Najpierw jednak kilka słów o tym drugim hobby, gdyż później już rzadziej będę o nim wspominał.
Mniej
więcej raz w tygodniu, gdy pozwalają warunki pogodowe i nic ważnego nie staje
na przeszkodzie, wybieram się na jednodniową łazęgę po Puszczy Kampinoskiej,
przechodząc tam trasę ok. 20 km. W ubiegłym 2015 roku zaliczyłem takich
wycieczek 33, a średnia długość przebytego dystansu wyniosła 20,7 km.
A
w tym roku, do chwili rozpoczęcia bloga, mam już za sobą 22 „przemaszerowane”
dni po Puszczy Kampinoskiej.
Oprócz
tego dwa razy w roku (późną wiosną i wczesną jesienią) jeżdżę w Bieszczady,
gdzie wędruję po połoninach, lasach i błotnistych bieszczadzkich wertepach. W
ubiegłym roku mój rekord długości takiej dziennej, pieszej, bieszczadzkiej
wędrówki wyniósł 30 km.
I
również w tym roku mam już za sobą wiosenny pobyt w Bieszczadach (od 15 maja do
4 czerwca). Zaliczyłem wówczas 12 całodziennych pieszych wycieczek. A
tegoroczny jesienny tam pobyt planuję od 25 września do 15 października. W środowisku uczestników bieszczadzkich for internetowych jestem znany pod pseudonimem „Stały Bywalec”. Oczywiście spotykamy się także i „w realu” w różnych zakątkach Bieszczadów.
Żona
i córka nie podzielają moich turystyczno-pieszych zamiłowań. Zatem po Puszczy
Kampinoskiej i Bieszczadach łażę albo ze znajomymi, albo sam.
Powyższe
napisałem jedynie po to, abyście - czytając moje teksty - nie odnieśli mylnego wrażenia,
iż pisze je jakiś zramolały mól książkowy. Gdyż teksty te będę poświęcał (głównie)
omawianiu publikacji poświęconych historii - krótkiemu recenzowaniu książek naukowych
i popularnonaukowych, biografii, esejów historycznych oraz literatury
pamiętnikarskiej. Nie gardzę też powieściami historycznymi, pod warunkiem, że
należycie oddają realia opisywanej epoki.
Nie będą to recenzje w znaczeniu: krytyka literacka. Raczej zwięzłe omówienia treści książek, choć oczywiście także z własną wyrażoną opinią. Na ogół choć w części pozytywną, gdyż „badziewie” – jeśli mi wpadnie w ręce – odrzucam zaraz po zorientowaniu się, tj. przerywam taką lekturę i uznaję ją za niewartą mojej dalszej uwagi.
W
tekstach, które zamierzam zamieszczać, znajdą również odzwierciedlenie moje własne
poglądy, refleksje i odniesienia zarówno do wydarzeń historycznych, jak i do teraźniejszości. Uważam bowiem, iż bieżąca
polityka to nic innego jak tylko ... historia stosowana. Nie będą to recenzje w znaczeniu: krytyka literacka. Raczej zwięzłe omówienia treści książek, choć oczywiście także z własną wyrażoną opinią. Na ogół choć w części pozytywną, gdyż „badziewie” – jeśli mi wpadnie w ręce – odrzucam zaraz po zorientowaniu się, tj. przerywam taką lekturę i uznaję ją za niewartą mojej dalszej uwagi.
Wyrażam
odosobniony i niestety nierealistyczny pogląd, że każdy kandydat na polskiego
parlamentarzystę powinien - pod rygorem nieuzyskania mandatu posła czy senatora
- zdać testy ze znajomości historii Polski i powszechnej. A czynne prawo
wyborcze powinno przysługiwać tylko osobom z wykształceniem co najmniej
średnim, czyli posiadającym - nomen omen - świadectwo dojrzałości. Bo tu
przecież o dojrzałość chodzi - także o dojrzałość do współkształtowania (za
pomocą kartki wyborczej) naszego życia publicznego. Zakładam, że przeciętny
polski maturzysta posiada już jakieś przyzwoite minimum wiedzy historycznej. I
potrafi na tej podstawie wyrobić sobie własny pogląd nt. uwarunkowań polskiej
racji stanu oraz dokonywać samodzielnej oceny polityki wewnętrznej i
zagranicznej, w tym jej możliwych skutków w krótszej czy dłuższej perspektywie
czasu. A zatem nie potrzebuje ściągawki w lokalu wyborczym.
