Dariusz
Baliszewski „Agenci, zdrajcy, bohaterowie”.
Oficyna
Wydawnicza RYTM, Warszawa 2017.
Wydanie oparte
na wcześniejszej książce Dariusza Baliszewskiego pt. „Trzecia strona
medalu” (Wydawnictwo Bukowy Las Sp. z o.o., Wrocław 2010).
Książka
niezwykle interesująca, zwłaszcza dla czytelników jeszcze niedokładnie
zaznajomionych z esejami historycznymi Dariusza Baliszewskiego. Ci, którzy
przeczytali jego „Trzecią stronę medalu”, niewiele tu znajdą nowego. Choć
trochę znajdą. Ja osobiście zaliczam się do grona wielkich sympatyków
twórczości pana Dariusza i kolekcjonuję wszystkie jego książki, nawet te
zawierające powtórzenia tekstów już wcześniej wydanych.
Dlatego
więc, pomimo że dobrych parę lat temu przeczytałem ową „Trzecią stronę medalu”,
to teraz (ponownie) przeczytałem i dostawiłem obok niej na półce bibliotecznej
omawianych tu dziś „Agentów, zdrajców, bohaterów”.
Dariusz
Baliszewski to przede wszystkim „odplamiacz” białych plam w historii
Polski i Europy, słusznie nieuznający przemilczeń i przekłamań (albo
wręcz zakłamań), czynionych w ramach takiej czy innej polityki
historycznej. Obiektywna prawda jest dla niego świętością, a jeśli nie
zachowały się (dla jej potwierdzenia) odpowiednie dokumenty, to – na podstawie
swojej imponującej wiedzy historycznej (podpartej własnymi badaniami) – śmiało wysuwa
odpowiednie hipotezy z prawdopodobieństwem bliskim pewności. Choć, jak sam
przyznaje, dla ich potwierdzenia ciągle brak mu dowodów tzw. procesowych.
Ale dowodów takich albo już dawno nie ma (o co w swoim czasie
odpowiednio się postarano), albo spoczywają w archiwach moskiewskich, berlińskich,
londyńskich, watykańskich i czort wie, jakich jeszcze.
Podobnie
jak większość wcześniejszych książek autora, także i ta składa się z kilkudziesięciu
esejów historycznych, pogrupowanych w cztery zestawy tematyczne: „Polska
dusza”, „Agenci”, „Zdrajcy” i „Bohaterowie”. Omówić treść wszystkich z nich
tu raczej nie sposób, zasygnalizuję więc tylko te, które najbardziej mnie
zaintrygowały. Ale pozostałe, poniżej niewymienione, podobały mi się również, ani
trochę mniej !!!
W części I pt. „Polska
dusza” znajdujemy 13 pasjonujących esejów historycznych. Pozwolę sobie
indywidualnie wymienić dwa z nich zatytułowane: „Polskie lustracje” i „Polska
krew”. W pierwszym autor przypomina sposób ujawnienia i rozprawy z rosyjskimi
tzw. agentami wpływu, dokonanymi podczas Insurekcji Kościuszkowskiej, a w drugim
dowodzi, iż dziś trudno jest mówić o genetycznej czystości polskiej krwi –
z racji wielkich przemieszań i przemieszczeń naszej ludności w przeszłości,
częstych przemarszów obcych, licznych wojsk, itp. Autor ma tu niewątpliwie
dużo racji, choć ja bym jednak dostrzegł także spore enklawy czysto etnicznej
polskości, a mianowicie mam na myśli wiele wsi w centralnej i południowej
Polsce, zwłaszcza tych bardziej odległych od większych miast. Widać to nawet po
czysto staropolsko-słowiańskich rysach twarzy i karnacji ich mieszkańców
(okrągłe buzie, perkate noski, niebieskie lub szare oczy, płowe włosy).
