czwartek, 1 kwietnia 2021

"Stałego Bywalca i Ojca Prowadzącego zbrojna interwencja w Afganistanie". Część 1. Autor: Kazimierz Rygiel

 

Stałego Bywalca i Ojca Prowadzącego zbrojna interwencja w Afganistanie. Część 1 

Autor: Kazimierz Rygiel 

7 lat temu, również 1 kwietnia, poniższy tekst (teraz tylko nieco „podrasowany”) zamieściłem na nieistniejącym już bieszczadzkim forum internetowym, potocznie zwanym „zielonym”, od tła jego strony www. We wstępie wyjaśniałem, iż Ryszard alias „Ojciec Prowadzący” to mój radomski kolega i zarazem kum. Natomiast „Stałym Bywalcem” byłem oczywiście ja (pod takim pseudonimem logowałem się na forum). Przypadkowy impuls do wyboru właśnie tego dzisiejszego tekstu dał mi poprzedni tu wpis – odnoszący się do radzieckiej interwencji w Afganistanie.

Interwencja radziecka w Afganistanie, trwająca od 25 grudnia 1979 r. do 15 lutego 1989 r., spotkała się ze zdecydowanym sprzeciwem społeczności międzynarodowej, wyjąwszy oczywiście satelickie państwa tzw. demokracji ludowej, w tym naszą rodzimą Polskę Ludową. Rząd PRL musiał formalnie popierać politykę miłującego przecież pokój Kraju Rad, ale praktycznie nie kwapił się do czynnego zaangażowania po stronie ZSRR. Kiedy jednak Jurij Andropow wystosował pod adresem Wojciecha Jaruzelskiego formalne wezwanie do wysłania do Afganistanu polskiego sojuszniczego kontyngentu zbrojnego, towarzysz Wojciech musiał odpowiedzieć pozytywnie. Motywując to jednakże polskimi trudnościami wewnętrznymi (stan wojenny, sankcje gospodarcze Zachodu, etc.), kontyngent ów ograniczył do 2 (słownie: dwóch) specjalistów wybranych losowo. I tak padło, rzekomo drogą losową, na nas: Stałego Bywalca i Ojca Prowadzącego. Otrzymaliśmy delegacje służbowe i bilety w spalnom wagonie radzieckiego pociągu do Moskwy. Ale tylko w jedną stronę, aby przypadkiem nie zachciało się nam przedwcześnie powrócić. Po drodze Ojciec Prowadzący w trybie ekspresowym douczał się języka rosyjskiego, dukając nawet podczas posiedzeń w pociągowym WC: Wo wremia stojanki pojezda na wokzale polzowatsia tualietom wospresczajetsia.

Towarzysze radzieccy byli tak zdumieni bezczelnością Jaruzelskiego i jego niewdzięcznością (ich zdaniem), że najchętniej utopiliby nas w łyżce wody. Z Kremla przyszedł jednak prikaz, aby robić dobrą minę do złej gry i nas, jakoś tam i gdzieś tam, zagospodarować. Do Afganistanu nas na razie nie wysłano, obawiając się, że możemy prysnąć do majora Radosława Sikorskiego, podówczas młodego dowódcy oddziału afgańskich mudżahedinów po drugiej stronie frontu (formalnie przebywał tam pod operacyjnym przykryciem angielskiego korespondenta wojennego). Ulokowano nas w bazie szkoleniowej specnazu w dzikim stepie, niedaleko granicy afgańskiej, nie poruczając początkowo absolutnie żadnych obowiązków. Wkrótce jednak skonstatowano, że przesiadując całymi dniami w kasynie wojskowym wchodzimy w stanowczo zbyt bliskie relacje z zatrudnionym tam żeńskim personelem, tj. paniami kucharkami, kelnerkami i bufetowymi. Podboje serc (oraz wdzięków bardziej konkretnych) owych radzieckich dam zawdzięczaliśmy zarówno naszej męskiej, zniewalającej urodzie, jak i faktowi przemycenia przez nas do ZSRR dużej liczby sztuk damskiej bielizny, absolutnie tu deficytowej. Zagrożony imperialistyczną interwencją Kraj Rad musiał wszak stawiać wytwarzanie rakiet, samolotów i czołgów ponad produkcję damskich majtek i biustonoszy, o rozkosznych pończoszkach już nie wspominając. Wieczorami organizowaliśmy zamknięte pokazy mody sexy lingerie, przy czym panie modelki – po spełnieniu naszych wysublimowanych życzeń – otrzymywały na własność przymierzane eksponaty. Wszystko to zaczęło się już negatywnie odbijać na relacjach owego żeńskiego personelu bazy z miejscową męską kadrą zawodową, spychaną na plan dalszy i ograniczaną do kontaktów wyłącznie z własnymi żonami. A możliwości zaspokajania popędu płciowego przez oficerów bezżennych stały się wtedy na tym pustkowiu jeszcze bardziej ponure i zbliżone do praktyk biblijnego Onana, czego jednak ci radzieccy bezbożnicy, nieznający Pisma Świętego, byli nieświadomi. Pochodzenie terminu onanizm wywodzili oni bowiem od nazwiska radzieckiego seksuologa, profesora Onanowa – analogicznie jak nazewnictwo innych radzieckich osiągnięć i wynalazków łączono wtedy z nazwiskami ich twórców, np. profesorów Antonowa, Tupolewa czy Kałasznikowa.

