piątek, 19 listopada 2021

„Straszliwe zwycięstwo. Prawda i mity o sowieckiej wygranej w drugiej wojnie światowej”. Autor: Borys Sokołow

 

Borys Sokołow „Straszliwe zwycięstwo. Prawda i mity o sowieckiej wygranej w drugiej wojnie światowej”

Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o., Kraków 2021

Rosyjski historyk, bazując na badaniach archiwów, relacjach świadków, własnych analizach i obliczeniach oraz wybranej literaturze przedmiotu, przedstawia oraz komentuje przebieg „wielkiej wojny ojczyźnianej”, toczonej od dnia 22 czerwca 1941 r. do dnia 8 maja 1945 r. pomiędzy III Rzeszą a Związkiem Radzieckim. Miło się to czyta, zwłaszcza czytelnikowi polskiemu. Treść książki w niczym bowiem nie przypomina oficjalnych wersji głoszonych dawniej przez historiografię radziecką, a obecnie przez współczesną rosyjską. Poniżej pozwolę sobie wypunktować najważniejsze tezy autora o tym świadczące.

§  Stalin był na równi z Hitlerem odpowiedzialny za wybuch II wojny światowej. Atak ZSRR na Polskę w dniu 17 września 1939 r. rosyjski autor określa jako wbicie nam noża w plecy. W 1940 r. Stalin liczył na wyczerpującą wojnę okopową pomiędzy Francją a Niemcami. Po wzajemnym wykrwawieniu się przeciwników Armia Czerwona ruszyłaby na zachód, dotarła do Atlantyku i na opanowanym obszarze zapewne zostałby ustanowiony jedyny sprawiedliwy ustrój polityczno-społeczny na świecie, czyli ówczesny radziecki „raj” (tfu, tfu).

§  Nie powołując się na współczesnego prekursora tej idei, Wiktora Suworowa, prof. Borys Sokołow dochodzi do identycznego wniosku: w lipcu 1941 r. miało dojść do ataku stalinowskiego ZSRR na hitlerowskie Niemcy, ale Hitler zdołał uśpić czujność Stalina i wyprzedził go o kilka tygodni. Trudno to jednak nazwać atakiem stricte prewencyjnym, gdyż obaj dyktatorzy – po fiasku wizyty Mołotowa w Berlinie w listopadzie 1940 r. – już wzajemnie szykowali się do wojny ze sobą. Stalin przy tym nie wierzył, aby Hitler – nie mając zawartego rozejmu z Wielką Brytanią – zdecydował się na uruchomienie nowego frontu wojny. Uwierzył dopiero w przeddzień napaści Niemiec, wtedy było już jednak za późno na wydanie i wdrożenie odpowiednich dyrektyw militarno-organizacyjnych.

§  Armia Czerwona, pomimo potencjału materialnego dorównującego, a nawet przewyższającego Wehrmacht i inne niemieckie formacje zbrojne, znacznie ustępowała przeciwnikowi pod względem potencjału ludzkiego. Oczywiście nie pod względem jego liczebności (tu bowiem znacznie górowała) lecz jakości, czyli wyszkolenia bojowego. Poczynając od szeregowego rekruta, a kończąc na najwyższej kadrze dowódczej i systemie dowodzenia, była wyraźnie gorsza od armii niemieckiej, co powodowało olbrzymie straty podczas wszystkich bitew, także tych toczonych już w 1945 r. Radzieccy dowódcy, w tym sam Stalin, dopiero uczyli się współcześnie wojować. Ich stałą taktyką było szafowanie krwią żołnierską, nieliczenie się z własnymi stratami osobowymi. Temu zawdzięczali powodzenie historycznych ofensyw, przełamywanie niemieckich linii obronnych, itp. Ale nie tylko temu.

