). Do roku 1939 raczej ze zrozumieniem podchodzili też do niemieckich pretensji terytorialnych wobec Polski, przez Hitlera ograniczonych do odzyskania Gdańska i realizacji eksterytorialnego połączenia komunikacyjnego Rzeszy z Prusami Wschodnimi.
To skąd się w takim razie wzięła angielska deklaracja ws. gwarancji dla Polski – przez nasz rząd przyjęta i po tygodniu oficjalnie odwzajemniona ?
Oddajmy tu głos Władysławowi Studnickiemu, cyt. str. 121-124:
Ten rzekomy nowy zwrot w polityce Wielkiej Brytanii, będący pozornym zaprzeczeniem całej jej polityki względem Polski, jest wywołany pragnieniem ściągnięcia na Polskę sił militarnych Niemiec na początku wojny, gdy Anglia jeszcze nie będzie miała wojska. Anglia uchwaliła zaciąg przymusowy ledwie 27 kwietnia 1939 roku. Wyćwiczenie żołnierzy wymaga minimum 6 miesięcy. (…) Ponieważ obecnie zarysowuje się na horyzoncie wojna państw Osi z Wielką Brytanią – deklaracja ta może wciągnąć Polskę do wojny, gdyż Polska będzie uważana za sprzymierzeńca Wielkiej Brytanii. (…) Może to mieć dla Polski opłakane konsekwencje. Przy wojnie na dwa fronty usiłuje się zlikwidować słabszego przeciwnika, a tym słabszym jest Polska i wojna światowa może się rozpocząć wojną polsko-niemiecką. O ile dojdzie do skutku przymierze polsko-angielskie, to w razie wojny państw Osi z państwami zachodnimi Polska zostanie napadnięta przez Niemcy, które na zachodzie wobec walki pozycyjnej (linie Maginota i Siegfrieda) nie potrzebują rzucać gros swych sił na granicę francuską i rzucą je na Polskę, gdzie możliwa jest tylko wojna ruchoma, dążąca do szybkiego rozstrzygnięcia. (…) Anglii nie możemy być nigdy pewni. (…) Największe jednak niebezpieczeństwo ze strony Anglii polega na tym, że pragnie udziału Rosji sowieckiej w koalicji. Czym jednak za ten udział może Rosji zapłacić? Tylko ziemiami polskimi, tylko naszym wschodem, tj. województwami leżącymi za Bugiem i Sanem.”.
W zasadzie tym cytatem mógłbym zakończyć omawianie książki Władysława Studnickiego, napisanej (podkreślmy) w czerwcu roku 1939. Dla jej autora już wtedy wszystko było jasne.

W rozdziale V („Konsekwencje pomocy Rosji sowieckiej”) autor ukazuje agresywny i imperialny charakter polityki radzieckiej, podparty uwarunkowaniami ideologicznymi. Podaje niedawny przykład dywersji radzieckiej na przygranicznych terenach polskich. Opisuje umizgi Francji i Anglii wobec ZSRR, powtarzając, iż ceną za przymierze tych państw z ZSRR byłyby wschodnie tereny Rzeczypospolitej oraz państwa bałtyckie. No i znów nie sposób odmówić Studnickiemu niesamowitej wprost dalekowzroczności. Cyt., str. 138: „Za wierną służbę Francji, za dzisiejsze stanowisko wobec Sowietów, może generał Sikorski uzyskać naczelne dowództwo w Polsce podczas ewentualnej wojny. Co zaś do różnych ugrupowań politycznych w Polsce, to daje się zauważyć, że zapatrzeni w niebezpieczeństwo od zachodu, stają się niemal ślepi na niebezpieczeństwo ze wschodu.”.

Rozdział VI („Geniusz Włoch”) zawiera wiele ciepłych słów pod adresem Włoch i Włochów, ukazuje ich zamierzenia polityczne oraz siłę armii włoskiej, która w razie wybuchu wojny na pewno wesprze Niemcy. W rozdziale tym autora jednak na chwilę opuścił dar jasnowidzenia, gdy (na str. 150) napisał i podkreślił, że w razie wojny udział Hiszpanii po stronie państw Osi jest pewny.

Tytuł rozdziału VII („Znaczenie gospodarcze i siła Niemiec”) mówi już sam za siebie. Autor przedstawia obraz gospodarki niemieckiej oraz przekonuje o konieczności współpracy ekonomicznej Polski i Niemiec, obustronnie korzystnej. Podkreśla potencjał gospodarczy oraz siłę militarną III Rzeszy po przyłączeniu do niej Austrii, czeskich Sudetów, a następnie reszty Czech. Krytykuje powszechne w polskiej publicystyce lekceważenie Niemiec i ich siły, pisząc (na str. 175), iż może się to na nas zemścić, zwiększając prawdopodobieństwo wojny.