Aby więc temu przeciwdziałać, odseparowano nas od miłych pań z zaplecza gastronomicznego – drastycznie zmniejszając nasz czas wolny i przyznając zakresy czynności odpowiadające (zdaniem kierownictwa jednostki) kwalifikacjom Ryśka i moim. Rycho (alias Ojciec Prowadzący) został - jako znany postrach radomskich chuliganów - instruktorem walki wręcz oraz sztuki ... picia wódki. Działo się to jeszcze przed „prohibicją” wprowadzoną w ZSRR przez Gorbaczowa. Tak, to nie pomyłka. Chodziło o to, aby z myślą o przyszłej ofensywie Armii Radzieckiej na zachód Europy i okupacji państw zachodnioeuropejskich, nauczyć krasnoarmiejców kulturalnego spożywania alkoholu, tzn. nauczyć ich picia wódki kieliszkami, a oduczyć ordynarnego jej chlania całymi szklankami. I tu Rysiek napotkał na wielkie trudności dydaktyczne. Kursanci nijak nie mogli się pogodzić z (ich zdaniem) cedzeniem wódki z malutkich kieliszków a 50 ml. Wódka pita w ten sposób traciła smak i nie dawała takiego kopa, jak wlana do organizmu od razu pełną szklanką. Ojciec Prowadzący był jednak cierpliwy. Zorganizował słuchaczom zajęcia praktyczne. Na jego polecenie bufetowa Katia stawiała przed każdym kursantem 4 pełne kieliszki po 50 ml, po czym Rycho dawał komendę: Start. Zwycięzca, czyli pijak najszybszy, otrzymywał 5-ty, większy kieliszek 100 ml, budząc olbrzymią zazdrość kolegów. Niby proste, a jednak ... Gdzieś tak po dwóch tygodniach owych zajęć praktycznych Rysiek zorientował się, że zwycięzcą jest zawsze ten sam osobnik, sadowiący się w ciemnym kącie sali. A koledzy patrzą nań krzywo i jakby chcieli na niego donieść, ale z racji solidarności żołnierskiej jeszcze tego nie uczynili. Natomiast już go nie ostrzegli, gdy Rycho znienacka podszedł i podpatrzył jego sposób picia. Otóż ów sołdat specnaza ukrywał pod blatem blaszany kubek, do którego najpierw błyskawicznie przelewał (dwoma rękami) 4 kieliszki, a następnie cały kubek wychylał jednym duszkiem i darł się: Ja pierwyj! W tym czasie pozostali kursanci, przestrzegający reguły Ryśkowej „sztafety 4x50”, zazwyczaj byli dopiero na etapie sięgania po 4-ty kieliszek. Rysiek się zdenerwował i wlepił oszustowi przewidziany w regulaminie zakaz zakazu spożywania alkoholu przez okrągły tydzień. Ten, uznając straszną karę za niewspółmierną do drobnego przewinienia, wściekł się i napisał na Rycha raport, że ów uczy obywateli radzieckich burżuazyjnego trybu życia, co - jak wiadomo - ma się nijak do twórczego wdrażania zasad marksizmu-leninizmu. I tak Ojciec Prowadzący podpadł kierownictwu jednostki.

