środa, 19 grudnia 2018

„Z pamięci bieszczadnika. Bieszczady w latach 1918-1939”. Autor: Witold Mołodyński


Wszystkim Moim Szanownym Czytelniczkom i Czytelnikom życzę Wesołych Świąt Bożego Narodzenia oraz Szczęśliwego Nowego 2019 Roku. W tym głównie świątecznego wytchnienia, zrelaksowania się i zapomnienia o codziennych problemach. Najedzenia się i napicia – w miarę możliwości (każdy zna swoje możliwości). I oczywiście znalezienia pod choinką prezentu - ciekawej książki historycznej (w tym celu służę katalogiem tej czytelni). Udanej imprezy sylwestrowej. A w przyszłym roku wszelkiej pomyślności – spełnienia się Waszych planów osobistych i zawodowych, także tych bardzo ambitnych.
Następnego wpisu na blogu (dotyczącego kontynuacji wspomnień p. Mołodyńskiego) proszę spodziewać się na początku stycznia.

A dziś, tak już przedświątecznie i świątecznie zarazem, proponuję Państwu pogodną lekturę wspomnień ze świata which had gone with the wind of history. Gwoli zadumy. I być może gwoli odwiedzenia opisywanych okolic.

Witold Mołodyński „Z pamięci bieszczadnika. Bieszczady w latach 1918-1939”
Wydawnictwo Książkowe „Carpathia” sp. z o.o., Rzeszów 2018

Książka niezwykle sympatyczna. Mocno już starszy pan snuje wspomnienia z wczesnego dzieciństwa, doprowadzając je do roku 1939, w którym ukończył 11 lat. Najpierw przedstawia swoje pochodzenie, a następnie narrację tychże wspomnień – po latach odtworzonych z pamięci oraz z zachowanych dokumentów i fotografii.
Mieszka z mozolnie dorabiającymi się rodzicami, dostrzega i dzieli ich codzienny trud, przeżywa swoje szczenięce lata na dziecinnych zabawach, pięciu latach nauki w szkole powszechnej, oraz pomocy rodzicom w codziennych czynnościach domowych, a nawet w prowadzeniu ich wiejskiego sklepiku.
Rodzina jest na wskroś polska, rzymsko-katolicka, patriotyczna. Ojciec to oficer rezerwy z kombatancką przeszłością pierwszej wojny światowej i wojny polsko-ukraińskiej lat 1918 i 1919. To podkreślenie pochodzenia jest niezwykle istotne zważywszy ich miejsce zamieszkania: Brzegi Dolne koło Ustrzyk Dolnych (na trasie Ustrzyki Dolne – Krościenko). Polacy bynajmniej nie stanowią tu większości. Żyją jednak w zgodzie z sąsiadami – greckokatolickimi Rusinami, protestanckimi Niemcami, i Żydami. Późniejsze upiory nacjonalizmu dopiero gdzieś tam się wylęgają.
Druga część tytułu książki nieco myli. Tytułowe „Bieszczady w latach 1918-1939” autor bowiem w zasadzie ogranicza tylko do części regionu – do Ustrzyk Dolnych i okolic. Za to w tych swoich „lokalnych” wspomnieniach jest bardzo dokładny. Nieraz też wskazuje dzisiejsze położenie zapamiętanych obiektów (budynków, miejsc różnych imprez okolicznościowych, terenów swoich i rówieśników zabaw). Wszystko to powoduje, iż książka powinna szczególnie zainteresować dzisiejszych mieszkańców Powiatu Bieszczadzkiego z siedzibą starostwa właśnie w Ustrzykach Dolnych. Jak również licznych „przyjezdnych bieszczadników”, czyli turystów, którzy upodobali sobie te tereny i corocznie je odwiedzają. Do tych drugich proszę i mnie zaliczyć. 6 października br. wróciłem z trzytygodniowego pobytu w Zatwarnicy, Gmina Lutowiska, Powiat Bieszczadzki. Jeżdżę tam późnym latem i jesienią co rok, poczynając od 1999 r. Przy okazji na rynku w Ustrzykach Dln. nabywam od ukraińskich przygranicznych „mrówek” to, co w polskich sklepach monopolowych kosztuje drożej. Na nadchodzące Święta jak znalazł, a i na Wielkanoc wystarczy (za kołnierz nie wylewam, ale i nie nadużywam).
Osobom niezorientowanym w temacie „Bieszczady” przy okazji wyjaśniam, że dzisiejszy region bieszczadzki wchodzi w skład aż trzech powiatów: Powiatu Bieszczadzkiego, Powiatu Leskiego i częściowo Powiatu Sanockiego. Warto też wiedzieć, że większość ziem dzisiejszego Powiatu Bieszczadzkiego, z samymi Ustrzykami Dolnymi, do powojennej Polski należy dopiero od roku 1951, kiedy to uzyskaliśmy je w ramach umowy wymiany terenów przygranicznych, zawartej pomiędzy Polską a b. ZSRR.

