wtorek, 30 czerwca 2020

„Aleksander I. Wielki gracz car Rosji – król Polski”. Autor: Andrzej Andrusiewicz

Andrzej Andrusiewicz „Aleksander I. Wielki gracz car Rosji – król Polski” Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o., Kraków 2015 

Proponowaną dziś książką historyczną jest biografia Aleksandra I Romanowa (1777-1825), cara Rosji od 1801 r. i króla Polski od 1815 r. Monografia ma charakter popularnonaukowy, wiele zawartych w niej informacji autor opatrzył przypisami. Dołączył również obszerną bibliografię. Lektura jest przy tym jednak przyjemna i nietrudna w odbiorze. Można w niej tkwić godzinami bez obawy przemęczenia umysłu. Poznajemy wiele szczegółów z dziejów Rosji i Polski, raczej nieznanych osobom, które swoją przygodę z historią zakończyły stopniem na świadectwie maturalnym. M.in. dowiemy się: 
 o niechęci carycy Katarzyny II do swego syna - Pawła i zamiarze uczynienia wnuka - Aleksandra następcą tronu (z pominięciem syna), co się jej jednak nie udało, 
 o przyczynach, organizacji i przebiegu zamachu na cara Pawła I w 1801 r., z pełną świadomością o tym jego syna, Aleksandra, 
 o zawiłościach pojedynku dyplomatycznego i militarnego Aleksandra I z Napoleonem I, oczywiście ze szczególnym uwzględnieniem wojny lat 1812-1814 i triumfalnego pobytu cara w Paryżu w 1814 r.,
 o przebiegu obrad Kongresu Wiedeńskiego 1814-1815 i negocjowaniu tam sprawy polskiej, 
 o tym, że Aleksander I był przez całe swoje życie przychylny sprawie restytucji Polski, jakkolwiek nie widział jej w granicach przedrozbiorowych; także o dużej życzliwości Aleksandra wobec Polaków,
 o wielkiej pracowitości cara Aleksandra I i zaangażowaniu się w osobiste sprawowanie rządów; także jednak o jego dwulicowości i nieprzewidywalności w prowadzeniu polityki wewnętrznej, 
 o ogromnej religijności, z którą jednak nie wiązało się prowadzenie moralnego trybu życia, 
 o ciągłym spiskowaniu w Rosji przeciwko monarsze, także wewnątrz carskiej rodziny, 
 o naturalnej śmierci cara Aleksandra I w Taganrogu w wieku 48 lat i hipotezie, iż przyczyną zgonu mogła być postępująca, nieuleczalna choroba weneryczna, 
 o śmierci w 1864 r. w wieku 87 lat tajemniczego, inteligentnego Fiodora Kuźmicza, w którym legenda upatruje byłego cara Aleksandra I (czego naukowo nie zdołano potwierdzić, ale też i prawdziwej tożsamości samego Kuźmicza nigdy nie ustalono). 

Tyle o wielkiej historii. Andrzej Andrusiewicz na tym jednak nie poprzestaje – wprowadza nas też w życie intymne cara Aleksandra I oraz członków jego świty i rodziny, z uwzględnieniem spraw odbywających się (zazwyczaj choć nie zawsze) w damskiej alkowie. Autor przedstawia to na tle mającej właśnie swój zmierzch epoki oświecenia – niezwykle liberalnej obyczajowo (w sferach dworskich i arystokratycznych). Posiadanie stałych bądź przelotnych kochanek nie przydawało ujmy nawet żonatemu mężczyźnie, takoż i bycie niewierną żoną nie bywało naganne. Zaniedbywana żona Aleksandra I, cesarzowa Elżbieta, znalazła sobie pocieszenie w ramionach naszego księcia Adama Czartoryskiego – za wiedzą i przyzwoleniem małżonka. Miewała również inne romanse, w tym też jeden lesbijski. Na carskim dworze (i innych dworach europejskich) niemalże „obowiązywała” wówczas rozwiązłość seksualna. Multum spraw z zakresu dyplomacji czy polityki wewnętrznej załatwiano „przez łóżko”. 
A sam tytułowy bohater? Otóż w takich warunkach czuł się jak ryba w wodzie. Miał kilka stałych kochanek (o których romanse na boku bynajmniej nie był zazdrosny) oraz niezliczoną liczbę miłostek przygodnych. We flirty i wstępne amory bawił się tylko z damami arystokratycznymi, które jednak wiedziały, iż to tylko pozór i że muszą mu ulec. Inne, „gorzej urodzone” panie, jakie wpadły mu w oko, kazał sobie po prostu przyprowadzać na noc. Przy tym wszystkim, i po tym wszystkim (!), okazywał się dżentelmenem. Kobiety (jak również ich mężów lub ojców) wynagradzał finansowo. Swojemu naturalnemu potomstwu zapewniał dobrą przyszłość. Historia nie odnotowała żadnej niewieściej tragedii, której przyczyną byłby romans z carem Aleksandrem Pierwszym. 
A było tych romansów naprawdę sporo (Casanova by pozazdrościł !). W zasadzie wszędzie, gdzie się car pojawił, tam znajdował sobie nową partnerkę, nawet jeśli podróżował z metresą „stałą”. Zagranicznych kochanek miał również dużo. Sfery Amora nie zaniedbał okupując Paryż w 1814 r. i kilka miesięcy później, podczas obrad Kongresu Wiedeńskiego. Gwoli sprawiedliwości należy też przyznać, iż powodzenie u płci pięknej zawdzięczał nie tylko swej pozycji wielkiego, sławnego monarchy. Był postawnym i przystojnym mężczyzną, podobnież hojnie obdarzonym przez naturę. We wczesnej młodości został wprowadzony w arkana ars amandi przez jedną z doświadczonych w owej sztuce dam dworu Katarzyny II, na wyraźne polecenie carycy. 

