Tekst
okolicznościowy z okazji Narodowego Święta Niepodległości. Ku zadumie i refleksji.
98 lat temu
nasza Ojczyzna odzyskała niepodległość po 123 latach (1795-1918) nieistnienia
jako suwerenne państwo. Owe 123 lata to szmat czasu, to jakieś 4 – 5 pokoleń
mieszkańców terenów byłej I Rzeczypospolitej, poddawanych przymusowemu
wynarodowieniu z polskości, ale też i dobrowolnie wstępujących na drogę nowej emancypacji
narodowej.
W
rezultacie dn. 11 listopada 1918 r. powstała już Polska inna. Józef Piłsudski usiłował odtworzyć Rzeczpospolitą
przedrozbiorową - do tego bowiem w istocie zmierzały jego plany federacyjne. Nie
dał rady – na przeszkodzie stanął szereg czynników zewnętrznych
(międzynarodowych) oraz, niestety, także wewnętrznych. Zaciążyły również owe „narodowe
zaszłości” – fakty zaistniałe w XIX wieku.
A zatem odrodzona
II Rzeczpospolita to już całkiem inna Polska była!
Z punktu widzenia kontynuacji rodzaju państwowości Polska w 1918 r.
niepodległości nie odzyskała. Polska ją w 1918
r. uzyskała – powstało bowiem nowe
państwo, całkowicie inne niż to, które utraciliśmy w XVIII wieku. Zamieszkałe
przez ludność, której spory odsetek nie identyfikował się z polskością, a nawet
był jej wrogi. Pomimo że ruscy i litewscy praprapradziadkowie nie kwestionowali
swojej przynależności do I Rzeczypospolitej i w jej obronie przez kilkaset lat dzielnie przelewali
krew w walkach z Turkami, Tatarami, Moskalami i Szwedami.
I o tym
wszystkim, a nawet dużo, dużo więcej, jest w polecanej dziś książce.
Timothy Snyder
„Rekonstrukcja narodów. Polska, Ukraina, Litwa, Białoruś 1569-1999”.
Wydawnictwo
Pogranicze, Sejny 2009.
Autor
to zachodni historyk uniwersytecki, specjalizujący się w zagadnieniach polskich
oraz środkowo- i wschodnioeuropejskich. Na polskim rynku wydawniczym już znany.
Książkę
tę gorąco polecam nie tylko miłośnikom historii. Powinni ją przeczytać wszyscy
interesujący się współczesną polityką zagraniczną, dotyczącą naszych wschodnich
sąsiadów. Opisuje ona ich związki z polskością - od czasów określanych przez
autora jako nowożytne (czyli po średniowieczu) aż po czasy współczesne (datowane
przez niego od 2-giej połowy XIX w.). A owe związki to i przyjaźń, i miłość (aż
do dobrowolnej asymilacji), ale też i krwawa nienawiść.
Dzisiejszy
czytelnik rozumie pojęcia „naród” i „narodowość” w znaczeniu etnicznym,
językowym. I rozumie prawidłowo, gdyż do tego sprowadzają się w istocie współczesne
definicje słownikowe owych wyrazów. Nie zawsze tak jednak było.
Przez
kilkaset lat, aż do 2-giej połowy XIX w., „naród” rozumiano w znaczeniu
terytorialnym i państwowym, a nawet klasowym (tj. w odniesieniu tylko do
warstwy szlacheckiej). Pochodzenie etniczne (polskie, ruskie, litewskie) i
wyznawana religia (katolicyzm rzymski, grecki czy prawosławie) miały w tym
kontekście naprawdę drugorzędne znaczenie. Z tak zdefiniowanego narodu
„państwowego” byli zazwyczaj wyłączani nie-szlachcice, obojętne jakim językiem
by nie mówili. Chłop, nawet z Mazowsza, Wielkopolski, czy Małopolski, nie był w
tym znaczeniu obywatelem - Polakiem.
Oczywiście
rozumienie owych pojęć („naród”, „narodowość”, „obywatelstwo”) na przestrzeni
wieków ewoluowało, co spostrzegamy chociażby już w tekście Konstytucji 3-go
Maja 1791 r. Epoka napoleońska przyniosła dalsze, wręcz rewolucyjne zmiany.
W
2-giej połowie XIX w., wraz z upowszechnieniem trudnej sztuki pisania i
czytania, doszło w całej Europie do tzw. przebudzenia narodowego. Za podstawowe
spoiwa narodowości uznano przede wszystkim język i religię.
„Polskość”
w znaczeniu dotychczasowym, tradycyjnym, zaczęła - na wschodnich terenach byłej
Rzeczypospolitej Obojga Narodów - przegrywać wraz z niepowodzeniem powstań, a
po upadku Powstania Styczniowego przegrała ostatecznie. Jej nosicielami
pozostali już tylko szlacheccy właściciele ziemscy, bardzo nieliczni polscy
chłopi oraz tylko część mieszczaństwa (w kresowych miastach, a zwłaszcza
miasteczkach żyło b. dużo ludności żydowskiej). I Timothy Snyder pięknie ten
proces opisuje - oddzielnie dla terenów Litwy, Białorusi i Ukrainy.
