poniedziałek, 29 listopada 2021

„Jak Związek Radziecki wygrał wojnę”. Autor: Mark Sołonin

 

Mark Sołonin „Jak Związek Radziecki wygrał wojnę”

Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o., Poznań 2021

Na książkę składa się 9 artykułów autora, tematycznie związanych z genezą i przebiegiem II wojny światowej, głównie na froncie wschodnim. Tytuł jednego z nich (będącego przedostatnim rozdziałem) posłużył zarazem za tytuł książki. Autor przedstawia w nim polityczne i militarne błędy Hitlera, przesądzające o klęsce Niemiec w wojnie ze Związkiem Radzieckim. Równocześnie podkreśla pośredni, ale jednak decydujący wpływ innych teatrów wojny na ograniczenia kadrowe i logistyczne sił Wehrmachtu, Waffen SS i Luftwaffe operujących na wschodzie. Walki w Afryce, we Włoszech, lądowanie w Normandii (utworzenie frontu zachodniego), front powietrzny nad Niemcami, bitwa o Atlantyk, partyzantka w Jugosławii i Grecji (Polska nie jest wspomniana) – wszystko to bardzo angażowało wojenny potencjał niemiecki w latach 1941-1945. Autor szczegółowo również wymienia rodzaje i ilości sprzętu oraz materiałów wojennych przekazanych Związkowi Radzieckiemu przez USA i Wielką Brytanię. Stawia tezę, iż ZSRR samotnie walczący z III Rzeszą wojnę by na pewno przegrał. Swoje wnioski obudowuje wyliczeniami z zakresu ekonomiki wojennej.

W rozdziale pt. „Blokada Leningradu. Fakty i pytania” Mark Sołonin przedstawia okoliczności ponaddwuletniego oblężenia miasta przez Niemców i Finów, panujące w nim warunki, m.in. podaje faktyczne przyczyny śmierci głodowej ok. 600 tys. cywilnych mieszkańców miasta. Dowodzi, iż udzielenie im pomocy było technicznie wykonalne, a argumentacja o szczelności niemieckiej blokady ma charakter propagandowy. Faktycznie nie było bowiem politycznej woli skierowania do Leningradu większych dostaw żywności. Powszechny niedobór wojenny spowodował wykreślenie wyżywienia tamtejszej ludności z listy ówczesnych zadań priorytetowych.

Ciekawy jest również rozdział pt. „Monachium i Moskwa”, w którym autor ukazuje cynizm polityki Stalina podczas kryzysu monachijskiego we wrześniu 1938 r. Rząd Czechosłowacji bardzo liczył na obiecaną pomoc radziecką. W krytycznych dniach wręcz o nią zabiegał, napotykając jednak po stronie ZSRR na formalne trudności proceduralne (tzw. grę na zwłokę). Gdy już uległ i pogodził się z dyktatem monachijskim, wtedy dyplomacja radziecka udała z tego powodu zaskoczenie i zdziwienie. Mark Sołonin twierdzi, że wojskowa pomoc radziecka mogła zostać udzielona Czechosłowacji przez terytorium Rumunii.

W kolejnych rozdziałach autor zaprzecza nieprzygotowaniu ZSRR do wojny z Niemcami, opisuje wybrane bitwy 1941 r., swoje wnioski dokumentując wyliczeniami, jak już to określiłem, właściwymi dla ekonomiki wojennej. Czytelnik niechcący wchodzić w takie szczegóły może te partie książki szybciej przekartkować, zapamiętując tylko ogólne przesłanie ich treści.

Ostatni rozdział dotyczy amerykańsko-radzieckiego wyścigu w zakresie zbrojeń nuklearnych, rozpoczętego już w 1945 r. Autor m.in. dowodzi, iż radziecka udana próba wybuchu bomby atomowej w 1949 r. bynajmniej nie oznaczała możliwości ewentualnego jej wykorzystania na polu walki. ZSRR nie był bowiem jeszcze technicznie przygotowany do jej powietrznego przeniesienia i zdetonowania.