Chociaż
osobiście znam gamonia z maturą, niepotrafiącego nawet wskazać stulecia, w
którym doszło do rozbiorów Rzeczypospolitej szlacheckiej. Ale to wyjątek - ów matołek
ukończył 3-letnie technikum wieczorowe na tzw. podbudowie zasadniczej szkoły
zawodowej. I w ogóle nie wspomniałbym tu o nim, byłby tego niewart, gdyby nie
okoliczność, iż aktywnie uczestniczy w działalności politycznej, a ambicje ma
wręcz parlamentarne (oby pozostały niespełnione).
Aby
nikogo nie urazić takim formalizmem, muszę też wspomnieć o innym, tym razem
pozytywnym wyjątku - znam również osobę bez średniego wykształcenia, a jednak dużo
mądrzejszą (pod względem wiedzy historycznej, i nie tylko) od niejednego „wykształciucha”
(a „wykształciuch” to, przypominam, kolokwializm wprowadzony do słownika przez
p. Ludwika Dorna).
Podobne
wyjątki, i te negatywne, i te pozytywne, można w naszym społeczeństwie zaobserwować
chyba w każdej grupie wiekowej. Pragnę jednak nadmienić, że podstawową funkcją
spełnianą przez wyjątek jest to, iż tylko potwierdza on regułę.
Na
zakończenie niniejszego wstępu jeszcze raz podkreślam, że historia to tylko
moje hobby, a z wykształcenia nie jestem ani historykiem, ani politologiem. Ukończyłem studia ekonomiczne (magisterskie; dyplom z 1976 r.) na Uniwersytecie Warszawskim. Zawodowo
zajmuję się nieruchomościami (jestem rzeczoznawcą majątkowym), ale o tym nie
zamierzam tu nic pisać. Tyle gwoli wprowadzenia.
***
Zadebiutuję
poniższym tekstem - krótką recenzją już jakiś czas temu przeczytanej książki. Gyorgy Spiro „Mesjasze”. Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2009
Jedna
z najlepszych książek, jaką w
ostatnich kilku latach przeczytałem. Jest naprawdę godna polecenia osobom
zainteresowanym:
-
historią powszechną, - historią literatury polskiej,
- religioznawstwem.
Po
kolei.
Historią powszechną - dlatego, iż bardzo przybliża nam realia życia codziennego w wieku XIX, głównie we Francji, ale również we Włoszech (dopiero walczących o niepodległość), Niemczech (jeszcze nie zjednoczonych), Anglii i Palestynie (do której dopiero zaczynają napływać Żydzi z diaspory). Centralnymi postaciami autor czyni polskich emigrantów po Powstaniu Listopadowym (tzw. Wielka Emigracja). Przedstawia idee, którymi żyją, opisuje ich walkę o byt (polityczny i ekonomiczny), ich wzajemne przyjaźnie, ale również swary i animozje.
Historią
literatury polskiej
- ponieważ głównym bohaterem książki w zasadzie jest Adam Mickiewicz. Z lektury
dowiemy się bardzo dużo nt. jego życia prywatnego, niezwykle skomplikowanego,
czyli czegoś, o czym nam w szkole tylko oględnie nadmieniano (jeśli w ogóle).
Poznamy wieszcza takiego, jakim codziennie był dla rodziny i najbliższych
przyjaciół. Autor nie wzdraga się tu przed ukazaniem także erotycznych aspektów
życia Mickiewicza i jego domowników. W książce pojawiają się również Juliusz
Słowacki i Seweryn Goszczyński, ale głównie w kontekście rywalizacji (Słowacki)
i przyjaźni (Goszczyński) z Mickiewiczem.
Religioznawstwem - ponieważ lektura pozwoli nam poznać nauki Andrzeja Towiańskiego, uważającego siebie za trzeciego zbawiciela - po Mojżeszu i Jezusie Chrystusie. Pisma Towiańskiego tworzą tzw. Najnowszy Testament, na równi święty ze Starym Testamentem i Nowym Testamentem. Towiański rozwija działalność misyjną, a kierowani przezeń towiańczycy usiłują nawracać m.in. miliardera Rothschilda, cara Mikołaja I, papieża, a nawet ortodoksyjnych żydów w Jerozolimie. Z książki dowiemy się także sporo o polityce Watykanu oraz o problemach diaspory żydowskiej w Europie.
Na
zakończenie pragnę podkreślić nietypowy
styl, w jakim napisana została książka. Węgierski autor albo sam staje się
narratorem - z dystansem i ukrytą ironią podchodząc do opisywanych przez siebie
osób i sytuacji, albo przeciwnie - odwzorowuje narrację tychże osób, z ich
reakcjami na bieżące wydarzenia i towarzyszącymi temu emocjami. Wszystko to
powoduje, że lektura nie tylko pogłębia naszą wiedzę, ale też staje się
intelektualną przyjemnością.