piątek, 30 października 2020

„Wielka trwoga. Polska 1944-1947”. Autor: Marcin Zaremba

 

Pojutrze Wszystkich Świętych, następnie Dzień Zaduszny. A dziś, 30 października, mamy za oknem pandemię i uliczne protesty społeczne. Smutne dni nastały. Zatem teraz o czymś … nastrojowo bardzo adekwatnym.

Marcin Zaremba „Wielka trwoga. Polska 1944-1947”

Wydawnictwo Znak, Instytut Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk, Kraków 2012

Lata 1944-1947 to interesujący okres w historii Polski. Autor pozwolił nam go poznać również w sposób taki, w jaki odbierała go większość osób żyjących w tamtym czasie. Przybliżył poglądy, oczekiwania, pragnienia i w ogóle mentalność naszych rodaków, psychicznie potrzaskanych przez prawie 6 lat wojny i bardzo zubożonych materialnie, często do granic głodowej nędzy. Do tego w swej masie słabo wykształconych, nierzadko znajdujących się na pograniczu analfabetyzmu. Książka stanowi niezwykle interesujące studium polityczne – głównie historyczne, ale też z odwołaniem do warsztatów naukowych socjologii i psychologii. Czytelnik zainteresowany przede wszystkim materialną wiedzą historyczną może się nieco przestraszyć teorią zamieszczoną we „Wstępie” (str. 13-29) i w pierwszym rozdziale pt. „W labiryncie strachu” (str. 31-47), ale radzę tych pierwszych kilkudziesięciu stron, poniekąd również poznawczych, nie opuszczać. A dalej już przeczytamy (ze szczegółami i licznymi przykładami), że Polska lat 1944-1947 to kraj:

-       będący terenem walk, przemarszu i stacjonowania Armii Czerwonej, z wieloma tego negatywnymi konsekwencjami dla ludności cywilnej (gwałty, grabieże, morderstwa),

-       dużej liczby „ludzi z demobilu” wg określenia autora, czyli zdemobilizowanych żołnierzy, osób bezrobotnych, licznych inwalidów wojennych, byłych wojennych spekulantów niepotrafiących (i niechcących) normalnie funkcjonować w warunkach pokojowych,

-       niekompetencji i słabości nowej administracji państwowej, zwłaszcza na tzw. ziemiach odzyskanych,

-       bardzo powoli stabilizujący się ekonomicznie, słabej waluty i powszechnych niedoborów rynkowych wielu podstawowych artykułów, w tym żywności,

-       głodu, drożyzny, przymusowego kwaterunku i postępującej nacjonalizacji gospodarki,

-       chorób zakaźnych (gruźlica, tyfus, syfilis),

-       zniszczeń wojennych oraz pozostałości wojny: min i niewybuchów powodujących śmierć i kalectwo (w tym niestety dzieci),

-       wielkiego szabru, zarówno dla potrzeb własnych szabrowników, jak też (głównie) na handel,

-       ograniczonej wojny domowej z żołnierzami wyklętymi, których część ześlizgnęła się na drogę pospolitego bandytyzmu,

-       wielkiej przestępczości kryminalnej w miastach, wsiach i „pomiędzy” (czyli na szosach i w pociągach),

-       będący jeszcze państwem „tymczasowym” – granice nie do końca ustalone, przewidywanie wybuchu nowej wojny, docelowy ustrój polityczno-ekonomiczny też jeszcze niewiadomy (Mikołajczyk i PSL w rządzie, powszechne oczekiwanie wolnych i demokratycznych wyborów),

-       odwetu i zemsty na Niemcach i Ukraińcach,

-       antysemityzmu, w tym kilku pogromów ocalałych niedobitków ludności żydowskiej,

-       oraz innych zmór tamtego okresu.

Wszystkie powyższe „plagi” trapiące rodzącą się w bólach Polskę Ludową (nieślubną córkę Stalina, owoc jego gwałtu na II RP) profesor Marcin Zaremba szczegółowo i przystępnie opisał, dołączając własne komentarze: historyczne (głównie) oraz socjologiczne i psychologiczne (trochę). Książkę czyta się z ogromnym zainteresowaniem, zważywszy przedstawioną w niej szczegółowość charakterystyki Polski lat tuż powojennych. Autor dokumentował ją przypominaniem wielu autentycznych wydarzeń z tamtego okresu, jak też relacji i opinii osób ówcześnie żyjących, co uwiarygadnia i podkreśla rzetelność opracowania.

