Borys
Sokołow „Straszliwe zwycięstwo. Prawda i mity o sowieckiej wygranej w drugiej
wojnie światowej”
Wydawnictwo
Literackie Sp. z o.o., Kraków 2021
Rosyjski
historyk, bazując na badaniach archiwów, relacjach świadków, własnych analizach
i obliczeniach oraz wybranej literaturze przedmiotu, przedstawia oraz
komentuje przebieg „wielkiej wojny ojczyźnianej”, toczonej od dnia 22 czerwca
1941 r. do dnia 8 maja 1945 r. pomiędzy III Rzeszą a Związkiem
Radzieckim. Miło się to czyta, zwłaszcza czytelnikowi polskiemu. Treść książki
w niczym bowiem nie przypomina oficjalnych wersji głoszonych dawniej przez
historiografię radziecką, a obecnie przez współczesną rosyjską. Poniżej
pozwolę sobie wypunktować najważniejsze tezy autora o tym świadczące.
§ Stalin był na równi z Hitlerem
odpowiedzialny za wybuch II wojny światowej. Atak ZSRR na Polskę w dniu
17 września 1939 r. rosyjski autor określa jako wbicie nam noża w plecy.
W 1940 r. Stalin liczył na wyczerpującą wojnę okopową pomiędzy
Francją a Niemcami. Po wzajemnym wykrwawieniu się przeciwników Armia
Czerwona ruszyłaby na zachód, dotarła do Atlantyku i na opanowanym
obszarze zapewne zostałby ustanowiony jedyny sprawiedliwy ustrój
polityczno-społeczny na świecie, czyli ówczesny radziecki „raj” (tfu, tfu).
§ Nie powołując się na współczesnego
prekursora tej idei, Wiktora Suworowa, prof. Borys Sokołow dochodzi do
identycznego wniosku: w lipcu 1941 r. miało dojść do ataku stalinowskiego
ZSRR na hitlerowskie Niemcy, ale Hitler zdołał uśpić czujność Stalina i wyprzedził
go o kilka tygodni. Trudno to jednak nazwać atakiem stricte prewencyjnym,
gdyż obaj dyktatorzy – po fiasku wizyty Mołotowa w Berlinie w listopadzie
1940 r. – już wzajemnie szykowali się do wojny ze sobą. Stalin przy tym
nie wierzył, aby Hitler – nie mając zawartego rozejmu z Wielką Brytanią –
zdecydował się na uruchomienie nowego frontu wojny. Uwierzył dopiero w przeddzień
napaści Niemiec, wtedy było już jednak za późno na wydanie i wdrożenie
odpowiednich dyrektyw militarno-organizacyjnych.
§ Armia Czerwona, pomimo
potencjału materialnego dorównującego, a nawet przewyższającego Wehrmacht
i inne niemieckie formacje zbrojne, znacznie ustępowała przeciwnikowi pod
względem potencjału ludzkiego. Oczywiście nie pod względem jego liczebności (tu
bowiem znacznie górowała) lecz jakości, czyli wyszkolenia bojowego. Poczynając
od szeregowego rekruta, a kończąc na najwyższej kadrze dowódczej i systemie
dowodzenia, była wyraźnie gorsza od armii niemieckiej, co powodowało olbrzymie
straty podczas wszystkich bitew, także tych toczonych już w 1945 r. Radzieccy
dowódcy, w tym sam Stalin, dopiero uczyli się współcześnie wojować. Ich
stałą taktyką było szafowanie krwią żołnierską, nieliczenie się z własnymi
stratami osobowymi. Temu zawdzięczali powodzenie historycznych ofensyw,
przełamywanie niemieckich linii obronnych, itp. Ale nie tylko temu.
