Swietłana
Aleksijewicz „Cynkowi chłopcy”
Wydawnictwo
Czarne, Wołowiec 2015
Na
wstępie przypominam, iż autorka (ur. 1948) to pisząca po rosyjsku
Białorusinka pochodzenia białorusko-ukraińskiego, laureatka Literackiej Nagrody
Nobla AD 2015. Inna, wcześniej już omówiona jej książka na tym blogu, to „Czasy
secondhand. Koniec czerwonego człowieka”.
W latach
1979-1989 trwała radziecka interwencja w Afganistanie. Początkowo, za rządów
Breżniewa, motywowano ją jako internacjonalistyczną pomoc bratniemu narodowi
afgańskiemu, aby mógł w swoim kraju swobodnie zbudować socjalizm. W końcowym
zaś etapie, już za czasów późnego Gorbaczowa, eufemistycznie nazywano ją błędem
politycznym. Liczebność kontyngentu wojsk radzieckich w Afganistanie dochodziła
do 120 tys. żołnierzy, a przez cały okres interwencji przewinęło ich
się tam 620 tysięcy. Poległo bądź zaginęło bez wieści 15,5 tysiąca
(wg zachodnich szacunków dwa razy więcej). Rannych zostało ponad 50 tysięcy
żołnierzy, z których ok. 10 tys. uległo trwałemu inwalidztwu. Natomiast
po stronie afgańskiej zginęło wtedy ok. 1,5 mln osób,
z czego 90% to ofiary spośród ludności cywilnej (dane zaczerpnięte ad hoc z Wikipedii).
Książkę
Swietłany Aleksijewicz literaci białoruscy słusznie zaliczyli do gatunku
opowieści dokumentalnej. Autorka przeprowadziła szereg wywiadów z uczestnikami
(i uczestniczkami) awantury afgańskiej, jak również z matkami i żonami
poległych żołnierzy. Relacje te poddała artystycznej obróbce, nie zmieniając
jednak ich charakteru i ogólnej treści przesłania. Przebija z nich wielkie
rozgoryczenie i rozpacz. Zdecydowana większość „afgańców”, z którymi
rozmawiała Aleksijewicz, to inwalidzi – jak nie fizyczni, to psychiczni, mający
trudności z powrotem do życia w normalnych warunkach. Głównie to żołnierze
poborowi, wysłani do Afganistanu po krótkim przeszkoleniu w wieku
18-20 lat. Niby dobrowolnie, co oczywiście okazywało się zwykłą, radziecką
fikcją i farsą. Omamieni wyższym żołdem i praniem mózgu
o konieczności walki z amerykańskim imperializmem wspierającym
afgańskich mudżahedinów-kontrrewolucjonistów. A na miejscu cierpiący
z ran, chorób, niedożywienia i rekruckiej „fali”. Poznali słabość
radzieckiej logistyki wojennej oraz obserwowali wszechobecną korupcję i złodziejstwo
– na targowiskach afgańskich można było nabyć brakującą radziecką żywność,
elementy umundurowania, a nawet broń i amunicję. Byli naocznymi
świadkami śmierci swoich kolegów, często okrutnej. Także sami śmierć zadawali. O tym
wszystkim, nieraz przy okazji pijąc wódkę szklankami, opowiadali szczegółowo autorce.
Mieli pretensję, że społeczeństwo o nich zapomina i nie traktuje jak
bohaterów na równi z kombatantami II wojny światowej. Autorka dotarła
również do kobiet – wysłanych do Afganistanu pracownic cywilnych wojska. One
też często nie miały wyboru. Wojskowa służba zdrowia potrzebowała na miejscu
personelu medycznego, w tym wykwalifikowanych pielęgniarek
(instrumentariuszek) asystujących przy licznych operacjach dokonywanych
w szpitalu polowym. W ZSRR kobiety zatrudnione w lecznictwie otrzymywały
nieraz od przełożonych „propozycję nie do odrzucenia”, czyli faktycznie rozkaz
wyjazdu do Afganistanu. Ich relacje również obfitują w opisy śmiertelnych
ran i chorób, a także przedstawiają trudy codziennego bytowania,
w tym opędzania się od niechcianych zalotników. Trzecia kategoria
interlokutorów autorki to matki i żony poległych żołnierzy. Przez ich
wypowiedzi przebija ogromna, uzasadniona rozpacz. Kobiety pożegnały swoich ukochanych
nastolatków i dwudziestolatków, a po kilku, kilkunastu miesiącach
„zwrócono” im ich w trwale zamkniętych i ocynkowanych trumnach,
z zakazem otwierania. Ostatnie rozdziały książki traktują o dwóch
cywilnych procesach wytoczonych w 1992 i 1993 roku autorce przez
kilka osób, które wcześniej udzieliły jej tak bardzo szczerych wywiadów. Z czasem
padły jednak ofiarą manipulacji politycznych – zostały zainspirowane przez
niereformowalnych sympatyków odchodzącego w niebyt ustroju i państwa
radzieckiego.
PS 1. Oczywiście
prawdą jest, że afgańscy mudżahedini otrzymywali wielkie wsparcie logistyczne
(łącznie z nowoczesnym uzbrojeniem) od USA. Głównie to przesądziło o niepowodzeniu
interwencji radzieckiej. Ale też z czasem doprowadziło do przejęcia władzy
w Afganistanie przez fanatyków islamskich. A po 12 latach, dokładnie
dnia 11 września 2001 r., wyszło to Amerykanom bokiem. Nieopatrznie wyhodowali
sobie żmiję. Nauczka dla polityków, aby przewidywali również dalsze
i uboczne skutki swoich poczynań. Analogicznie jak w przypadku późniejszej
rozprawy z niektórymi reżimami arabskimi, co spowodowało niekontrolowany
napływ uchodźców do Europy.
PS 2. Następny
wpis (a nawet dwa) zamieszczę na blogu dnia 1 kwietnia br.
O charakterze stricte okolicznościowym, właściwym dla daty
w kalendarzu.