Stałego Bywalca i Ojca Prowadzącego zbrojna interwencja w Afganistanie. Część 1
Autor: Kazimierz Rygiel
7 lat
temu, również 1 kwietnia, poniższy tekst (teraz tylko nieco „podrasowany”)
zamieściłem na nieistniejącym już bieszczadzkim forum internetowym, potocznie
zwanym „zielonym”, od tła jego strony www. We wstępie wyjaśniałem, iż
Ryszard alias „Ojciec Prowadzący” to mój radomski kolega i zarazem kum. Natomiast
„Stałym Bywalcem” byłem oczywiście ja (pod takim pseudonimem logowałem się na
forum). Przypadkowy impuls do wyboru właśnie tego dzisiejszego tekstu dał mi
poprzedni tu wpis – odnoszący się do radzieckiej interwencji w Afganistanie.
Interwencja
radziecka w Afganistanie, trwająca od 25 grudnia 1979 r. do 15 lutego
1989 r., spotkała się ze zdecydowanym sprzeciwem społeczności
międzynarodowej, wyjąwszy oczywiście satelickie państwa tzw. demokracji
ludowej, w tym naszą rodzimą Polskę Ludową. Rząd PRL musiał formalnie
popierać politykę miłującego przecież pokój Kraju Rad, ale praktycznie nie kwapił
się do czynnego zaangażowania po stronie ZSRR. Kiedy jednak Jurij Andropow
wystosował pod adresem Wojciecha Jaruzelskiego formalne wezwanie do wysłania do
Afganistanu polskiego sojuszniczego kontyngentu zbrojnego, towarzysz Wojciech
musiał odpowiedzieć pozytywnie. Motywując to jednakże polskimi trudnościami
wewnętrznymi (stan wojenny, sankcje gospodarcze Zachodu, etc.), kontyngent
ów ograniczył do 2 (słownie: dwóch) specjalistów wybranych losowo. I tak
padło, rzekomo drogą losową, na nas: Stałego Bywalca i Ojca Prowadzącego.
Otrzymaliśmy delegacje służbowe i bilety w spalnom wagonie radzieckiego
pociągu do Moskwy. Ale tylko w jedną stronę, aby przypadkiem nie zachciało
się nam przedwcześnie powrócić. Po drodze Ojciec Prowadzący w trybie
ekspresowym douczał się języka rosyjskiego, dukając nawet podczas posiedzeń
w pociągowym WC: Wo wremia stojanki pojezda na wokzale polzowatsia
tualietom wospresczajetsia.
Towarzysze
radzieccy byli tak zdumieni bezczelnością Jaruzelskiego i jego niewdzięcznością
(ich zdaniem), że najchętniej utopiliby nas w łyżce wody. Z Kremla
przyszedł jednak prikaz, aby robić
dobrą minę do złej gry i nas, jakoś tam i gdzieś tam, zagospodarować.
Do Afganistanu nas na razie nie wysłano, obawiając się, że możemy prysnąć do majora
Radosława Sikorskiego, podówczas młodego dowódcy oddziału afgańskich
mudżahedinów po drugiej stronie frontu (formalnie przebywał tam pod operacyjnym
przykryciem angielskiego korespondenta wojennego). Ulokowano nas w bazie
szkoleniowej specnazu w dzikim
stepie, niedaleko granicy afgańskiej, nie poruczając początkowo absolutnie
żadnych obowiązków. Wkrótce jednak skonstatowano, że przesiadując całymi dniami
w kasynie wojskowym wchodzimy w stanowczo zbyt bliskie relacje z zatrudnionym
tam żeńskim personelem, tj. paniami kucharkami, kelnerkami i bufetowymi.
