Lech Wyszczelski
„Marszałek Polski Edward Śmigły-Rydz (1886-1941)”. Wydawnictwo Adam Marszałek,
Toruń 2013.
Autor
– płk w st. spocz. prof. dr hab. Lech Wyszczelski – odwalił kawał roboty.
Przedstawił zawodowy (tj. wojskowy i polityczny) życiorys drugiego marszałka
Polski w sposób bardzo skrupulatny, z detalami z zakresu wojskowości, w sposób
przypominający wykład w akademii wojskowej. Sprawy osobiste marszałka
potraktował marginalnie, co tylko częściowo da się wytłumaczyć
popularnonaukowym charakterem publikacji. Ostatecznie Śmigły-Rydz był w latach
1935-1939 faktycznym przywódcą państwa, więc skoro historycy pozwalają sobie na
wspominki o intymnościach np. marszałka Piłsudskiego czy prezydenta
Mościckiego, to i w opisie prywatnego CV drugiego marszałka też można by być
mniej wstrzemięźliwym. Ale trudno, nie ma, to nie ma, nie gonię za tanią
sensacją.
Najlepszymi,
wg mnie, rozdziałami książki są te odnoszące się do lat 1935-1941, tj. okresu
od przejęcia władzy w państwie do śmierci w okupowanej Warszawie. Choć i tu
autor pewnych kwestii nie dopowiada lub je wręcz przemilcza, ale o tym za
chwilę.
Wielką
zaletą opracowania jest to, że uzyskujemy uszczegółowienie oraz dokładne potwierdzenie
następujących faktów politycznych i militarnych:
-
Edward Śmigły-Rydz przejął po śmierci marszałka Piłsudskiego faktyczne
kierownictwo państwem, zarówno w sferze polityki wewnętrznej, jak i
zagranicznej; pełnej władzy nie posiadał tylko w dziedzinie polityki
gospodarczej,
-
pozwolił wykreować mit mocarstwowości Polski oraz swojej osoby jako nieugiętego
strażnika owej mocarstwowości,
-
w dyplomacji postawił na konfrontację z Niemcami, a gdy to zagroziło agresją ze
strony Niemiec, doprowadził do reaktywowania sojuszu polsko-francuskiego i
zawarcia sojuszu polsko-angielskiego,
-
nie dostrzegł, pomimo istnienia po temu licznych przesłanek, iluzoryczności i
fasadowości owych sojuszy oraz instrumentalnego traktowania Polski przez
zachodnich aliantów,
-
wykluczył możliwość porozumienia Niemiec z ZSRR i wspólnego wystąpienia tych
państw przeciwko Polsce, mimo że otrzymywał takie sygnały z kręgów wywiadu i
dyplomacji,
-
opracował błędny plan wojny obronnej (linearne, nadgraniczne rozmieszczenie
wojsk, brak współdziałania dowódców poszczególnych związków taktycznych),
-
całkowicie bezpodstawnie oparł plan wojny z Niemcami na aktywnym i szybkim
współdziałaniu armii francuskiej,
-
jako naczelny wódz w kampanii wrześniowej absolutnie się nie sprawdził, a po
niespełna tygodniu walk w ogóle utracił zdolność dowodzenia całością polskich
sił zbrojnych.
Opisując
„powrześniowe” losy marszałka Śmigłego-Rydza, autor z jednej strony stara się
czynić to nadal bardzo dokładnie, z drugiej jednak nie unika przemilczeń i
niedomówień. Relacjonując pobyt marszałka na Węgrzech (grudzień 1940 –
październik 1941) i jego tam dość aktywną działalność polityczną (tylko
formalnie incognito), prof. Wyszczelski nie zastanawia się, dlaczego to w ogóle
było możliwe w warunkach wojennych, i to w kraju satelickim względem III
Rzeszy. To samo dotyczy względnie spokojnego (choć formalnie nielegalnego) przybycia
do Generalnej Guberni. Przecież w służbach specjalnych Węgier i Niemiec nie
pracowali durnie, a Śmigły nie był jakimś tam generałem, lecz niedawnym
naczelnym wodzem i czołowym politykiem.
Prof.
Wyszczelski krytykuje także hipotezę łączenia losów Śmigłego z osobą inż.
Stefana Witkowskiego (twórcy i przywódcy organizacji „Muszkieterowie”), ale
zaraz potem, kilka akapitów niżej, wymienia owego Witkowskiego jako uczestnika
pogrzebu marszałka. W ogóle nie rozwija misji rtm. Szadkowskiego do gen.
Andersa, wysłanego tam przecież przez Śmigłego. Bez komentarza pozostawia
również okoliczność zabalsamowania zwłok marszałka. A przecież w warunkach
domowych było to trudne do przeprowadzenia i musiało w końcu mieć jakiś cel,
np. uniemożliwienie w przyszłości wykrycia faktu otrucia.
Reasumując
– książka jest pełna detali militarnych i politycznych, ale poza „polityczną
poprawność” – nie wychodzi. Nawet w sferze hipotez, które w końcu każdy
historyk ma prawo postawić (choćby z mniejszym lub większym znakiem zapytania).
Odnosi się wrażenie, jakby autor uległ cudzej presji albo autocenzurze. Pewnym
minusem tej pracy są również zauważone usterki redakcyjne (stylistyczne oraz
tzw. literówki), ale za to co najmniej równą współwinę ponosi wydawnictwo.