 

piątek, 19 listopada 2021

„Straszliwe zwycięstwo. Prawda i mity o sowieckiej wygranej w drugiej wojnie światowej”. Autor: Borys Sokołow

 

Borys Sokołow „Straszliwe zwycięstwo. Prawda i mity o sowieckiej wygranej w drugiej wojnie światowej”

Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o., Kraków 2021

Rosyjski historyk, bazując na badaniach archiwów, relacjach świadków, własnych analizach i obliczeniach oraz wybranej literaturze przedmiotu, przedstawia oraz komentuje przebieg „wielkiej wojny ojczyźnianej”, toczonej od dnia 22 czerwca 1941 r. do dnia 8 maja 1945 r. pomiędzy III Rzeszą a Związkiem Radzieckim. Miło się to czyta, zwłaszcza czytelnikowi polskiemu. Treść książki w niczym bowiem nie przypomina oficjalnych wersji głoszonych dawniej przez historiografię radziecką, a obecnie przez współczesną rosyjską. Poniżej pozwolę sobie wypunktować najważniejsze tezy autora o tym świadczące.

§  Stalin był na równi z Hitlerem odpowiedzialny za wybuch II wojny światowej. Atak ZSRR na Polskę w dniu 17 września 1939 r. rosyjski autor określa jako wbicie nam noża w plecy. W 1940 r. Stalin liczył na wyczerpującą wojnę okopową pomiędzy Francją a Niemcami. Po wzajemnym wykrwawieniu się przeciwników Armia Czerwona ruszyłaby na zachód, dotarła do Atlantyku i na opanowanym obszarze zapewne zostałby ustanowiony jedyny sprawiedliwy ustrój polityczno-społeczny na świecie, czyli ówczesny radziecki „raj” (tfu, tfu).

§  Nie powołując się na współczesnego prekursora tej idei, Wiktora Suworowa, prof. Borys Sokołow dochodzi do identycznego wniosku: w lipcu 1941 r. miało dojść do ataku stalinowskiego ZSRR na hitlerowskie Niemcy, ale Hitler zdołał uśpić czujność Stalina i wyprzedził go o kilka tygodni. Trudno to jednak nazwać atakiem stricte prewencyjnym, gdyż obaj dyktatorzy – po fiasku wizyty Mołotowa w Berlinie w listopadzie 1940 r. – już wzajemnie szykowali się do wojny ze sobą. Stalin przy tym nie wierzył, aby Hitler – nie mając zawartego rozejmu z Wielką Brytanią – zdecydował się na uruchomienie nowego frontu wojny. Uwierzył dopiero w przeddzień napaści Niemiec, wtedy było już jednak za późno na wydanie i wdrożenie odpowiednich dyrektyw militarno-organizacyjnych.

§  Armia Czerwona, pomimo potencjału materialnego dorównującego, a nawet przewyższającego Wehrmacht i inne niemieckie formacje zbrojne, znacznie ustępowała przeciwnikowi pod względem potencjału ludzkiego. Oczywiście nie pod względem jego liczebności (tu bowiem znacznie górowała) lecz jakości, czyli wyszkolenia bojowego. Poczynając od szeregowego rekruta, a kończąc na najwyższej kadrze dowódczej i systemie dowodzenia, była wyraźnie gorsza od armii niemieckiej, co powodowało olbrzymie straty podczas wszystkich bitew, także tych toczonych już w 1945 r. Radzieccy dowódcy, w tym sam Stalin, dopiero uczyli się współcześnie wojować. Ich stałą taktyką było szafowanie krwią żołnierską, nieliczenie się z własnymi stratami osobowymi. Temu zawdzięczali powodzenie historycznych ofensyw, przełamywanie niemieckich linii obronnych, itp. Ale nie tylko temu.

