niedziela, 25 czerwca 2017

"Historyk w trybach historii. Wspomnienia". Autor: Jerzy Holzer

Historyk, jak każdy inny człowiek, też ma prawo opowiedzieć swą własną historię. Zwłaszcza gdy żył w ciekawych czasach.

Jerzy Holzer „Historyk w trybach historii. Wspomnienia”.
Wydawnictwo Znak, Kraków 2013.

Przyznaję, że do czasu tej lektury o autorze wiedziałem tylko tyle, iż był uznanym profesorem historii, podobno z kontrowersyjnym życiorysem. W bibliotece domowej trzymam jego książkę pt. „Europejska tragedia XX wieku. II wojna światowa” (Oficyna Wydawnicza RYTM, Warszawa 2005), przeczytaną przed 2013 r., a więc jeszcze wtedy, gdy zakończonej lektury nie potwierdzałem krótkim omówieniem w Internecie.
Niedawno, przeszukując ofertę księgarni internetowej bonito.pl, natrafiłem na autobiografię Jerzego Holzera. Długo na przeczytanie nie musiała czekać – wyprzedziła inne książki, nawet te nabyte sporo wcześniej.

Jerzy Holzer (1930-2015) pochodził z rodziny galicyjskich Żydów, całkowicie zasymilowanej w polskości. Wyróżnikiem kilku pokoleń jego przodków, zarówno od strony ojca, jak i matki, było posiadanie wyższego wykształcenia, co w owych czasach (druga połowa XIX w. i pierwsze lata XX w.) należało raczej do rzadkości. Członkowie rodziny angażowali się też w walkę o odzyskanie niepodległości, a później, podczas okupacji niemieckiej uczestniczyli w konspiracji (brat matki autora był oficerem AK). Ojciec autora, Ignacy Holzer, był przedwojennym prawnikiem, mającym jednakże trudności – z racji żydowskiego pochodzenia – w dopuszczeniu do praktyki adwokackiej.
W latach okupacji rodzina (rodzice autora, jego starszy brat i on sam) dokonała konwersji na katolicyzm. Mieszkali w Warszawie na tzw. aryjskich papierach. Nie dali się zamknąć w getcie, co im – w przeciwieństwie do dalszej rodziny – uratowało życie. Ale musieli się ukrywać, zmieniać mieszkania, i to pomimo dobrych (czytaj: profesjonalnie podrobionych) dokumentów i dobrego (czytaj: niesemickiego) wyglądu - Jerzy Holzer był niebieskookim blondynem. Co pewien czas bowiem „wykrywali” ich warszawscy szmalcownicy – szantażyści, po opłaceniu się którym rodzina zmieniała lokum. I tak do następnego szantażu. Potwierdza to znaną opinię, że Żyd ukrywający swoją tożsamość podczas okupacji bardziej musiał się obawiać Polaków (czy nawet swoich rodaków - Żydów) niż samych Niemców. Okupanci bowiem, pomimo wyznawanego ludobójczego antysemityzmu, nie byli wyspecjalizowani w odróżnianiu Żydów od nie-Żydów, zwłaszcza gdy ci pierwsi nie wyróżniali się wyglądem zewnętrznym. Poza tym Niemcy wyznający kult porządku (Ordnung muss sein), widząc odpowiednie dokumenty z okupacyjnymi pieczątkami i podpisami, nie czepiali się ich posiadaczy – o ile oczywiście nie otrzymali wcześniej „stosownej” informacji czyli donosu. A taki donos mógł pochodzić nie tylko od nieopłaconego szmalcownika. Również od innego drania działającego z niematerialnych, „ideowych” pobudek.
Tak więc podczas okupacji rodzina Holzerów na przemian to cierpiała przez Polaków, to im zawdzięczała ocalenie. Bo oczywistą prawdą jest też, że Holzerowie uzyskiwali w trudnych chwilach pomoc od polskich organizacji podziemnych, polskich rodzin i od polskiego duchowieństwa. Mimo grożącej za to kary śmierci. A że ta nasza, polska pomoc nieraz w ogóle nie byłaby potrzebna, gdyby nie wcześniejsza, również nasza rodzima podłość, to już zupełnie inna sprawa.
Przykład - jeden z kilku podanych przez autora. Któregoś okupacyjnego dnia rodzinę nieoczekiwanie odwiedził granatowy policjant. W rozmowie z ojcem dał do zrozumienia, że wie o ich żydowskim pochodzeniu, gdyż otrzymał donos w tej sprawie. Ignacy Holzer, myśląc że ma do czynienia z szantażystą, zaczął go indagować w kwestii wysokości okupu. Policjant się wtedy śmiertelnie obraził. Powiedział, że ostrzega zupełnie bezinteresownie. Radzi szybko zmienić mieszkanie, gdyż anonimowy donosiciel – widząc nieskuteczność pierwszego donosu – może wysłać kolejny, tym razem już nie do polskiej, lecz do niemieckiej policji.