W ostatnim rozdziale VIII („Neutralność czy udział Polski w wojnie”) Władysław Studnicki omawia całokształt stosunków polsko-niemieckich poczynając od 1916 r. (proklamacji powstania Królestwa Polskiego), neguje agresywne zamiary III Rzeszy wobec Polski, gdy nasz kraj nie był jeszcze związany sojuszem z Wielką Brytanią. Sojusz ten faktycznie zaistniał dopiero dn. 6 kwietnia 1939 r., gdy Polska przekształciła gwarancje angielskie w gwarancje wzajemne. Opowiada się za ustępstwami wobec Niemiec w kwestii Gdańska i połączenia komunikacyjnego Rzeszy z jej wschodniopruską prowincją. Rozruchy antyniemieckie w Polsce przypisuje inspiracji komunistycznej (radzieckiej), żydowskiej i … angielskiej.
Ostatecznie Władysław Studnicki opowiada się za neutralnością Polski w nieuchronnie zbliżającej się wojnie. Pragnie i domaga się pilnego porozumienia z Niemcami na bazie niezwłocznego przekazania im gwarancji naszej neutralności w razie wybuchu wojny na zachodzie Europy. Ma to oddalić niebezpieczeństwo wojny polsko-niemieckiej. Korzyścią dla Niemiec będzie wtedy niedopuszczenie do udziału Związku Radzieckiego w działaniach militarnych, nawet gdyby doszło do zawarcia przezeń sojuszu z Anglią i Francją (Polska nie przepuściłaby wtedy wojsk ZSRR przez swoje terytorium). Zważywszy czas pisania tych słów (mamy już czerwiec 1939 r.!) Studnicki postuluje pilne zwrócenie się polskich władz do przyjaznych Polsce rządów Włoch, Japonii, Węgier i Rumunii o pośrednictwo dyplomatyczne.

W posłowiu do książki, zatytułowanym „Jak Władysław Studnicki próbował uratować Polskę przed klęską” Piotr Zychowicz ciekawie i szczegółowo opisuje rozpaczliwe starania Studnickiego, podejmowane w 1939 r. i adresowane do ekipy rządzącej Polską w celu jej przekonania o konieczności zejścia z antyniemieckiego kursu wytyczonego naszemu krajowi przez Anglię. Następnie, wobec bezskuteczności tych starań, Piotr Zychowicz gorzko potwierdza stuprocentową trafność przewidywań Studnickiego odnośnie rozwoju dalszych wydarzeń (przeze mnie tu tylko bardzo fragmentarycznie zacytowanych i oznaczonych czerwonym kolorem).


piątek, 19 października 2018

„Biografie odtajnione. Z archiwów literackich bezpieki”. Autorka: Joanna Siedlecka


Joanna Siedlecka „Biografie odtajnione. Z archiwów literackich bezpieki”
Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2015

Lektura to dosyć trudna emocjonalnie i osoby wrażliwe, mające swoich bogów na polskim literackim Olimpie, nie powinny po nią sięgać. Ale ja ani nie jestem specjalnie wrażliwy, ani nie czuję się powołany do oceny poezji i prozy (poza tą historyczną, o której pisuję na niniejszym blogu). Natomiast uważam, że osoby z tzw. świecznika mają ograniczone prawo do prywatności, zwłaszcza jeśli ich ostentacyjne zachowanie nie sprzyja skrywaniu intymności. Tak więc z dużym uznaniem przyjąłem książkę p. Joanny Siedleckiej, dzięki której można poznać od podszewki życie osób mających dziś swoje hasła w encyklopediach i leksykonach.
Ale tu będzie bez nazwisk. Osoby nimi zainteresowane oczywiście odnajdą je w książce. Wystarczy ją kupić lub pożyczyć.
Przeczytamy:
-    o sławnym poecie, jego problemach z byłą żoną, programowo będącą zwolenniczką wolnej miłości, i której udało się uwieść m.in. kochanka ich córki, którym był znany peerelowski pisarz; ów romans matki mógł stać się jednym z powodów samobójstwa dziewczyny,
-    o bardzo atrakcyjnej (fizycznie i intelektualnie) pani, która w latach 60. ub. wieku była uznanym krytykiem literackim i z której zdaniem liczyły się wydawnictwa książkowe oraz redakcje czasopism; następnie pani ta wyjechała za granicę, pragnąc kontynuować na Zachodzie karierę publicysty i historyka literatury, lecz jej się nie powiodło i tylko straciła tam zdrowie, a po powrocie do kraju żyła w biedzie i osamotnieniu,
-    o żonie słynnego reżysera teatralnego, mającej również własne ambicje artystyczne, co jednak nie przeszkodziło jej we wzięciu udziału w pospolitym włamaniu do willi bogatego kolekcjonera,
-    o słynnym reżyserze filmowym (do dziś oglądamy jego filmy w różnych programach TV) i jego wyreżyserowanych przez Służbę Bezpieczeństwa kontaktach z opozycją polityczną (rozdział mu poświęcony autorka zatytułowała „Rejs II”),
-    o znanym w drugiej połowie lat 50. i w latach 60. ub. wieku pisarzu, społecznym działaczu katolickim, pośle trzech kadencji na sejm PRL, prowadzącym niezwykle rozwiązłe życie homoseksualne,
-    o również sławnym w czasach PRL pisarzu, kandydacie do literackiej nagrody Nobla, też prowadzącym niezwykle rozwiązłe życie homoseksualne,
-    o zapomnianej dziś poetce, którą ks. Jan Twardowski pożegnał słowami „Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą”, jedynej postaci bez zmazy i skazy w tej książce; dla podniesienia poziomu ciekawości Państwa dodam, iż ta nieżyjąca już poetka to matka znanego profesora i babka jednego z aktualnych kandydatów na urząd prezydenta Warszawy (wybory samorządowe już pojutrze!); dopisek ex post: kandydat z wynikiem 3% zajął trzecie miejsce,
-    o znanej i poczytnej, nie tylko w czasach PRL, pisarce, która w swoich umoralniających książkach dla młodzieży dawała przekaz dydaktyczny sprzeczny z jej własnym sposobem na życie.
Wymienieni (w książce explicite z imienia i nazwiska) bohaterowie są otoczeni plejadą innych osób ze światka artystyczno-literackiego, już mających w nim ugruntowaną pozycję, albo dopiero usiłujących się weń na trwale dostać. Osoby te posiadają dziś swoje bogate dossier w katalogach IPN-u, z których p. Joanna Siedlecka korzystała i na podstawie których osoby te scharakteryzowała – również wymieniając je z imienia i nazwiska, dołączając także ich fotografie.

