Dziś o historii w relacji naocznego świadka -
z zawodu dziejopisa.
Jerzy
W. Borejsza „Ostaniec czyli ostatni świadek”
Wydawnictwo
Wielka Litera Sp. z o.o., Warszawa 2018
Prof. dr hab. Jerzy
Borejsza (1935-2019), historyk, w szczególności znawca historii XIX w.
(w tym dziejów polskiej emigracji politycznej) oraz dwudziestowiecznych
totalitaryzmów, snuje rozważania biograficzne – własne oraz odnoszące się do
członków rodziny. Szeroko je przeplata opisami realiów miejsc i czasów,
w których żył, jak też charakterystykami postaci, z którymi przyszło
mu się zetknąć w życiu – przede wszystkim naukowców-historyków (polskich
i zagranicznych). Wikipedia przedstawia go następująco:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Jerzy_Wojciech_Borejsza .
Osoby,
które dotrą do dziś polecanej książki, proszę aby podczas lektury zaglądały do zamieszczonej
na jej końcu (str. 530, 531) zwięzłej notki biograficznej, napisanej przez
autora. Pomoże to usystematyzować autobiograficzne wspomnienia Jerzego
Wojciecha Borejszy. Pozwoli szybciej odnieść treść każdego z 82 odrębnych
esejów (rozdziałów książki) do już wcześniej przebytej drogi życia osobistego i zawodowego
autora.
Profesor
Paweł Śpiewak w 2012 r. zdjął anatemę z określenia „żydokomuna”
(vide na blogu opis jego książki pt. „Żydokomuna. Interpretacje historyczne”), wprowadzając ten, dotąd potoczny i pejoratywny termin, do obiegu
naukowego. A zatem nie będę złośliwy, gdy napiszę (niniejszym to czynię),
że prof. Jerzy W. Borejsza był reprezentatywnym, a z czasem
wręcz reprezentacyjnym przedstawicielem właśnie owej polskiej żydokomuny.
Pochodził z żydowskiej rodziny, zaangażowanej już przed wojną w ruchu
komunistycznym. Jego ojciec (imiennik) Jerzy Borejsza (syn działacza
syjonistycznego Abrahama Goldberga) to przedwojenny komunista, a po
wojnie twórca i pierwszy prezes koncernu wydawniczego „Czytelnik”. Stryj
(brat ojca, być może tylko przyrodni - ach ta przypuszczalna
niewierność małżeńska pięknej żony Abrahama Goldberga) to bardzo złej sławy
pułkownik UBP Józef „Jacek” Różański. Obaj bracia przybyli do
powojennej Polski ze wschodu, odpowiednio już zindoktrynowani. Gwoli uczciwości
jednak należy wyjaśnić, że ich czysto polskie nazwiska Borejsza i Różański
nie zostały wzięte z sufitu, nie skradziono ich polskim familiom. Człon
„Borejsza”(„Boraisha”, „Boreisza”) figurował już bowiem dużo wcześniej w tradycji
ich rodziny, natomiast nazwisko „Różański” pochodziło od nazwiska panieńskiego małżonki
złowrogiego Józefa. Także i dziś mąż ma formalną możliwość przyjęcia
nazwiska panieńskiego żony, chociaż rzadko to się zdarza. Ale się zdarza,
niektórym nawet dwukrotnie – np. założyciel Telewizji Polsat nosi
dwuczłonowe nazwisko powstałe z nazwisk kolejnych jego dwóch małżonek.
Z tzw. ostrożności procesowej nadmieniam, iż oczywiście żadnego
porównania pomiędzy nim a pułkownikiem UBP nie czynię.