§  Autor, akcentując fakt zaangażowania na froncie wschodnim gros sił niemieckich, równolegle stawia jednak tezę, iż bez udziału w wojnie aliantów zachodnich Niemcy byłyby w stanie skierować na tenże front wschodni siły jeszcze większe, zdolne do pokonania ZSRR. Bitwa na Łuku Kurskim latem 1943 r. była już prawie przez Wehrmacht i Waffen SS wygrana, ale w tym samym czasie alianci wylądowali na Sycylii i na Półwyspie Apenińskim, wyeliminowali Włochy z wojny, co spowodowało pilną konieczność ściągnięcia z frontu wschodniego części niemieckich sił pancernych celem skierowania ich do Italii. I analogicznie: letnie ofensywy radzieckie rok później mogły być skuteczne tylko dzięki zaangażowaniu sił niemieckich na nowo otwartym froncie francuskim po wylądowaniu aliantów w Normandii w czerwcu 1944 r. Poza tym przez cały czas trwania wojny Luftwaffe nie mogła przeznaczyć odpowiedniej liczby samolotów do walk na froncie wschodnim, tocząc obronną batalię powietrzną z nalotami brytyjskimi i amerykańskimi, niszczącymi m.in. wojenny przemysł niemiecki. Także bitwa o Atlantyk pośrednio okazała się pomocna dla Związku Radzieckiego. Konieczność budowy dużej liczby okrętów podwodnych dla Kriegsmarine implikowała pomniejszenie potencjału produkcyjnego przeznaczanego na inne rodzaje uzbrojenia, w tym tego wykorzystywanego na froncie wschodnim. Autor podkreśla też olbrzymią przydatność pomocy materiałowo-sprzętowej kierowanej drogą morską i lądową do ZSRR przez aliantów zachodnich.

§  Sporą liczbę kart książki autor poświęca na przedstawienie rzeczywistych strat poniesionych przez obie walczące strony. Jego wyliczenia znacznie odbiegają od informacji podawanych przez „oficjalną” historiografię rosyjską, po stronie strat radzieckich wykazują dane znacznie wyższe od danych tzw. urzędowych. Przyznam, że te analityczne i skrupulatne szacunki mogą być dla przeciętnego czytelnika dość nużące, zainteresują one raczej tylko osoby zawodowo zajmujące się tematyką wojny niemiecko-radzieckiej (historyków, politologów, publicystów historycznych).

§  Borys Sokołow nie unika również przedstawiania możliwych wersji alternatywnych przebiegu tej wojny, zarówno w kontekście poszczególnych operacji militarnych, jak i jej finalnego rezultatu. Wysuwa ciekawą hipotezę, że zwycięstwo Armii Czerwonej, uwieńczone zdobyciem Berlina, było niezwykle korzystne dla … Niemiec. Gdyby bowiem front wschodni utknął gdzieś w głębi ZSRR lub w Polsce, to zapewne i front zachodni nie mógłby tak szybko wejść w głąb obszaru Niemiec. A wtedy Amerykanie latem (najpóźniej jesienią) 1945 r. powaliliby Niemcy na kolana, rzucając na nie od 10 do 12 bomb atomowych. Zdaniem autora tylko dwie, jak w przypadku Japonii, nie wystarczyłyby na zmuszenie nazistów do bezwarunkowej kapitulacji. III Rzesza spłonęłaby wówczas nuklearnym ogniem. ZSRR najprawdopodobniej powróciłby do swoich granic sprzed 17 września 1939 r. A rzeczywiście niepodległa Polska do swojego przedwojennego, nieuszczuplonego obszaru dodałaby całe Prusy Wschodnie (Królewiec nie stałby się wówczas Kaliningradem), oczywiście także Gdańsk oraz resztę Górnego Śląska. I jak tu nie pokochać prof. Sokołowa? „Poloniców” w jego książce jest zresztą więcej. Borys Sokołow z sympatią wyraża się o naszej Armii Krajowej, bez ogródek pisze o zbrodni katyńskiej i tragedii powstania warszawskiego.

§  Dwa rozdziały książki autor poświęca omówieniu sytuacji panującej na terenach ZSRR czasowo okupowanych przez Niemcy oraz na obszarze reszty kraju, stanowiącej gigantyczne zaplecze logistyczne dla potrzeb wojny. Podkreśla bardzo ciężką sytuację ludności cywilnej – zmuszonej do niewolniczej wręcz pracy na rzecz frontu, przymierającej przy tym głodem.