Po wyzwoleniu nastały dla autora – pod względem materialnym – dość dobre czasy (choć nie lepsze niż przed wojną). Ojciec otrzymał odpowiedzialną pracę w centralnej administracji państwowej, wstąpił do partii, pomimo że, jak dotąd, nie przejawiał skłonności i sympatii wobec ideologii komunistycznej. Sam autor natomiast wprost zaczadził się komunizmem - stał się młodym aparatczykiem ZMP i wstąpił do PZPR (należał do niej aż do 1979 r.). Opisuje te lata życia dość dokładnie, a na koniec samokrytycznie przyznaje się do swoich wówczas błędnych wyborów - ideologicznych i moralnych.
Po dość krótkim okresie etatowej działalności w ZMP (w czasie którego posądzono go o … trockizm) Jerzy Holzer zdecydował się na kontynuację studiów historycznych w Uniwersytecie Warszawskim, a następnie na podjęcie tam pracy naukowej. I to stało się już dożywotnią pasją jego życia. Wyspecjalizował się w historii najnowszej oraz problematyce niemieckiej. Zrobił doktorat, habilitację, prowadził ćwiczenia, seminaria, wykładał, publikował. Otrzymywał zagraniczne stypendia naukowe, wyjeżdżał na Zachód na studia, sympozja, konferencje, itd. Nie było to w czasach PRL łatwe, ale też nie niemożliwe, co mogą chyba potwierdzić wszyscy studiujący w tamtej epoce, zwłaszcza w tzw. renomowanych uczelniach. Przykładowo – ja to potwierdzam. Sam na taką „zagraniczną naukę” nie wyjeżdżałem, ale niektórzy moi wykładowcy, czy nawet koledzy ze studiów ekonomicznych w UW (ci z bardzo wysoką średnią z ocen w indeksie), to i owszem.
Przy okazji jednego z wyjazdów zagranicznych (podczas starań o paszport) Jerzy Holzer podjął zobowiązanie do współpracy z wywiadem tzw. cywilnym, czyli Departamentem I MSW usytuowanym w strukturze Służby Bezpieczeństwa. Jak kilkakrotnie w książce podkreśla, jego zobowiązanie wyłącznie odnosiło się do przekazywania MSW informacji o kontaktach z Niemcami, natomiast absolutnie nie dotyczyło kolegów i znajomych z pracy w Polsce.

Ewolucja poglądów Jerzego Holzera cały czas trwała. Z wielkiego sympatyka ustroju PRL przeobraził się w „neopozytywistę” widzącego konieczność uczestniczenia w strukturach władzy w celu „ratowania substancji”, tj. ochrony autonomii polskiej nauki i hamowania wpływów ideologii. A później poszedł jeszcze dalej i związał się z opozycją. Zaangażował się w działalność na rzecz KOR i następnie Solidarności. 13 grudnia 1981 r. został internowany, w uwięzieniu przebywał kilka miesięcy. Po wypuszczeniu na wolność powrócił do pracy naukowej, w tym do wyjazdów zagranicznych, na co mu zezwalano. Autor twierdzi, iż stał się wówczas obiektem gry operacyjnej SB, mającej na celu skłócenie i wewnętrzne rozbicie środowiska opozycyjnego.