§ Autor, akcentując fakt
zaangażowania na froncie wschodnim gros sił niemieckich, równolegle stawia
jednak tezę, iż bez udziału w wojnie aliantów zachodnich Niemcy byłyby w stanie
skierować na tenże front wschodni siły jeszcze większe, zdolne do pokonania
ZSRR. Bitwa na Łuku Kurskim latem 1943 r. była już prawie przez Wehrmacht i Waffen SS
wygrana, ale w tym samym czasie alianci wylądowali na Sycylii i na
Półwyspie Apenińskim, wyeliminowali Włochy z wojny, co spowodowało pilną konieczność
ściągnięcia z frontu wschodniego części niemieckich sił pancernych celem
skierowania ich do Italii. I analogicznie: letnie ofensywy radzieckie rok
później mogły być skuteczne tylko dzięki zaangażowaniu sił niemieckich na nowo
otwartym froncie francuskim po wylądowaniu aliantów w Normandii w czerwcu
1944 r. Poza tym przez cały czas trwania wojny Luftwaffe nie mogła przeznaczyć
odpowiedniej liczby samolotów do walk na froncie wschodnim, tocząc obronną
batalię powietrzną z nalotami brytyjskimi i amerykańskimi,
niszczącymi m.in. wojenny przemysł niemiecki. Także bitwa o Atlantyk
pośrednio okazała się pomocna dla Związku Radzieckiego. Konieczność budowy
dużej liczby okrętów podwodnych dla Kriegsmarine implikowała pomniejszenie
potencjału produkcyjnego przeznaczanego na inne rodzaje uzbrojenia, w tym tego
wykorzystywanego na froncie wschodnim. Autor podkreśla też olbrzymią
przydatność pomocy materiałowo-sprzętowej kierowanej drogą morską i lądową
do ZSRR przez aliantów zachodnich.
§ Sporą liczbę kart
książki autor poświęca na przedstawienie rzeczywistych strat poniesionych przez
obie walczące strony. Jego wyliczenia znacznie odbiegają od informacji
podawanych przez „oficjalną” historiografię rosyjską, po stronie strat
radzieckich wykazują dane znacznie wyższe od danych tzw. urzędowych. Przyznam,
że te analityczne i skrupulatne szacunki mogą być dla przeciętnego
czytelnika dość nużące, zainteresują one raczej tylko osoby zawodowo zajmujące
się tematyką wojny niemiecko-radzieckiej (historyków, politologów, publicystów
historycznych).
§ Borys Sokołow nie unika
również przedstawiania możliwych wersji alternatywnych przebiegu tej wojny,
zarówno w kontekście poszczególnych operacji militarnych, jak i jej
finalnego rezultatu. Wysuwa ciekawą hipotezę, że zwycięstwo Armii Czerwonej,
uwieńczone zdobyciem Berlina, było niezwykle korzystne dla … Niemiec.
Gdyby bowiem front wschodni utknął gdzieś w głębi ZSRR lub w Polsce, to
zapewne i front zachodni nie mógłby tak szybko wejść w głąb obszaru
Niemiec. A wtedy Amerykanie latem (najpóźniej jesienią) 1945 r.
powaliliby Niemcy na kolana, rzucając na nie od 10 do 12 bomb
atomowych. Zdaniem autora tylko dwie, jak w przypadku Japonii, nie
wystarczyłyby na zmuszenie nazistów do bezwarunkowej kapitulacji. III Rzesza
spłonęłaby wówczas nuklearnym ogniem. ZSRR najprawdopodobniej powróciłby do
swoich granic sprzed 17 września 1939 r. A rzeczywiście
niepodległa Polska do swojego przedwojennego, nieuszczuplonego obszaru dodałaby
całe Prusy Wschodnie (Królewiec nie stałby się wówczas Kaliningradem),
oczywiście także Gdańsk oraz resztę Górnego Śląska. I jak tu nie pokochać
prof. Sokołowa? „Poloniców” w jego książce jest zresztą więcej. Borys
Sokołow z sympatią wyraża się o naszej Armii Krajowej, bez ogródek
pisze o zbrodni katyńskiej i tragedii powstania warszawskiego.
§ Dwa rozdziały książki
autor poświęca omówieniu sytuacji panującej na terenach ZSRR czasowo
okupowanych przez Niemcy oraz na obszarze reszty kraju, stanowiącej gigantyczne
zaplecze logistyczne dla potrzeb wojny. Podkreśla bardzo ciężką sytuację
ludności cywilnej – zmuszonej do niewolniczej wręcz pracy na rzecz frontu,
przymierającej przy tym głodem.
Reasumując,
gorąco polecam tę interesującą lekturę autorstwa historyka – Rosjanina. Jak
powyżej nadmieniłem, czytelnik znużony danymi statystycznymi może poświęcone im
fragmenty książki po prostu szybciej przekartkować, zapamiętując tylko ogólny
ich sens. Nie ma potrzeby ślęczenia nad szczegółowymi analizami składów formacji
wojskowych oraz ich strat osobowych i materiałowych. A postać prof. Borysa
Sokołowa nieco mi się kojarzy z osobą naszego nieodżałowanego śp. prof. Pawła
Wieczorkiewicza, również nieprzejmującego się mainstreamową polityką
historyczną i stawiającego własne śmiałe, ale jakże słuszne tezy.