piątek, 28 października 2016

„Wypędzone”. Autorki: Helene Plueschke, Esther von Schwerin, Ursula Pless-Damm.

Było o froncie wschodnim II wojny światowej? Było.
No to teraz nieco o konsekwencjach dla pokonanych.

Helene Plueschke, Esther von Schwerin, Ursula Pless-Damm „Wypędzone”.
Ośrodek KARTA, Dom Wydawniczy PWN Sp. z o.o., Warszawa 2013.

Wspomnienia trzech Niemek można zaliczyć do tzw. literatury faktu.
W drugiej połowie 1944 r. i w 1945 r. Niemcy „doigrali się” – w tym znaczeniu, że na tereny III Rzeszy wdarły się wojska alianckie, a ludność cywilna poznała gorzki smak okupacji. Zwłaszcza na wschodzie – pod rządami najpierw radzieckiej administracji wojskowej, a później już naszej polskiej, cywilnej.

Cóż, były to ostatnie miesiące wojny i pierwsze powojenne. Świat zdziczał. Poza tym naiwnością byłoby oczekiwać, iż po tym, co SS i Wehrmacht wcześniej wyprawiały ze słowiańską, a zwłaszcza żydowską ludnością na podbitych terenach, nie nastąpi odpowiedni, niekontrolowany (lub słabo kontrolowany) odwet ze strony zwycięzców.

Trzy Niemki, autorki wspomnień, zdawały sobie z tego sprawę, co jednak nie zmniejszało ich poczucia wielkiej krzywdy. Bo osobiście skrzywdzone bezsprzecznie zostały, zwłaszcza Helene i Ursula. Były wielokrotnie gwałcone (Helene), poniżane, cierpiały przysłowiowe „głód, smród, chłód i ubóstwo”. Pani hrabinie Esther von Schwerin udało się w ostatniej chwili zwiać przed wojskami radzieckimi, ale i jej relacja z exodusu z Prus Wschodnich na zachód jest niezwykle traumatyczna.

Są to trzy różne relacje, przedstawione przez trzy różne osobowości. Helene jest z pochodzenia dolnośląską chłopką, o mentalności prostej kobiety niemieckiej. „Drei K: Kinder, Kueche und Kirche”. Czyli tylko „dzieci, kuchnia i kościół”. Esther to z kolei pruska arystokratka o szerokich horyzontach umysłowych, lekko zaangażowana nawet w opozycję antyhitlerowską. O pochodzeniu Ursuli wiemy najmniej, ale na kartach wspomnień jawi się niewątpliwie jako osoba wykształcona (co z czasem dostrzegli nawet jej polscy prześladowcy).

Książkę czyta się łatwo, szybko i z rosnącym zainteresowaniem. Warto wiedzę ogólną, podręcznikową, uzupełnić o znajomość takiej historii w mikroskali, opowiedzianej nie przez profesorów historii czy politologii, lecz przez zwykłych, naocznych świadków wydarzeń.


czwartek, 27 października 2016

„Janczarzy Berlinga. 1. Armia Wojska Polskiego 1943-1945”. Autor: Tadeusz A. Kisielewski

I znów o froncie wschodnim II wojny światowej. Ale tym razem o jego polskim rozdziale.

Tadeusz A. Kisielewski „Janczarzy Berlinga. 1. Armia Wojska Polskiego 1943-1945”.
Dom Wydawniczy REBIS, Poznań 2014.

Jest to interesująca monografia (ale z licznymi, ciekawymi komentarzami i refleksjami historycznymi, wykraczającymi poza tematykę tytułową) dziejów tej polskiej formacji wojskowej, która walczyła z Niemcami u boku i pod zwierzchnictwem armii ZSRR.
Autor szczegółowo przedstawia genezę jej powstania, kreśli sylwetkę generała Zygmunta Berlinga - karierowicza, ale bynajmniej nie komunisty. Otoczonego, a z czasem osaczonego przez niedorżniętych przez Stalina nielicznych przedwojennych KPP-owców, skupionych w Centralnym Biurze Komunistów Polski i wokół Wandy Wasilewskiej. Autor wszystkich skrupulatnie wymienia oraz opisuje ich losy, często wiodące od niewolniczej pracy w sowieckim łagrze do ministerialnych karier w PRL.

Faktycznymi bohaterami książki są jednak zwykli żołnierze, którzy najczęściej tylko dlatego trafili do wojska dowodzonego przez podpułkownika WP (w 1943 r.) Zygmunta Berlinga, ponieważ nie zdążyli, albo im nie pozwolono dotrzeć do armii generała Władysława Andersa. Tadeusz A. Kisielewski przedstawia cały szlak bojowy 1. Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki, 1. Polskiego Korpusu i wreszcie 1. Armii Wojska Polskiego. Opisuje wszystkie ważniejsze bitwy, odrzucając tło propagandowe towarzyszące im przez większość epoki PRL (tj. do lat 80-tych ub. wieku, gdy już prawda o bitwie pod Lenino zaczynała pojawiać się także w oficjalnych publikacjach). Nie unika przy tym kwestii dotychczas najchętniej przemilczanych przez historyków - przypadków dezercji na stronę niemiecką oraz molestowania seksualnego żołnierek - platerówek przez przełożonych.