I tym frywolnym akcentem pozwolę sobie zakończyć zachęcanie Państwa do dziś proponowanej lektury.

sobota, 20 czerwca 2020

„Irlandczyk. Frank Sheeran i wyjaśnienie zagadki zniknięcia Jimmy’ego Hoffy” . Autor: Charles Brandt

Charles Brandt „Irlandczyk. Frank Sheeran i wyjaśnienie zagadki zniknięcia Jimmy’ego Hoffy”

Wydawnictwo Świat Książki, Warszawa 2019 

W roku 1975 opinia publiczna Stanów Zjednoczonych została poruszona nagłym zniknięciem byłego szefa centrali związku zawodowego transportowców, zamierzającego niebawem ponownie kandydować na stanowisko przewodniczącego tego związku. Niezwykle w Ameryce popularny Jimmy Hoffa, bo to o nim mowa, miał wszelkie szanse na sukces, jednak jego osoby nie zaakceptowały amerykańsko-włoskie rodziny mafijne.

Mafii nie był nieznany, ba – nawet podczas wcześniejszego pełnienia stanowiska szefa centrali związku trochę z nią współpracował – ale cóż, jego zastępca i następca okazał się być dużo bardziej spolegliwy, bardziej ryzykujący fundusze związku dla finansowania interesów świata przestępczego.

Zatem mafiosi, głównie za pośrednictwem tytułowego Franka Sheerana („Irlandczyka”), kilkakrotnie próbowali odwieść Jimmy’ego Hoffę od zamiaru ponownego ubiegania się o stanowisko szefa centrali związku zawodowego transportowców, ostrzegając go, iż są skłonni posunąć się do najbardziej nawet radykalnego posunięcia. Frank Sheeran okazywał się tu idealnym pośrednikiem. Z jednej bowiem strony był ich człowiekiem (podwładnym i zarazem dobrym kolegą jednego z czołowych bossów mafijnych), z drugiej zaś Jimmy Hoffa również obdarzał go zaufaniem i przyjaźnią.

Niestety, Jimmy ostrzeżeń i gróźb nie potraktował serio, a zatem wszystko skończyło się tak, jak się w tym świecie zdominowanym przez przestępczość zorganizowaną skończyć musiało. Jimmy Hoffa zniknął, ciała nie znaleziono, policja federalna snuła uzasadnione domysły, okazywały się one jednak przesłankami nienadającymi się do przekucia w dowody procesowe.

Jak napisałem w pierwszym zdaniu, sprawa ta niezwykle bulwersowała amerykańską opinię publiczną. Długo nie schodziła z pierwszych stron gazet, rozprawiano o niej w audycjach radiowych i telewizyjnych. Wydano kilka książek. Wszystko to jednak – wobec zmowy milczenia – było tylko marketingowym, niewiele wartym biciem piany. Analogicznie jak u nas roztrząsanie przyczyn samobójczej (?) śmierci Andrzeja Leppera w 2011 r.

Aż za sprawę rozwikłania tajemniczego zniknięcia (i najprawdopodobniej morderstwa) Jimmy’ego Hoffy wziął się były prokurator, uznany amerykański prawnik Charles Brandt. Udało mu się namówić Franka Sheerana do zwierzeń, ich prawie przyjacielskie rozmowy trwały ok. 5 lat (1999-2004). Stary i schorowany mafioso, ale będący też gorliwym katolikiem, przyznał się w ich toku (w 2000 r.) do zabójstwa Jimmy’ego Hoffy, szczegółowo przedstawił przygotowania i przebieg zbrodni. Na kanwie jego zwierzeń Charles Brandt napisał książkę będącą w swoim czasie w USA hitem wydawniczym. Posłużyła ona też do stworzenia scenariusza filmu pt. „Irlandczyk” w reżyserii Martina Scorsese i gwiazdorskiej obsadzie: z  Robertem De Niro w roli Franka Sheerana oraz Alem Pacino w roli Jimmy’ego Hoffy (amerykańska premiera w 2019 r.). W Polsce film jest również dostępny – obejrzałem i polecam.