W III Rzeczypospolitej doceniono jego osiągnięcia naukowe i dydaktyczne. Przestał być wiecznym docentem, w krótkim odstępie czasu otrzymał tytuły naukowe profesora nadzwyczajnego i zwyczajnego. Kontynuował karierę naukową i dydaktyczną, dużo publikował. Bardzo aktywnie uczestniczył w procesie pojednania polsko-niemieckiego. W latach 2000-2004 piastował stanowisko dyrektora Instytutu Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk.

Tyle w skrócie niemalże telegraficznym. Wiele interesujących szczegółów można poznać podczas lektury 320 stron tej książki. Autor nie stroni od ukazania w niej również prywatnej strony swojego życia, i to na każdym jego etapie. W książce dość często pojawiają się też – znane osobiście autorowi - osoby współtworzące po 1989 roku polską politykę zagraniczną, wewnętrzną i gospodarczą. Z obecnym panem ministrem obrony narodowej włącznie, któremu (w różnych rozdziałach) Jerzy Holzer też poświęca kilka akapitów.


niedziela, 18 czerwca 2017

"Stalin. Nowa biografia". Autor: Oleg Khlevniuk

Oleg Khlevniuk „Stalin. Nowa biografia”.
Wydawnictwo ZNAK HORYZONT, Kraków 2016.

Na rynku księgarskim pojawiła się kolejna biografia Józefa Stalina, napisana przez historyka rosyjskiego, ale … po angielsku. Tytuł oryginału „Stalin. New Biography of a Dictator”. Mamy więc do czynienia z polskim tłumaczeniem - tłumaczenia angielskiego. O dokonanym wcześniej angielskim przekładzie świadczy bowiem informacja (cyt.): „Copyright 2015 by Oleg Khlevniuk. Translation Nora Seligman Favorov. Originally published by Yale University Press”.
Z powyższego wynika, że wydawnictwo nie mogło formalnie sięgnąć po rosyjski oryginał, językowo przecież dużo nam bliższy i bardziej przydatny dla potrzeb dobrego, literackiego przetłumaczenia książki na język polski. A szkoda. Dlaczego? O tym będzie pod koniec niniejszego artykułu.

Zacznijmy od meritum. Książka jest naprawdę bardzo dobra, rzetelnie przedstawia życiorys radzieckiego dyktatora-zbrodniarza. Jest owocem ponad dwudziestoletnich badań naukowych przeprowadzonych przez autora, docierania przez niego do wszelkich możliwych źródeł, analizowania nawet odręcznych zapisków Stalina czynionych na przeczytanych egzemplarzach książek. Stalin dużo czytał, nawet w latach, gdy sprawował pełną władzę dyktatorską i wydawało się, że na lekturę książek nie powinien już mieć czasu.

Jak na wstępie nadmieniłem, na temat Stalina powstało dużo publikacji popularnonaukowych. Część z nich zawiera wątki biograficzne tylko hipotetyczne, sensacyjne, ale jak dotąd w ogóle lub niewystarczająco udokumentowane. Np. dotyczące biologicznego ojca Stalina, trudnego dzieciństwa dyktatora, ojcostwa jego samego, jego zamiarów politycznych w latach 1937-1938, 1939-1941, 1952-1953, etc. Profesor Oleg Khlevniuk i do tych teorii odnosi się z naukową rzetelnością, wskazując mniej lub bardziej ich słabe strony, bynajmniej ich jednak w czambuł nie potępiając.
Książkę czyta się łatwo, została napisana z zamiarem zainteresowania szerszego grona czytelników niż pierwotne audytorium Yale University. Każdy z 7-miu rozdziałów składa się z dwóch części - pierwsza (krótka) traktuje o ostatnich dniach i godzinach życia Stalina, druga (można by rzec, podstawowa) przedstawia w różnych aspektach jego biografię osobistą i zawodową