Na zakończenie też drobna wskazówka, jak tę książkę należy tu, w tej naszej czytelni historycznej, potraktować. Przede wszystkim jako literaturę tzw. wspomnieniową. W zasadzie każdy z nas, kto przeżył już przynajmniej 20 – 30 lat, mógłby sięgnąć pamięcią wstecz, oddać się głębszym refleksjom i opisać pochodzenie swojej rodziny, własne szczenięce lata. Tak jak właśnie uczynił to p. Witold Mołodyński, przypominając sobie własne obserwacje i odczucia z okresu dzieciństwa. Autor ma jednak tę wielką przewagę nad nami, że żył w miejscu szczególnie później zrujnowanym przez historię (będzie o tym w kolejnym wpisie na blogu). Książkę wzbogacają liczne fotografie zachowane w zbiorach rodziny autora i jego przyjaciół.
Swoje lata następne p. Mołodyński wspomina w drugiej książce pamiętnikarskiej (choć napisanej wcześniej) pt. „Bieszczadzkie okupacje 1939-1945”, o której postaram się tu wkrótce też coś miłego napisać.

No i jeszcze kilka koniecznych słów nt. późniejszej, już powojennej drogi życiowej autora. To na pewno człowiek nieprzeciętny, niedający się zaliczyć do grona zwykłych zjadaczy chleba. Ukończył studia architektoniczne i urbanistyczne w Gliwicach, Krakowie oraz Paryżu. Pracując w zawodzie architekta-urbanisty osiągnął wiele sukcesów w kraju, a następnie we Francji, gdzie z czasem zamieszkał. Po przejściu na emeryturę zaczął nostalgicznie powracać do „bieszczadzkich korzeni”, czego dowodem są m.in. te jego dolnoustrzyckie wspomnienia.

poniedziałek, 10 grudnia 2018

„Wojna domowa. Nowe spojrzenie na odrodzenie Polski”. Autor: Jochen Böhler


Jochen Böhler „Wojna domowa. Nowe spojrzenie na odrodzenie Polski”
Wydawnictwo Znak Horyzont, Kraków 2018

Ciągle jesteśmy pod wrażeniem obchodów stulecia odzyskania niepodległości. Przypuszczam, że nastrój ten będzie się nam udzielał do końca roku. Nasłuchaliśmy się już i naoglądaliśmy w RTV okolicznościowych audycji z uczestnictwem polskich historyków i politologów. Nic w tym dziwnego, to w końcu nasze polskie Narodowe Święto Niepodległości i jego obchody.
Dobrze jest też wiedzieć, jak nas „widzą i piszą” inni, a zwłaszcza zachodni sąsiedzi, z którymi obecnie wprawdzie mamy dobre relacje (oby tak dalej), ale w nie tak znów odległej przeszłości bywało … wręcz fatalnie (eufemizm).
Cóż, czas goi wszelkie rany, a interpretację historii najlepiej powierzyć tym, co ją naprawdę znają, a nie politycznym i niedouczonym propagandzistom. Niech się zatem historycy (ci z lewicy i ci z prawicy, ci z zachodu i ci ze wschodu, etc.) ewentualnie spierają, ale niechże to będzie spór merytoryczny i konstruktywny, bez złośliwych wycieczek ad personam, i oczywiście prowadzony publicznie.

