sobota, 9 października 2021

„Ostaniec czyli ostatni świadek”. Autor: Jerzy W. Borejsza

 

Dziś o historii w relacji naocznego świadka - z zawodu dziejopisa.

Jerzy W. Borejsza „Ostaniec czyli ostatni świadek”

Wydawnictwo Wielka Litera Sp. z o.o., Warszawa 2018

Prof. dr hab. Jerzy Borejsza (1935-2019), historyk, w szczególności znawca historii XIX w. (w tym dziejów polskiej emigracji politycznej) oraz dwudziestowiecznych totalitaryzmów, snuje rozważania biograficzne – własne oraz odnoszące się do członków rodziny. Szeroko je przeplata opisami realiów miejsc i czasów, w których żył, jak też charakterystykami postaci, z którymi przyszło mu się zetknąć w życiu – przede wszystkim naukowców-historyków (polskich i zagranicznych). Wikipedia przedstawia go następująco:

 https://pl.wikipedia.org/wiki/Jerzy_Wojciech_Borejsza .

Osoby, które dotrą do dziś polecanej książki, proszę aby podczas lektury zaglądały do zamieszczonej na jej końcu (str. 530, 531) zwięzłej notki biograficznej, napisanej przez autora. Pomoże to usystematyzować autobiograficzne wspomnienia Jerzego Wojciecha Borejszy. Pozwoli szybciej odnieść treść każdego z 82 odrębnych esejów (rozdziałów książki) do już wcześniej przebytej drogi życia osobistego i zawodowego autora.

Profesor Paweł Śpiewak w 2012 r. zdjął anatemę z określenia „żydokomuna” (vide na blogu opis jego książki pt. „Żydokomuna. Interpretacje historyczne”), wprowadzając ten, dotąd potoczny i pejoratywny termin, do obiegu naukowego. A zatem nie będę złośliwy, gdy napiszę (niniejszym to czynię), że prof. Jerzy W. Borejsza był reprezentatywnym, a z czasem wręcz reprezentacyjnym przedstawicielem właśnie owej polskiej żydokomuny. Pochodził z żydowskiej rodziny, zaangażowanej już przed wojną w ruchu komunistycznym. Jego ojciec (imiennik) Jerzy Borejsza (syn działacza syjonistycznego Abrahama Goldberga) to przedwojenny komunista, a po wojnie twórca i pierwszy prezes koncernu wydawniczego „Czytelnik”. Stryj (brat ojca, być może tylko przyrodni - ach ta przypuszczalna niewierność małżeńska pięknej żony Abrahama Goldberga) to bardzo złej sławy pułkownik UBP Józef „Jacek” Różański. Obaj bracia przybyli do powojennej Polski ze wschodu, odpowiednio już zindoktrynowani. Gwoli uczciwości jednak należy wyjaśnić, że ich czysto polskie nazwiska Borejsza i Różański nie zostały wzięte z sufitu, nie skradziono ich polskim familiom. Człon „Borejsza”(„Boraisha”, „Boreisza”) figurował już bowiem dużo wcześniej w tradycji ich rodziny, natomiast nazwisko „Różański” pochodziło od nazwiska panieńskiego małżonki złowrogiego Józefa. Także i dziś mąż ma formalną możliwość przyjęcia nazwiska panieńskiego żony, chociaż rzadko to się zdarza. Ale się zdarza, niektórym nawet dwukrotnie – np. założyciel Telewizji Polsat nosi dwuczłonowe nazwisko powstałe z nazwisk kolejnych jego dwóch małżonek. Z tzw. ostrożności procesowej nadmieniam, iż oczywiście żadnego porównania pomiędzy nim a pułkownikiem UBP nie czynię.