Ponadto autor wymienia wszystkie jednostki wojskowe tworzące opisywaną formację, ich stany liczebne, poniesione straty w bojach - co już książce nadaje charakter także naukowy (potwierdzają to również staranne cytaty i przypisy).

Reasumując, jest to książka „jak znalazł” dla miłośników historii pragnących pogłębić wiedzę nt. żołnierzy w polskich mundurach ale z niekonstytucyjnymi orzełkami na czapkach, którzy w 1944 r. przyszli do Polski ze wschodu - skąd się wzięli, kto nimi dowodził, jak walczyli, oraz jakie były ich powojenne losy. Wiedzę bez przekłamań i przemilczeń, jakże często towarzyszących temu tematowi w publikacjach mających charakter propagandowy (w przeszłości i obecnie).


środa, 26 października 2016

„Nic dobrego na wojnie”. Autor: Mark Sołonin

I jeszcze pozostańmy przy tematyce frontu wschodniego II wojny światowej. Poczytajmy, co o tym pisze znany publicysta rosyjski.

Mark Sołonin „Nic dobrego na wojnie”.
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o., Poznań 2015.

Książka zawiera 5 niepowiązanych ze sobą tematycznie rozdziałów – esejów historycznych, dla których wspólnym mianownikiem jest II wojna światowa. A rozdział 6 to wywiad autora z 2009 r. dla Radia Swoboda.

W rozdziale 1 pt. „Trzy plany towarzysza Stalina” Mark Sołonin po raz kolejny przekonywująco dowodzi, że dn. 22 czerwca 1941 r. Hitler tylko ubiegł Stalina w rozpoczęciu wojny, atakując wojska radzieckie szykujące się do ofensywnego skoku. Pogląd ten, w historiografii początkowo prezentowany tylko przez Davida Irvinga, Ernsta Topitscha i Wiktora Suworowa, nie jest już potępiany w czambuł przez historyków, także tych polskich i rosyjskich. Wielu z nich, jeśli nawet wprost go nie potwierdza, to jednak dostrzega i wskazuje liczne poszlaki wskazujące na istnienie takiej ewentualności, asekurując się tylko brakiem dostępu do stosownej dokumentacji.

Rozdział 2 pt. „Pożar w magazynie” zawiera korektę liczby strat ludzkich (wojskowych i cywilnych) ZSRR w latach II wojny światowej. Tytuł stanowi aluzję do złodziejskiego ukrycia manka w magazynie poprzez jego podpalenie. Mankiem są tu demograficzne skutki masowych zbrodni stalinowskich. Autor drobiazgowo analizuje rzeczywistą strukturę i liczbę strat ludnościowych ZSRR podczas „wielkiej wojny ojczyźnianej”.

Rozdział 3 pt. „Dwie blokady” porównuje blokadę Leningradu (1941-1943), która przyniosła zagładę (śmierć z głodu i mrozu) kilkuset tysiącom mieszkańców miasta, z powojenną blokadą Berlina Zachodniego w latach 1948 i 1949.

W rozdziale 4 pt. „Nasza władza będzie okrutna…”  Mark Sołonin rozprawia się z ukraińskimi nacjonalistami. Wątpię, aby ukraińskie wydanie książki - jeśli w ogóle nastąpiło lub nastąpi - było dostępne w księgarniach zachodniej Ukrainy (chyba że pod ryzykiem wybijania szyb). Wątek polski w tym rozdziale też jest oczywiście obecny. Warto poznać poglądy tego współczesnego, inteligentnego Rosjanina (bynajmniej nie polonofoba ani zresztą polonofila) w kwestii genezy i przebiegu krwawych wydarzeń na Wołyniu i w Galicji wschodniej w latach II wojny światowej oraz paru latach po niej. Dobrze jest wiedzieć, jak o bardzo bolesnych dla nas sprawach pisze przedstawiciel innej nacji.
Poza tym chyba każdy polski miłośnik historii znajdzie tu dla siebie coś nowego. Ja np. nie wiedziałem, że przedwojenna Litwa sponsorowała OUN, a stojący na czele OUN (do śmierci w zamachu w 1938 r.) Jewhen Konowalec posiadał obywatelstwo litewskie, dzięki któremu mógł sobie z paszportem litewskim legalnie i „służbowo” podróżować po Europie.

Rozdział 5 pt. „Wiosna zwycięstwa. Zapomniana zbrodnia Stalina” dotyczy zbrodni czerwonoarmistów na cywilnej ludności niemieckiej w ostatnich miesiącach wojny, a także już po kapitulacji Niemiec. Autor dość dokładnie opisuje te bestialstwa – tak, że chwilami aż się włos jeży na głowie ze zgrozy. A następnie stawia tezę, iż nie były to spontaniczne występki zdziczałych, prymitywnych i pijanych krasnoarmiejców, lecz zaplanowana tajna operacja, mająca zmusić cywilną ludność niemiecką do masowej ucieczki za Odrę i Nysę Łużycką. Miały ją wykonywać specjalne pododdziały enkawudzistów przebranych w zwykłe mundury wojskowe. Dowodem na to było m.in. bezkarne zabijanie przez nich także tych nielicznych oficerów radzieckich, którzy – będąc przypadkowymi świadkami popełnianych zbrodni – usiłowali im przeciwdziałać.
Stalin, wg Marka Sołonina, chciał w ten sposób postawić aliantów zachodnich wobec faktów dokonanych oraz uniknąć choć części problemów logistycznych związanych z przyszłym „zorganizowanym” wysiedleniem milionów Niemców na zachód, z terenów anektowanych przez Polskę, Czechosłowację i ZSRR.

