środa, 28 kwietnia 2021

„Alianci. Opowieści niepoprawne politycznie V”. Autor: Piotr Zychowicz

 

Piotr Zychowicz „Alianci. Opowieści niepoprawne politycznie V”

Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o., Poznań 2020

Z pewnym absmakiem przystępuję do opisu tej książki. Oraz z odczuciami bardzo ambiwalentnymi. Ale z góry zastrzegam, że Pan Piotr nadal pozostanie moim preferowanym autorem. Najlepszym dowodem jest recenzowanie tu Jego publikacji poza kolejnością – znów jestem „na bieżąco” z polecaniem Państwu Jego książek. Wszystkie je można odnaleźć w katalogu alfabetycznym tej czytelni.

Najpierw będzie o plusach. Autor dowiódł, że dzieje demokracji zachodnioeuropejskich i USA też zawierają sporo kart wstydliwych, splamionych głupotą polityczną i zbrodnią. Z czasów II wojny światowej, ale nie tylko. Opisał wiele ciekawych wydarzeń, na ogół słabo znanych (lub w ogóle nieznanych) przeciętnemu miłośnikowi historii. Ja nieskromnie uważam się w tym zakresie za znawcę „powyżej przeciętnego”, ale o trzech tematach opowieści Pana Piotra nie miałem wcześniej pojęcia. Mam na myśli organizację i funkcjonowanie obozów dla jeńców niemieckich w USA, faktyczną przyczynę małej liczby jeńców japońskich znajdujących się w niewoli amerykańskiej, a także poważne perypetie życiowe prof. Normana Daviesa, wywołane jedną z jego publikacji o historii Polski. O pozostałych zagadnieniach opisanych przez Pana Piotra już wcześniej wiedziałem, choć niekiedy nie aż w takich szczegółach, jak to przedstawił. Absolutnie nie mam do Autora pretensji, że te wszystkie, bardzo trudne tematy poruszył, że je wywlókł na światło dzienne. Tak powinno być, historia to nie propaganda, nie skrywajmy faktów, tylko walmy nimi po oczach. Nie mam też do Pana Piotra żalu, że krytycznie i z wielkim niesmakiem odnosi się do alianckich sprawców cierpień. Jest On bowiem (tak jak i my wszyscy) wychowany w cywilizacji opartej na Dekalogu, uznawanym za niekwestionowany fundament moralności również przez osoby niewierzące.

Ale stanowczo też zauważam, iż Szanowny Autor poszedł „o jeden most za daleko”. Pisząc o bezbronnych, cywilnych ofiarach czasu II wojny światowej na równi stawia sprawców zła po stronie państw Osi i Aliantów. Np. esesmanów mordujących więźniów hitlerowskich obozów śmierci i alianckich lotników dokonujących destrukcji Hamburga, Drezna i in. miast niemieckich. Japońskich zwyrodnialców eksterminujących miliony cywilnej ludności chińskiej i amerykańskich lotników niszczących Tokio, Hiroszimę i Nagasaki. Oczywiście po stronie alianckiej wini głównie decydentów (Churchilla, Roosevelta, Trumana), ale i lotnikom bombowców (także tym polskim, służącym w RAF) odmawia miana bohaterów wojennych. Dokonując podobnych przyrównań Autor zupełnie nie wziął pod uwagę najważniejszego aspektu, a mianowicie strategii i taktyki działań wojny totalnej, choć dużo o niej pisze, słusznie nazywając ją wojną już nie pomiędzy armiami ale wręcz narodami. Pan Piotr „zapomniał” dokonać podziału ogromu zbrodni niemieckich na związane i niezwiązane z wojną, nawet tą totalną. Przecież hitlerowskie Niemcy dokonywały na skalę masową ludobójstwa bez logicznego związku z wojną, a logistycznie nawet z nią sprzecznego! Sześciomilionowy Holokaust, mordowanie ludności cywilnej państw okupowanych, akcja (na szczęście zarzucona) tworzenia tzw. Himmlerlandu na Zamojszczyźnie, systematyczne niszczenie Warszawy już po upadku powstania, nie wynikały z potrzeb działań wojennych, a wręcz były z nimi sprzeczne, gdyż angażowały siły i środki, czyli docelowo uszczuplały zaopatrzenie Wehrmachtu. Więźniów obozów koncentracyjnych transportowano i mordowano jeszcze w kwietniu 1945 r., gdy Wehrmachtowi i Waffen SS brakowało już paliwa i amunicji. Były to zbrodnie ludobójstwa i zbrodnie wojenne sensu stricte. Jak można je stawiać na równi z cierpieniami (zgoda: masakrami) ludności cywilnej, wywołanymi alianckimi bombardowaniami? Z jednej strony mamy przecież niewytłumaczalną, skrajną patologię i zezwierzęcenie, obłędny, morderczy rasizm, a z drugiej – brutalność, okropność wojny totalnej, którą Aliantom narzuciły Niemcy.