Podboje serc (oraz wdzięków bardziej konkretnych) owych radzieckich dam
zawdzięczaliśmy zarówno naszej męskiej, zniewalającej urodzie, jak
i faktowi przemycenia przez nas do ZSRR dużej liczby sztuk damskiej
bielizny, absolutnie tu deficytowej. Zagrożony imperialistyczną interwencją Kraj
Rad musiał wszak stawiać wytwarzanie rakiet, samolotów i czołgów ponad
produkcję damskich majtek i biustonoszy, o rozkosznych pończoszkach
już nie wspominając. Wieczorami organizowaliśmy zamknięte pokazy mody sexy
lingerie, przy czym panie modelki – po spełnieniu naszych wysublimowanych
życzeń – otrzymywały na własność przymierzane eksponaty. Wszystko to zaczęło
się już negatywnie odbijać na relacjach owego żeńskiego personelu bazy z miejscową
męską kadrą zawodową, spychaną na plan dalszy i ograniczaną do kontaktów
wyłącznie z własnymi żonami. A możliwości zaspokajania popędu płciowego
przez oficerów bezżennych stały się wtedy na tym pustkowiu jeszcze bardziej
ponure i zbliżone do praktyk biblijnego Onana, czego jednak ci radzieccy
bezbożnicy, nieznający Pisma Świętego, byli nieświadomi. Pochodzenie terminu onanizm
wywodzili oni bowiem od nazwiska radzieckiego seksuologa, profesora Onanowa –
analogicznie jak nazewnictwo innych radzieckich osiągnięć i wynalazków łączono
wtedy z nazwiskami ich twórców, np. profesorów Antonowa, Tupolewa czy
Kałasznikowa.
Aby
więc temu przeciwdziałać, odseparowano nas od miłych pań z zaplecza
gastronomicznego – drastycznie zmniejszając nasz czas wolny i przyznając
zakresy czynności odpowiadające (zdaniem kierownictwa jednostki) kwalifikacjom
Ryśka i moim. Rycho (alias Ojciec Prowadzący) został - jako znany postrach
radomskich chuliganów - instruktorem walki wręcz oraz sztuki ... picia
wódki. Działo się to jeszcze przed „prohibicją” wprowadzoną w ZSRR
przez Gorbaczowa. Tak, to nie pomyłka. Chodziło o to, aby z myślą
o przyszłej ofensywie Armii Radzieckiej na zachód Europy i okupacji
państw zachodnioeuropejskich, nauczyć krasnoarmiejców kulturalnego spożywania
alkoholu, tzn. nauczyć ich picia wódki kieliszkami, a oduczyć ordynarnego jej
chlania całymi szklankami. I tu Rysiek napotkał na wielkie trudności
dydaktyczne. Kursanci nijak nie mogli się pogodzić z (ich zdaniem)
cedzeniem wódki z malutkich kieliszków a 50 ml. Wódka pita w ten
sposób traciła smak i nie dawała takiego kopa, jak wlana do organizmu od
razu pełną szklanką. Ojciec Prowadzący był jednak cierpliwy. Zorganizował
słuchaczom zajęcia praktyczne. Na jego polecenie bufetowa Katia stawiała przed
każdym kursantem 4 pełne kieliszki po 50 ml, po czym Rycho dawał
komendę: Start. Zwycięzca, czyli pijak najszybszy, otrzymywał 5-ty,
większy kieliszek 100 ml, budząc olbrzymią zazdrość kolegów. Niby proste,
a jednak ... Gdzieś tak po dwóch tygodniach owych zajęć praktycznych Rysiek
zorientował się, że zwycięzcą jest zawsze ten sam osobnik, sadowiący się w ciemnym
kącie sali. A koledzy patrzą nań krzywo i jakby chcieli na niego
donieść, ale z racji solidarności żołnierskiej jeszcze tego nie uczynili.
Natomiast już go nie ostrzegli, gdy Rycho znienacka podszedł i podpatrzył
jego sposób picia. Otóż ów sołdat specnaza
ukrywał pod blatem blaszany kubek, do którego najpierw błyskawicznie przelewał
(dwoma rękami) 4 kieliszki, a następnie cały kubek wychylał jednym
duszkiem i darł się: Ja pierwyj!
W tym czasie pozostali kursanci, przestrzegający reguły Ryśkowej „sztafety
4x50”, zazwyczaj byli dopiero na etapie sięgania po 4-ty kieliszek. Rysiek się zdenerwował
i wlepił oszustowi przewidziany w regulaminie zakaz zakazu spożywania
alkoholu przez okrągły tydzień. Ten, uznając straszną karę za niewspółmierną do
drobnego przewinienia, wściekł się i napisał na Rycha raport, że ów uczy
obywateli radzieckich burżuazyjnego trybu życia, co - jak wiadomo - ma się
nijak do twórczego wdrażania zasad marksizmu-leninizmu. I tak Ojciec
Prowadzący podpadł kierownictwu jednostki.
Równolegle
w tym samym czasie, szkoląc tych samych kursantów, ja podpadłem również.