Oczywiście główny, tytułowy wątek nie jest w książce jedynym pasjonującym tematem. Poznajemy ciekawy życiorys Franka Sheerana, swego czasu absorbującego amerykańską opinię publiczną (analogicznie jak nas kiedyś interesowali znani gangsterzy z Wołomina czy Pruszkowa). Czytamy o jego niełatwym dzieciństwie, udziale w walkach frontowych II wojny światowej (widzianych oczami szeregowego żołnierza z okopów), o dość przypadkowym i nietypowym jak na nie-Włocha wejściu w struktury amerykańskiej mafii. Doceniamy współczesne, nowatorskie metody FBI zwalczania świata przestępczego.

Czytamy też o mafii jako takiej – książka chwilami przypomina mafijne vademecum. W jej treści wzajemnie przeplatają się autorska narracja Charlesa Brandta i długie opowiadania - wynurzenia snute przez Franka Sheerana. Oczywiście z zachowaniem chronologii wydarzeń.

No i pozbywamy się wątpliwości (jeśli je jeszcze dotąd mieliśmy) co do zleceniodawców zamachu na Prezydenta USA Johna „Jacka” Kennedy’ego w Dallas w 1963 r. Łącznie z dość szczegółowym poznaniem motywacji tychże zleceniodawców.

 

środa, 10 czerwca 2020

„To nie jest miejsce do życia. Stalinowskie wysiedlenia znad Bugu i z Bieszczadów” . Autor: Krzysztof Potaczała

Dziś o kolejnej książce autorstwa p. Krzysztofa Potaczały, również traktującej o powojennej historii Bieszczadów.

Krzysztof Potaczała „To nie jest miejsce do życia. Stalinowskie wysiedlenia znad Bugu i z Bieszczadów”

Wydawca Prószyński Media Sp. z o.o., Warszawa 2017

Zacznijmy jak najbardziej formalnie, tj. od podstawy prawnej. Oto ona - zob. Dz.U. z 1952 r. Nr 11, poz. 63:

Umowa pomiędzy Rzecząpospolitą Polską a Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich o zamianie odcinków terytoriów państwowych, podpisana dnia 15 lutego 1951 r. (ratyfikowana zgodnie z ustawą z dnia 26 maja 1951 r.).

Internetowy serwis aktów prawnych:

http://prawo.sejm.gov.pl/isap.nsf/DocDetails.xsp?id=WDU19520110063

http://prawo.sejm.gov.pl/isap.nsf/download.xsp/WDU19520110063/O/D19520063.pdf

Wikipedia:

https://pl.wikipedia.org/wiki/Umowa_o_zmianie_granic_z_15_lutego_1951

 

W 1951 r. rejon dolnoustrzycki (o obszarze 480 km kw.) powrócił do Polski – w zamian za 480 km. kw., o które uszczuplono nasze ówczesne województwo lubelskie (zachodnia część miasteczka Sokal, Krystynopol, Bełz, i okolice). Tak - na podstawie lektury ww. aktu prawnego oraz zapisu w Wikipedii - można by skwitować to, co się wydarzyło w 1951 r. W sposób jak najbardziej poprawny, ale jednak z pominięciem ludzkich losów.

Pan Krzysztof Potaczała na ponad 300 stronach swojej książki dohumanizował tę „zamianę odcinków terytoriów państwowych”. Napisał kolejny, bardzo interesujący reportaż historyczny, korzystając ze wspomnień uczestników wydarzeń, zapisów urzędowych, ówczesnych relacji prasowych. Czytając, wczuwamy się w sytuację osób wyzuwanych z ojcowizny, przesuwanych niczym pionki (najsłabsze figury) na szachownicy. A przecież były to osoby w różnym już wieku i stanie zdrowia, osoby różnych zawodów, różnej zaradności życiowej i o różnym dorobku. Zadowolony oczywiście nie był nikt. Ale jedni byli jeszcze w stanie zakasać rękawy i rozpocząć nową egzystencję od podstaw, inni natomiast popadli w zniechęcenie i apatię, czasem już do końca skróconego w ten sposób życia. Wyjechać bowiem musieli wszyscy – tak przewidywała umowa międzypaństwowa, w tym zakresie przez obie strony ściśle wykonywana. Oporni bywali doprowadzani na dworzec i przymusowo lokowani w pociągu ewakuacyjnym.