Następnie
autor przechodzi do krwawego XX stulecia, koncentrując się nad „ciągiem
dalszym” wybijania się na niepodległość już nie tylko Polaków, ale także Litwinów
i Rusinów. Słusznie zauważa, że Polska przedwojenna była terytorialnie za duża
jak na państwo narodowe (w znaczeniu etnicznym), a za mała na państwo
federacyjne, o którym marzył Józef Piłsudski. Ale ową szczupłość terytorialną
II Rzeczpospolita zawdzięczała ... polskim narodowcom. Gdyż to właśnie
przedstawiciel endecji, Stanisław Grabski, przeforsował w trakcie negocjacji
pokoju w Rydze (1921 r.) pozostawienie po stronie radzieckiej części wschodnich
terytoriów, które bolszewicy nam ... proponowali. Tak, to nie bajka.
Potwierdzenie można uzyskać choćby przez zerknięcie do atlasu historycznego -
pomimo wygranej wojny, pokój ryski ustalił wschodnią granicę Polski na zachód
od linii, z której wyruszyła w kwietniu 1920 r. ofensywa Piłsudskiego. A
Ukraińcy nigdy nam nie wybaczyli zaprzepaszczenia w Rydze ich interesu
narodowego.
Dalszy
przebieg (przedwojenny, wojenny i powojenny) konfliktów narodowych autor
również opisuje - z bezstronną, naukową rzetelnością historyka. M.in. dokładnie
omawia genezę i przebieg rzezi ludności polskiej przez nacjonalistów
ukraińskich na Wołyniu i w Galicji. Przedstawia także nasz polski odwet,
również okrutny (ale nie „równie okrutny” - to ważne semantyczne rozróżnienie) i
też dokonywany na ludności cywilnej. Można się oczywiście spierać o liczby i
proporcje liczb ofiar obu narodowości, śmiertelnie się wówczas nienawidzących -
Timothy Snyder pozostaje tu raczej bliższy wyliczeniom podawanym np. przez
Grzegorza Motykę niż ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego.
Powojenne
operacje „Rzeszów” i „Wisła” są w książce również dokładnie opisane. W
rezultacie powojennych wysiedleń (do ZSRR) i przesiedleń (na ziemie tzw. odzyskane)
mamy dziś Rzeczpospolitą niemal homogenicznie narodową - o czym nb. marzyli
przedwojenni polscy narodowcy (to też zauważa autor).
W
kontekście obecnej demograficznej rzeczywistości, zaistniałej za naszą
wschodnią granicą, całkowitym nonsensem wydają się głoszone niekiedy postulaty
o charakterze rewizjonistycznym, domagające się powrotu tych czy innych wschodnich
ziem do polskiej „Macierzy”. Co bynajmniej nie powinno oznaczać braku naszego
zainteresowania wschodnimi sąsiadami, którzy przez kilkaset lat wspólnej,
przedrozbiorowej historii byli nie sąsiadami lecz równoprawnymi domownikami. W
końcu to nasz Wielki Rodak rzucił w latach 90-tych XX wieku hasło „Od Unii
Lubelskiej do Unii Europejskiej”.
Wędrując
obecnie po bieszczadzkich wertepach nie sposób nie dostrzec śladów dawnego
życia, jakże etnicznie odmiennego od obecnego. Timothy Snyder poświęca w swej
książce wiele miejsca historii stosunków polsko-ukraińskich, także tych
zaistniałych na obecnych ziemiach Polski południowo-wschodniej. Tak więc
jeszcze raz gorąco zachęcam do sięgnięcia po książkę, przedstawiającą
obiektywnie (tj. nie polonocentrycznie, ale też bynajmniej nie polonofobicznie)
dzieje trzech narodów: polskiego, litewskiego i ruskiego, wspólnie tworzących
niegdyś Rzeczpospolitą Obojga Narodów - czyli Polskę, ale przecież nie w Jej
dzisiejszym rozumieniu i znaczeniu.
Ranny
pod Maciejowicami Tadeusz Kościuszko miał ponoć zakrzyknąć „Finis Polonia”.
Tenże Kościuszko uznawany jest dziś, za wschodnią granicą, za Białorusina. A do
naszego Adama Mickiewicza „przyznają się” i Litwini, i Białorusini. Dzisiejsi Ukraińcy
widzą w swoich spolonizowanych magnatach - własnych rodaków. Bardzo rozbawiła
mnie kiedyś informacja, że „Iwan III Sobieski” pobił Turków pod Wiedniem. Jan
III był oczywiście królem Polski, i to ostatnim udanym Jej królem (po nim
zaczął się już zjazd po równi pochyłej). Ale faktem jest też, iż pochodził z
ruskiego rodu Sobieskich. A w owych czasach pochodzenia etnicznego nie utożsamiano
z narodowym. Szlachcice z Rusi, którym wszak nie można było odmówić wielkiego polskiego
patriotyzmu, nieraz mawiali o sobie: „gente Ruthenus, natione Polonus”.
Nawet
jeszcze Józef Piłsudski, wskrzesiciel Polski, uważał się za Litwina. A Polaków
- endeków wsadzał do Berezy Kartuskiej i pomstował na nich bardzo niecenzuralnie.
Ale za to piękną polszczyzną, z zaśpiewem wileńskim.
PS
Tematykę
zaprezentowaną w książce Timothy’ego Snydera, rzetelnie przedstawia również Andrzej Sulima Kamiński w „Historii Rzeczypospolitej wielu narodów.
1505-1795”, z tym że kończy ją na upadku Rzeczypospolitej. Natomiast
Timothy Snyder ciągnie ją, zgodnie z tytułem polecanej książki, aż do końca XX
wieku.