Wspomniałem o drobnych niedostatkach polskiego tłumaczenia z języka angielskiego. Jego autorka, moim zdaniem, nieco „przedobrzyła”. Stalin i jego czołowi podwładni (partyjni i rządowi) w wewnętrznej korespondencji cytowanej przez prof. Khlevniuka przecież nie zwracali się wobec siebie per „Pan”, lecz per „Towarzysz”. Przyznaję, że chwilami śmiałem się czytając tak przetłumaczoną na język polski ich korespondencję (np. str. 255 – adnotacja Stalina na raporcie wywiadowczym z dn. 17 czerwca 1941 r., str. 284 – telegram Stalina do Chruszczowa, itd.).
Zauważonym błędem polskiego tłumaczenia jest również tekst na str. 305, 6-ty wiersz od dołu, cyt. „(…) iż Niemcy są o krok od strajku.”. Wyraz „strike” w tym wypadku należało przetłumaczyć jako „uderzenie”, co zresztą jednoznacznie wynika z całego kontekstu.
Ponadto (przejdźmy teraz do str. 97, wiersze 7-10 od góry) pragnę zauważyć, iż 1 września 1920 r. wojna z Polską ciągle trwała, tego dnia nie obowiązywało jeszcze nawet zawieszenie broni.
Na str. 326, wiersz 11 od dołu, czytamy (cyt.) „(…) co zrobić z licznymi kościołami, które zbudowali tam Niemcy?”. Niemcy na okupowanych terenach ZSRR nie budowali kościołów ani cerkwi (a już na pewno nie w większej liczbie). Autor miał zapewne na myśli zgodę Niemców na ponowne ich otwieranie, przywracanie istniejącym cerkiewnym budynkom funkcji kultu religijnego.
Na str. 331, wiersz 15 i 16 od góry, czytamy, że w operacji berlińskiej w 1945 r. wzięła udział 2. Armia Wojska Polskiego. Faktycznie była to jednak 1. Armia Wojska Polskiego, z której 1. Dywizja Piechoty im. Tadeusza Kościuszki bezpośrednio uczestniczyła w zdobywaniu Berlina (stąd wzięło się popularne w czasach PRL powiedzenie o szlaku bojowym od Lenino do Berlina).

Powyższe „lapsusy” to jednak tylko bardzo nieliczne, jak na 507 stron książki, drobiażdżki. Do jej lektury gorąco zachęcam. Autor przedstawia bowiem w pełnym wymiarze biografię Józefa Stalina, jak również - ściśle trzymając się udokumentowanych informacji - ocenia wiarygodność niektórych teorii pozostających tylko w sferze przypuszczeń, a dotyczących tej złowrogiej postaci.


niedziela, 11 czerwca 2017

„Przyczynki historyczne do okresu 1939-1945”. Autor: Witold Babiński

Pozostańmy jeszcze w kręgu polskiej powojennej emigracji politycznej.

Witold Babiński „Przyczynki historyczne do okresu 1939-1945”.
Wydawca: KATMAR sp. z o.o., Gdańsk 2015.

Osoby, które interesują się działalnością polskich konstytucyjnych władz na wychodźstwie w latach II wojny światowej i w okresie tuż po niej, otrzymują wspaniały materiał źródłowy – wspomnienia świadka i uczestnika wydarzeń. Witold Babiński (1897-1985) był w latach 1943 i 1944 osobistym adiutantem ds. politycznych samego Naczelnego Wodza Polskich Sił Zbrojnych, gen. broni Kazimierza Sosnkowskiego. Opracowania wspomnień dokonał kilkanaście lat później, korzystając z własnych notatek zrobionych podczas służby w wojsku, oraz z innych dostępnych na emigracji dokumentów i publikacji, polemizując nieraz z ich autorami.
O sobie Witold Babiński prawie wcale nie pisze. Mimochodem tylko wspomina, że jeszcze za życia generała Sikorskiego posiadał stopień porucznika (w książce nie podaje, czy i kiedy wyżej awansował), a jego brat był dyplomatą w rządzie emigracyjnym.

