niedziela, 6 listopada 2016

"On wrócił". Autor: Timur Vermes

Pochmurne dni listopadowe. Za nami smutne święta. Przez ostatnie dni chodziliśmy poważni i ponurzy.
Może czas się więc wreszcie rozerwać i nieco pośmiać?

Timur Vermes „On wrócił”.
Wydawca: Grupa Wydawnicza Foksal Sp. z o.o., Warszawa 2014.

Lato 2011 r. W Berlinie na niezabudowanej parceli budzi się Adolf Hitler. Dokładnie w takim stanie, w jakim był dn. 30 kwietnia 1945 r. tuż przed samobójczą śmiercią i spaleniem jego zwłok. Ubrany w mundur jeszcze śmierdzący benzyną. Ma nadal 56 lat, a nie 122, jak by wynikało z wieku liczonego od dnia narodzin.

Nie ukrywa, kim jest. Robi oszałamiającą karierę medialną. I to w mediach liberalnych, kosmopolitycznych, bynajmniej nie neonazistowskich. Wszyscy uważają go bowiem za świetnego parodystę, który nawet nie musi przygotowywać swoich tekstów, lecz je wygłasza improwizując. A on tylko (i aż) jest po prostu sobą!
Natomiast neonaziści widzą w nim Żyda, który zrobił sobie doskonałą operację plastyczną, aby kompromitować ich ruch, więc spuszczają mu ciężki łomot.

Książka dość zabawna, w Niemczech była wręcz sezonowym hitem wydawniczym. U nas tak jej nie odebrano - z jednej podstawowej przyczyny. Nie chodzi tu bowiem o złowrogość jej „bohatera”, lecz o to, iż jest to powieść „z kluczem”, tj. zawierająca mnóstwo odniesień i aluzji do współczesnych postaci ze środowiska społeczno-politycznego Niemiec. Trzeba by tam mieszkać i żyć, aby rozpoznawać osoby wszystkich VIP-ów i innych tzw. celebrytów, tak bardzo irytujących Adolfa Hitlera. To dokładnie tak, jakby u nas pojawił się nagle np. żyjący marszałek Józef Piłsudski i komentował wypowiedzi oraz zachowania współczesnych polskich polityków i dziennikarzy. My byśmy się przednie ubawili, ale już za granicą niewiele by z tego zrozumiano.

Przeczytać jednak można, lektura bynajmniej nie nudzi. Autor wiernie odwzorowuje sposób myślenia i w ogóle logikę Hitlera, co współcześnie bardziej dziwi i śmieszy niż przeraża. Ponadto bardzo zabawne jest zetknięcie Hitlera ze współczesną techniką, głównie komputerami (jakimiś telewizorami, przed którymi stoją maszyny do pisania bez wałków) i Internetem. Ale spokojnie - Wódz sobie i z tym poradził, a z czasem nawet założył własny portal internetowy.

Nie przypuszczam, aby autorowi przyświecał jakiś inny cel niż satyryczny. To Niemiec pochodzenia tureckiego, a więc chyba nieobciążony genetycznie nazizmem.