Proponuję dziś Państwu bardzo wartościową publikację książkową – dzieło niemieckiego historyka zakochanego w Polce (za żonę wziął warszawiankę) ale niekoniecznie w Polsce czy w ogóle w Polakach. W pracy naukowej mu to pomaga – opisując wydarzenia sprzed 100 lat nie musi się obawiać zarzutu braku patriotyzmu, co mogłoby mieć miejsce w przypadku historyka polskiego. Są to bowiem opisy wydarzeń autentycznie w przeszłości zaistniałych, potwierdzonych również polską (!) dokumentacją źródłową, do której Jochen Böhler z determinacją i nie bez czynionych mu trudności żmudnie docierał (wspomina o tym w „Posłowiu” na str. 273-280). Owe opisy przeszłości nieraz stawiają uczestników dawnych wydarzeń w złym świetle, niekiedy nawet w bardzo złym. Jak też przystało na rzetelną pracę naukową, wszystkie wykorzystane dokumenty źródłowe i in. publikacje autor wymienia w „Przypisach” (str. 281-330), „Archiwach” (str. 331-334) i „Bibliografii” (str. 335-369).

Jochen Böhler dość beznamiętnie (nie jest Polakiem) przedstawia historię odrodzenia się Polski po 123 latach niewoli, określając tego obiektywne i subiektywne przyczyny, oraz opisując okoliczności, w jakich to nastąpiło. Przyczyny obiektywne to oczywiście wojna przegrana przez wszystkich trzech zaborców oraz pkt. 13 orędzia prezydenta Wilsona z dn. 8 stycznia 1918 r. Subiektywne – to starania i czyny polskich patriotów skupionych w dwóch obozach niepodległościowych, kierowanych przez Józefa Piłsudskiego i Romana Dmowskiego. Autor wykazuje, iż ci patrioci w 1914 r. stanowili mniejszość polskiego społeczeństwa, a ich działalność napotykała niezrozumienie i opór. Zwłaszcza ze strony chłopów stanowiących wówczas ok. 80 % polskiej populacji.

Odrodzenie się Polski następuje również w realiach i okolicznościach … wojny domowej. Jeszcze przecież nie doszło do nowego określenia granic państwowych, jeszcze formalnie istnieją te poprzednie, a już na obszarach nimi objętymi dochodzi do działań zbrojnych. Nic zatem dziwnego, iż postronny obserwator określi je mianem wojny domowej. Tym bardziej, że jej uczestnicy to nieraz sąsiedzi od lat żyjący obok siebie, a bywa, iż też skoligaceni rodzinnie. Autor szczegółowo przedstawia sytuację, jaka zapanowała na pograniczu niemieckim, czeskim, ukraińskim, białoruskim i litewskim. Wolny od konfliktów narodowościowych pozostaje właściwie tylko teren b. Królestwa Polskiego (tzw. Kongresówki) i Galicji zachodniej.