Autor postarał się o wyjaśnienie przyczyny owej wymiany terytoriów, opisał dość długo trwające negocjacje, wskazał hipotetyczną możliwość uzyskania przez Polskę nieekwiwalentnego (większego) obszaru za dopłatą w złocie.

Krzysztof Potaczała przedstawił też cały kontekst historyczno-społeczno-etnograficzny tych dwóch terytoriów: odzyskiwanego i traconego. Poczynając od przedwojnia.

Do 1939 r. ich sytuacja była podobna, oczywiście z zastrzeżeniem, że rolnictwo na Sokalszczyźnie rozwijało się na wysokiej klasy glebach, dawało wysokie plony zbóż, a rejon Ustrzyk Dolnych bardziej nadawał się do hodowli. Etnograficznie zaś było tu i tam podobnie: Polacy i Żydzi głównie w miasteczkach, a Rusini (Ukraińcy) głównie na wsiach. Aż nadciągnął wicher historii (niczym obecnie COVID-19). Holokaust wyeliminował żyjącą i tu, i tu, od stuleci, ludność żydowską. Następnie zaś nad wytyczeniem polskiej granicy wschodniej pochylił się kartograf Józef Stalin. Ale po kilku latach najwyraźniej uznał, że się pomylił.

Po formalnym przyłączeniu w 1945 r. rejonu dolnoustrzyckiego do ZSRR (co trwało do 1951 r.) mieszkający tu Polacy wyjechali (zaraz po wojnie) na ziemie tzw. odzyskane, a tylko niewielka ich część pozostała na miejscu wraz z rdzenną ludnością ukraińską. Tę drugą szybko spacyfikowała administracja radziecka. Z UPA i jej sympatykami rozprawiono się dużo bezwzględniej niż u nas. Polacy natomiast z czasem przeklęli własne decyzje o powojennym pozostaniu na ojcowiźnie – w 1951 r. musieli ją opuścić i wraz z ludnością rusińską udać się w głąb Ukraińskiej SRR (a nie na Sokalszczyznę właśnie przekazywaną Ukrainie). Polskie pochodzenie bynajmniej nie uprawniało do pozostania na terenie oddawanym Polsce.

Natomiast z polskiej (do 1951 r.) Sokalszczyzny pozbyto się ludności ukraińskiej w ramach powojennych, niby dobrowolnych przesiedleń do ZSRR, a następnie podczas akcji Wisła w 1947 r. Pozostający tu już tylko Polacy przeżyli w 1951 r. szok – przyszło im wyjechać bądź na ziemie odzyskane, bądź do, też akurat „odzyskanego”, rejonu dolnoustrzyckiego.

Jak się to wszystko odbywało - niezwykle ciekawie relacjonuje p. Krzysztof Potaczała. Opisuje przesiedleńcze przygotowanie i przebieg, następnie losy samych przesiedleńców, i polskich, i ukraińskich, już na nowych miejscach. Zarówno tuż po wyładowaniu z wagonu towarowego, jak też po tygodniach, miesiącach i latach.

Jednak czegoś mi w tej relacji zabrakło. Autor przedstawia (wyrywkowo ale reprezentatywnie) losy Polaków wysiedlonych z Sokalszczyzny oraz losy Ukraińców (i garstki Polaków) wysiedlonych z rejonu dolnoustrzyckiego. Ci pierwsi udali się na ziemie poniemieckie i właśnie do rejonu dolnoustrzyckiego, a tych drugich władza radziecka rzuciła w głąb ukraińskich stepów. Bardzo mało natomiast można dowiedzieć się o tej ludności ukraińskiej, która po wymianie terytoriów zasiedliła polską (do 1951 r.) część Sokalszczyzny. Skąd się oni wzięli? Jakie kryteria przyjęła władza radziecka kierując tam w 1951 r. swoich nowych osiedleńców?

 Od tamtych wydarzeń minęło już wiele lat. Krystynopol, Bełz, sokalskie Zabuże to dla nas dziś tylko punkty na mapie utraconych Kresów Wschodnich. Natomiast odzyskany w 1951 r. rejon dolnoustrzycki (Niżnoustrickij Rajon) to przecież (m.in.) nasze dzisiejsze Ustrzyki Dolne, Krościenko, Lutowiska, Czarna, Polana, Smolnik n. Sanem, Chmiel, Dwerniczek, północne (za Sanem) skrawki Dwernika i Sękowca, całe pasmo Otrytu, etc. Kto zna Bieszczady, ten wie i kocha. Ja - znam.