czwartek, 10 listopada 2016

„Rekonstrukcja narodów. Polska, Ukraina, Litwa, Białoruś 1569-1999”. Autor: Timothy Snyder

Tekst okolicznościowy z okazji Narodowego Święta Niepodległości. Ku zadumie i refleksji.

98 lat temu nasza Ojczyzna odzyskała niepodległość po 123 latach (1795-1918) nieistnienia jako suwerenne państwo. Owe 123 lata to szmat czasu, to jakieś 4 – 5 pokoleń mieszkańców terenów byłej I Rzeczypospolitej, poddawanych przymusowemu wynarodowieniu z polskości, ale też i dobrowolnie wstępujących na drogę nowej emancypacji narodowej.

W rezultacie dn. 11 listopada 1918 r. powstała już Polska inna. Józef Piłsudski usiłował odtworzyć Rzeczpospolitą przedrozbiorową - do tego bowiem w istocie zmierzały jego plany federacyjne. Nie dał rady – na przeszkodzie stanął szereg czynników zewnętrznych (międzynarodowych) oraz, niestety, także wewnętrznych. Zaciążyły również owe „narodowe zaszłości” – fakty zaistniałe w XIX wieku.

A zatem odrodzona II Rzeczpospolita to już całkiem inna Polska była! 
Z punktu widzenia kontynuacji rodzaju państwowości Polska w 1918 r. niepodległości nie odzyskałaPolska ją w 1918 r. uzyskała – powstało bowiem nowe państwo, całkowicie inne niż to, które utraciliśmy w XVIII wieku. Zamieszkałe przez ludność, której spory odsetek nie identyfikował się z polskością, a nawet był jej wrogi. Pomimo że ruscy i litewscy praprapradziadkowie nie kwestionowali swojej przynależności do I Rzeczypospolitej i w jej obronie przez kilkaset lat dzielnie przelewali krew w walkach z Turkami, Tatarami, Moskalami i Szwedami.

I o tym wszystkim, a nawet dużo, dużo więcej, jest w polecanej dziś książce.

Timothy Snyder „Rekonstrukcja narodów. Polska, Ukraina, Litwa, Białoruś 1569-1999”.
Wydawnictwo Pogranicze, Sejny 2009.

Autor to zachodni historyk uniwersytecki, specjalizujący się w zagadnieniach polskich oraz środkowo- i wschodnioeuropejskich. Na polskim rynku wydawniczym już znany.
Książkę tę gorąco polecam nie tylko miłośnikom historii. Powinni ją przeczytać wszyscy interesujący się współczesną polityką zagraniczną, dotyczącą naszych wschodnich sąsiadów. Opisuje ona ich związki z polskością - od czasów określanych przez autora jako nowożytne (czyli po średniowieczu) aż po czasy współczesne (datowane przez niego od 2-giej połowy XIX w.). A owe związki to i przyjaźń, i miłość (aż do dobrowolnej asymilacji), ale też i krwawa nienawiść.
Dzisiejszy czytelnik rozumie pojęcia „naród” i „narodowość” w znaczeniu etnicznym, językowym. I rozumie prawidłowo, gdyż do tego sprowadzają się w istocie współczesne definicje słownikowe owych wyrazów. Nie zawsze tak jednak było.

Przez kilkaset lat, aż do 2-giej połowy XIX w., „naród” rozumiano w znaczeniu terytorialnym i państwowym, a nawet klasowym (tj. w odniesieniu tylko do warstwy szlacheckiej). Pochodzenie etniczne (polskie, ruskie, litewskie) i wyznawana religia (katolicyzm rzymski, grecki czy prawosławie) miały w tym kontekście naprawdę drugorzędne znaczenie. Z tak zdefiniowanego narodu „państwowego” byli zazwyczaj wyłączani nie-szlachcice, obojętne jakim językiem by nie mówili. Chłop, nawet z Mazowsza, Wielkopolski, czy Małopolski, nie był w tym znaczeniu obywatelem - Polakiem.
Oczywiście rozumienie owych pojęć („naród”, „narodowość”, „obywatelstwo”) na przestrzeni wieków ewoluowało, co spostrzegamy chociażby już w tekście Konstytucji 3-go Maja 1791 r. Epoka napoleońska przyniosła dalsze, wręcz rewolucyjne zmiany.

W 2-giej połowie XIX w., wraz z upowszechnieniem trudnej sztuki pisania i czytania, doszło w całej Europie do tzw. przebudzenia narodowego. Za podstawowe spoiwa narodowości uznano przede wszystkim język i religię.
„Polskość” w znaczeniu dotychczasowym, tradycyjnym, zaczęła - na wschodnich terenach byłej Rzeczypospolitej Obojga Narodów - przegrywać wraz z niepowodzeniem powstań, a po upadku Powstania Styczniowego przegrała ostatecznie. Jej nosicielami pozostali już tylko szlacheccy właściciele ziemscy, bardzo nieliczni polscy chłopi oraz tylko część mieszczaństwa (w kresowych miastach, a zwłaszcza miasteczkach żyło b. dużo ludności żydowskiej). I Timothy Snyder pięknie ten proces opisuje - oddzielnie dla terenów Litwy, Białorusi i Ukrainy.