§  Autor, akcentując fakt zaangażowania na froncie wschodnim gros sił niemieckich, równolegle stawia jednak tezę, iż bez udziału w wojnie aliantów zachodnich Niemcy byłyby w stanie skierować na tenże front wschodni siły jeszcze większe, zdolne do pokonania ZSRR. Bitwa na Łuku Kurskim latem 1943 r. była już prawie przez Wehrmacht i Waffen SS wygrana, ale w tym samym czasie alianci wylądowali na Sycylii i na Półwyspie Apenińskim, wyeliminowali Włochy z wojny, co spowodowało pilną konieczność ściągnięcia z frontu wschodniego części niemieckich sił pancernych celem skierowania ich do Italii. I analogicznie: letnie ofensywy radzieckie rok później mogły być skuteczne tylko dzięki zaangażowaniu sił niemieckich na nowo otwartym froncie francuskim po wylądowaniu aliantów w Normandii w czerwcu 1944 r. Poza tym przez cały czas trwania wojny Luftwaffe nie mogła przeznaczyć odpowiedniej liczby samolotów do walk na froncie wschodnim, tocząc obronną batalię powietrzną z nalotami brytyjskimi i amerykańskimi, niszczącymi m.in. wojenny przemysł niemiecki. Także bitwa o Atlantyk pośrednio okazała się pomocna dla Związku Radzieckiego. Konieczność budowy dużej liczby okrętów podwodnych dla Kriegsmarine implikowała pomniejszenie potencjału produkcyjnego przeznaczanego na inne rodzaje uzbrojenia, w tym tego wykorzystywanego na froncie wschodnim. Autor podkreśla też olbrzymią przydatność pomocy materiałowo-sprzętowej kierowanej drogą morską i lądową do ZSRR przez aliantów zachodnich.

§  Sporą liczbę kart książki autor poświęca na przedstawienie rzeczywistych strat poniesionych przez obie walczące strony. Jego wyliczenia znacznie odbiegają od informacji podawanych przez „oficjalną” historiografię rosyjską, po stronie strat radzieckich wykazują dane znacznie wyższe od danych tzw. urzędowych. Przyznam, że te analityczne i skrupulatne szacunki mogą być dla przeciętnego czytelnika dość nużące, zainteresują one raczej tylko osoby zawodowo zajmujące się tematyką wojny niemiecko-radzieckiej (historyków, politologów, publicystów historycznych).

§  Borys Sokołow nie unika również przedstawiania możliwych wersji alternatywnych przebiegu tej wojny, zarówno w kontekście poszczególnych operacji militarnych, jak i jej finalnego rezultatu. Wysuwa ciekawą hipotezę, że zwycięstwo Armii Czerwonej, uwieńczone zdobyciem Berlina, było niezwykle korzystne dla … Niemiec. Gdyby bowiem front wschodni utknął gdzieś w głębi ZSRR lub w Polsce, to zapewne i front zachodni nie mógłby tak szybko wejść w głąb obszaru Niemiec. A wtedy Amerykanie latem (najpóźniej jesienią) 1945 r. powaliliby Niemcy na kolana, rzucając na nie od 10 do 12 bomb atomowych. Zdaniem autora tylko dwie, jak w przypadku Japonii, nie wystarczyłyby na zmuszenie nazistów do bezwarunkowej kapitulacji. III Rzesza spłonęłaby wówczas nuklearnym ogniem. ZSRR najprawdopodobniej powróciłby do swoich granic sprzed 17 września 1939 r. A rzeczywiście niepodległa Polska do swojego przedwojennego, nieuszczuplonego obszaru dodałaby całe Prusy Wschodnie (Królewiec nie stałby się wówczas Kaliningradem), oczywiście także Gdańsk oraz resztę Górnego Śląska. I jak tu nie pokochać prof. Sokołowa? „Poloniców” w jego książce jest zresztą więcej. Borys Sokołow z sympatią wyraża się o naszej Armii Krajowej, bez ogródek pisze o zbrodni katyńskiej i tragedii powstania warszawskiego.

§  Dwa rozdziały książki autor poświęca omówieniu sytuacji panującej na terenach ZSRR czasowo okupowanych przez Niemcy oraz na obszarze reszty kraju, stanowiącej gigantyczne zaplecze logistyczne dla potrzeb wojny. Podkreśla bardzo ciężką sytuację ludności cywilnej – zmuszonej do niewolniczej wręcz pracy na rzecz frontu, przymierającej przy tym głodem.

Reasumując, gorąco polecam tę interesującą lekturę autorstwa historyka – Rosjanina. Jak powyżej nadmieniłem, czytelnik znużony danymi statystycznymi może poświęcone im fragmenty książki po prostu szybciej przekartkować, zapamiętując tylko ogólny ich sens. Nie ma potrzeby ślęczenia nad szczegółowymi analizami składów formacji wojskowych oraz ich strat osobowych i materiałowych. A postać prof. Borysa Sokołowa nieco mi się kojarzy z osobą naszego nieodżałowanego śp. prof. Pawła Wieczorkiewicza, również nieprzejmującego się mainstreamową polityką historyczną i stawiającego własne śmiałe, ale jakże słuszne tezy.