Alianci nie dokonywali ludobójstwa ani podobnych mu zbrodni niemających żadnego związku z działaniami militarnymi. Działali tylko w ramach narzuconej im (powtarzam to) konwencji wojny totalnej. Zgadzam się z Panem Piotrem, że efekty militarne bombardowań Niemiec były niewspółmierne do angielskich oczekiwań (sami Anglicy to po latach przyznali), ale jednak były! Arthur Harris, zwolennik teorii Douheta, miał prawo przypuszczać, że „wybombarduje” III Rzeszę z wojny, zniechęci do niej niemiecką ludność cywilną, przecież dwadzieścia parę lat wcześniej Niemcy skapitulowały głównie na skutek trudności wewnętrznych wywołanych warunkami wojennymi. Nikt mi nie wmówi, że zniszczenia miast niemieckich i śmierć ich mieszkańców nie miały żadnego wpływu na logistykę wojenną III Rzeszy. Nie był to aż taki wpływ na ekonomikę kraju i morale ludności, jak by tego chcieli Anglicy i Amerykanie, ale przecież jakiś był i jednak przyspieszył koniec wojny. Przyznaje to np. b. hitlerowiec Erich Stahl, którego „Przeszedłem piekło z Waffen-SS na froncie wschodnim” niedawno skończyłem czytać. No a takiej wojny totalnej przecież chcieli sami Niemcy. Rozpoczęli ją bombardowaniami Warszawy, Rotterdamu, miast angielskich (Blitz), a i jeszcze w 1944 r. odgryzali się rakietami V1 i V2, kierowanymi na Londyn, a nie na alianckie dywizje na froncie. Niemcy kontynuowały wojnę totalną aż do samego końca, przy okazji marząc o Wunderwaffe do zastosowania przeciwko miastom angielskim. Podobną symetrię trzeba odnieść do traktowania jeńców wojennych przez obie strony, niekiedy rozstrzeliwanych zaraz po poddaniu się. Ale fundamentalną kwestię „kto zaczął” Autor trywializuje jakimś porównaniem do przepychanek dzieci w piaskownicy. Przecież sposób walki przyjęty przez stronę napadniętą jest konsekwencją wcześniejszego (a i później kontynuowanego) zachowania się napastnika. Odrzucić należy argument naprawdę bardzo niepoważny, że „kto zaczął” pozostaje bez znaczenia dla końcowej oceny moralnej.

W niektórych poprzednich publikacjach Pan Piotr prosił czytelników, aby podczas lektury starali się myśleć kategoriami opisywanych czasów. Dlaczego teraz więc odmawia bohaterstwa alianckim (w tym polskim) lotnikom bombowców, dziesiątkowanych przez myśliwce Luftwaffe i obronę przeciwlotniczą (tylko wyjątkowo nie nad Dreznem)? Parę dni temu spytałem się mojej matki - staruszki (rocznik 1925), czy w czasie okupacji wiedziała o bombardowaniach miast niemieckich. Odparła, że oczywiście tak, dochodziły do niej te informacje z nielegalnych nasłuchów radiowych, z prasy podziemnej, a i sami Niemcy też je podawali, oczywiście z odpowiednim dla siebie komentarzem. „I zacieraliśmy ręce z radości, oczy płonęły nam ze wzruszenia”. Szanowny Panie Piotrze, taka zapewne też była i reakcja Pańskich dziadków. Bo przecież inna być nie mogła.

Mam pod adresem tej książki również kilka innych, bardziej drugorzędnych, zastrzeżeń (w tym wątpliwości dotyczących niektórych w niej zamieszczonych danych liczbowych). Ale już nie będę się rozpisywał, napomknę tylko o jednej jeszcze sprawie. Pan Piotr, całkiem słusznie, wytyka Rooseveltowi (głównie) i Churchillowi uległość wobec Stalina w kwestiach planowanego, powojennego urządzenia Europy. A także publiczne propagowanie wielkiej alianckiej sympatii do „wujka Joe”. Jeden z profesorskich rozmówców Autora tłumaczy to wskazując na wysiłek militarny ZSRR, angażujący przeważającą część sił niemieckich. Pan Piotr nie stawia jednak kropki nad „i” i nie wyjaśnia alianckiej uległości przede wszystkim olbrzymią obawą przed zawarciem separatystycznego pokoju pomiędzy Niemcami a ZSRR. W 1944 r. marszałkowie Hitlera sugerowali mu „rozwiązanie polityczne”, jako że militarne, wobec wojny na kilku frontach, okazywało się już nierealne. Stalin natomiast mógł u siebie zrobić praktycznie wszystko, ślepo podporządkowana mu armia i sterroryzowane społeczeństwo „kupiłyby” nie tylko każde wytłumaczenie rozejmu, ale nawet odwrócenie sojuszy. W neutralnych państwach (Szwecja, Szwajcaria, Portugalia) oficerowie wywiadów państw wojujących potajemnie spotykali się przy koniaku i (zaopatrzeni w odpowiednie instrukcje) wzajemnie się sondowali. Wiemy coś o tych ściśle tajnych, może pozorowanych, a może i nie, negocjacjach? Pytanie retoryczne. W przypadku twardego, alianckiego non possumus oznajmionego Stalinowi w Teheranie, Pakt Ribbentrop-Mołotow II mógłby się okazać całkiem realnym rozwiązaniem. Takiemu też możliwemu rozwojowi sytuacji powinien Pan Piotr poświęcić kilka akapitów, jest przecież dobry w kreowaniu historii tzw. alternatywnej (bez złośliwości).

Reasumując, mnie powyżej omówiona książka, mimo dużej ilości zawartego w niej bardzo ciekawego materiału poznawczego, raczej się nie spodobała. Co absolutnie nie oznacza, iż kogoś do jej przeczytania odstręczam. Powiedzmy, że zachęcam, ale umiarkowanie. Jestem natomiast pewien, że spodoba się ona przede wszystkim … czytelnikowi niemieckiemu. Prawdopodobnie już trwają prace nad jej przetłumaczeniem. Pan Piotr Zychowicz zabłyśnie na niemieckim rynku czytelniczym, zdobędzie tam Nazwisko, a to z kolei spowoduje tłumaczenie na niemiecki jego wcześniejszych publikacji. I stanie się tam naprawdę sławny. Nie mam nic przeciwko temu. Nie jestem germanofobem. A Pana Piotra – za jego wcześniejsze książki – nadal cenię i lubię.