Piotr Zychowicz
„Pakt Piłsudski-Lenin, czyli jak Polacy uratowali bolszewizm i zmarnowali
szansę na budowę imperium”. Dom Wydawniczy REBIS, Poznań 2015.
Osoby
znające choć trochę historię, już z samego tytułu książki wiedzą, że traktuje
ona o wojnie polsko-bolszewickiej lat 1919-1920 i jej następstwach. Jest to ze
swadą napisany esej historyczny, łatwy w odbiorze, przybliżający nam wydarzenia
sprzed prawie 100 lat, czyli z epoki naszych dziadków i pradziadków. Poznajemy istotę
i tło polityczne strategicznych decyzji militarnych marszałka Piłsudskiego,
kulisy rokowań w Rydze - prowadzących do zawarcia zawieszenia broni w
październiku 1920 r. i podpisania traktatu pokojowego w marcu 1921 r. Dowiadujemy się też o losach ok. 1,5 mln
ludności polskiej pozostawionej po radzieckiej stronie granicy wytyczonej traktatem
ryskim. Wszystko to autor opisuje emocjonalnie i dość szczegółowo, przywołując
prace wybranych i uznanych historyków, jak również wspomnienia osób żyjących w
tamtych czasach. Choćby dlatego tej książki nie przeczytać – nie można. Ja sam,
choć uważam się za obeznanego z historią Polski, zostałem dopiero przez p.
Zychowicza „oświecony” w zakresie zachowania się marszałka Piłsudskiego podczas
negocjacji ryskich, w których osobiście nie uczestniczył, ale o których
przebiegu był na bieżąco informowany i – gdyby bardzo chciał – zdołałby wpłynąć
na ich finalny rezultat.
Pan
Piotr (bardzo słusznie) narzeka na niski poziom wiedzy historycznej przeciętnego
współczesnego Polaka - a więc jedno ze swoich ustaleń powinien ciut bardziej
objaśnić, choćby przypisem. Wspomniał mianowicie, że wskaźnik kolektywizacji
chłopskich gospodarstw na Marchlewszczyźnie był bardzo niski w porównaniu z
innymi rejonami ZSRR. Kto dziś ma pojęcie, co to była owa Marchlewszczyzna (istniejąca
w ZSRR w latach 1925-1935), czy Dzierżyńszczyzna (istniejąca w ZSRR w latach
1932-1937), niech teraz podniesie rękę. Lasu podniesionych rąk nie widzę. Nawet
program Word nie wie i te wyrazy podkreśla mi teraz na czerwono. Zainteresowanych
odsyłam do lektury „Zapomnianego ludobójstwa (…)” Nikołaja Iwanowa, już tu
wcześniej omówionego.
Piotr
Zychowicz przyrównuje traktat ryski do IV rozbioru Polski – motywując to tym,
iż pokój w Rydze stworzył Polskę dla Polaków rozumianych w znaczeniu
„plemiennym”, grzebiąc wielonarodową Rzeczpospolitą, która upadła w drugiej
połowie XVIII w., ale o której odrodzenie – w granicach sprzed I rozbioru - bili
się powstańcy listopadowi i styczniowi w wieku XIX. Aby przyznać panu Piotrowi oczywistą
rację wystarczy porównać mapy Polski z 1772 r. i 1921 r. Ale tu zdobędę się też
na małą uszczypliwość – jeśliby uznać, że w 1921 r. doszło do rozbioru Polski,
to jednak nie do czwartego, lecz już piątego. Gdyż czwarty miał miejsce na
Kongresie Wiedeńskim w 1815 r.
W
książce znajdujemy też sporo opisów możliwych wydarzeń alternatywnych – co by
było, gdyby Piłsudski dobił bolszewików w 1919 r. w przymierzu z Antonem
Denikinem, albo uczynił to w 1920 r. w przymierzu z Piotrem Wranglem. Jak
również, czego by nie było, gdyby na czele polskiej delegacji w Rydze nie stali
uczniowie Dmowskiego i Witosa. Można się z taką historią alternatywną wg pana
Piotra Zychowicza zgodzić lub nie.
Ja,
generalnie, od historii alternatywnej nie odżegnuję się, ba – wręcz ją bardzo lubię.
Buduje się w niej piętra, z których jednak każde następne może być już coraz
mniej prawdopodobne. Przykładowo – autor twierdzi, że w kampaniach 1919 r. i
1920 r. mogliśmy pójść dalej na wschód, dobić czerwonych we współdziałaniu z
białymi, a nawet zdobyć Moskwę. Tak, tu się z panem Piotrem zgadzam (zwłaszcza
w odniesieniu do 1919 r.).