PS. Dzieci nie wolno winić za pochodzenie. Ww. „nieślubna córka Stalina” (epitet mojego wymysłu) z czasem się ustatkowała (nabrała doświadczenia i zmądrzała), a gdy ukończyła 45 lat postanowiła radykalnie odmienić swoje życie. Co też i uczyniła – zmieniając przy okazji nazwisko oraz angażując nowy pierwszy garnitur swoich wielbicieli, za zgodą a nawet pomocą tych starych, mających już świadomość własnej impotencji. Bo w 1989 r. to wciąż piękna kobieta była. I nadal nią jest. I zawsze taką będzie. Lecz swego pochodzenia nie wymaże. Przypominać o nim będzie posag dany przez tatusia: kształt granic oraz narodowa homogeniczność.

 

wtorek, 20 października 2020

„W tajnej służbie. Wojna wywiadów w II RP”. Autor: Kacper Śledziński

 

Kacper Śledziński „W tajnej służbie. Wojna wywiadów w II RP”

Wydawnictwo Znak Horyzont, Kraków 2018

 Jest to taki trochę esej, trochę reportaż historyczny. Chwilami beletryzujący, ponieważ autor wprowadza przypuszczalne dialogi swoich bohaterów, nb. postaci autentycznych, niekiedy też sytuuje możliwe choć niepotwierdzone miejsca ich spotkań służbowych. Zgodnie z tytułem książki głównymi jej bohaterami są oficerowie Oddziału II Sztabu Głównego Wojska Polskiego. Zarówno ci wysocy rangą – dowódcy, jak i wybrani pomniejsi – pracujący „w terenie” operacyjni porucznicy i kapitanowie. 

W tle mamy wielką politykę. Poznajemy motywacje ówczesnych działań przywódców państw europejskich: Anglii, Francji, Niemiec, Czechosłowacji, ZSRR i oczywiście Polski. W latach 1938 i 1939 rozwój dalszych, możliwych wydarzeń był naprawdę kilkuwariantowy. Bynajmniej nie musiało dojść do tego, czego nauczono nas na lekcjach historii. Na str. 250 zauważyłem manipulację cytatami z wypowiedzi Hitlera. O jego faktycznym podejściu do sprawy polskiej, zanim jeszcze nasze państwo dało się wciągnąć do montowanego przez Anglię antyniemieckiego obozu polityczno-wojskowego, obszernie napisał dr Krzysztof Rak w doskonałej książce pt. „Polska – niespełniony sojusznik Hitlera”, już tu zrecenzowanej (proszę odnaleźć w katalogu czytelni).

Opisy wybranych udanych (i nieudanych) akcji polskiego wywiadu prowadzą do wniosku, iż jego działalność na kierunku wschodnim była piekielnie trudna. Wynikało to z policyjnego charakteru państwa Lenina i Stalina, prześladującego swoich obywateli z powodu choćby tylko krótkiej rozmowy czy korespondencji z cudzoziemcem. Ponadto każdy poruszający się w terenie pracownik polskiej ambasady otrzymywał „ogon”, czyli co najmniej jednego, niespuszczającego go z oka radzieckiego agenta, na ogół nieskrywającego swej funkcji inwigilacyjnej, a niekiedy nawet zachowującego się demonstracyjnie i agresywnie.

Na kierunku zachodnim (niemieckim) polscy wywiadowcy i ich miejscowi informatorzy mieli nieco większy margines swobodnego działania, pomimo również policyjnego charakteru III Rzeszy. W tym kontekście autor przedstawia (dość skrótowo) m.in. szpiegowską działalność naszego rotmistrza (później majora) Jerzego Sosnowskiego, jego sukcesy – te niewątpliwe i te budzące uzasadnione podejrzenia. Następnie pobyt w więzieniu najpierw niemieckim, potem w polskim (po wymianie szpiegów), proces sądowy niezakończony prawomocnym wyrokiem, a w pierwszych tygodniach wojny próbę wywiezienia go pod konwojem za granicę. Wreszcie tajemniczą śmierć w ZSRR.

Także skrótowo, z uwypukleniem najważniejszych przedwojennych osiągnięć, autor opisuje pracę naszych kryptologów nad „rozgryzieniem” niemieckiej Enigmy. Przedstawia obraz ich spotkania w lipcu 1939 r. w Warszawie ze specjalistami po fachu z Francji i Anglii, na które ci drudzy przybyli mocno sceptyczni, a wyjechali z entuzjazmem (choć skrywanym).