Odradzająca się Rzeczpospolita tworzy administrację i armię w warunkach wojny na wszystkich granicach i z prawie wszystkimi sąsiadami, a także w warunkach bardzo silnego konfliktu wewnętrznego pomiędzy obozami Piłsudskiego i Dmowskiego. Ten drugi konflikt omal nie doprowadza do wybuchu kolejnej wojny, tym razem już polsko-polskiej, o czym „okolicznościowi” historycy w mediach dziś tylko z zażenowaniem przebąkują, a co Jochen Böhler wykłada explicite.
Autor z uznaniem odnosi się do polskiego wysiłku i czynu niepodległościowego, zarówno tego wojskowego (zbrojnego), jak i cywilnego (administracja, gospodarka). Ale wskazuje i blaski, i cienie, a tych drugich też jest co niemiara. Tworząca się administracja bywa niekompetentna i skorumpowana, a wojsko często niezdyscyplinowane. Walka zbrojna toczy się z udziałem różnych grup paramilitarnych i partyzanckich, które dopiero później zostaną wcielone do armii. Polscy żołnierze na polu bitwy często dają z siebie wszystko, ale poza tym bynajmniej nie bywają rycerscy. Zdarzają się egzekucje jeńców, pogromy ludności żydowskiej, grabieże, gwałty i mordy na ruskiej ludności cywilnej. Słynny zagończyk Feliks Jaworski, obrońca polskiej ludności na Ukrainie, nieźle dał się we znaki ruskim chłopom, także i tym Bogu ducha winnym. W wolnej już Polsce wylądował w szpitalu psychiatrycznym. W jakich niezwykle tragicznych okolicznościach to nastąpiło – proszę przeczytać na str. 254.
Znamy i nieraz deklamujemy, podśpiewując, kawaleryjskie tzw. żurawiejki. Na szczęście nie wszystkie z nich są objęte współczesnym repertuarem zespołów wokalnych, część wstydliwie odeszła w zapomnienie. No to na chwilę przypomnijmy sobie jedną z takich, dziś już raczej nierecytowanych, polskich żurawiejek (cytuję za J. Böhlerem, str. 15 i 16):

Słynny z mordów i grabieży
Dziewiętnasty pułk młodzieży.
Lance do boju, szable w dłoń,
bolszewika goń, goń, goń.

Dziewiętnasty tym się chwali:
na postojach wioski pali.
Gwałci panny, gwałci wdowy,
Dziewiętnasty pułk morowy.

Nie chciałbym zostać źle zrozumianym. Jochen Böhler nie czyni z tej „ciemnej strony mocy” głównego przekazu swojej książki. On tylko tych kwestii nie pomija, nie pomniejsza, nie bagatelizuje ani nie relatywizuje. Jego obszerne opracowanie dotyczy, podkreślam, całokształtu sprawy polskiej w latach 1914-1921, nawet z nutką sympatii dla nas. Wykłada przy tym jednak „kawę na ławę”, wskazując dwie strony medalu. I to właśnie, moim zdaniem, przesądza o wartości intelektualnej jego książki, którą dziś Państwu polecam.

A na zakończenie, jak nieraz sobie pozwalam, ciut koniecznej uszczypliwości.

§  Na str. 105, w wierszu 9 od dołu, wyrazy „od Bałtyku po Morze Czarne” proszę poprawić na „od Adriatyku po Morze Czarne”. Mowa jest tam bowiem o formacjach paramilitarnych działających tylko na Bałkanach.
§  Na str. 215, w wierszu 7 od dołu, rok 1982 należy poprawić na rok 1892.
§  Analogicznie na str. 230, w wierszu 15 od dołu, rok 1981 proszę poprawić na rok 1891.
§  Na str. 267, w trzech ostatnich wierszach od dołu, widnieje kompletna bzdura – informacja, jakoby Józef Piłsudski w Polsce (cyt.) „nie sprawował urzędu w latach 1926-1935”. Autor trochę się rozpędził, być może miał na myśli urząd prezydenta, a wydawca go nie wyhamował (koniecznym w tej sytuacji przypisem). Józef Piłsudski wszak był w tamtych czasach dwukrotnie premierem rządu (X 1926 – VI 1928 i VIII-XII 1930), nieprzerwanie pełnił też oficjalne funkcje nadzoru nad wojskiem.