Piotr
Zychowicz „Alianci. Opowieści niepoprawne politycznie V”
Dom
Wydawniczy REBIS Sp. z o.o., Poznań 2020
Z pewnym
absmakiem przystępuję do opisu tej książki. Oraz z odczuciami bardzo
ambiwalentnymi. Ale z góry zastrzegam, że Pan Piotr nadal pozostanie moim preferowanym
autorem. Najlepszym dowodem jest recenzowanie tu Jego publikacji poza
kolejnością – znów jestem „na bieżąco” z polecaniem Państwu Jego książek. Wszystkie
je można odnaleźć w katalogu alfabetycznym tej czytelni.
Najpierw
będzie o plusach. Autor dowiódł, że dzieje demokracji
zachodnioeuropejskich i USA też zawierają sporo kart wstydliwych,
splamionych głupotą polityczną i zbrodnią. Z czasów II wojny
światowej, ale nie tylko. Opisał wiele ciekawych wydarzeń, na ogół słabo
znanych (lub w ogóle nieznanych) przeciętnemu miłośnikowi historii. Ja
nieskromnie uważam się w tym zakresie za znawcę „powyżej przeciętnego”,
ale o trzech tematach opowieści Pana Piotra nie miałem wcześniej pojęcia.
Mam na myśli organizację i funkcjonowanie obozów dla jeńców niemieckich w USA,
faktyczną przyczynę małej liczby jeńców japońskich znajdujących się
w niewoli amerykańskiej, a także poważne perypetie życiowe prof. Normana
Daviesa, wywołane jedną z jego publikacji o historii Polski. O pozostałych
zagadnieniach opisanych przez Pana Piotra już wcześniej wiedziałem, choć niekiedy
nie aż w takich szczegółach, jak to przedstawił. Absolutnie nie mam do
Autora pretensji, że te wszystkie, bardzo trudne tematy poruszył, że je wywlókł
na światło dzienne. Tak powinno być, historia to nie propaganda, nie skrywajmy
faktów, tylko walmy nimi po oczach. Nie mam też do Pana Piotra żalu, że krytycznie
i z wielkim niesmakiem odnosi się do alianckich sprawców cierpień. Jest
On bowiem (tak jak i my wszyscy) wychowany w cywilizacji opartej na
Dekalogu, uznawanym za niekwestionowany fundament moralności również przez
osoby niewierzące.
Ale
stanowczo też zauważam, iż Szanowny Autor poszedł „o jeden most za
daleko”. Pisząc o bezbronnych, cywilnych ofiarach czasu II wojny światowej
na równi stawia sprawców zła po stronie państw Osi i Aliantów. Np. esesmanów
mordujących więźniów hitlerowskich obozów śmierci i alianckich lotników
dokonujących destrukcji Hamburga, Drezna i in. miast niemieckich.
Japońskich zwyrodnialców eksterminujących miliony cywilnej ludności chińskiej i amerykańskich
lotników niszczących Tokio, Hiroszimę i Nagasaki. Oczywiście po stronie
alianckiej wini głównie decydentów (Churchilla, Roosevelta, Trumana), ale i lotnikom
bombowców (także tym polskim, służącym w RAF) odmawia miana bohaterów
wojennych. Dokonując podobnych przyrównań Autor zupełnie nie wziął pod uwagę najważniejszego
aspektu, a mianowicie strategii i taktyki działań wojny totalnej, choć
dużo o niej pisze, słusznie nazywając ją wojną już nie pomiędzy armiami
ale wręcz narodami. Pan Piotr „zapomniał” dokonać podziału ogromu zbrodni
niemieckich na związane i niezwiązane z wojną, nawet tą totalną.