Reasumując, książkę gorąco polecam. Przyjemnej lektury. Oczywiście „przyjemnej” tylko w znaczeniu interesującej i łatwej w odbiorze, ponieważ tematyka książki (o czym już informuje sam jej tytuł) do przyjemności na pewno nie należy.


wtorek, 25 października 2016

„Przystanek Moskwa. Niemiecki lekarz na froncie wschodnim 1941-1942”. Autor: Heinrich Haape

No i jeszcze ten Ostfront. Ależ ja się go uczepiłem!

Heinrich Haape „Przystanek Moskwa. Niemiecki lekarz na froncie wschodnim 1941-1942”.
Wydawca KATMAR sp. z o.o., Gdańsk 2015.

Literatura tzw. wspomnieniowa. Autor żył w ciekawych czasach, był świadkiem i zarazem uczestnikiem wydarzeń określonych w tytule książki.
Poznajemy piekło wojny we frontowych okopach. Ataki radzieckiej piechoty, czołgów, artylerii i lotnictwa. Błoto, śnieg, mróz, odmrożenia, wszy, tyfus, dezynteria. Wszystko to bardzo realistycznie zapisywane we wspomnieniach, wówczas młodego (rocznik 1910) lekarza wojskowego, bohatera wojennego. Na karty tej książki zaś przez niego przelane dopiero kilkanaście lat po wojnie.
Ci, którzy lubią literaturę pola walki, na pewno się nie rozczarują. Otrzymają obraz najpierw ofensywy Wehrmachtu na Moskwę w 1941 r., a później odwrotu zimą 1941/1942, okupionego bardzo ciężkimi stratami. Wojna widziana z perspektywy oficera batalionu piechoty, stacjonującego w pierwszej linii okopów.

Autor nie kłamie i nie koloryzuje. Ale czy jest szczery? Nie do końca. Wiele drażliwych spraw, jak chociażby postępowanie z cywilną ludnością żydowską czy z radzieckimi jeńcami wojennymi, po prostu przemilcza. Geopolityki w jego wspomnieniach też jest malutko. Wskazuje doskonałe przygotowanie ZSRR do wojny, mocno nadwyrężone zaskakującym, wyprzedzającym atakiem ze strony Niemiec. Zżyma się na krótkowzroczną politykę okupacyjną, zrażającą do Niemców ludność podbitych terenów. Wielbicielem Hitlera i nazizmu na pewno nie jest. Ale jako opozycjonista wobec systemu, choćby tylko bierny, też się nie prezentuje.
Nade wszystko pozostaje bowiem zdyscyplinowanym oficerem Wehrmachtu i wiernym towarzyszem broni swoich kolegów z batalionu. A zdecydowana większość tych kolegów pada w boju, co H. Haape dokładnie opisuje.

Autor przemilcza również sposób, jak udało mu się „wyreklamować” z okopów frontu wschodniego i uzyskać w 1943 r. skierowanie do jednostki artylerii stacjonującej na zachodzie. Czytelnik dowiaduje się o tym fakcie dopiero z krótkiego CV autora, zamieszczonego na tylnej stronie okładki książki. I od tegoż tekstu radzę rozpocząć lekturę – od razu poznamy, kto tworzy narrację.

Poloniców we wspomnieniach Heinricha Haape zupełnie brak. Tyle tylko, że autor – przejeżdżając przez nasz kraj – wyraża się o nim „Polska”, a nie „Generalna Gubernia”. Ponadto jednym z raczej negatywnych bohaterów książki jest pochodzący z Prus Wschodnich oficer Wehrmachtu o nazwisku „Bolski”, przekornie przezywany przez kolegów „Polski” i wtedy zaciekle podkreślający swoją stuprocentową niemieckość. Ale to tylko taki epizodzik, ów niepolski Bolski wkrótce pada w boju i znika z kart wspomnień.


poniedziałek, 24 października 2016

„Wasserpolacken. Relacja Polaka w służbie Wehrmachtu”. Autor: Joachim Ceraficki

A teraz, gwoli intelektualnego odprężenia, takie oto zwykłe – niezwykłe wspomnienia szarego człowieka. Też związane z frontem wschodnim II wojny światowej. Do głębszej refleksji – szczególnie tych z Państwa, którzy chcą wszystko widzieć tylko w kolorze białym lub czarnym.

Joachim Ceraficki „Wasserpolacken. Relacja Polaka w służbie Wehrmachtu”.
Ośrodek KARTA, Warszawa 2014.

Najpierw istotne cytaty:
Z obwoluty: „Ważne świadectwo tego, jak dalekie od stereotypowych wyobrażeń mogły być wojenne losy Polaków ze Śląska i Pomorza”.
Str. 228 i 229 - cyt. z posłowia autorstwa prof. dra hab. Ryszarda Kaczmarka: „Liczba Polaków powołanych w czasie II wojny do Wehrmachtu, do różnych jednostek, nie została do dziś precyzyjnie ustalona. (...) ... co dawałoby w sumie w Wehrmachcie 450 tysięcy Polaków [pogrub. tekstu moje; K.R.] pochodzących z terenów wcielonych.”.