Na książkę składają się 82 eseje dające świadectwo doznań i obserwacji życiowych Jerzego W. Borejszy. Z ich lektury wyłania się obraz bardzo inteligentnego i pracowitego człowieka, mającego w życiorysie lepsze i gorsze okresy. Wczesne dzieciństwo miał trudne. Lata 1941-1944, będąc tylko pod opieką matki (ojciec zdążył uciec w głąb ZSRR), spędził na fałszywych papierach pod niemiecką okupacją. Czym to wtedy Żydom groziło, a zwłaszcza chłopcu pochodzenia żydowskiego, to chyba każdy wie. Napisałem „zwłaszcza chłopcu”, gdyż Niemcy i polscy szmalcownicy bardzo łatwo rozpoznawali Żyda wśród płci męskiej. W jaki sposób? A zajrzawszy do rozporka. Wyjaśniam, gdyby ktoś z młodszych czytelników nie zrozumiał: rytuałem religii żydowskiej (zresztą nie tylko żydowskiej, bo muzułmańskiej również) jest obrzezanie członka noworodka płci męskiej. Nie bez kozery autor zauważa, iż wśród dzieci ocalałych z Holokaustu było znacznie więcej dziewczynek niż chłopców. Następnych kilka lat życia młodego Jerzego było już okresem dużo, dużo lepszym. W czasach powszechnej, powojennej biedy korzystał z przywilejów ojca na wysokim stanowisku. W roku 1952, po przedwczesnej śmierci ojca (będącego od 1949 r. w politycznej odstawce), podjął studia historyczne w ZSRR na uniwersytetach w Kazaniu i Moskwie. Bardzo ciekawie to opisuje, mamy okazję poznać detale codziennej egzystencji zagranicznych studentów w Związku Radzieckim lat 50. ub. wieku, w tym podczas „pierwszej destalinizacji” za czasów Chruszczowa. Autor studiował w ZSRR w latach 1952-1957. Po powrocie do Polski musiał już liczyć głównie na siebie. Pamięć o ojcu niewiele mu pomagała, a o stryju (skazanym na wieloletnie więzienie) – wręcz szkodziła. Wybijał się więc własnymi siłami - pracowitością, wrodzoną inteligencją, zdolnościami do nauki języków obcych, zapewne miał też trochę szczęścia. Nastąpiły lata jego nieprzerwanej aktywności zawodowej na polu naukowym i dydaktycznym. Zajmował szereg ważnych stanowisk, w tym w latach 1991-1996 był dyrektorem paryskiej Stacji Naukowej Polskiej Akademii Nauk. Czas swojego pobytu w Paryżu opisuje ciekawie, aczkolwiek mocno subiektywnie. Reasumując – polecam te interesujące, osobiste wynurzenia „ostatniego świadka” historii, a konkretnie jej trzech wycinków, dotyczących:

1) dość typowych losów polskich przedwojennych komunistów pochodzenia żydowskiego, tych ocalałych ze stalinowskiego Wielkiego Terroru i hitlerowskiego Holokaustu,

2) naukowych osiągnięć, sporów i dyskusji (oraz kłopotów z peerelowską cenzurą) znanych profesorów historii,

3) zaobserwowanych objawów „polskiego piekiełka” na Olimpie polskiej nauki.

Aha, byłbym zapomniał. Autor wspomina również o swoim rozbracie z ideologią ustroju „słusznie minionego”, i to jeszcze zanim ten się w Polsce na dobre skończył dnia 4 czerwca 1989 r. (co formalnie obwieściła w peerelowskiej wówczas telewizji znana artystka Joanna Szczepkowska). Pozostając przy lewicowych przekonaniach Borejsza doszedł do słusznego wniosku, że leninizm, stalinizm i ich późniejsze mutacje nijak się mają do socjalistycznych idei powstałych w Europie zachodniej w XIX wieku. Od siebie dodam, iż takich „odstępców”, „rewizjonistów” było więcej wśród światłych ludzi z charakterem. I zapewne nawet Marks i Engels, gdyby pożyli dłużej, zdziwiliby się niepomiernie, iż „dyktatura proletariatu”, którą twórczo wydumali, to w praktyce działalność Dzierżyńskiego i jego jeszcze bardziej krwawych następców.

No i drobna errata: pozwolę sobie skorygować dostrzeżony w książce błąd. Na str. 495 w wierszu 10 od góry proszę rok śmierci Mieczysława Moczara (błędnie podany rok 1980) poprawić na rok 1986.

PS. Z dniem 28 lipca 2019 r. tytuł książki, rok po jej wydaniu, formalnie się zdezaktualizował. Tego dnia bowiem autor przestał być „ostańcem” – ostatnim (żywym) świadkiem historii. Zmarł w Warszawie w wieku prawie 84 lat (do ich ukończenia pozostawał mu niecały miesiąc).