Teraz nieco o
froncie zachodnim II wojny światowej. A konkretnie – o wielkiej akcji
dezinformacyjnej mającej zmylić Niemców co do miejsca inwazji na kontynent.
Nicholas Booth
„Zigzag. Niewiarygodne wojenne przygody podwójnego agenta Eddiego Chapmana”.
Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2008.
Już
sam podtytuł książki dokładnie informuje, czyje losy ona przedstawia. Należy
jednak koniecznie dodać, iż autor nie poprzestaje na tytułowych „wojennych
przygodach”, lecz chronologicznie i dość szczegółowo przedstawia pełną
biografię Arnolda Edwarda Chapmana (1914-1997) – angielskiego kryminalnego
przestępcy i tajnego agenta. A przy tym charyzmatycznego i bardzo inteligentnego
człowieka, choć formalnie bez nawet średniego wykształcenia.
Książkę
można określić mianem powieści biograficznej i (zarazem) reportażu
historycznego. Do jej napisania autor wykorzystał wszystkie dostępne źródła –
wcześniejsze autobiograficzne opracowania samego Chapmana, odtajnione akta
brytyjskich służb specjalnych oraz relacje świadków epoki, w tym członków
rodziny i znajomych tytułowego bohatera. Wszystko to zostało udokumentowane w
umieszczonym na końcu książki obszernym rozdziale pt. „Spis źródeł”.
Ale
przejdźmy od formy do treści.
Brytyjski
kontrwywiad w czasie II wojny światowej był – na odcinku niemieckim – niezwykle
skuteczny. Abwehrze nie udało się umieścić na wyspie ani jednego agenta, który z
powodzeniem prowadziłby tam działalność szpiegowską i dywersyjno-sabotażową. Mimo
że wielu z nich zrzucono nad Anglią na spadochronach lub wysadzono na ląd z
łodzi podwodnych. Na każdego agenta oczekiwał jednak angielski „komitet
powitalny”, który przedstawiał schwytanemu szpiegowi „propozycję nie do
odrzucenia”: służbę dla rządu JKM w roli podwójnego agenta, czyli
dezinformatora pierwotnych, niemieckich mocodawców. Alternatywą było tylko
rychłe rozstrzelanie - nie uniknęli go odmawiający współpracy lub uznani za
nienadających się do roli podwójnych agentów.
Bohaterowie
doskonałych powieści sensacyjnych pt. „Igła”
Kena Folleta oraz pt. „Ostatni
szpieg Hitlera” Daniela Silvy pełnią tu rolę wyjątków tylko potwierdzających
ww. regułę.
Dziś
już wiemy, że było to możliwe dzięki deszyfrującej Enigmie. Kontrwywiad
brytyjski orientował się co do daty i miejsca przybycia nieproszonego gościa. Odpowiednio
wcześniej opracowywano plan ujęcia go, licząc przy tym (bardzo słusznie) na
współpracę miejscowego społeczeństwa, skutecznie uwrażliwionego na obecność na
swoim terenie osób „obcych”.
Także
i Eddiego Chapmana już oczekiwano w Anglii w grudniu 1942 r., alarmując
odpowiednie służby, z lokalną policją włącznie. Zupełnie niepotrzebnie. Chapman
zgłosił się sam, natychmiast po wylądowaniu na spadochronie. Pomimo iż nic nie
wskazywało na grożące mu niebezpieczeństwo - wylądował na odludziu, przez
nikogo nie zauważony.
Dalszych
perypetii nie będę opisywał, byłoby to streszczenie książki. Wspomnę tylko, że
był tak wiarygodny w dezinformacji Niemców, iż ci w 1944 r. ponownie zrzucili
go na spadochronie nad Anglią. Bo w międzyczasie, po „wykonaniu zadania”,
Chapman zdążył powrócić do kolegów z Abwehry.
Tak
– kolegów. Bowiem z Niemcami, wobec których grał podwójną rolę, był bardziej
zaprzyjaźniony niż z faktycznymi angielskimi mocodawcami. I oni traktowali go,
także w wymiarze finansowym, daleko lepiej niż służby brytyjskie. O tym także
jest omawiana książka.
Na
zakończenie o polonicach. Są dwa. Pierwsze to wzmianka o innym podwójnym
agencie – Polaku Czerniawskim, pseudonim Brutus. Osobiście nie zetknął się ani
nie współpracował z Chapmanem. Autor wspomina o nim tylko przy okazji omawiana
skuteczności ściśle tajnego brytyjskiego systemu podwójnych agentów.
Drugie
„polonica” to zadanie, jakie tuż po wojnie służby brytyjskie zleciły
Chapmanowi. Włamanie do polskiej ambasady w Londynie i wyniesienie z niej
jakichś dokumentów. Chapman dobrze wywiązał się i z tego służbowego obowiązku.
Niestety autor nie informuje, jakie to były dokumenty i czego dotyczyły. Polski
wydawca książki również tego zaniedbał (aż się prosi o stosowny przypis). Możemy
się więc zastanawiać, czy były to tajne dokumenty wywiadowcze, których Anglicy
nie chcieli pozostawić w posiadaniu władz Polski już Ludowej. A może chodziło o
tajne zobowiązania rządu JKM wobec Polski, podjęte w okresie wcześniejszym?
I jeszcze jedna refleksja. Wielka szkoda, iż angielski kontrwywiad
był tak piekielnie doskonały tylko na odcinku niemieckim. A nie na radzieckim.
Przez wiele lat brytyjskie służby specjalne były skutecznie penetrowane przez
„Piątkę z Cambridge”. Gdyby nie to zaniedbanie, może historia Polski
potoczyłaby się inaczej. Kim Philby najprawdopodobniej maczał palce w tzw.
katastrofie gibraltarskiej, w której zginął gen. Sikorski. Przebywał w tych
dniach (początek lipca 1943 r.) na Gibraltarze. Lecący do Moskwy radziecki
ambasador Majski również (w jego ekipie na pewno znajdowali się też tajni
agenci). Ale to już zupełnie inna historia. O tym tylko tak, niejako przy
okazji.