wtorek, 9 listopada 2021

„Łańcuch śmierci. Czystka w Armii Czerwonej 1937-1939”. Autor: Paweł Wieczorkiewicz

 

Dość uważnie staram się dostrzegać tzw. okrągłe rocznice, a pomimo to jedną, i to bardzo ważną, przeoczyłem. A przecież w 1941 roku, 80 lat temu, najazdem III Rzeszy na Związek Radziecki rozpoczął się kolejny, decydujący etap II wojny światowej. Najbliższych kilka artykułów zamierzam więc poświęcić wzajemnym zmaganiom tych dwóch totalitaryzmów – tematyce na mym blogu nie nowej (vide katalogi tematyczne nr 6 i nr 7). Dziś, tytułem jej kontynuacji, rozpoczniemy od – jeszcze przedwojennego – „przeglądu kadrowego” w Armii Czerwonej. Kolor czerwony oznacza tu krwawe represje: śmierć, katorgę, także gehennę najbliższej rodziny.

Paweł Wieczorkiewicz „Łańcuch śmierci. Czystka w Armii Czerwonej 1937-1939”

Zysk i S-ka Wydawnictwo, Poznań 2016

O „rozdziale wojskowym” stalinowskiego Wielkiego Terroru lat 1937-1939 dowiemy się absolutnie wszystkiego. Ambitny czytelnik, który zechce sięgnąć po tę książkę, ujrzy dzieło formatu i objętości encyklopedii, skrywające między okładkami wartościową monografię naukową. Jako taką przeznaczoną chyba w pierwszym rzędzie dla osób pragnących drążyć naukowo i zawodowo tytułowy temat. Czyli dla historyków i politologów, dla publicystów specjalizujących się w opisie przedwojennych dziejów „Miłującego Pokój Kraju Rad”, dyktatorsko rządzonego przez „Wodza Mas Pracujących Całego Świata”. To analityczne ale zarazem też syntetyczne opracowanie musi więc z konieczności zawierać mnóstwo udokumentowanych zestawień zbiorczych – skrupulatnych wyliczeń oficerów wg nazwisk i rang lub stopni wojskowych, jednostek różnych rodzajów sił zbrojnych, natężeń terroru w kolejnych jego okresach, etc. Nie oszukujmy się, owe „zagregowane” wielostronicowe syntezy raczej nie przyciągną przeciętnego miłośnika historii, któremu wystarczy kilka – kilkanaście ogólnych informacji dających wyobrażenie o masowej skali terroru, natomiast głównie interesują go motywy i wykonawcy zbrodni oraz ich ofiary (indywidualne ludzkie losy).

Ale taki amatorski miłośnik historii też się nie rozczaruje! Autor bowiem ukazuje Wielki Terror w armii ZSRR również przez pryzmat indywidualnych postępowań administracyjnych lub sądowych. Każdorazowo przedstawia sylwetkę prześladowanego oficera, jego pochodzenie i dotychczasową działalność, a następnie możliwe przyczyny i cały przebieg jego destrukcji przez stalinowski aparat terroru. Od chwili zebrania się czarnych chmur nad głową konkretnego „podejrzanego”, potem usunięcia go z partii i wojska (niekiedy te „etapy” pomijano, aby ofiary nie spłoszyć), wreszcie aresztowania (wg różnych sposobów), później przez często sadystyczne, okrutne śledztwo i parodię procesu, aż po wykonanie wyroku śmierci lub skazanie na wieloletni pobyt w łagrze. Profesor opisuje też losy gorliwych inspiratorów i wykonawców czystki, którzy - nierzadko - sami stawali się jej kolejnymi ofiarami. Trudne do ukrycia pozostaje wówczas u czytelnika poczucie tzw. Schadenfreude. Odczuwa się je również, chociaż z innego powodu, gdy czytamy o represjach wobec dość licznych (do czasu!) radzieckich oficerów pochodzenia polskiego – bolszewickich kombatantów wojny lat 1919 i 1920, później też czynnie zaangażowanych w zwalczanie II Rzeczypospolitej na polu wywiadu, kontrwywiadu czy przygotowań do nowej wojny. Opisując szczegółowo ludzkie losy autor nie ogranicza się do życiorysów represjonowanych oficerów. Stalinowski terror obejmował, z iście starotestamentową zajadłością, także ich najbliższych: rodzeństwo, żony, dzieci. Na ogół kończyli w łagrach. Tylko bardzo nieliczni, ci którzy przeżyli, mogli po 1956 roku dać pisemne świadectwa prawdzie.

Profesor Paweł Wieczorkiewicz przedstawia również sylwetki tych wyższych oficerów, którzy uniknęli czystki (dając prawdopodobne tego wytłumaczenie), jak i tych, których koledzy zdołali z czasem powyciągać z łagrów, by mogli wziąć udział w wojnie z Niemcami, niekiedy nawet wysoko awansując. Jak np. przyszły „radziecko-polski” marszałek Konstanty Rokossowski, ochrzczony w warszawskim kościele katolickim imieniem Kazimierz. Później ukrywający bądź rozwadniający w oficjalnym życiorysie swoją etniczną polskość, robiący z siebie zaledwie „pół-Polaka”. Co było „pół-prawdą” - autor dowodzi pełnego polskiego pochodzenia marszałka.

Na wstępie wspomniałem o encyklopedycznym formacie książki. Może ona także spełniać i merytoryczną funkcję encyklopedii (leksykonu). W jej zakończeniu (na str. 1163-1232) znajdujemy bardzo obszerny indeks nazwisk z odesłaniem do stron traktujących o dziejach konkretnych wyższych komandirów. Czytelnik zainteresowany losami jakiegoś oficera, na którego postać natrafił podczas innej lektury (np. doskonałego „Dziennika 1920” Izaaka Babla), może poprzez ów indeks nazwisk dotrzeć do informacji, czy stalinowska czystka w wojsku tegoż objęła. Jeśli tak, to z jakim przebiegiem i skutkiem, a jeżeli nie, to co go od niej uchroniło. W tekście książki napotykamy sporo skrótów radzieckich (zresztą nie tylko radzieckich) nazw i specyficznych określeń, co trochę irytuje. Przestaje, gdy założymy zakładkę na str. 1151 - tam bowiem rozpoczyna się alfabetyczny wykaz wszystkich tych skrótów, do którego podczas lektury radzę zerkać. Aby nie być gołosłownym: gdy przy nazwisku jakiejś skazanej kobiety spostrzegamy skrót „ŻWN”, to należy rozumieć, iż olbrzymią „winą” owej pechowej niewiasty okazało się bycie żenoj wraga naroda (żoną wroga ludu).

No i jeszcze konieczna errata, na którą ośmielam się sobie pozwolić. Na str. 359, w wierszu 14-tym od góry, widnieje merytoryczny błąd. Tzw. „Marchlewszczyzna” była, i owszem, polskim rejonem narodowościowym Ukrainy radzieckiej, ale tzw. „Dzierżyńszczyzna” już nie – ta bowiem stanowiła polski rejon narodowościowy Białoruskiej SRR. O owej sezonowej polskiej autonomii w przedwojennym ZSRR ciekawie pisze m.in. Nikołaj Iwanow w książce pt. „Zapomniane ludobójstwo. Polacy w państwie Stalina (…)”, omówionej na tym blogu.