A tytułowa bezpieka, czyli Służba Bezpieczeństwa PRL ? Jest, jest, a jakże by inaczej. Autorka dość dokładnie opisuje działania SB na „odcinku literatury”, które realizował Departament III MSW i podległe mu wydziały SB w komendach wojewódzkich. Oficerowie SB, „zadaniując” swoich agentów, wykorzystywali naturalne skłonności i słabości osób rozpracowywanych, a bywało, iż je też pogłębiali, powodując frustrację i załamanie psychiczne. Natomiast swoim dobrym współpracownikom ułatwiali życie, pomagając w karierze zawodowej i w życiu prywatnym. Obie te „strony medalu” działalności SB autorka w miarę szczegółowo opisuje, a nawet dokumentuje. Wszystko to powoduje, iż świetne opracowanie p. Joanny Siedleckiej (będące w zasadzie esejem z historii literatury) czyta się również jak nieźle napisaną książkę sensacyjną.

Na zakończenie każdego wpisu nieraz coś pomarudzę. Także więc i tym razem.
Autorka w książce wymienia licznych literatów z epoki PRL, którzy jej i IPN-u zdaniem zbyt się „spoufalili” z reżimem słusznie minionym. M.in. wymienia (na str. 345 i 346) pisarza Zbigniewa Nienackiego, wspominając, chyba z premedytacją, tylko o jednej jego książce, w dodatku dla młodzieży, pt. „Pan samochodzik”. Nie zamierzam być tu adwokatem p. Zbigniewa Nienackiego, natomiast – niejako przy okazji – pragnę wymienić jego trzy inne (dla czytelników dorosłych) książki, mające trwałą pozycję w mojej bibliotece domowej. Zachęcam Państwa do ich przeczytania na równi z dziś polecaną książką p. Joanny Siedleckiej. Oto owe tytuły książek autorstwa zmarłego w 1994 r. Zbigniewa Nienackiego, aktualne dostępnych chyba już tylko w bibliotekach, antykwariatach i w co ambitniejszych (muszę siebie pochwalić) księgozbiorach domowych:
1.      „Dagome Iudex” (Tom 1: „Ja, Dago”. Tom 2: „Ja, Dago Piastun”. Tom 3: „Ja, Dago Władca”) – świetna trzytomowa powieść historyczna, traktująca o początkach państwa polskiego. Jeśli do tej lektury kiedyś powrócę, to na pewno bliżej opiszę ją na blogu.
2.      „Raz w roku w Skiroławkach” – dwutomowa, doskonała i z wielkim humorem napisana powieść społeczno-obyczajowa, będąca hitem wydawniczym roku 1983, w księgarniach do nabycia wtedy tylko spod lady. Czytając ją należy uważać, aby się nie zsikać ze śmiechu. Polecam wszystkim zestresowanym (czymkolwiek). Stres zniknie na pewno, daję na to gwarancję.
3.      „Wielki las” – pasjonująca książka obyczajowo-sensacyjna, świetnie napisana i trzymająca w napięciu nie mniejszym niż powieści Forsytha. Jej bohaterem jest czasowo odstawiony na boczny tor oficer Departamentu I MSW (czyli wywiadu tzw. cywilnego). Lecz wielkiej polityki w niej prawie nie ma, proszę się nie obawiać (książka ukazała się już pod koniec lat 80., u samego schyłku PRL).
Śp. Zbigniew Nienacki był autorem licznych książek, także wielu innych niż powyżej wymienione przez Joannę Siedlecką i przeze mnie. 

PS
W poprzednim wpisie na blogu obiecałem Państwu omówienie książki Władysława Studnickiego pt. „Wobec nadchodzącej drugiej wojny światowej”, wydanej w czerwcu 1939 r. i natychmiast zarekwirowanej przez polską policję (całego jej nakładu). Słowa dotrzymam. Następny mój wpis, którego proszę się spodziewać ok. 30 października, właśnie jej będzie dotyczył.