Następnie autor przechodzi do krwawego XX stulecia, koncentrując się nad „ciągiem dalszym” wybijania się na niepodległość już nie tylko Polaków, ale także Litwinów i Rusinów. Słusznie zauważa, że Polska przedwojenna była terytorialnie za duża jak na państwo narodowe (w znaczeniu etnicznym), a za mała na państwo federacyjne, o którym marzył Józef Piłsudski. Ale ową szczupłość terytorialną II Rzeczpospolita zawdzięczała ... polskim narodowcom. Gdyż to właśnie przedstawiciel endecji, Stanisław Grabski, przeforsował w trakcie negocjacji pokoju w Rydze (1921 r.) pozostawienie po stronie radzieckiej części wschodnich terytoriów, które bolszewicy nam ... proponowali. Tak, to nie bajka. Potwierdzenie można uzyskać choćby przez zerknięcie do atlasu historycznego - pomimo wygranej wojny, pokój ryski ustalił wschodnią granicę Polski na zachód od linii, z której wyruszyła w kwietniu 1920 r. ofensywa Piłsudskiego. A Ukraińcy nigdy nam nie wybaczyli zaprzepaszczenia w Rydze ich interesu narodowego.

Dalszy przebieg (przedwojenny, wojenny i powojenny) konfliktów narodowych autor również opisuje - z bezstronną, naukową rzetelnością historyka. M.in. dokładnie omawia genezę i przebieg rzezi ludności polskiej przez nacjonalistów ukraińskich na Wołyniu i w Galicji. Przedstawia także nasz polski odwet, również okrutny (ale nie „równie okrutny” - to ważne semantyczne rozróżnienie) i też dokonywany na ludności cywilnej. Można się oczywiście spierać o liczby i proporcje liczb ofiar obu narodowości, śmiertelnie się wówczas nienawidzących - Timothy Snyder pozostaje tu raczej bliższy wyliczeniom podawanym np. przez Grzegorza Motykę niż ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego.
Powojenne operacje „Rzeszów” i „Wisła” są w książce również dokładnie opisane. W rezultacie powojennych wysiedleń (do ZSRR) i przesiedleń (na ziemie tzw. odzyskane) mamy dziś Rzeczpospolitą niemal homogenicznie narodową - o czym nb. marzyli przedwojenni polscy narodowcy (to też zauważa autor).

W kontekście obecnej demograficznej rzeczywistości, zaistniałej za naszą wschodnią granicą, całkowitym nonsensem wydają się głoszone niekiedy postulaty o charakterze rewizjonistycznym, domagające się powrotu tych czy innych wschodnich ziem do polskiej „Macierzy”. Co bynajmniej nie powinno oznaczać braku naszego zainteresowania wschodnimi sąsiadami, którzy przez kilkaset lat wspólnej, przedrozbiorowej historii byli nie sąsiadami lecz równoprawnymi domownikami. W końcu to nasz Wielki Rodak rzucił w latach 90-tych XX wieku hasło „Od Unii Lubelskiej do Unii Europejskiej”.

Wędrując obecnie po bieszczadzkich wertepach nie sposób nie dostrzec śladów dawnego życia, jakże etnicznie odmiennego od obecnego. Timothy Snyder poświęca w swej książce wiele miejsca historii stosunków polsko-ukraińskich, także tych zaistniałych na obecnych ziemiach Polski południowo-wschodniej. Tak więc jeszcze raz gorąco zachęcam do sięgnięcia po książkę, przedstawiającą obiektywnie (tj. nie polonocentrycznie, ale też bynajmniej nie polonofobicznie) dzieje trzech narodów: polskiego, litewskiego i ruskiego, wspólnie tworzących niegdyś Rzeczpospolitą Obojga Narodów - czyli Polskę, ale przecież nie w Jej dzisiejszym rozumieniu i znaczeniu.

Ranny pod Maciejowicami Tadeusz Kościuszko miał ponoć zakrzyknąć „Finis Polonia”. Tenże Kościuszko uznawany jest dziś, za wschodnią granicą, za Białorusina. A do naszego Adama Mickiewicza „przyznają się” i Litwini, i Białorusini. Dzisiejsi Ukraińcy widzą w swoich spolonizowanych magnatach - własnych rodaków. Bardzo rozbawiła mnie kiedyś informacja, że „Iwan III Sobieski” pobił Turków pod Wiedniem. Jan III był oczywiście królem Polski, i to ostatnim udanym Jej królem (po nim zaczął się już zjazd po równi pochyłej). Ale faktem jest też, iż pochodził z ruskiego rodu Sobieskich. A w owych czasach pochodzenia etnicznego nie utożsamiano z narodowym. Szlachcice z Rusi, którym wszak nie można było odmówić wielkiego polskiego patriotyzmu, nieraz mawiali o sobie: „gente Ruthenus, natione Polonus”.

Nawet jeszcze Józef Piłsudski, wskrzesiciel Polski, uważał się za Litwina. A Polaków - endeków wsadzał do Berezy Kartuskiej i pomstował na nich bardzo niecenzuralnie. Ale za to piękną polszczyzną, z zaśpiewem wileńskim.

PS
Tematykę zaprezentowaną w książce Timothy’ego Snydera, rzetelnie przedstawia również Andrzej Sulima Kamiński w „Historii Rzeczypospolitej wielu narodów. 1505-1795”, z tym że kończy ją na upadku Rzeczypospolitej. Natomiast Timothy Snyder ciągnie ją, zgodnie z tytułem polecanej książki, aż do końca XX wieku.