Równolegle w tym samym czasie, szkoląc tych samych kursantów, ja podpadłem również. Ale po kolei. Z uwagi na uniwersyteckie wykształcenie poruczono mi wpajanie bojcom specnaza zasad znajomości savoir vivre, niezbędnych im, gdy już będą instalować komunizm w pokonanej zachodniej Europie. Z racji ich młodego wieku i naturalnego zainteresowania płcią piękną, wykłady skoncentrowałem na zachowaniu się wobec kobiet - kładąc nacisk na uprzejmość i galanterię wobec dam, przymiotów podówczas dość obcych radzieckiemu mężczyźnie. Tłumaczyłem im, że kobietę należy na powitanie i pożegnanie koniecznie pocałować w rękę. Budziło to zdziwienie, ale raczej lekkie, tylko ze wzruszeniem ramion. Czemu nie, można … gdzie indziej, to ostatecznie można i w rękę. Jeden z sołdatów zadał mi jednak pytanie, najwidoczniej wszystkich nurtujące, czy po owym pocałowaniu w rękę angielskiej, niemieckiej lub francuskiej żenszcziny, będzie ją można zaraz potem zgwałcić. Po namyśle odpowiedziałem twierdząco, ale tylko w odniesieniu do Angielki i Niemki. Wyjaśniłem radzieckiemu żołnierzowi, że Francuzki nie zdąży zgwałcić, gdyż zanim się do tego zabierze, to już ona zgwałci jego. Taką odpowiedzią uzyskałem wielki aplauz i uznanie kursantów, ale tylko do czasu. Kolejny żołnierz, gdy omawialiśmy skutki nadchodzącego, niewątpliwego przecież zwycięstwa sprawiedliwego komunizmu nad krwiożerczym kapitalizmem, rozmarzył się i głośno zapowiadał, jak to on sobie użyje na Placu Pigalle w Paryżu. Przywołałem go do porządku, gasząc jego zapał stwierdzeniem, że z licznych paryskich burdeli i kabaretów pozostaną zachowane po naszym zwycięstwie tylko co poniektóre - dla radzieckiej generalicji. Pozostałe zaś zostaną przekształcone w bary mleczne, w których on będzie mógł spożyć bezalkoholowy i bezmięsny posiłek – wprzódy swoje odstawszy w długiej kolejce, a i to pod warunkiem, że nie zabraknie. Któryś z kursantów napisał na mnie wtedy raport, że oddziaływuję na żołnierzy demobilizująco, gdyż gaszę ich entuzjazm rewolucyjny oraz zohydzam owoce przyszłego zwycięstwa komunizmu. I że w ogóle jestem typową polską rzodkiewką - tylko z wierzchu czerwony, natomiast w środku biały – bardziej biały niż Denikin, Kołczak i Wrangel razem wzięci.

I tak staliśmy się obaj z Ryśkiem mocno podpadnięci u dowództwa tej bazy szkoleniowej specnazu. W skrytości ducha żałowano, że nie są to już czasy towarzysza Nikołaja Jeżowa - on by sobie dopiero z nami odpowiednio pohulał. Tak czy inaczej, postanowiono się nas pozbyć i w tym celu wystosowano stosowne pismo do wierchuszki w Moskwie. Tam szybko uznano argumentację podwładnych i poproszono Warszawę, aby nas jak najprędzej odwołała. Obiecano nawet wystawienie nam na uroczyste pożegnanie laurkowej opinii, bylebyśmy już sobie pojechali. Odpowiedź gen. Wojciecha Jaruzelskiego była zdumiewająco szczera: nie po to się nas specjalnie z Polski pozbył, abyśmy teraz przedwcześnie powrócili do kraju. A tak w ogóle, to dlaczego my jeszcze nie walczymy z mudżahedinami (talibami), tylko się dekujemy w jakiejś szkoleniowej jednostce wojskowej? Wysłano nas, abyśmy nieśli chwałę oręża polskiego, a więc nie wolno nam powrócić, dopóki tej historycznej misji nie wypełnimy. A jeśli nawet polegniemy, to pal sześć, trudno. Dwóch durnych rewizjonistów, siejących tylko ferment w resortach siłowych, będzie mniej. Za to spoczniemy z honorami na warszawskich Wojskowych Powązkach, a na mogiłach zostanie zapisane, że padliśmy w boju wypełniając internacjonalistyczny, proletariacki obowiązek.

Koniec części pierwszej. Dokończenie (część 2) nastąpi jeszcze w dniu dzisiejszym.