Przecież hitlerowskie Niemcy dokonywały na skalę masową ludobójstwa bez
logicznego związku z wojną, a logistycznie nawet z nią
sprzecznego! Sześciomilionowy Holokaust, mordowanie ludności cywilnej państw
okupowanych, akcja (na szczęście zarzucona) tworzenia tzw. Himmlerlandu na
Zamojszczyźnie, systematyczne niszczenie Warszawy już po upadku powstania, nie
wynikały z potrzeb działań wojennych, a wręcz były z nimi
sprzeczne, gdyż angażowały siły i środki, czyli docelowo uszczuplały
zaopatrzenie Wehrmachtu. Więźniów obozów koncentracyjnych transportowano
i mordowano jeszcze w kwietniu 1945 r., gdy Wehrmachtowi i Waffen SS
brakowało już paliwa i amunicji. Były to zbrodnie ludobójstwa i zbrodnie
wojenne sensu stricte. Jak można je stawiać na równi z cierpieniami
(zgoda: masakrami) ludności cywilnej, wywołanymi alianckimi bombardowaniami?
Z jednej strony mamy przecież niewytłumaczalną, skrajną patologię i zezwierzęcenie,
obłędny, morderczy rasizm, a z drugiej – brutalność, okropność wojny
totalnej, którą Aliantom narzuciły Niemcy.
Alianci
nie dokonywali ludobójstwa ani podobnych mu zbrodni niemających żadnego związku
z działaniami militarnymi. Działali tylko w ramach narzuconej im (powtarzam
to) konwencji wojny totalnej. Zgadzam się z Panem Piotrem, że efekty
militarne bombardowań Niemiec były niewspółmierne do angielskich oczekiwań
(sami Anglicy to po latach przyznali), ale jednak były! Arthur Harris, zwolennik
teorii Douheta, miał prawo przypuszczać, że „wybombarduje” III Rzeszę z wojny,
zniechęci do niej niemiecką ludność cywilną, przecież dwadzieścia parę lat
wcześniej Niemcy skapitulowały głównie na skutek trudności wewnętrznych
wywołanych warunkami wojennymi. Nikt mi nie wmówi, że zniszczenia miast
niemieckich i śmierć ich mieszkańców nie miały żadnego wpływu na logistykę
wojenną III Rzeszy. Nie był to aż taki wpływ na ekonomikę kraju i morale
ludności, jak by tego chcieli Anglicy i Amerykanie, ale przecież jakiś był
i jednak przyspieszył koniec wojny. Przyznaje to np. b. hitlerowiec
Erich Stahl, którego „Przeszedłem piekło z Waffen-SS na froncie wschodnim”
niedawno skończyłem czytać. No a takiej wojny totalnej przecież chcieli
sami Niemcy. Rozpoczęli ją bombardowaniami Warszawy, Rotterdamu, miast
angielskich (Blitz), a i jeszcze w 1944 r. odgryzali się
rakietami V1 i V2, kierowanymi na Londyn, a nie na alianckie dywizje
na froncie. Niemcy kontynuowały wojnę totalną aż do samego końca, przy okazji marząc
o Wunderwaffe do zastosowania przeciwko miastom angielskim. Podobną
symetrię trzeba odnieść do traktowania jeńców wojennych przez obie strony,
niekiedy rozstrzeliwanych zaraz po poddaniu się. Ale fundamentalną kwestię „kto
zaczął” Autor trywializuje jakimś porównaniem do przepychanek dzieci
w piaskownicy. Przecież sposób walki przyjęty przez stronę napadniętą jest
konsekwencją wcześniejszego (a i później kontynuowanego) zachowania
się napastnika. Odrzucić należy argument naprawdę bardzo niepoważny, że „kto
zaczął” pozostaje bez znaczenia dla końcowej oceny moralnej.
W niektórych
poprzednich publikacjach Pan Piotr prosił czytelników, aby podczas lektury
starali się myśleć kategoriami opisywanych czasów. Dlaczego teraz więc odmawia
bohaterstwa alianckim (w tym polskim) lotnikom bombowców, dziesiątkowanych
przez myśliwce Luftwaffe i obronę przeciwlotniczą (tylko wyjątkowo nie nad
Dreznem)? Parę dni temu spytałem się mojej matki - staruszki (rocznik 1925),
czy w czasie okupacji wiedziała o bombardowaniach miast niemieckich.
