sobota, 6 sierpnia 2016

"Kwatera 139. Opowieść o marszałku Rydzu-Śmigłym". Autor: Cezary Leżeński

Cezary Leżeński „Kwatera 139. Opowieść o marszałku Rydzu-Śmigłym”. Wydawnictwo Lubelskie, Lublin 1989.

W związku z faktem, iż to książka wydana jeszcze w epoce PRL, zaciekawiły mnie parametry wydania. Oto one: nakład 100 tys. egz., oddano do składania w kwietniu 1988 r., podpisano do druku w marcu 1989 r., druk ukończono w maju 1989 r. Wydanie dwutomowe, ż tym że obydwa tomy zmieściłyby się w jednej grubszej książce (przy tym samym formacie, jakości papieru i wielkości czcionki). Cena zł 2500.

Ingerencji cenzury prawie nie zauważyłem. Autor napisał śmiało o pakcie Ribbentrop – Mołotow, zastrzegając tylko (słusznie na owe czasy), że jak dotąd strona radziecka zaprzecza istnieniu tajnego doń protokołu. Cezary Leżeński opisał również działania militarne wojny polsko-rosyjskiej 1919/1920 oraz opór stawiany agresji radzieckiej od 17 września 1939 r. Nie wspomniał natomiast nic o okrucieństwie obydwu tych wojen – tu już zapewne zadziałał urząd z ul. Mysiej w Warszawie.
Czyli – przeczytać można. Bez obawy skażenia ideologicznego.

A nawet warto tę książkę przeczytać. Jest to bardzo łatwa w odbiorze opowieść biograficzna, chwilami w konwencji powieści sensacyjnej. Ale do beletrystyki zaliczyć jej nie można – wszystkie, nawet drugorzędne postacie są autentyczne, a opisane wydarzenia miały miejsce. Esejem historycznym też ta książka nie jest, autor unika bowiem własnych komentarzy, ograniczając się do opisu faktów. Gdyby ktoś miał wątpliwości co do wiarygodności, to odsyłam go do zamieszczonego na końcu 2-go tomu obszernego „Wykazu źródeł”, sporządzonego odrębnie dla każdego rozdziału. A zresztą do tej książki Leżeńskiego odsyłają również autorzy hasła o marszałku, zamieszczonego we współczesnej już encyklopedii PWN.

Jak napisałem, autor unika własnych komentarzy licząc na inteligencję czytelnika. Marszałek Śmigły od grudnia 1940 r. do października 1941 r. przebywał incognito na Węgrzech, ukrywając się tylko przed … agentami polskiego rządu emigracyjnego w Londynie. Pomieszkiwał sobie nad Balatonem i w Budapeszcie, nie trapiły go kłopoty finansowe (w przeciwieństwie do okresu internowania w Rumunii od września 1939 r. do grudnia 1940 r.). Ostatni okres swojego życia w Warszawie też spędził niespecjalnie obawiając się aresztowania. Cezary Leżeński o tym wszystkim pisze, ale nie komentuje. Bez własnego komentarza pozostawia również opis okoliczności zabalsamowania zwłok marszałka. Do mieszkania p. Maxymowicz-Raczyńskiej przybył Julian Piasecki (przedwojenny wiceminister komunikacji, później twórca i faktyczny przywódca utworzonego na Węgrzech konspiracyjnego Obozu Polski Walczącej) z płk. prof. dr. Edwardem Lothem. Obaj zajęli się zwłokami - wcześniej już przygotowanymi do pogrzebu, tj. umytymi i ubranymi w garnitur. Zabalsamowanie nastąpiło w warunkach domowych, panowie w pokoju wykonywali brudną i mokrą (dosłownie) robotę, a p. Maxymowicz-Raczyńska wraz ze służącą paliły w kuchni (cyt.) „zawiniątka poplamione krwią i surowicą”. Dopiero wtedy p. Julian Piasecki zgodził się na pogrzeb. Marszałka pochowano na warszawskich Powązkach pod nazwiskiem Adama Zawiszy, w kwaterze cmentarnej nr 139. Grób ten istnieje do dziś, z napisem już właściwym, z tym że … zwłok marszałka w nim nie ma.

Historycy z tytułami i stopniami naukowymi nie komentują działalności marszałka Śmigłego na Węgrzech i w Warszawie w 1941 r. Niechętnie podają tylko suche fakty, żadnych hipotez nie wysuwają. Tak samo postąpił Cezary Leżeński. Pozostają nam więc tylko eseje historyczne Dariusza Baliszewskiego i Piotra Zychowicza, zawierające nieudokumentowane domysły. Czy prawda została pogrzebana raz na zawsze w symbolicznej kwaterze nr 139? Niekoniecznie. Gdyby tak poszperać w archiwach wywiadu węgierskiego i Abwehry …

Zastrzegam, że ja w żadnym wypadku nie sugeruję „zaprzaństwa i zdrady” ze strony marszałka Śmigłego. Był rok 1941. Francja leżała u stóp Hitlera. Anglia miała silną flotę, lotnictwo i niewiele ponadto. USA jeszcze nie przystąpiły do wojny (nastąpiło to dopiero w grudniu). Wojska niemieckie parły jak burza na wschód, żołnierze radzieccy szli setkami tysięcy do niewoli. Zwycięstwo Hitlera było więc bardzo prawdopodobne. W tej sytuacji obowiązkiem polskiego męża stanu było próbować uratować co się da. Zwłaszcza że ten mąż stanu sam wcześniej nawarzył piwa, rzucając kraj do wojny.


Na zakończenie: „Rydz-Śmigły” czy „Śmigły-Rydz”? Oczywiście, że to drugie. Edward Śmigły-Rydz tak się sam podpisywał we wszelkiej korespondencji urzędowej i prywatnej, tak też stoi we wszystkich dokumentach awansowych (również i tym na stopień marszałka) oraz sławetnym okólniku premiera uznającym Edwarda Śmigłego-Rydza za drugą osobę w państwie. Tak po prostu brzmiało jego nazwisko, po zmianie polegającej na uzupełnieniu nazwiska rodowego o pseudonim „Śmigły”. Cezary Leżeński jakby tego nie zauważył. W tytule książki jest „Rydz-Śmigły”. Ale dalej w tekście autor posługuje się już tymi dwoma wersjami przemiennie.