Ta liczba tuż powyżej, to chyba też suma liczebności Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie oraz I i II Armii Wojska Polskiego, razem wziętych, nicht wahr? A może nawet więcej?

Oczywiście wiem, wiem, że jakąś część z nich należałoby tu policzyć podwójnie - gdyż dezerterowali z Wehrmachtu na stronę polską do Andersa lub Berlinga. Choć od tego drugiego to początkowo ruch był również i w drugą stronę - pod Lenino kilkuset żołnierzy I DP przeszło na stronę niemiecką.

Autor nigdy się swojego polskiego pochodzenia nie wyparł, także walcząc w szeregach Wehrmachtu. Opisuje, jak tam trafił, czym się zajmował i jak się w końcu z niemieckich szeregów wyplątał - poprzez dezercję już w 1945 r. W opisie swoich czynów bojowych jest jednak niezwykle wstrzemięźliwy. Ale do zastrzelenia radzieckiego snajpera w zasadzie się przyznał (zob. na str. 163). A przecież tenże snajper mógłby powystrzelać - gdyby go Ceraficki nie wyeliminował - jeszcze więcej żołnierzy niemieckich.

Na zakończenie dowcip z lat 70-tych ub. wieku. Bynajmniej nie z tej książki (choć adekwatny).
Na Górnym Śląsku Heini i Rudi idą zapisać się do ZBoWiD (organizacji kombatantów w PRL - wyjaśniam młodszym czytelnikom). Członkostwo w ZBoWiD uprawniało do podwyższenia emerytury.
- Ale co my im powiemy, jak to uzasadnimy?
- Jak to - jak? Ja powiem, że byłem w AK.
- Ty??? W Armii Krajowej??? Nie żartuj!!!
- Nie żartuję i nie skłamię. To był Afrika Korps Erwina Rommla, ale jak powiem w skrócie „AK”, to może się nie kapną. A ty?
- No to ja powiem, że walczyłem w szeregach GL.
- Ale jak potwierdzisz, że należałeś do Gwardii Ludowej?
- Tak samo jak ty - powiem tylko w skrócie „GL”. Może się nie zorientują, że to faktycznie Goering Luftwaffe.


niedziela, 23 października 2016

"Wojna Stalina". Autor: Ernst Topitsch

A teraz o wojnie niemiecko-radzieckiej już głównie politycznie, z militariami tylko w tle.

Ernst Topitsch „Wojna Stalina”. Wydawnictwo Ossolineum, Wrocław 1996.

Ernst Topitsch (1919-2003), niemiecki profesor pochodzenia austriackiego, autor książek z dziedziny historii idei i filozofii, stworzył to opracowanie z zakresu historii politycznej, być może zainspirowany własnym uczestnictwem w walkach na froncie wschodnim II wojny światowej. Przedstawia szczegółową charakterystykę dwóch imperializmów: czerwonego i brunatnego, od zarania skazanych na wzajemny konflikt i wojnę na wyniszczenie.

Adolf Hitler swoich zamysłów odnośnie przeciwnika bynajmniej nie ukrywał – od początku wyłożył je explicite w „Mein Kampf”. Później, w miarę rozwoju wydarzeń międzynarodowych, taktycznie je tylko moderował – ale do czasu. A mianowicie do historycznej wizyty Wiaczesława Mołotowa w Berlinie w dniach 12-14 listopada 1940 r. Około miesiąca później, gdy już ujawniło się całkowite fiasko tej wizyty, Hitler wydał (dn. 18 grudnia 1940 r.) rozkaz przygotowania i wdrożenia operacji „Barbarossa” jeszcze przed zakończeniem wojny z Anglią.

Wizycie Mołotowa w Berlinie w listopadzie 1940 r. Ernst Topitsch poświęca cały rozdział książki (rozdział VIII pt. „Szantaż i prowokacja”) - opisując przygotowania do niej obydwu stron, sam przebieg owej wizyty (bardzo dokładnie) oraz wnioski z niej płynące. Uznaje tę wizytę za jedno z (cyt., str. 140) „najważniejszych wydarzeń politycznych drugiej wojny światowej”.

Józef Stalin, w przeciwieństwie do swego politycznego partnera (a wkrótce przeciwnika) był introwertykiem ukrywającym radzieckie dalekosiężne zamierzenia, których realizację usiłował rozpocząć jeszcze Włodzimierz Lenin. Były to plany zbrojnego opanowania całej Europy i zainstalowania w niej radzieckiego systemu społeczno-ekonomicznego. Czyli komunizmu w najlepszym radzieckim wydaniu – nacjonalizacja przemysłu, drobnej wytwórczości i usług, kolektywizacja rolnictwa, wynikające stąd powszechne niedobory wszystkiego oraz poddanie społeczeństwa totalnej indoktrynacji ideologicznej i absolutnemu terrorowi.
Należało tylko intensywnie (bardzo intensywnie!) się zbroić i cierpliwie czekać na dogodny moment – najlepiej wtedy, gdy ci wredni kapitaliści sami się wezmą za łby.
No i Józef Stalin doczekał się. W kancelarii Rzeszy pojawił się nieobliczalny hazardzista, który bezwiednie wszedł w narzuconą mu rolę „lodołamacza rewolucji” (wg określenia autorstwa Wiktora Suworowa). Książka Ernsta Topitscha ukazuje, jak Stalin – krok po kroku – systematycznie i konsekwentnie realizuje swoje plany, w czym pomaga mu najpierw Hitler (pakt Ribbentrop-Mołotow z dn. 23.08.1939 r.), a później infantylny (w dziedzinie sowietologii) Roosevelt i mądry ale bezsilny (wobec polityki upartego Roosevelta) Churchill.

