sobota, 6 sierpnia 2016

"Marszałek Polski Edward Śmigły-Rydz (1886-1941)". Autor: Lech Wyszczelski

Lech Wyszczelski „Marszałek Polski Edward Śmigły-Rydz (1886-1941)”. Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń 2013.

Autor – płk w st. spocz. prof. dr hab. Lech Wyszczelski – odwalił kawał roboty. Przedstawił zawodowy (tj. wojskowy i polityczny) życiorys drugiego marszałka Polski w sposób bardzo skrupulatny, z detalami z zakresu wojskowości, w sposób przypominający wykład w akademii wojskowej. Sprawy osobiste marszałka potraktował marginalnie, co tylko częściowo da się wytłumaczyć popularnonaukowym charakterem publikacji. Ostatecznie Śmigły-Rydz był w latach 1935-1939 faktycznym przywódcą państwa, więc skoro historycy pozwalają sobie na wspominki o intymnościach np. marszałka Piłsudskiego czy prezydenta Mościckiego, to i w opisie prywatnego CV drugiego marszałka też można by być mniej wstrzemięźliwym. Ale trudno, nie ma, to nie ma, nie gonię za tanią sensacją.

Najlepszymi, wg mnie, rozdziałami książki są te odnoszące się do lat 1935-1941, tj. okresu od przejęcia władzy w państwie do śmierci w okupowanej Warszawie. Choć i tu autor pewnych kwestii nie dopowiada lub je wręcz przemilcza, ale o tym za chwilę.
Wielką zaletą opracowania jest to, że uzyskujemy uszczegółowienie oraz dokładne potwierdzenie następujących faktów politycznych i militarnych:
- Edward Śmigły-Rydz przejął po śmierci marszałka Piłsudskiego faktyczne kierownictwo państwem, zarówno w sferze polityki wewnętrznej, jak i zagranicznej; pełnej władzy nie posiadał tylko w dziedzinie polityki gospodarczej,
- pozwolił wykreować mit mocarstwowości Polski oraz swojej osoby jako nieugiętego strażnika owej mocarstwowości,
- w dyplomacji postawił na konfrontację z Niemcami, a gdy to zagroziło agresją ze strony Niemiec, doprowadził do reaktywowania sojuszu polsko-francuskiego i zawarcia sojuszu polsko-angielskiego,
- nie dostrzegł, pomimo istnienia po temu licznych przesłanek, iluzoryczności i fasadowości owych sojuszy oraz instrumentalnego traktowania Polski przez zachodnich aliantów,
- wykluczył możliwość porozumienia Niemiec z ZSRR i wspólnego wystąpienia tych państw przeciwko Polsce, mimo że otrzymywał takie sygnały z kręgów wywiadu i dyplomacji,
- opracował błędny plan wojny obronnej (linearne, nadgraniczne rozmieszczenie wojsk, brak współdziałania dowódców poszczególnych związków taktycznych),
- całkowicie bezpodstawnie oparł plan wojny z Niemcami na aktywnym i szybkim współdziałaniu armii francuskiej,
- jako naczelny wódz w kampanii wrześniowej absolutnie się nie sprawdził, a po niespełna tygodniu walk w ogóle utracił zdolność dowodzenia całością polskich sił zbrojnych.

Opisując „powrześniowe” losy marszałka Śmigłego-Rydza, autor z jednej strony stara się czynić to nadal bardzo dokładnie, z drugiej jednak nie unika przemilczeń i niedomówień. Relacjonując pobyt marszałka na Węgrzech (grudzień 1940 – październik 1941) i jego tam dość aktywną działalność polityczną (tylko formalnie incognito), prof. Wyszczelski nie zastanawia się, dlaczego to w ogóle było możliwe w warunkach wojennych, i to w kraju satelickim względem III Rzeszy. To samo dotyczy względnie spokojnego (choć formalnie nielegalnego) przybycia do Generalnej Guberni. Przecież w służbach specjalnych Węgier i Niemiec nie pracowali durnie, a Śmigły nie był jakimś tam generałem, lecz niedawnym naczelnym wodzem i czołowym politykiem.
Prof. Wyszczelski krytykuje także hipotezę łączenia losów Śmigłego z osobą inż. Stefana Witkowskiego (twórcy i przywódcy organizacji „Muszkieterowie”), ale zaraz potem, kilka akapitów niżej, wymienia owego Witkowskiego jako uczestnika pogrzebu marszałka. W ogóle nie rozwija misji rtm. Szadkowskiego do gen. Andersa, wysłanego tam przecież przez Śmigłego. Bez komentarza pozostawia również okoliczność zabalsamowania zwłok marszałka. A przecież w warunkach domowych było to trudne do przeprowadzenia i musiało w końcu mieć jakiś cel, np. uniemożliwienie w przyszłości wykrycia faktu otrucia.


Reasumując – książka jest pełna detali militarnych i politycznych, ale poza „polityczną poprawność” – nie wychodzi. Nawet w sferze hipotez, które w końcu każdy historyk ma prawo postawić (choćby z mniejszym lub większym znakiem zapytania). Odnosi się wrażenie, jakby autor uległ cudzej presji albo autocenzurze. Pewnym minusem tej pracy są również zauważone usterki redakcyjne (stylistyczne oraz tzw. literówki), ale za to co najmniej równą współwinę ponosi wydawnictwo.