Odparła, że oczywiście tak, dochodziły do niej te informacje z nielegalnych
nasłuchów radiowych, z prasy podziemnej, a i sami Niemcy też je
podawali, oczywiście z odpowiednim dla siebie komentarzem. „I zacieraliśmy
ręce z radości, oczy płonęły nam ze wzruszenia”. Szanowny Panie Piotrze,
taka zapewne też była i reakcja Pańskich dziadków. Bo przecież inna być
nie mogła.
Mam
pod adresem tej książki również kilka innych, bardziej drugorzędnych,
zastrzeżeń (w tym wątpliwości dotyczących niektórych w niej
zamieszczonych danych liczbowych). Ale już nie będę się rozpisywał, napomknę
tylko o jednej jeszcze sprawie. Pan Piotr, całkiem słusznie, wytyka
Rooseveltowi (głównie) i Churchillowi uległość wobec Stalina w kwestiach
planowanego, powojennego urządzenia Europy. A także publiczne propagowanie
wielkiej alianckiej sympatii do „wujka Joe”. Jeden z profesorskich
rozmówców Autora tłumaczy to wskazując na wysiłek militarny ZSRR, angażujący przeważającą
część sił niemieckich. Pan Piotr nie stawia jednak kropki nad „i” i nie wyjaśnia
alianckiej uległości przede wszystkim olbrzymią obawą przed zawarciem
separatystycznego pokoju pomiędzy Niemcami a ZSRR. W 1944 r.
marszałkowie Hitlera sugerowali mu „rozwiązanie polityczne”, jako że militarne,
wobec wojny na kilku frontach, okazywało się już nierealne. Stalin natomiast mógł
u siebie zrobić praktycznie wszystko, ślepo podporządkowana mu armia i sterroryzowane
społeczeństwo „kupiłyby” nie tylko każde wytłumaczenie rozejmu, ale nawet
odwrócenie sojuszy. W neutralnych państwach (Szwecja, Szwajcaria,
Portugalia) oficerowie wywiadów państw wojujących potajemnie spotykali się przy
koniaku i (zaopatrzeni w odpowiednie instrukcje) wzajemnie się
sondowali. Wiemy coś o tych ściśle tajnych, może pozorowanych, a może
i nie, negocjacjach? Pytanie retoryczne. W przypadku twardego,
alianckiego non possumus oznajmionego Stalinowi w Teheranie, Pakt
Ribbentrop-Mołotow II mógłby się okazać całkiem realnym rozwiązaniem. Takiemu
też możliwemu rozwojowi sytuacji powinien Pan Piotr poświęcić kilka akapitów,
jest przecież dobry w kreowaniu historii tzw. alternatywnej (bez
złośliwości).
Reasumując,
mnie powyżej omówiona książka, mimo dużej ilości zawartego w niej bardzo
ciekawego materiału poznawczego, raczej się nie spodobała. Co absolutnie nie oznacza,
iż kogoś do jej przeczytania odstręczam. Powiedzmy, że zachęcam, ale umiarkowanie.
Jestem natomiast pewien, że spodoba się ona przede wszystkim … czytelnikowi
niemieckiemu. Prawdopodobnie już trwają prace nad jej przetłumaczeniem. Pan
Piotr Zychowicz zabłyśnie na niemieckim rynku czytelniczym, zdobędzie tam Nazwisko,
a to z kolei spowoduje tłumaczenie na niemiecki jego wcześniejszych
publikacji. I stanie się tam naprawdę sławny. Nie mam nic przeciwko temu.
Nie jestem germanofobem. A Pana Piotra – za jego wcześniejsze książki – nadal
cenię i lubię.