Reasumując, gorąco polecam tę interesującą lekturę autorstwa historyka – Rosjanina. Jak powyżej nadmieniłem, czytelnik znużony danymi statystycznymi może poświęcone im fragmenty książki po prostu szybciej przekartkować, zapamiętując tylko ogólny ich sens. Nie ma potrzeby ślęczenia nad szczegółowymi analizami składów formacji wojskowych oraz ich strat osobowych i materiałowych. A postać prof. Borysa Sokołowa nieco mi się kojarzy z osobą naszego nieodżałowanego śp. prof. Pawła Wieczorkiewicza, również nieprzejmującego się mainstreamową polityką historyczną i stawiającego własne śmiałe, ale jakże słuszne tezy.

 

wtorek, 9 listopada 2021

„Łańcuch śmierci. Czystka w Armii Czerwonej 1937-1939”. Autor: Paweł Wieczorkiewicz

 

Dość uważnie staram się dostrzegać tzw. okrągłe rocznice, a pomimo to jedną, i to bardzo ważną, przeoczyłem. A przecież w 1941 roku, 80 lat temu, najazdem III Rzeszy na Związek Radziecki rozpoczął się kolejny, decydujący etap II wojny światowej. Najbliższych kilka artykułów zamierzam więc poświęcić wzajemnym zmaganiom tych dwóch totalitaryzmów – tematyce na mym blogu nie nowej (vide katalogi tematyczne nr 6 i nr 7). Dziś, tytułem jej kontynuacji, rozpoczniemy od – jeszcze przedwojennego – „przeglądu kadrowego” w Armii Czerwonej. Kolor czerwony oznacza tu krwawe represje: śmierć, katorgę, także gehennę najbliższej rodziny.

Paweł Wieczorkiewicz „Łańcuch śmierci. Czystka w Armii Czerwonej 1937-1939”

Zysk i S-ka Wydawnictwo, Poznań 2016

O „rozdziale wojskowym” stalinowskiego Wielkiego Terroru lat 1937-1939 dowiemy się absolutnie wszystkiego. Ambitny czytelnik, który zechce sięgnąć po tę książkę, ujrzy dzieło formatu i objętości encyklopedii, skrywające między okładkami wartościową monografię naukową. Jako taką przeznaczoną chyba w pierwszym rzędzie dla osób pragnących drążyć naukowo i zawodowo tytułowy temat. Czyli dla historyków i politologów, dla publicystów specjalizujących się w opisie przedwojennych dziejów „Miłującego Pokój Kraju Rad”, dyktatorsko rządzonego przez „Wodza Mas Pracujących Całego Świata”. To analityczne ale zarazem też syntetyczne opracowanie musi więc z konieczności zawierać mnóstwo udokumentowanych zestawień zbiorczych – skrupulatnych wyliczeń oficerów wg nazwisk i rang lub stopni wojskowych, jednostek różnych rodzajów sił zbrojnych, natężeń terroru w kolejnych jego okresach, etc. Nie oszukujmy się, owe „zagregowane” wielostronicowe syntezy raczej nie przyciągną przeciętnego miłośnika historii, któremu wystarczy kilka – kilkanaście ogólnych informacji dających wyobrażenie o masowej skali terroru, natomiast głównie interesują go motywy i wykonawcy zbrodni oraz ich ofiary (indywidualne ludzkie losy).