Oczywiście to Niemcy hitlerowskie napadły na stalinowski ZSRR, a nie odwrotnie. Topitsch przedstawia jednak także bardzo zaawansowane przygotowania ZSRR do wojny, i to do wojny ofensywnej – na terytorium przeciwnika. Miłujący pokój Kraj Rad już od początku lat 30-tych przestawił swoją gospodarkę na tory intensywnych zbrojeń i stworzył najpotężniejszą armię świata. Armia ta została zaskoczona nagłym wyprzedzającym atakiem niemieckim akurat w czasie, gdy kończyła dyslokować na zachodniej granicy swoje siły pierwszego uderzenia. Autor wyjaśnia również, dlaczego te okoliczności wybuchu wojny radziecko-niemieckiej są przez zachodnią (także i niemiecką) historiografię najczęściej przemilczane, jeśli nie wręcz negowane. Dzieje się tak, wg niego, w imię politycznej poprawności i pedagogicznego oddziaływania nauki historii.

Polonica w tej książce też oczywiście są – w końcu to niemiecki atak na nasz kraj zapoczątkował II wojnę światową. Zacytuję ze str. 74: „Pokładając zaufanie w angielskich gwarancjach oraz stanowczo nie doceniając siły uderzeniowej Wehrmachtu, rząd warszawski zdecydował się zatem na nieustępliwość wobec nacisków niemieckich, a w ostatecznym wypadku na zbrojną na nie odpowiedź.”. Pogrub. tekstu moje; K.R.

Nic dodać, nic ująć. Kancelaria Rzeszy miała hazardzistę, który liczył, że Anglia i Francja nie wypowiedzą Niemcom wojny po napaści na Polskę. I się przeliczył.
Warszawa też miała swojego hazardzistę w osobie marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza, który decydując się na wojnę z Niemcami:
- nie przewidział faktycznego przebiegu działań militarnych z zastosowaniem dużej ilości sił pancernych i lotnictwa (w tym akurat nie był odosobniony, podobnie zostali „zaskoczeni” Francuzi w maju i czerwcu 1940 r.),
- bezpodstawnie liczył na natychmiastową, odciążającą ofensywę całej armii francuskiej, pomimo przekazywanych mu informacji o pacyfistycznych nastrojach panujących wówczas we Francji (także w jej kołach rządzących) oraz wybitnie defensywnej doktrynie wojennej (linia Maginota),
- równie bezpodstawnie założył neutralność ZSRR, pomimo szalejącego w tym państwie antypolonizmu (zob. omówienie na tym blogu książki Nikołaja Iwanowa pt. „Zapomniane ludobójstwo”), o czym – jako Generalny Inspektor Sił Zbrojnych nadzorujący również wywiad wojskowy – po prostu nie mógł nie wiedzieć.

Powyższy fragment dot. marszałka Śmigłego-Rydza to oczywiście już mój własny komentarz. Ale zgodny z zarysem polskiej polityki zagranicznej w 1939 r., przedstawionym w omawianej książce.
Wielu publicystów historycznych (polskich i zagranicznych) błędami tej polityki obciąża ministra Józefa Becka. Nie negując tego (bo to w końcu minister Józef Beck swoim stanowiskiem i nazwiskiem firmował polską politykę zagraniczną w 1939 r.), za bardzo przekonujące uważam również ustalenia dokonane przez m.in. śp. prof. Pawła Wieczorkiewicza i Roberta Michulca, że głównymi rozgrywającymi w polskiej dyplomacji byli w 1939 r. marszałek Śmigły-Rydz i powolny mu prezydent Mościcki, którzy sprowadzili (w marcu 1939 r.) ministra Becka do roli wykonawcy ich poleceń. W tym kontekście jeszcze raz gorąco polecam książkę Roberta Michulca pt. „Ku Wrześniowi 1939”, o której już pisałem na blogu.

A do lektury ambitnej pracy śp. Ernsta Topitscha naprawdę gorąco zachęcam. Tę jego książkę udało mi się kupić w warszawskim antykwariacie, po uprzednich bezskutecznych jej poszukiwaniach w księgarniach internetowych. Wydawnictwo Ossolineum mogłoby się pokusić o jej kolejne wydanie. Nie przypuszczam, aby było deficytowe.


sobota, 22 października 2016

„Klęska Hitlera w Rosji 1941-1945”. Autor: Władysław Anders

Kontynuacja tematu wojny na froncie wschodnim II wojny światowej. Tym razem oddajemy głos polskiemu dowódcy.

Władysław Anders „Klęska Hitlera w Rosji 1941-1945”.
Wydawnictwo Bellona, Warszawa 2014.

Problematyka wojny Hitlera ze Stalinem doczekała się już wielkiej liczby opracowań historycznych (naukowych i pamiętnikarskich), na czym zapewne nie koniec - temat ten po wsze czasy będzie absorbował uwagę historyków i politologów. Zwłaszcza że niektórzy autorzy odważyli się wreszcie zaprezentować przesłanki wskazujące na wyprzedzający charakter niemieckiego ataku dn. 22 czerwca 1941 r.

