piątek, 1 kwietnia 2022

"X+Y=?". Autor: Kazimierz Rygiel

 

X+Y=?

Dziś, podobnie jak dokładnie rok temu, zamiast recenzji kolejnej książki o tematyce historycznej zamieszczam tu moje opowiadanie. Zastrzegam, iż tegoroczne jest przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.

Starszy pan X („X” to krypto-imię) i jego kolega ze studiów mają zwyczaj spotykać się co miesiąc, półtora, najczęściej w jakiejś sympatycznej knajpce i wieść tam męskie dysputy na tematy wszystkie. W restauracji dlatego, ponieważ spotkania w domu odbywałyby się w towarzystwie żon, a to by bardzo ograniczało swobodę ich dyskusji. Znają się i kolegują już prawie 52 lata. Zaprzyjaźnili się jeszcze podczas odbywania miesięcznej praktyki robotniczej, poprzedzającej rozpoczęcie pierwszego roku studiów. Charaktery i zainteresowania osobiste mają raczej niepodobne, różne były też ich dotychczasowe drogi zawodowe. Łączy ich natomiast tzw. dobra chemia - w tym przypadku oznaczająca męską przyjaźń. Ostatnim razem, po obowiązkowym obgadaniu aktualiów politycznych, rozmówcy tradycyjnie zeszli na tematy damsko-męskie i problemy z nimi związane. Kolega X-a ma troje dzieci (z dwóch kolejnych małżeństw). X - jedno, ale nie dałby sobie głowy uciąć, że tylko jedno. Zaznaczając, iż nie są to męskie przechwałki (na takie jest już za stary i za poważny), opowiedział koledze historię wprawdzie sprzed wielu lat, ale dobrze zapamiętaną. Kolega dotychczas jej nie znał. W czasach, gdy się wydarzyła, kontaktowali się sporadycznie, telefonując tylko do siebie z życzeniami imieninowymi i świątecznymi.

***

Był sierpień 1977 roku. X, podówczas 26-letni i jeszcze młodziej wyglądający, przystojny kawaler, wracał z zachodniej Polski do Warszawy pociągiem pospiesznym dalekobieżnym. W przedziale pierwszej klasy było ich tylko dwoje: X oraz pewna atrakcyjna pani. Bardzo mu się spodobała – była, jak to się mówi, dokładnie w jego typie. Podjęli kilkugodzinną rozmowę podróżnych i czas im szybko upływał. Poruszali przeważnie tematy ogólnokulturalne. Z przyjemnym zaskoczeniem zauważyli, iż obydwoje są na bieżąco z repertuarem warszawskich kin i teatrów, oraz że obojgu podobały się te same filmy i przedstawienia. Dojeżdżając do Warszawy X przedstawił się imieniem i zaproponował spotkanie. Pani się zgodziła i dała mu swój numer telefonu do pracy. Poinstruowała go, że ma do telefonu poprosić panią Y (niechże z kolei tu „Y” będzie jej krypto-imieniem). Gdyby sama nie odebrała, a koleżanka z biurowego pokoju zapytała, kto prosi, to ma udawać kuzyna. Pani Y przy okazji wyjaśniła, że faktycznie posiada kuzyna też o imieniu X, o czym jej biurowe koleżanki wiedzą, ale tamten nigdy nie dzwoni, nawet nie zna numeru jej telefonu do pracy. Notabene właśnie wtedy, kończąc podróż i żegnając się, X i Y przeszli ze sobą „na ty”. Nazwiskami się nie przedstawili (ani wtedy, ani później).