Ale po kolei. Z uwagi na uniwersyteckie wykształcenie poruczono mi
wpajanie bojcom specnaza zasad
znajomości savoir vivre, niezbędnych im, gdy już będą instalować
komunizm w pokonanej zachodniej Europie. Z racji ich młodego wieku i naturalnego
zainteresowania płcią piękną, wykłady skoncentrowałem na zachowaniu się wobec
kobiet - kładąc nacisk na uprzejmość i galanterię wobec dam, przymiotów podówczas
dość obcych radzieckiemu mężczyźnie. Tłumaczyłem im, że kobietę należy na
powitanie i pożegnanie koniecznie pocałować w rękę. Budziło to
zdziwienie, ale raczej lekkie, tylko ze wzruszeniem ramion. Czemu nie, można … gdzie
indziej, to ostatecznie można i w rękę. Jeden z sołdatów zadał mi jednak pytanie,
najwidoczniej wszystkich nurtujące, czy po owym pocałowaniu w rękę
angielskiej, niemieckiej lub francuskiej żenszcziny,
będzie ją można zaraz potem zgwałcić. Po namyśle odpowiedziałem twierdząco, ale
tylko w odniesieniu do Angielki i Niemki. Wyjaśniłem radzieckiemu
żołnierzowi, że Francuzki nie zdąży zgwałcić, gdyż zanim się do tego zabierze,
to już ona zgwałci jego. Taką odpowiedzią uzyskałem wielki aplauz i uznanie
kursantów, ale tylko do czasu. Kolejny żołnierz, gdy omawialiśmy skutki
nadchodzącego, niewątpliwego przecież zwycięstwa sprawiedliwego komunizmu nad krwiożerczym
kapitalizmem, rozmarzył się i głośno zapowiadał, jak to on sobie użyje na Placu Pigalle w Paryżu. Przywołałem
go do porządku, gasząc jego zapał stwierdzeniem, że z licznych paryskich
burdeli i kabaretów pozostaną zachowane po naszym zwycięstwie tylko co poniektóre
- dla radzieckiej generalicji. Pozostałe zaś zostaną przekształcone w bary
mleczne, w których on będzie mógł spożyć bezalkoholowy i bezmięsny posiłek
– wprzódy swoje odstawszy w długiej kolejce, a i to pod
warunkiem, że nie zabraknie. Któryś z kursantów napisał na mnie wtedy raport,
że oddziaływuję na żołnierzy demobilizująco, gdyż gaszę ich entuzjazm
rewolucyjny oraz zohydzam owoce przyszłego zwycięstwa komunizmu. I że w ogóle
jestem typową polską rzodkiewką - tylko z wierzchu czerwony, natomiast w środku
biały – bardziej biały niż Denikin, Kołczak i Wrangel razem wzięci.
I tak
staliśmy się obaj z Ryśkiem mocno podpadnięci u dowództwa tej bazy
szkoleniowej specnazu. W skrytości ducha żałowano, że nie są to już
czasy towarzysza Nikołaja Jeżowa - on by sobie dopiero z nami odpowiednio
pohulał. Tak czy inaczej, postanowiono się nas pozbyć i w tym celu
wystosowano stosowne pismo do wierchuszki w Moskwie. Tam szybko uznano
argumentację podwładnych i poproszono Warszawę, aby nas jak najprędzej odwołała.
Obiecano nawet wystawienie nam na uroczyste pożegnanie laurkowej opinii,
bylebyśmy już sobie pojechali. Odpowiedź gen. Wojciecha Jaruzelskiego była
zdumiewająco szczera: nie po to się nas specjalnie z Polski pozbył, abyśmy
teraz przedwcześnie powrócili do kraju. A tak w ogóle, to dlaczego my
jeszcze nie walczymy z mudżahedinami (talibami), tylko się dekujemy w jakiejś
szkoleniowej jednostce wojskowej? Wysłano nas, abyśmy nieśli chwałę oręża
polskiego, a więc nie wolno nam powrócić, dopóki tej historycznej misji
nie wypełnimy. A jeśli nawet polegniemy, to pal sześć, trudno. Dwóch durnych
rewizjonistów, siejących tylko ferment w resortach siłowych, będzie mniej.
Za to spoczniemy z honorami na warszawskich Wojskowych Powązkach, a na
mogiłach zostanie zapisane, że padliśmy w boju wypełniając
internacjonalistyczny, proletariacki obowiązek.
Koniec
części pierwszej. Dokończenie (część 2) nastąpi jeszcze w dniu
dzisiejszym.