Natomiast
nie wierzę, żeby tak odrodzona biała Rosja wpadła w długoletni porewolucyjny i
powojenny chaos, oraz żeby zgodziła się na swoją zachodnią granicę sprzed 1772
r. Wręcz przeciwnie - uważam, że Wojsko Polskie niechcące powrócić za Bug i
Zbrucz, tj. do wschodnich granic Królestwa Kongresowego i Galicji Wschodniej,
rychło zostałoby uznane za armię najeźdźczą. W Rosji rozpętałaby się antypolska
histeria. Przypomnijmy, że w 1920 r.
nawet bolszewicy nieco zagrali na nacjonalistycznej, antypolskiej nucie,
ściągając do swoich szeregów byłych carskich oficerów (pomimo ze wtedy na
południu Rosji ciągle pozostawał niepokonany Piotr Wrangel). I
paradoksalnie, owa antypolska nagonka pomogłaby nawet przyspieszyć zakończenie
rosyjskiej smuty - skonsolidowałaby wszystkich Rosjan do walki z Polską. A
Rosja była wówczas rezerwuarem milionów żołnierzy – wyćwiczonych i doświadczonych
na frontach I wojny światowej. Odpowiednio zmotywowani (rosyjskim patriotyzmem
i obietnicą amnestii za wcześniejsze dezercje, zbrodnie i walkę w szeregach
Armii Czerwonej) licznie ruszyliby na Polskę pod dowództwem białych oficerów.
Reszty dokonałyby zimowy klimat Rosji, jej przestrzenie oraz jednak słabość
dopiero co odrodzonej Polski. A państwa Ententy nawet nie kiwnęłyby palcem, aby
wspomóc Polskę w wojnie z Rosją białą, to chyba jasne.
Wygląda
więc na to, że tajny pakt „Piłsudski-Lenin” wcale nie okazał się dla Polski takim
najgorszym rozwiązaniem. Czego oczywiście nie można powiedzieć o traktacie
ryskim z 1921 r. – wskazując jego konsekwencje oraz wieszając psy na jego polskich
negocjatorach pan Piotr Zychowicz ma 100 % racji.
I
jeszcze jedna refleksja odnośnie paktu „Piłsudski-Lenin”, słusznie uznanego
przez autora za praprzyczynę wydarzeń 17 września 1939 r., a nawet powstania
PRL. Ale ten wniosek p. Zychowicz wyciągnął już z historii rzeczywistej, choć
sam w swoich książkach gorąco zachęca, aby starać się myśleć kategoriami
opisywanych czasów. Owszem, pan Piotr wskazuje ówczesnych nielicznych Polaków i
białych Rosjan, którzy przedstawili polityczne prognozy, jakie się później sprawdziły.
Ale
przecież, na miły Bóg, tak wcale być nie musiało! Chyba pan Piotr Zychowicz nie
jest wyznawcą ortodoksyjnego determinizmu historycznego! Rozwój (lub regres)
bolszewizmu mógł pójść w zupełnie innym kierunku. Przecież historia potoczyłaby
się na pewno inaczej, gdyby nie złowrogi fenomen Stalina. Gdyby np. do
rzeczywistej władzy w ZSRR doszli tacy „prawicowi” bolszewicy, jak Rykow czy
Bucharin. Albo gdyby marszałek Tuchaczewski zdecydował się zostać „rosyjskim Bonapartem”.
Albo gdyby Stalin zmarł śmiercią naturalną (rak, zawał, wylew, etc.) jeszcze przed
1939 r. W tych przypadkach doszłoby raczej
do „rozwodnienia komunizmu”, ciągłej ewolucji tego systemu w kierunku
gospodarki faktycznie wolnorynkowej, oczywiście przy zachowaniu fasady i haseł
„Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej”. Czyli mniej więcej do tego, co dziś obserwujemy w kapitalistycznej
Chińskiej Republice Ludowej, rządzonej przez partię komunistyczną.
Gdyby
nie radziecki komunizm, to – zgodnie z poglądem p. Zychowicza wyrażonym w
książce – taki np. Hitler nie miałby racji bytu, aby dojść w Niemczech do
władzy. No, powiedzmy. Ale gdyby nie Stalin i jego oprawcy, to również w latach
30. ubiegłego wieku ZSRR stałby się państwem innym niż znane nam z historii.
Gdyby
historia potoczyła się inaczej… Załóżmy, że pan Piotr Zychowicz w swoich
książkach opisywałby wtedy „alternatywny” rozwój wydarzeń – wielki głód i
wielki terror lat 30. w ZSRR, które pochłonęły miliony ofiar (nie oszczędzając
przy tym i starych bolszewików), a po stronie niemieckiej Holocaust i
hitlerowskie obozy śmierci, które spowodowały zagładę kolejnych milionów. Jak
by wtedy reagowali czytelnicy takich tekstów? Pytanie retoryczne.
Naprawdę
gorąco zachęcam do lektury. Oprócz znacznego poszerzenia wiedzy historycznej,
książka Piotra Zychowicza sprowokuje do również takiego, jak tu powyżej,
„pogdybania”. A to już jest ciekawe intelektualne wyzwanie.