Otrzymujemy bardzo szczegółową relację z działalności rządu emigracyjnego i naczelnego wodza, ich dramatycznych starań w obronie interesów Polski, ale także waśni wewnętrznych wywołanych osobistymi ambicjami ministrów i generałów. Witold Babiński przedstawia ich różne, czasem radykalnie odmienne reakcje wobec polityki faktów dokonanych, realizowanej przez Stalina, a wspieranej przez Churchilla i Roosevelta. Autor wykazuje, iż prawdziwe zjednoczenie i współdziałanie polskich władz emigracyjnych miało miejsce tylko w okresie dramatycznych starań o pomoc dla powstania warszawskiego.

Babiński bardzo szczegółowo prezentuje również poglądy angielskiej opinii publicznej w sprawach polskich, inspirowanej głównie przez tamtejszą prasę i parlamentarzystów Izby Gmin. Otrzymujemy tu ponury obraz zaufania i sympatii do Stalina, a zniecierpliwienia, wręcz irytacji, wobec naszych działań w imię polskiej racji stanu, traktowanej tam w kategoriach „nieuzasadnionych pretensji”. Na „amerykańskim podwórku” dzieje się nie lepiej, pomimo istnienia w USA licznej Polonii oraz osobistych starań premierów Sikorskiego i Mikołajczyka, docierających do samego prezydenta Roosevelta.

Powyżej użyłem nieprzypadkowo dwa razy sformułowania „bardzo szczegółowo”. Autor przedstawia bowiem w zasadzie kronikę i tło polityczne wydarzeń, w których uczestniczą polscy politycy emigracyjni. Czyni to chronologicznie i dokładnie, prezentując także opinie odmienne od swojej i polemizując z nimi. Sam przyznaje na ostatniej stronie książki, że (cyt.) „Może w ten sposób opowiadanie traci nieco na żywości (…)”.  Faktycznie, narrację to trochę spowalnia, ale czytamy przecież nie esej historyczny, lecz w istocie dokument – relacje oraz refleksje świadka i zarazem uczestnika wydarzeń historycznych. Otrzymujemy przegląd ważnych informacji z pierwszej ręki. Najważniejsze informacje autor podpiera cytatami z dokumentów źródłowych, co uwiarygodnia jego wspomnienia. A propos jednak cytatów z dokumentów angielskich i amerykańskich – pomocna okazuje się znajomość języka angielskiego, gdyż ani autor, ani wydawca ich nie przetłumaczyli.

Z ciekawostek na pewno interesujących czytelnika mogę dodać, iż Witold Babiński:
-    nie wierzy w zamach w Gibraltarze dn. 4 lipca 1943 r.; uważa, że premier i naczelny wódz, gen. Władysław Sikorski, zginął w autentycznej katastrofie lotniczej,
-    wyjaśnia faktyczną przyczynę wyjazdu gen. Kazimierza Sosnkowskiego w lipcu 1944 r. do Włoch na inspekcję II Korpusu Polskich Sił Zbrojnych; naczelny wódz przygotowywał wtedy wypowiedzenie posłuszeństwa rządowi emigracyjnemu (do czego, jak wiemy, jednak nie doszło),
-    jako głównego inspiratora wybuchu powstania warszawskiego wskazuje premiera Stanisława Mikołajczyka,
-    uważa, iż stworzenie w lipcu 1944 r. przez Stalina posłusznego mu PKWN, konkurencyjnego względem legalnego rządu emigracyjnego, było przez dyktatora z premedytacją planowane już od 1941 r., pomimo nawiązania wówczas stosunków dyplomatycznych z rządem generała Władysława Sikorskiego.

Ów ostatni pogląd pozostaje w wyraźnej sprzeczności z tezą o londyńskim rodowodzie PRL, postawioną przez Eugeniusza Guza w książce o takim właśnie tytule (jej omówienie proszę sobie wyszukać poprzez katalog tej czytelni). Eugeniusz Guz opisuje tam m.in. nieformalne rozmowy polsko-radzieckie prowadzone w Londynie aż do wiosny 1944 r., pomimo nieistnienia od kwietnia 1943 r. stosunków dyplomatycznych. Witold Babiński potwierdza funkcjonowanie takich bezpośrednich, tajnych kontaktów dyplomatycznych (na str. 295 i 299 jego książki), podejmowanych z inicjatywy obu stron, nie precyzując jednakże ich treści, a jedynie informując o braku rezultatów. Temat ten jest zatem przez niego tylko mimochodem wspomniany, co nieco dziwi na tle wielkiej szczegółowości całego opracowania. Wytłumaczenie zdaje się jednak być obiektywne – autor o tym niewiele wiedział. Tajne „nieformalne” rozmowy ze stroną radziecką prowadziła bowiem ekipa rządowa, z którą generał Kazimierz Sosnkowski (naczelny wódz, konstytucyjnie niebędący członkiem rady ministrów) pozostawał skonfliktowany. Poza tym wszelkie nieformalne rokowania dyplomatyczne mają z reguły charakter tylko sondażowy, są niezobowiązujące i w każdej chwili mogą zostać zdezawuowane.

