niedziela, 23 października 2016

"Wojna Stalina". Autor: Ernst Topitsch

A teraz o wojnie niemiecko-radzieckiej już głównie politycznie, z militariami tylko w tle.

Ernst Topitsch „Wojna Stalina”. Wydawnictwo Ossolineum, Wrocław 1996.

Ernst Topitsch (1919-2003), niemiecki profesor pochodzenia austriackiego, autor książek z dziedziny historii idei i filozofii, stworzył to opracowanie z zakresu historii politycznej, być może zainspirowany własnym uczestnictwem w walkach na froncie wschodnim II wojny światowej. Przedstawia szczegółową charakterystykę dwóch imperializmów: czerwonego i brunatnego, od zarania skazanych na wzajemny konflikt i wojnę na wyniszczenie.

Adolf Hitler swoich zamysłów odnośnie przeciwnika bynajmniej nie ukrywał – od początku wyłożył je explicite w „Mein Kampf”. Później, w miarę rozwoju wydarzeń międzynarodowych, taktycznie je tylko moderował – ale do czasu. A mianowicie do historycznej wizyty Wiaczesława Mołotowa w Berlinie w dniach 12-14 listopada 1940 r. Około miesiąca później, gdy już ujawniło się całkowite fiasko tej wizyty, Hitler wydał (dn. 18 grudnia 1940 r.) rozkaz przygotowania i wdrożenia operacji „Barbarossa” jeszcze przed zakończeniem wojny z Anglią.

Wizycie Mołotowa w Berlinie w listopadzie 1940 r. Ernst Topitsch poświęca cały rozdział książki (rozdział VIII pt. „Szantaż i prowokacja”) - opisując przygotowania do niej obydwu stron, sam przebieg owej wizyty (bardzo dokładnie) oraz wnioski z niej płynące. Uznaje tę wizytę za jedno z (cyt., str. 140) „najważniejszych wydarzeń politycznych drugiej wojny światowej”.

Józef Stalin, w przeciwieństwie do swego politycznego partnera (a wkrótce przeciwnika) był introwertykiem ukrywającym radzieckie dalekosiężne zamierzenia, których realizację usiłował rozpocząć jeszcze Włodzimierz Lenin. Były to plany zbrojnego opanowania całej Europy i zainstalowania w niej radzieckiego systemu społeczno-ekonomicznego. Czyli komunizmu w najlepszym radzieckim wydaniu – nacjonalizacja przemysłu, drobnej wytwórczości i usług, kolektywizacja rolnictwa, wynikające stąd powszechne niedobory wszystkiego oraz poddanie społeczeństwa totalnej indoktrynacji ideologicznej i absolutnemu terrorowi.
Należało tylko intensywnie (bardzo intensywnie!) się zbroić i cierpliwie czekać na dogodny moment – najlepiej wtedy, gdy ci wredni kapitaliści sami się wezmą za łby.
No i Józef Stalin doczekał się. W kancelarii Rzeszy pojawił się nieobliczalny hazardzista, który bezwiednie wszedł w narzuconą mu rolę „lodołamacza rewolucji” (wg określenia autorstwa Wiktora Suworowa). Książka Ernsta Topitscha ukazuje, jak Stalin – krok po kroku – systematycznie i konsekwentnie realizuje swoje plany, w czym pomaga mu najpierw Hitler (pakt Ribbentrop-Mołotow z dn. 23.08.1939 r.), a później infantylny (w dziedzinie sowietologii) Roosevelt i mądry ale bezsilny (wobec polityki upartego Roosevelta) Churchill.