Ale taki amatorski miłośnik historii też się nie rozczaruje! Autor bowiem ukazuje Wielki Terror w armii ZSRR również przez pryzmat indywidualnych postępowań administracyjnych lub sądowych. Każdorazowo przedstawia sylwetkę prześladowanego oficera, jego pochodzenie i dotychczasową działalność, a następnie możliwe przyczyny i cały przebieg jego destrukcji przez stalinowski aparat terroru. Od chwili zebrania się czarnych chmur nad głową konkretnego „podejrzanego”, potem usunięcia go z partii i wojska (niekiedy te „etapy” pomijano, aby ofiary nie spłoszyć), wreszcie aresztowania (wg różnych sposobów), później przez często sadystyczne, okrutne śledztwo i parodię procesu, aż po wykonanie wyroku śmierci lub skazanie na wieloletni pobyt w łagrze. Profesor opisuje też losy gorliwych inspiratorów i wykonawców czystki, którzy - nierzadko - sami stawali się jej kolejnymi ofiarami. Trudne do ukrycia pozostaje wówczas u czytelnika poczucie tzw. Schadenfreude. Odczuwa się je również, chociaż z innego powodu, gdy czytamy o represjach wobec dość licznych (do czasu!) radzieckich oficerów pochodzenia polskiego – bolszewickich kombatantów wojny lat 1919 i 1920, później też czynnie zaangażowanych w zwalczanie II Rzeczypospolitej na polu wywiadu, kontrwywiadu czy przygotowań do nowej wojny. Opisując szczegółowo ludzkie losy autor nie ogranicza się do życiorysów represjonowanych oficerów. Stalinowski terror obejmował, z iście starotestamentową zajadłością, także ich najbliższych: rodzeństwo, żony, dzieci. Na ogół kończyli w łagrach. Tylko bardzo nieliczni, ci którzy przeżyli, mogli po 1956 roku dać pisemne świadectwa prawdzie.

Profesor Paweł Wieczorkiewicz przedstawia również sylwetki tych wyższych oficerów, którzy uniknęli czystki (dając prawdopodobne tego wytłumaczenie), jak i tych, których koledzy zdołali z czasem powyciągać z łagrów, by mogli wziąć udział w wojnie z Niemcami, niekiedy nawet wysoko awansując. Jak np. przyszły „radziecko-polski” marszałek Konstanty Rokossowski, ochrzczony w warszawskim kościele katolickim imieniem Kazimierz. Później ukrywający bądź rozwadniający w oficjalnym życiorysie swoją etniczną polskość, robiący z siebie zaledwie „pół-Polaka”. Co było „pół-prawdą” - autor dowodzi pełnego polskiego pochodzenia marszałka.

Na wstępie wspomniałem o encyklopedycznym formacie książki. Może ona także spełniać i merytoryczną funkcję encyklopedii (leksykonu). W jej zakończeniu (na str. 1163-1232) znajdujemy bardzo obszerny indeks nazwisk z odesłaniem do stron traktujących o dziejach konkretnych wyższych komandirów. Czytelnik zainteresowany losami jakiegoś oficera, na którego postać natrafił podczas innej lektury (np. doskonałego „Dziennika 1920” Izaaka Babla), może poprzez ów indeks nazwisk dotrzeć do informacji, czy stalinowska czystka w wojsku tegoż objęła. Jeśli tak, to z jakim przebiegiem i skutkiem, a jeżeli nie, to co go od niej uchroniło. W tekście książki napotykamy sporo skrótów radzieckich (zresztą nie tylko radzieckich) nazw i specyficznych określeń, co trochę irytuje. Przestaje, gdy założymy zakładkę na str. 1151 - tam bowiem rozpoczyna się alfabetyczny wykaz wszystkich tych skrótów, do którego podczas lektury radzę zerkać. Aby nie być gołosłownym: gdy przy nazwisku jakiejś skazanej kobiety spostrzegamy skrót „ŻWN”, to należy rozumieć, iż olbrzymią „winą” owej pechowej niewiasty okazało się bycie żenoj wraga naroda (żoną wroga ludu).

No i jeszcze konieczna errata, na którą ośmielam się sobie pozwolić. Na str. 359, w wierszu 14-tym od góry, widnieje merytoryczny błąd. Tzw. „Marchlewszczyzna” była, i owszem, polskim rejonem narodowościowym Ukrainy radzieckiej, ale tzw. „Dzierżyńszczyzna” już nie – ta bowiem stanowiła polski rejon narodowościowy Białoruskiej SRR. O owej sezonowej polskiej autonomii w przedwojennym ZSRR ciekawie pisze m.in. Nikołaj Iwanow w książce pt. „Zapomniane ludobójstwo. Polacy w państwie Stalina (…)”, omówionej na tym blogu.