Z lektury książki dowiadujemy się też, jak „dwuwariantowo” podchodzili polscy przywódcy polityczni do kryzysu czechosłowackiego jesienią 1938 r. Skończył się on, jak wiemy, paktem monachijskim i (niezależnie od niego) odebraniem przez Polskę Zaolzia. Ale strona polska była również przygotowana na wariant militarny, tj. na sytuację, w której doszłoby do wojny Niemiec z Czechosłowacją i wspierającą ją Francją.

Kacper Śledziński poruszył też dwa bardzo ważne „gorzkie” tematy, nie stawiając jednak kropki nad „i”, tj. nie obarczając konkretnie winą marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza, choć ów na to bezwzględnie zasłużył.

Oto już poczynając od drugiego kwartału 1939 r. polski wywiad wojskowy przekazywał do Warszawy informacje o możliwym antypolskim sojuszu Hitlera ze Stalinem, które następnie na szczeblu rządowym były jednak bagatelizowane, traktowane jako niemiecki, zamierzony blef dyplomatyczny. Informacje te pochodziły z Niemiec i innych państw zachodnich, a później także z ZSRR. Główna odpowiedzialność spada tu niewątpliwie na ówczesnego Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych, formalnie (choć niekonstytucyjnie) będącego przecież „drugą osobą w państwie, zaraz po Prezydencie RP”.

Wielką winą marszałka Śmigłego było też niedopilnowanie zniszczenia bądź wywiezienia archiwum polskiego wywiadu, ostatecznie pozostawionego w Warszawie w Forcie Legionów. Jesienią 1939 r. dostało się ono w całości w ręce niemieckie!!! W efekcie w ciągu kilku następnych miesięcy, po rozpracowaniu go przez analityków, do mieszkań około stu niemieckich, przedwojennych informatorów polskiego wywiadu zapukało (załomotało) Gestapo. Z wiadomym tragicznym skutkiem dla nich.

Reasumując, polecam Państwu tę ciekawą i łatwą w odbiorze lekturę „szpiegowską”. Zawiera wiedzę historyczną podaną trochę sensacyjnie, czyli w sam raz gwoli zrelaksowania się i odprężenia w tych dzisiejszych, niezwykle uciążliwych i trudnych pandemicznych czasach.

No i jeszcze drobna errata.

Na str. 23 w wierszu 5 od dołu nazwisko „von Bromberg” należy zamienić na „von Blomberg”.

Na str. 27 w wierszach 7 i 8 od góry wyrazy „od półtora roku” proszę zastąpić wyrazami „od pół roku”.

Na str. 103 w wierszu 8 od dołu wyraz „Ligi” należy napisać prawidłowo (tylko jedno „i” na końcu).

 

sobota, 10 października 2020

„Ostatni szpieg Hitlera”. Autor: Daniel Silva

 

Psiakrew, co się dzieje! Od dziś cały kraj jak nie w czerwonej, to w żółtej strefie epidemicznej. Świat również bardzo zainfekowany. Gwoli chwil zapomnienia polecam Państwu dobre sensacyjne „czytadło”. Trudno się będzie od niego oderwać, a więc choć przez parę godzin przestaniemy się zadręczać sytuacją nas otaczającą.

Daniel Silva „Ostatni szpieg Hitlera”

PRIMA Oficyna Wydawnicza sp. z o.o., Warszawa 1999

Trwa druga wojna światowa. Już się zarysowuje militarna przewaga aliantów, trwają długie i tajne przygotowania do otwarcia w Europie trzeciego frontu (wschodni i włoski już istnieją). Czyli do operacji Overlord i daty D-day (6.06.1944). Ale Niemcy są jeszcze wciąż bardzo silni. Inwazji na kontynent we Francji się spodziewają. Przygotowali na tę okoliczność „komitet powitalny” – kilkadziesiąt dywizji Wehrmachtu i SS, w tym także wyborowe, pancerne. Usytuowane w pobliżu miejsca inwazji zadałyby ciężkie straty wojskom lądującym na plażach. Zdziesiątkowałyby je i zepchnęły z powrotem do morza. Ale mogłoby to nastąpić tylko pod warunkiem szybkiego takiego zadziałania. Opóźnienie pozwoli bowiem Amerykanom, Brytyjczykom i Kanadyjczykom wyładować na brzeg dosyć sił zdolnych odeprzeć niemiecki kontratak.