Oczywiście to Niemcy hitlerowskie napadły na stalinowski ZSRR, a nie odwrotnie. Topitsch przedstawia jednak także bardzo zaawansowane przygotowania ZSRR do wojny, i to do wojny ofensywnej – na terytorium przeciwnika. Miłujący pokój Kraj Rad już od początku lat 30-tych przestawił swoją gospodarkę na tory intensywnych zbrojeń i stworzył najpotężniejszą armię świata. Armia ta została zaskoczona nagłym wyprzedzającym atakiem niemieckim akurat w czasie, gdy kończyła dyslokować na zachodniej granicy swoje siły pierwszego uderzenia. Autor wyjaśnia również, dlaczego te okoliczności wybuchu wojny radziecko-niemieckiej są przez zachodnią (także i niemiecką) historiografię najczęściej przemilczane, jeśli nie wręcz negowane. Dzieje się tak, wg niego, w imię politycznej poprawności i pedagogicznego oddziaływania nauki historii.

Polonica w tej książce też oczywiście są – w końcu to niemiecki atak na nasz kraj zapoczątkował II wojnę światową. Zacytuję ze str. 74: „Pokładając zaufanie w angielskich gwarancjach oraz stanowczo nie doceniając siły uderzeniowej Wehrmachtu, rząd warszawski zdecydował się zatem na nieustępliwość wobec nacisków niemieckich, a w ostatecznym wypadku na zbrojną na nie odpowiedź.”. Pogrub. tekstu moje; K.R.

Nic dodać, nic ująć. Kancelaria Rzeszy miała hazardzistę, który liczył, że Anglia i Francja nie wypowiedzą Niemcom wojny po napaści na Polskę. I się przeliczył.
Warszawa też miała swojego hazardzistę w osobie marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza, który decydując się na wojnę z Niemcami:
- nie przewidział faktycznego przebiegu działań militarnych z zastosowaniem dużej ilości sił pancernych i lotnictwa (w tym akurat nie był odosobniony, podobnie zostali „zaskoczeni” Francuzi w maju i czerwcu 1940 r.),
- bezpodstawnie liczył na natychmiastową, odciążającą ofensywę całej armii francuskiej, pomimo przekazywanych mu informacji o pacyfistycznych nastrojach panujących wówczas we Francji (także w jej kołach rządzących) oraz wybitnie defensywnej doktrynie wojennej (linia Maginota),
- równie bezpodstawnie założył neutralność ZSRR, pomimo szalejącego w tym państwie antypolonizmu (zob. omówienie na tym blogu książki Nikołaja Iwanowa pt. „Zapomniane ludobójstwo”), o czym – jako Generalny Inspektor Sił Zbrojnych nadzorujący również wywiad wojskowy – po prostu nie mógł nie wiedzieć.

Powyższy fragment dot. marszałka Śmigłego-Rydza to oczywiście już mój własny komentarz. Ale zgodny z zarysem polskiej polityki zagranicznej w 1939 r., przedstawionym w omawianej książce.
Wielu publicystów historycznych (polskich i zagranicznych) błędami tej polityki obciąża ministra Józefa Becka. Nie negując tego (bo to w końcu minister Józef Beck swoim stanowiskiem i nazwiskiem firmował polską politykę zagraniczną w 1939 r.), za bardzo przekonujące uważam również ustalenia dokonane przez m.in. śp. prof. Pawła Wieczorkiewicza i Roberta Michulca, że głównymi rozgrywającymi w polskiej dyplomacji byli w 1939 r. marszałek Śmigły-Rydz i powolny mu prezydent Mościcki, którzy sprowadzili (w marcu 1939 r.) ministra Becka do roli wykonawcy ich poleceń. W tym kontekście jeszcze raz gorąco polecam książkę Roberta Michulca pt. „Ku Wrześniowi 1939”, o której już pisałem na blogu.

A do lektury ambitnej pracy śp. Ernsta Topitscha naprawdę gorąco zachęcam. Tę jego książkę udało mi się kupić w warszawskim antykwariacie, po uprzednich bezskutecznych jej poszukiwaniach w księgarniach internetowych. Wydawnictwo Ossolineum mogłoby się pokusić o jej kolejne wydanie. Nie przypuszczam, aby było deficytowe.