PS
Zwięzłą informację o zawodowym życiorysie i całokształcie działalności autora książki możemy otrzymać tu:


środa, 7 czerwca 2017

"Zwycięstwo prowokacji". Autor: Józef Mackiewicz

Józef Mackiewicz „Zwycięstwo prowokacji”.
Wydawnictwo Kontra, Londyn 2011.

Józef Mackiewicz (1902-1985) to mało znany w Polsce literat emigracyjny, młodszy brat Stanisława Cata-Mackiewicza (publicysty, polityka, premiera rządu emigracyjnego w latach 1954-1955).
W przeciwieństwie do swojego starszego brata, który zauważał stopniową ewolucję i wewnętrzną erozję ustroju komunistycznego, Józef Mackiewicz pozostał do końca „niezłomny”. W „pseudoreformach” komunizmu widział jedynie prowokację obliczoną na pozyskanie tzw. poputczików, czyli czasowych sojuszników systemu komunistycznego, których z czasem ów system się pozbędzie. W tym kontekście Józef Mackiewicz ma za złe narodom zniewolonym przez ZSRR, że kwestię odzyskania niepodległości i granic stawiają ponad potrzebę obalenia ustroju i widzą w imperialnej, niekomunistycznej Rosji większe dla siebie niebezpieczeństwo niż w dalszej wegetacji w komunistycznym ZSRR. A Polakom, zarówno w kraju, jak i na emigracji, zarzuca, że dla fetyszu utrwalenia granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej, gotowi są trwać w komunizmie i podległości wobec ZSRR.

Książka powstała na początku lat 60-tych ub. wieku (nieliczne dopiski dokonane przez autora w roku 1981 wydawca zaznaczył kursywą). Idealnie oddaje ówczesny sposób myślenia najbardziej nieprzejednanej części polskiej powojennej emigracji na Zachodzie. Dziś trąci to już myszką i raczej nie stanowi zachęty do sięgnięcia po książkę. Opinii tej nie zmienia lektura ostatniego, krótkiego rozdziału dopisanego w całości na początku lat 80-tych.

Natomiast o ponadczasowym walorze książki przesądzają liczne, retrospektywne refleksje autora, sięgające czasów zaborów, wojny polsko-bolszewickiej 1919-1920, II wojny światowej, oraz genezy powojennej kolaboracji części polskiego środowiska narodowo-katolickiego z komunistami (PAX, Bolesław Piasecki). Przyjmując ów punkt widzenia, wybrane rozdziały stanowią ciekawy esej historyczny, napisany z pasją przez bardzo inteligentnego świadka minionej epoki.

Józef Mackiewicz napisał wiele książek (w kraju przed wojną i podczas okupacji, a następnie na emigracji). Zmarł w 1985 r. w Monachium. Wspomniany na wstępie jego starszy (o 6 lat) brat powrócił do Polski w 1956 r. na fali gomułkowskiej odwilży październikowej, która dla Józefa Mackiewicza była tylko mydleniem oczu i kolejną komunistyczną prowokacją.

Reasumując, wybaczmy autorowi, że się w swoich politycznych prognozach bardzo pomylił. Gdyby, zachowując pełnię świadomości, pożył 5 lat dłużej, zapewne sam by to przyznał. Natomiast w opisach i ocenach wcześniejszych wydarzeń historycznych Józef Mackiewicz jest świetny. I głównie dlatego tę jego książkę polecam.