Sęk jednak w tym, że Niemcy czasu i miejsca inwazji nie znają. Trafnie wytypowali dwie odległe od siebie lokalizacje, boją się jednak usytuować siły strategiczne w pobliżu jednej z nich, bo a nuż inwazja z morza nastąpi w tej drugiej. Wywiad niemiecki szaleje. Abwehra uruchamia swego najlepszego agenta – dotychczasowego „śpiocha” w Anglii. Innym już się w berlińskiej centrali nie ufa – powpadali i dezinformują, ratując w ten sposób życie. A ów agent jest rzeczywiście doskonały. Dotrze do prawdy, ale już nie zdąży jej przekazać niemieckim mocodawcom.

Cóż to wszystko Państwu przypomina? Oczywiście bestsellerową „Igłę” Kena Folleta, w wersji książkowej i ekranizowanej. To prawda, ale Daniel Silva dorównuje tu mistrzowi. Podobnie jak Ken Follet w „Igle”, tak i Daniel Silva w „Ostatnim szpiegu Hitlera” w sposób niezmiernie pasjonujący przedstawia akcję wywiadu niemieckiego, kontrwywiadu brytyjskiego (i amerykańskiego), wreszcie szpiegowską działalność tytułowej postaci – wyborowego niemieckiego agenta. Jego agent jest jednak … płci pięknej. Piękność i kobiecość okazuje się tu wyjątkowa i nietypowa, tytułowa pani jest bowiem komandosko sprawna oraz bezlitosna. Już w pierwszym rozdziale powieści dokonuje morderstwa niezbędnego do uzyskania nowej tożsamości i naturalizacji na wyspach brytyjskich. Swoją atrakcyjną kobiecość wykorzystuje w celu „służbowym”, czyli uwiedzenia wskazanego mężczyzny. Choć w głębi duszy jest lesbijką i marzy o powojennym powrocie do kochanki mieszkającej w odległej, neutralnej Hiszpanii.

Polecam tę pasjonującą lekturę. Jest ona historyczna o tyle, że dość szczegółowo oddaje atmosferę panującą w Anglii podczas wojny. Naloty, usuwanie ich skutków, niedobory artykułów powszechnego użytku, racjonowanie żywności i paliw, mentalność i życie codzienne przeciętnych obywateli, skuteczność brytyjskiego kontrwywiadu, itd. itp. Także wielka dbałość rządu o perfekcyjne przygotowanie inwazji sił sprzymierzonych na kontynent i utrzymanie w najściślejszej tajemnicy jej miejsca i daty. Aż do dnia 6 czerwca 1944 r., gdy wylądowano na plażach Normandii. W powyższe realia autor wplótł tytułowy wątek szpiegowski. Czy całkowicie przez siebie wydumany, czy może mający choć częściowe potwierdzenie w archiwach służb specjalnych (niemieckich i brytyjskich), tego nie wiem. Autor też tego nie zdradził w „Podziękowaniach” zamieszczonych na początku książki. Reasumując: raczej fikcja literacka osadzona w realiach historycznych. Ale naprawdę porywająca lektura. Bardziej (moim zdaniem) niż inne książki Daniela Silvy, których bohaterem jest Gabriel Allon (jeśli dobrze zapamiętałem imię i nazwisko agenta Mossadu).

 

czwartek, 1 października 2020

„Warszawa. Dzieje miasta”. Autor: Karol Mórawski

 

Karol Mórawski „Warszawa. Dzieje miasta”

Wydawnictwo „Książka i Wiedza”, Warszawa 2017

Z napisaniem ciepłych słów o tej książce specjalnie poczekałem do dn. 1 października 2020 r. Dziś bowiem obchodzę prywatny jubileusz – moje złote gody z Warszawą. Dokładnie 50 lat temu, w wieku 19 lat, przybyłem tu celem rozpoczęcia studiów (dziennych) w Uniwersytecie Warszawskim. I nieprzerwanie mieszkam w stolicy do chwili obecnej. Wiele lat zamieszkiwania w Warszawie już od dawna uprawnia mnie do uznawania jej za miasto moje, choć się w nim nie urodziłem. 

Prawdę zresztą mówiąc – ja nie mam swojej miejscowości rodzinnej. Urodziłem się w Sopocie, ale tylko dlatego tam, że akurat w Trójmieście czasowo (w latach powojennych) zamieszkiwali i pracowali moi dziadkowie. A matka – będąc w ostatnim miesiącu ciąży i pragnąc mieć odpowiednią opiekę – przyjechała tam do swoich rodziców aż z Legionowa k. Warszawy, gdzie mieszkała z pierwszym mężem (moim ojcem). Potem z niemowlakiem (dziś piszącym te słowa) powróciła do Legionowa, a gdy się niebawem z małżonkiem rozstała, losy rzuciły ją z dzieckiem do Radomia, gdzie to dziecko (czyli ja) zamieszkiwało aż do matury w 1970 r. A propos: niedawno, najpierw w maju, następnie w sierpniu br., planowaliśmy spotkanie naszej klasy maturalnej po upływie pół wieku, co niestety udaremnił stan pandemii.

