środa, 26 października 2016

„Nic dobrego na wojnie”. Autor: Mark Sołonin

I jeszcze pozostańmy przy tematyce frontu wschodniego II wojny światowej. Poczytajmy, co o tym pisze znany publicysta rosyjski.

Mark Sołonin „Nic dobrego na wojnie”.
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o., Poznań 2015.

Książka zawiera 5 niepowiązanych ze sobą tematycznie rozdziałów – esejów historycznych, dla których wspólnym mianownikiem jest II wojna światowa. A rozdział 6 to wywiad autora z 2009 r. dla Radia Swoboda.

W rozdziale 1 pt. „Trzy plany towarzysza Stalina” Mark Sołonin po raz kolejny przekonywująco dowodzi, że dn. 22 czerwca 1941 r. Hitler tylko ubiegł Stalina w rozpoczęciu wojny, atakując wojska radzieckie szykujące się do ofensywnego skoku. Pogląd ten, w historiografii początkowo prezentowany tylko przez Davida Irvinga, Ernsta Topitscha i Wiktora Suworowa, nie jest już potępiany w czambuł przez historyków, także tych polskich i rosyjskich. Wielu z nich, jeśli nawet wprost go nie potwierdza, to jednak dostrzega i wskazuje liczne poszlaki wskazujące na istnienie takiej ewentualności, asekurując się tylko brakiem dostępu do stosownej dokumentacji.

Rozdział 2 pt. „Pożar w magazynie” zawiera korektę liczby strat ludzkich (wojskowych i cywilnych) ZSRR w latach II wojny światowej. Tytuł stanowi aluzję do złodziejskiego ukrycia manka w magazynie poprzez jego podpalenie. Mankiem są tu demograficzne skutki masowych zbrodni stalinowskich. Autor drobiazgowo analizuje rzeczywistą strukturę i liczbę strat ludnościowych ZSRR podczas „wielkiej wojny ojczyźnianej”.

Rozdział 3 pt. „Dwie blokady” porównuje blokadę Leningradu (1941-1943), która przyniosła zagładę (śmierć z głodu i mrozu) kilkuset tysiącom mieszkańców miasta, z powojenną blokadą Berlina Zachodniego w latach 1948 i 1949.

W rozdziale 4 pt. „Nasza władza będzie okrutna…”  Mark Sołonin rozprawia się z ukraińskimi nacjonalistami. Wątpię, aby ukraińskie wydanie książki - jeśli w ogóle nastąpiło lub nastąpi - było dostępne w księgarniach zachodniej Ukrainy (chyba że pod ryzykiem wybijania szyb). Wątek polski w tym rozdziale też jest oczywiście obecny. Warto poznać poglądy tego współczesnego, inteligentnego Rosjanina (bynajmniej nie polonofoba ani zresztą polonofila) w kwestii genezy i przebiegu krwawych wydarzeń na Wołyniu i w Galicji wschodniej w latach II wojny światowej oraz paru latach po niej. Dobrze jest wiedzieć, jak o bardzo bolesnych dla nas sprawach pisze przedstawiciel innej nacji.
Poza tym chyba każdy polski miłośnik historii znajdzie tu dla siebie coś nowego. Ja np. nie wiedziałem, że przedwojenna Litwa sponsorowała OUN, a stojący na czele OUN (do śmierci w zamachu w 1938 r.) Jewhen Konowalec posiadał obywatelstwo litewskie, dzięki któremu mógł sobie z paszportem litewskim legalnie i „służbowo” podróżować po Europie.

Rozdział 5 pt. „Wiosna zwycięstwa. Zapomniana zbrodnia Stalina” dotyczy zbrodni czerwonoarmistów na cywilnej ludności niemieckiej w ostatnich miesiącach wojny, a także już po kapitulacji Niemiec. Autor dość dokładnie opisuje te bestialstwa – tak, że chwilami aż się włos jeży na głowie ze zgrozy. A następnie stawia tezę, iż nie były to spontaniczne występki zdziczałych, prymitywnych i pijanych krasnoarmiejców, lecz zaplanowana tajna operacja, mająca zmusić cywilną ludność niemiecką do masowej ucieczki za Odrę i Nysę Łużycką. Miały ją wykonywać specjalne pododdziały enkawudzistów przebranych w zwykłe mundury wojskowe. Dowodem na to było m.in. bezkarne zabijanie przez nich także tych nielicznych oficerów radzieckich, którzy – będąc przypadkowymi świadkami popełnianych zbrodni – usiłowali im przeciwdziałać.
Stalin, wg Marka Sołonina, chciał w ten sposób postawić aliantów zachodnich wobec faktów dokonanych oraz uniknąć choć części problemów logistycznych związanych z przyszłym „zorganizowanym” wysiedleniem milionów Niemców na zachód, z terenów anektowanych przez Polskę, Czechosłowację i ZSRR.

Reasumując, książkę gorąco polecam. Przyjemnej lektury. Oczywiście „przyjemnej” tylko w znaczeniu interesującej i łatwej w odbiorze, ponieważ tematyka książki (o czym już informuje sam jej tytuł) do przyjemności na pewno nie należy.