Autor książki, generał Władysław Anders, tezy takiej wprost nie stawia, ale zauważa rozbieżność mocarstwowych interesów Niemiec i ZSRR (fiasko wizyty Mołotowa w Berlinie w listopadzie 1940 r.) oraz będącą tego następstwem koncentrację wojsk po obu stronach ówczesnej granicy tych państw. Okiem doświadczonego wojskowego dostrzega ofensywny charakter przygotowań militarnych obydwu przyszłych przeciwników. Wreszcie cytuje samego Hitlera, który stwierdził „Gdy ktoś powoli celuje we mnie strzelbą, ja strzelam pierwszy”.

Generał Władysław Anders podzielił przyczyny klęski Niemiec w wojnie z ZSRR na trzy rodzaje:
- bezpośrednio militarne,
- pośrednio militarne,
- polityczne.

Pierwszymi były niewłaściwe, zdaniem autora, strategiczne niemieckie założenia kampanii 1941 i 1942 roku oraz błędy taktyczne popełniane przez Hitlera, który - osobiście dowodząc niemieckimi wojskami - okazywał się militarnym dyletantem, a nie geniuszem, za jakiego się sam uważał. Autor stawia tezę, że owe przyczyny („bezpośrednio militarne”) okazały się decydujące. Przy ich wyeliminowaniu Niemcy hitlerowskie mogły, pomimo wszystko, wygrać wojnę z ZSRR już w 1942 r.

Przyczynami „pośrednio militarnymi” były oczywiście okoliczności zaangażowania sporej liczby jednostek Wehrmachtu i Luftwaffe już w latach 1941-1943 na kontynencie afrykańskim, na Bałkanach i we Włoszech, oraz pokaźnej części sił Luftwaffe w wielkiej wojnie powietrznej z brytyjskim RAF i lotnictwem USA. Wojna na dwa fronty już po raz drugi miała dla Niemiec samobójczy charakter. Intensywne bombardowania alianckie ograniczały potencjał produkcyjny Niemiec, niszczyły niemieckie miasta i oddziaływały psychologicznie na ich mieszkańców. A we Francji i Norwegii Hitler musiał utrzymywać odwody w sile kilkudziesięciu dywizji w obawie przed aliancką tam inwazją. Do przyczyn „pośrednio militarnych” należy również zaliczyć pomoc materiałowo-sprzętową płynącą nieprzerwanie do ZSRR z USA i Wielkiej Brytanii.

Przyczyną „polityczną” klęski Hitlera była natomiast jego - obłędnie zbrodnicza - polityka na zdobytych i przez dłuższy czas okupowanych terytoriach ZSRR. Doprowadziła do tego, że miejscowa ludność - początkowo witająca (szczerze!) wkraczające oddziały niemieckie chlebem i solą - z czasem znienawidziła okupantów, woląc wybiórczy terror NKWD od masowych mordów wykonywanych przez SS. Postępując inaczej Hitler mógłby w latach 1941 i 1942 utworzyć kilkumilionową rosyjską armię, przy współudziale której Wehrmacht rozniósłby Armię Czerwoną. Wystarczyło zacząć od powszechnej likwidacji kołchozów i sowchozów, co już zjednałoby dla Niemców większość ludności wiejskiej.

Książka napisana jest przystępnie, czyta się ją łatwo i przyjemnie, choć przy lekturze jej części „wojskowej” przydatny okazuje się atlas historyczny (chyba że ktoś zna dobrze geografię b. ZSRR i bez patrzenia na mapę potrafi sobie odwzorować ruchy armii obu walczących stron). Pisząc ją, gen. Władysław Anders korzystał m.in. z (dostępnych na emigracji) opracowań pamiętnikarskich wyższych dowódców niemieckich. 

piątek, 21 października 2016

„Wojna absolutna. Związek Sowiecki w II wojnie światowej”. Autor: Chris Bellamy

I jeszcze jeden anglosaski sposób spojrzenia na tematykę II wojny światowej.

Chris Bellamy „Wojna absolutna. Związek Sowiecki w II wojnie światowej”.
Wyd. Prószyński Media Sp. z o.o., Warszawa 2010.

O wojnie niemiecko-radzieckiej 1941-1945 absolutnie wszystko

Książka jest przeznaczona przede wszystkim dla pasjonatów historii II wojny światowej. Zgodnie z tytułem autor skupia się na zmaganiach radziecko-niemieckich w latach 1941-1945, chronologicznie i drobiazgowo (ale bardzo interesująco) opisuje poszczególne etapy starcia dwóch militarnych gigantów. Ciekawie przedstawia kampanie mające miejsce w roku 1942. Wskazuje, iż mimo zwycięstwa pod Moskwą w końcu 1941 r., ZSRR mógł tę wojnę przegrać w roku następnym. Radzieccy przywódcy popełnili bowiem wtedy kilka rażących błędów strategicznych. Ale i strona niemiecka nie pozostawała nieomylna, „kocioł” pod Stalingradem nastąpił z ewidentnej winy Hitlera, mimo ostrzeżeń płynących od jego generalicji.