Nadmieniam przy tym, że żadnych korzeni rodzinnych ani w Legionowie, ani w Trójmieście, ani w Radomiu, także moi rodzice nie posiadali. Matka urodziła się faktycznie w Milanówku (choć w metryce wpisano jej nieodległy Jaktorów), a ojciec w Wilnie. Rodowitym radomianinem od pokoleń był natomiast mój ojczym (drugi mąż matki), ale choć to dla mnie bardzo bliska rodzina, to przecież jednak zero pokrewieństwa. Reasumując – Radomia się nie wypieram, spędziłem w nim prawie całe dzieciństwo i wczesną młodość, jestem i do końca życia będę związany emocjonalnie z tym miastem. Ale w moim sercu sytuuję je dopiero na drugim miejscu. Pierwsze bowiem bezsprzecznie zajmuje Warszawa. 

Ad rem. 

Z przyczyny jak powyżej, z wielką sympatią przeczytałem książkę p. Karola Mórawskiego, żałując iż do tej pory nie miałem w bibliotece domowej żadnej pozycji poświęconej wyłącznie historii Warszawy: tak od zarania aż do doby obecnej. Polecam ją zatem przede wszystkim warszawiakom - obojętne, gdzie i kiedy urodzonym. A już przewodnikom turystycznym po Warszawie w szczególności, to dla nich lektura wręcz obowiązkowaCzytając tę książkę śledzimy dzieje miasta w dwóch aspektach. Pierwszym jest historia polityczna Polski, której nie można analizować bez uwzględnienia Warszawy. Tu przecież miały miejsce bardzo ważne wydarzenia, wręcz newralgiczne w naszych dziejach - żeby tylko wymienić wolne elekcje królów, uchwalenie Konstytucji 3 Maja, wybuchy większości powstań narodowych. Autor to wszystko chronologicznie przedstawia, nie ograniczając się do opisu zdarzeń na terenie Warszawy, choć głównie te mając na względzie. Drugi aspekt to już historia rozwoju samej Warszawy, inteligentnie wpleciona w historię polityczną i gospodarczą Polski. Od samego zarania. A propos owego zarania: nazwa miasta nie pochodzi od Warsa i Sawy, lecz jedynie od Warsa lub Warsza (imienia męskiego). Wieś w starych zapisach pojawiła się bowiem pod nazwą „Warszowa”, czyli należąca do rycerza Warsza (Warsa). Podobnie zresztą i dziś mówi się nieraz na wsiach, że np. jakaś łąka jest, dajmy na to, Adamowa czy Piotrowa.

Wędrując przez dziesięciolecia i stulecia śledzimy rozwój terytorialny, demograficzny, gospodarczy i budowlany Warszawy. Czytamy, jak miasto się rozrasta i pięknieje, niestety miewając też okresy stagnacji i upadku. Poznajemy etymologię nazw ulic i całych dzielnic. Oczami wyobraźni najpierw widzimy Warszawę bez podstawowych urządzeń infrastruktury technicznej, bez kanalizacji, wodociągów i ulicznego oświetlenia. Z drewnianymi chodnikami rozkradanymi zimą na opał. Następnie autor opisuje powstawanie koniecznych urządzeń technicznych, ich koszt, lata realizacji, inwestorów i wykonawców. Nie zawsze spotykało się to z aplauzem mieszkańców. Pozwolę sobie za autorem przytoczyć tytuł broszurki z lat 70-tych XIX wieku, oprotestowującej zamierzenia władz miejskich w zakresie unowocześnienia wodociągów i kanalizacji. Oto ów tytuł (cyt., str. 286): „Kanalizacja miasta Warszawy jako narzędzie judaizmu i szarlatanerii w celu zniszczenia rolnictwa polskiego oraz wytępienia ludności słowiańskiej nad Wisłą”. Ów kołtun, który to wymyślił, miał na względzie pozbawienie warszawskich ogrodników ścieków, wykorzystywanych przez nich do nawożenia.