Na
książkę składają się 82 eseje dające świadectwo doznań i obserwacji
życiowych Jerzego W. Borejszy. Z ich lektury wyłania się obraz bardzo
inteligentnego i pracowitego człowieka, mającego w życiorysie lepsze
i gorsze okresy. Wczesne dzieciństwo miał trudne. Lata 1941-1944, będąc
tylko pod opieką matki (ojciec zdążył uciec w głąb ZSRR), spędził na
fałszywych papierach pod niemiecką okupacją. Czym to wtedy Żydom groziło, a zwłaszcza
chłopcu pochodzenia żydowskiego, to chyba każdy wie. Napisałem „zwłaszcza chłopcu”,
gdyż Niemcy i polscy szmalcownicy bardzo łatwo rozpoznawali Żyda wśród
płci męskiej. W jaki sposób? A zajrzawszy do rozporka. Wyjaśniam,
gdyby ktoś z młodszych czytelników nie zrozumiał: rytuałem religii
żydowskiej (zresztą nie tylko żydowskiej, bo muzułmańskiej również) jest obrzezanie
członka noworodka płci męskiej. Nie bez kozery autor zauważa, iż wśród
dzieci ocalałych z Holokaustu było znacznie więcej dziewczynek niż
chłopców. Następnych kilka lat życia młodego Jerzego było już okresem dużo,
dużo lepszym. W czasach powszechnej, powojennej biedy korzystał z przywilejów
ojca na wysokim stanowisku. W roku 1952, po przedwczesnej śmierci
ojca (będącego od 1949 r. w politycznej odstawce), podjął studia
historyczne w ZSRR na uniwersytetach w Kazaniu i Moskwie. Bardzo
ciekawie to opisuje, mamy okazję poznać detale codziennej egzystencji
zagranicznych studentów w Związku Radzieckim lat 50. ub. wieku,
w tym podczas „pierwszej destalinizacji” za czasów Chruszczowa. Autor
studiował w ZSRR w latach 1952-1957. Po powrocie do Polski musiał już
liczyć głównie na siebie. Pamięć o ojcu niewiele mu pomagała, a o stryju
(skazanym na wieloletnie więzienie) – wręcz szkodziła. Wybijał się więc własnymi
siłami - pracowitością, wrodzoną inteligencją, zdolnościami do nauki języków
obcych, zapewne miał też trochę szczęścia. Nastąpiły lata jego nieprzerwanej
aktywności zawodowej na polu naukowym i dydaktycznym. Zajmował szereg
ważnych stanowisk, w tym w latach 1991-1996 był dyrektorem paryskiej
Stacji Naukowej Polskiej Akademii Nauk. Czas swojego pobytu w Paryżu opisuje
ciekawie, aczkolwiek mocno subiektywnie. Reasumując – polecam te interesujące,
osobiste wynurzenia „ostatniego świadka” historii, a konkretnie jej trzech
wycinków, dotyczących:
1) dość
typowych losów polskich przedwojennych komunistów pochodzenia żydowskiego, tych
ocalałych ze stalinowskiego Wielkiego Terroru i hitlerowskiego Holokaustu,
2) naukowych
osiągnięć, sporów i dyskusji (oraz kłopotów z peerelowską cenzurą) znanych
profesorów historii,
3) zaobserwowanych
objawów „polskiego piekiełka” na Olimpie polskiej nauki.
Aha,
byłbym zapomniał. Autor wspomina również o swoim rozbracie z ideologią
ustroju „słusznie minionego”, i to jeszcze zanim ten się w Polsce na
dobre skończył dnia 4 czerwca 1989 r. (co formalnie obwieściła w peerelowskiej
wówczas telewizji znana artystka Joanna Szczepkowska). Pozostając przy
lewicowych przekonaniach Borejsza doszedł do słusznego wniosku, że leninizm,
stalinizm i ich późniejsze mutacje nijak się mają do socjalistycznych idei
powstałych w Europie zachodniej w XIX wieku. Od siebie dodam, iż
takich „odstępców”, „rewizjonistów” było więcej wśród światłych ludzi z charakterem.
I zapewne nawet Marks i Engels, gdyby pożyli dłużej, zdziwiliby się
niepomiernie, iż „dyktatura proletariatu”, którą twórczo wydumali, to w praktyce
działalność Dzierżyńskiego i jego jeszcze bardziej krwawych następców.
No
i drobna errata: pozwolę sobie skorygować dostrzeżony w książce błąd.
Na str. 495 w wierszu 10 od góry proszę rok śmierci Mieczysława
Moczara (błędnie podany rok 1980) poprawić na rok 1986.
PS.
Z dniem 28 lipca 2019 r. tytuł książki, rok po jej wydaniu,
formalnie się zdezaktualizował. Tego dnia bowiem autor przestał być „ostańcem”
– ostatnim (żywym) świadkiem historii. Zmarł w Warszawie w wieku prawie
84 lat (do ich ukończenia pozostawał mu niecały miesiąc).