No i jeszcze ten
Ostfront. Ależ ja się go uczepiłem!
Heinrich Haape
„Przystanek Moskwa. Niemiecki lekarz na froncie wschodnim 1941-1942”.
Wydawca KATMAR
sp. z o.o., Gdańsk 2015.
Literatura
tzw. wspomnieniowa. Autor żył w ciekawych czasach, był świadkiem i zarazem
uczestnikiem wydarzeń określonych w tytule książki.
Poznajemy
piekło wojny we frontowych okopach. Ataki radzieckiej piechoty, czołgów,
artylerii i lotnictwa. Błoto, śnieg, mróz, odmrożenia, wszy, tyfus, dezynteria.
Wszystko to bardzo realistycznie zapisywane we wspomnieniach, wówczas młodego
(rocznik 1910) lekarza wojskowego, bohatera wojennego. Na karty tej książki zaś
przez niego przelane dopiero kilkanaście lat po wojnie.
Ci,
którzy lubią literaturę pola walki, na pewno się nie rozczarują. Otrzymają
obraz najpierw ofensywy Wehrmachtu na Moskwę w 1941 r., a później odwrotu zimą
1941/1942, okupionego bardzo ciężkimi stratami. Wojna widziana z perspektywy oficera
batalionu piechoty, stacjonującego w pierwszej
linii okopów.
Autor
nie kłamie i nie koloryzuje. Ale czy jest szczery? Nie do końca. Wiele
drażliwych spraw, jak chociażby postępowanie z cywilną ludnością żydowską czy z
radzieckimi jeńcami wojennymi, po prostu przemilcza. Geopolityki w jego
wspomnieniach też jest malutko. Wskazuje doskonałe przygotowanie ZSRR do wojny,
mocno nadwyrężone zaskakującym, wyprzedzającym atakiem ze strony Niemiec. Zżyma
się na krótkowzroczną politykę okupacyjną, zrażającą do Niemców ludność
podbitych terenów. Wielbicielem Hitlera i nazizmu na pewno nie jest. Ale jako opozycjonista
wobec systemu, choćby tylko bierny, też się nie prezentuje.
Nade
wszystko pozostaje bowiem zdyscyplinowanym oficerem Wehrmachtu i wiernym
towarzyszem broni swoich kolegów z batalionu. A zdecydowana większość tych
kolegów pada w boju, co H. Haape dokładnie opisuje.
Autor
przemilcza również sposób, jak udało mu się „wyreklamować” z okopów frontu
wschodniego i uzyskać w 1943 r. skierowanie do jednostki artylerii
stacjonującej na zachodzie. Czytelnik dowiaduje się o tym fakcie dopiero z
krótkiego CV autora, zamieszczonego na tylnej stronie okładki książki. I od
tegoż tekstu radzę rozpocząć lekturę – od razu poznamy, kto tworzy narrację.
Poloniców
we wspomnieniach Heinricha Haape zupełnie brak. Tyle tylko, że autor –
przejeżdżając przez nasz kraj – wyraża się o nim „Polska”, a nie „Generalna
Gubernia”. Ponadto jednym z raczej negatywnych bohaterów książki jest pochodzący
z Prus Wschodnich oficer Wehrmachtu o nazwisku „Bolski”, przekornie przezywany
przez kolegów „Polski” i wtedy zaciekle podkreślający swoją stuprocentową
niemieckość. Ale to tylko taki epizodzik, ów niepolski Bolski wkrótce pada w
boju i znika z kart wspomnień.