Karol Mórawski wymienia osoby zasłużone dla Warszawy, zarówno dla jej rozwoju infrastrukturalnego (budownictwa, elektryfikacji, telefonizacji, kolejnictwa, transportu miejskiego), jak też nauki, kultury, oświaty i lecznictwa. Musiały się one nieraz liczyć z ograniczeniami natury nie tylko materialnej, lecz również zderzać z polityką rusyfikacji i stopniowego wynaradawiania, realizowaną przez carat po upadku powstania styczniowego.

W 1915 r., z chwilą opuszczenia Kraju Przywiślańskiego (Królestwa Kongresowego) przez Rosjan, historia Warszawy mocno przyspieszyła. Już w 1916 r. stała się stolicą marionetkowego Królestwa Polskiego, reaktywowanego przez cesarzy Niemiec i Austro-Węgier. Dwa lata później objęła stołeczną funkcję państwa już rzeczywiście niepodległego, a warszawiacy wraz z innymi rodakami przystąpili do walki o granice i utrzymanie niepodległości dopiero co odzyskanej Ojczyzny. Wszystko to autor emocjonalnie opisuje, oczywiście ze skupieniem się na wydarzeniach zaistniałych w Warszawie i okolicach.

Dalej widzimy Warszawę już międzywojenną, jej rozwój jako centrum administracyjnego oraz najważniejszego w państwie ośrodka kulturalno-naukowego i oświatowego. Ale także jako ważnego miasta przemysłowego. Potem nastąpiły czasy tragiczne: oblężenie i obrona Warszawy we wrześniu 1939 r., lata okupacji, powstanie warszawskie, popowstaniowe i mściwe niszczenie pustej Warszawy przez Niemców. Aż doszło do wyzwolenia jej ruin dn. 17 stycznia 1945 r. przez I Armię Wojska Polskiego. A tym czytelnikom, którzy odrzucają termin „wyzwolenie”, uważając iż doszło wtedy do nowej, zamiennej „okupacji”, proponuję uważne skupienie się na tych fragmentach książki, w których autor przytacza hitlerowskie plany odnośnie dalszego istnienia Warschau i nieistnienia w ogóle PolenPan Karol Mórawski, zarówno tamte tragiczne czasy, jak i okres powojennej odbudowy, niezwykle ciekawie opisuje, m.in. kładąc nacisk na zachowanie się szarych mieszkańców miasta, często bezimiennych bohaterów. Oczywiście nie odbywało się to bez problemów, warszawska historia tamtych lat miewała też i swoje nieliczne ciemne, żeby nie powiedzieć czarne, strony. Autor ich nie pomija. Opis dziejów Warszawy p. Mórawski w zasadzie zakończył na roku 1989.

Pisząc powyższy tekst użyłem w nim wyraz „widzimy”. Głównie miałem na myśli dodatkowe „oczy wyobraźni” w trakcie czytania, ale nie tylko. Książka jest bowiem bogato ilustrowana fotografiami, wprawdzie czarnobiałymi, lecz wyraźnymi. Proszę nie pomijać ich podczas lektury, stanowią istotne uzupełnienie i wzbogacenie napisanej treści. 

Dopisuję dn. 12 sierpnia 2021 r.

W emocjonalnym wstępie wspomniałem o planowanym w ubiegłym roku (najpierw w maju, potem w sierpniu) spotkaniu mojej klasy maturalnej po 50 latach. Wtedy nie doszło ono do skutku z powodu antycovidowych obostrzeń. Latem br. ograniczenia te złagodzono (ciekawe, na jak długo), sporo osób, w tym ja, się zaszczepiło, powstała więc możliwość zorganizowania spotkania maturzystów po latach już 51, a nie po 50. Aby nie marudzić: w końcu piłkarskie mistrzostwa Euro 2020 też odbyły się w 2021 r., jak również olimpiada Tokio 2020 miała miejsce w roku 2021. Zatem w sobotę dn. 17 lipca 2021 r. nasze formalne 50-lecie (faktycznie już 51-lecie) obchodziliśmy w radomskiej restauracji „Parkowa”, biesiadując tam od godz. 16 do godz. 23 i nie nudząc się ani przez chwilę. Organizatorem spotkania był kolega z klasy, Zdzisław R., któremu należą się za to wyrazy wdzięczności i podziękowania. O doskonałej atmosferze niech świadczy wyrażony przez wszystkich zamiar kolejnej takiej imprezki w maju w roku przyszłym. W Zdziśku znów więc cała nadzieja, że się to ziści.