Oprócz wydarzeń stricte militarnych autor prezentuje również tło polityczne genezy i przebiegu wojny radziecko-niemieckiej. Opisuje przygotowania militarne obu stron, idące już pełną parą w pierwszej połowie 1941 r. Wskazuje na ich zamierzony wybitnie ofensywny charakter - również i po stronie ZSRR. Przedstawia zakres materiałowej pomocy alianckiej, bez której ZSRR najprawdopodobniej by uległ w 1942 r. - jako że własny potencjał radziecki był wtedy jeszcze w fazie rozruchu i „na kołach”, po ewakuacji zakładów przemysłowych i ich kadr z terenów zagarniętych przez Niemcy w latach 1941 i 1942.

Autor dość skrótowo przedstawia dyplomację ostatniej wojny, tj. rozgrywki pomiędzy Stalinem, Churchillem i Rooseveltem. Wątek polski jest zaprezentowany marginalnie, ale dla nas sympatycznie i raczej bez przeinaczeń (niestety zdarzających się w innych zachodnich opracowaniach). Napisałem „raczej”, gdyż trudno uznać za słuszną opinię ws. inicjatywy terytorialnego przesunięcia Polski na zachód, zgłoszonej przez ... Churchilla i jakoby przedstawionej przez niego na konferencji w Teheranie na przełomie listopada i grudnia 1943 r. W rzeczywistości Churchill – formułując wtedy ów postulat – tylko się z takim żądaniem Stalina pogodził i je zaakceptował.

Na zakończenie także kilka słów krytycznych o książce. Chris Bellamy idealnie opanował tematykę II wojny światowej, czego nie da się jednak powiedzieć o jego znajomości innych obszarów historii. Stwierdzenie na str. 52 (wiersz 3-ci od góry), że Lew Trocki nie był bolszewikiem, jest ewidentnie błędne. Trocki tylko późno przystał do bolszewików, ale za to przez kilka lat zajmował w tej partii wybitną i czołową pozycję - drugiej osoby po Leninie.
Z kolei niedopatrzeniem już chyba tylko tłumacza jest niejasna redakcja tekstu na str. 55 (środek strony). Wilhelm Canaris został powieszony  przez hitlerowców („za zdradę”) jeszcze przed końcem wojny, tak więc nie mogło dojść do jego obrony podczas procesu norymberskiego.

Proszę się jednak powyższymi drobnymi mankamentami nie przejmować – pozostają one przecież poza tytułową tematyką książki, dopracowaną naprawdę perfekcyjnie. Natomiast pewne merytoryczne lub edytorskie „lapsusy” bywają nie do uniknięcia, wolne od nich pozostają chyba tylko wydawnictwa encyklopedyczne, a i to nie zawsze. 

czwartek, 20 października 2016

„Wicher wojny. Nowa historia drugiej wojny światowej”. Autor: Andrew Roberts

Skoro jesteśmy przy anglosaskim spojrzeniu na historię II wojny światowej, to pozwolę sobie polecić również i tę książkę.

Andrew Roberts „Wicher wojny. Nowa historia drugiej wojny światowej”.
Wydawnictwo Magnum, Warszawa 2012.

Doskonale opisana historia militarnych kampanii II wojny światowej, łącznie ze wskazaniem błędów popełnionych przez dowódców, zarówno państw osi, jak i alianckich. W tle polityka, ale w jej znajomości autor nie jest już tak doskonały jak w militariach.

A owe „niedoskonałości polityczne” są dość rażące, niektóre zwłaszcza dla polskiego czytelnika.
Przykłady.
Na str. 8 (drugi akapit od góry) czytamy, że Hitler wypowiedział niemiecko-polski pakt o nieagresji w marcu 1939 r., a na str. 14 (pierwszy akapit od dołu) czytamy, iż nastąpiło to 28 sierpnia 1939 r. Tymczasem faktycznie (i formalnie) Hitler wypowiedział ów pakt dn. 28 kwietnia 1939 r., gdy już stało się jasne, że Wielkiej Brytanii udało się wprząc Polskę do antyniemieckiego rydwanu, i że w razie wojny z państwami zachodnimi Niemcy nie będą mogły liczyć nie tylko na sojusz z Polską, ale nawet na jej neutralność. Po czym Hitler postanowił najpierw rozprawić się ze słabszym aliantem (właśnie Polską) - słusznie licząc, że sojusz III Rzeszy z ZSRR, pacyfizm Francji oraz słabość militarna Wielkiej Brytanii (poza flotą) faktycznie osamotnią Polskę w jej wojnie z Niemcami w 1939 r.
Na str. 466 (akapit środkowy) czytamy, iż po całkowitym stłumieniu powstania warszawskiego na początku października 1944 r., Niemcy wycofali się z Warszawy. Jest to oczywista nieprawda, gdyż Niemcy nadal burzyli dom po domu, pomimo podpisania kapitulacji przez gen. Bora-Komorowskiego oraz wyprowadzeniu powstańców i ludności cywilnej ze stolicy.
Na str. 490 (czwarty wiersz od dołu) podana jest data 9 stycznia 1944 r., podczas gdy opisane wydarzenie miało miejsce w styczniu 1945 r. (rok później).

Cóż, owe dostrzeżone błędy nieco irytują, ale ja bynajmniej nie zniechęcam do lektury. Wręcz przeciwnie – zachęcam do niej. Powtarzam: książka doskonale opisuje przebieg wszystkich najważniejszych bitew II wojny światowej, napisana jest przystępnie, czyta się ją z przyjemnością.
Szkoda tylko, że tłumacz i wydawnictwo nie wychwycili ww. nieścisłości, opatrując je (niezbędnymi w tej sytuacji) przypisami. 

niedziela, 16 października 2016

„Jak przegrać II wojnę światową”. Autor: Bill Fawcett [red.]