Z części II
(10 tekstów) pt. „Agenci” polecam zwłaszcza eseje pt. „Pułkownik
Steifer” oraz pt. „Zabójca i minister”. W pierwszym z nich
Dariusz Baliszewski przywołuje sprawę budapesztańskiego ośrodka polskich
uchodźców wojennych, pozostającego w opozycji do emigracyjnego rządu w Londynie,
a skupionego wokół osoby marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza. Z drugiego
zaś dowiadujemy się, iż ministra Bronisława Pierackiego nie zastrzelił
(15.06.1934 r.) żaden ukraiński terrorysta, lecz zazdrosny mąż, któremu
pan minister był uwiódł żonę.
Część III pt. „Zdrajcy”
to również pasjonujące teksty (w liczbie 12). Dwa, które pozwolę
sobie wskazać, to „Generał i zdrada” oraz „Katyń i wojna”. Pierwszy
traktuje o nadmiernych ambicjach, jakie we wrześniu 1939 r. przejawił
obrońca Warszawy gen. Juliusz Rómmel. Drugi tekst dowodzi, iż prawda o zbrodni
katyńskiej była znana polskim władzom emigracyjnym już na długo przed jej ujawnieniem
przez Goebbelsa (kwiecień 1943), a także jakie reperkusje i popłoch wzbudzała
ona w obozie zachodnich aliantów.
Część IV pt. „Bohaterowie”
zawiera aż 19 esejów historycznych, z których wymienię (podobnie
jak w odniesieniu do trzech poprzednich części książki) również tylko dwa,
zatytułowane: „Generał, który nie miał szczęścia” i „Portret Historyka” (napisanie przez duże H nie jest tu
błędem). Ów generał, którego drogi zawodowej nie strzegła fortuna, to gen. Franciszek
Kleeberg – tak, to ten sam, któremu zawdzięczamy, iż używanie przez niektórych publicystów
terminu „kampania wrześniowa” jest po prostu merytorycznie błędne.
Natomiast
Historykiem „sportretowanym” przez Dariusza Baliszewskiego jest mój ulubiony
Paweł Piotr Wieczorkiewicz (1948-2009). Więcej tu nie napiszę. Ciągle dławi
mnie żal i wściekłość z powodu Jego stanowczo zbyt wczesnego odejścia
(w wieku 61 lat).
Podobnie jak
ogarnął mnie smutek z powodu wczorajszej informacji o śmierci,
również bardzo cenionego przeze mnie, Grzegorza Miecugowa. Niniejszy tekst
piszę 28 sierpnia 2017 r., nie wiedząc jeszcze, kiedy go zamieszczę
na blogu.
Powyżej
zaledwie napomknąłem o 8 esejach spośród wszystkich 54
zamieszczonych w książce. I one wszystkie są naprawdę bardzo ciekawe,
wręcz pasjonujące pasjonatów historii. Książkę gorąco polecam, choć muszę
zastrzec, iż aby ją czytać „ze zrozumieniem” należy mieć już pewien zasób
wiedzy historycznej – Dariusz Baliszewski przedstawia bowiem wiele hipotez
odnośnie wyjaśnienia wydarzeń zaistniałych a dotąd tajemniczych, jak też
sygnalizuje możliwość i realność wystąpienia zdarzeń alternatywnych wobec
tych rzeczywistych. Zatem wiedzę o podstawowych faktach historycznych, stanowiących
każdorazowo punkt wyjścia, koniecznie trzeba już wcześniej posiadać. Autor
wprawdzie w każdym eseju stara się przybliżyć także tło historyczne, z konieczności
czyni to jednak pobieżnie, używając nieraz skrótów myślowych.
Już
tego nie „wydeletuję”, ale przyznaję, iż powyższe „zastrzeżenie” uczyniłem
chyba niepotrzebnie. Przecież po książki eseistów historycznych sięgają osoby
lubiące historię. A lubiące ją dlatego, ponieważ już ją znające.
Z drugiej
jednak strony ze smutkiem obserwuję i stwierdzam, iż matołków historycznych
niestety wciąż u nas (proporcjonalnie) przybywa…