W sobotę 15 października wróciłem z jesiennego wypadu w Bieszczady. Spędziłem tam 19 dni (nie licząc podróży w obie strony), z których 9 przeznaczyłem na całodniowe wycieczki – takie po min. 15 km po bieszczadzkich wertepach. Z górskich szczytów zaliczyłem Dwernik Kamień (Holicę), Fereczatą, Płaszę, Dziurkowiec, Riaba Skałę i Smerek. W pozostałe 10 dni (gdy nie lało) też mi się oczywiście zdarzało połazić, ale krótszych (niż 15 km) spacerków nie uwzględniam w swojej statystyce turystycznej.
Jak się Państwo orientujecie, pogoda mnie rozpieszczała tylko w pierwszym tygodniu pobytu. Na „niepogodę” byłem jednak też przygotowany – przeczytałem „Wojnę Stalina” Ernsta Topitscha, „Galicję wschodnią 1920” Michała Klimeckiego oraz 1/3 książki pt. „Roman Zambrowski 1909-1977” autorstwa historyka IPN Mirosława Szumiło (teraz będę ją kończył już w Warszawie). O tej „bieszczadzkiej” lekturze na pewno też coś napiszę, ale jeszcze nie dziś. Póki co, nadal wyciągam z zakamarków pamięci komputera moje wcześniejsze teksty, nieco je wygładzam i tu Państwu prezentuję. Poniżej dość ciekawy ogląd wybranych wydarzeń II wojny światowej oczami zachodnich historyków.

Aha, byłbym zapomniał. Wczoraj obejrzałem „Wołyń” Wojciecha Smarzowskiego. Gorąco polecam.

Bill Fawcett [red.] „Jak przegrać II wojnę światową”. 
Wydawnictwo Bellona, Warszawa 2013.

Książka jest zbiorem 39-ciu krótkich, kilkustronicowych esejów historycznych (różnych autorów), dotyczących poszczególnych kampanii II wojny światowej, zarówno tych z głównych teatrów wojny (front wschodni i zachodni), jak i peryferyjnych z naszego punktu widzenia (Bałkany, Afryka, Włochy). Polaków w tej książce, poza króciutkim opisem wojny obronnej Polski w 1939 r., prawie nie ma.

Tytuł książki odnosi się do błędów militarnych popełnionych przez obie walczące strony. Obie, tj. europejskie państwa Osi oraz Aliantów. Udział Japonii jest tylko wspomniany - w kontekście wypowiedzenia wojny Stanom Zjednoczonym przez Niemcy w grudniu 1941 r., kilka dni po japońskim ataku na Pearl Harbour. Hitler miał wtedy nadzieję na „rewanż” Japonii i jej atak od wschodu na ZSRR.

Anglosascy autorzy tego zbioru esejów prezentują na ogół dobry poziom znajomości szczegółów opisywanych działań militarnych, czego nie można jednak powiedzieć o ich wiedzy z zakresu historii politycznej. Tu powielają niekiedy błędne stereotypy, dość przykre dla polskiego czytelnika. Armia polska nie skapitulowała przecież w 1939 r., poddawały się tylko poszczególne okrążone ugrupowania. Niemcy w zmowie z ZSRR nie zajęły w 1939 r. większej części Polski, lecz jej mniejszą część. Tereny przyłączone do Rzeszy oraz obszar GG stanowiły tylko 48% naszego przedwojennego terytorium. Reszta przypadła przecież ZSRR, Litwie i Słowacji.

Polski czytelnik może więc skonfrontować własny historyczny punkt widzenia ze spojrzeniem anglosaskim. To, co dla nas jest ważne i niemal święte, na Zachodzie uchodzi za trzeciorzędne i wręcz peryferyjne. Polski udział w II wojnie światowej w zasadzie sprowadza się tylko do wojny obronnej w 1939 r. Anglia i Francja dotrzymały zobowiązań sojuszniczych - wypowiedziały Niemcom wojnę. Ale już z uwagi na krótki przebieg kampanii wrześniowej nie zdążyły przyjść Polsce z efektywną pomocą militarną. Nnno, nie można tu winić wyłącznie Polaków. Faktycznie, zostali napadnięci ze wszystkich stron świata (od wschodu 17 września). Armia francuska strasznie guzdrała się z mobilizacją, a poza tym, mimo wszystko, jednak błędem było zaniechanie przez Francję ataku na Niemcy we wrześniu 1939 r. I ta jej przestarzała doktryna wojenna! Niewyciągnięcie konstruktywnych wniosków z przebiegu wojny w Polsce! Tak sobie ci zachodni historycy dywagują.

A potem? Owszem, uczestniczyły w walkach po alianckiej stronie jakieś polskie oddziały, ale to był tylko margines. Polski ruch oporu? Powstanie warszawskie? O tym w omawianej książce już ani pi-pi.

Powyższe bynajmniej nie znaczy, że od lektury odstręczam. Miłośnicy historii II wojny światowej znajdą w książce sporo ciekawych militarnych szczegółów, dotyczących zarówno przebiegu poszczególnych kampanii, jak i logistyki wojny.