X kuł żelazo póki gorące i już następnego dnia zatelefonował do Y. Po chwilowym namyśle wyznaczyła mu spotkanie na mieście za kilka dni, w dzień roboczy po pracy. Obydwoje zjawili się punktualnie. Bezczelny X zagrał vabank proponując, aby od razu pojechali do jego mieszkania (przezeń najmowanego i praktycznie samodzielnego, niekrępującego). Wyprzedzająco i uspokajająco obiecywał dżentelmeńskie zachowanie. Absolutnie nie kłamał. Zawsze obce mu było nachalne i agresywne podejście do płci pięknej, a nawet wręcz przeciwnie – sam deklarował się jako zwolennik female domination. Napomknął jej i o tym aluzyjnie. Wówczas (w 1977 r.) w polskich poczytnych, sprzedawanych spod lady publikacjach seksuologicznych nie używano jeszcze ww. terminu dla określenia owej niegroźnej (dla kobiet na pewno) perwersji. Dziś, jeśliby ktoś chciał zobaczyć, na czym ona polega i jakie formy przybiera, może sobie wygooglować np. xvideos lub pornhub i wpisać te wyrazy (lub ich skrót femdom) do okienka portalu.

Tak zbajerowana pani Y zgodziła się na wizytę u pana X-a bez większego zawahania, chociaż była to ich pierwsza randka. Uznała, że będzie w pełni kontrolować sytuację. I jak wykazała najbliższa przyszłość, nie pomyliła się. Dojazd komunikacją miejską (X zmotoryzował się dopiero 4 lata później) trwał około pół godziny, w tym czasie wiedli rozmowę na jakieś banalne tematy. W mieszkaniu X wyciągnął butelkę dobrego wina, już-już ją chciał otworzyć, czego mu jednak Y gwałtownie i stanowczo zabroniła. Oznajmiła, że nie cierpi alkoholu (pod żadną postacią), a mężczyźni, od których go tylko choć trochę poczuje, natychmiast przestają ją interesować. Zadała też X-owi już po raz drugi pytanie (pierwszy raz zapytała go o to po drodze), czy aby przypadkiem nie pił dziś w pracy, nawet tylko piwa. Zgodnie z prawdą ponownie zaprzeczył, a wtedy kazała mu ze dwa razy chuchnąć. Negatywny wynik „testu” uspokoił ją, znów zrobiła się miła i zalotna. Zaczęła też szczegółowo indagować X-a o sprawy osobiste, przy czym niektóre jej pytania były dość osobliwe: „Czy jesteś zdrowy? Na co w życiu dotychczas chorowałeś? Czy nie zażywasz stale jakichś leków, prochów itp.? Czy twoi rodzice są zdrowi?”. X odpowiadał zgodnie z prawdą, jego odpowiedzi najwyraźniej zadowalały Y. Nieposiadania nałogu tytoniowego nie musiał potwierdzać chyba tylko dlatego, że już podczas podróży pociągiem zauważyli, iż oboje są niepalący.

Niebawem X podjął namacalną adorację jej atrakcyjnych, kobiecych wdzięków. Czyli mówiąc wprost - zaczął się do niej dobierać. Ale niezmiernie delikatnie, gotów w każdej chwili się wycofać. Nie napotkał jednak najmniejszego oporu. Nie pytając o to usłyszał też, że nie musi uważać. Szczegółowego opisu, co się dalej działo, nie będzie. To nie pornografia. Po klasycznym numerku (lekko tylko wzbogaconym elementami femdom na życzenie X-a) leżeli obok siebie i wtedy z kolei X zaczął ją wypytywać o sprawy osobiste. Odpowiadała chętnie. Okazała się 30-letnią mężatką, z czego X do tej pory nie zdawał sobie sprawy, jako że nie nosiła obrączki. Też była po studiach. Zdradziła męża (przed chwilą) ot tak sobie, tylko dlatego, że X się jej spodobał. Jej mąż jest mądry i dobry, nie pije, nie bije, nieźle zarabia, dba o dom, nie ogląda się za innymi babami, kocha tylko ją, dzieci nie mają. Ona też bardzo kocha męża. X troszkę wtedy zdębiał. Zresztą owa rozmowa prowadzona ex post długo nie potrwała. Y ubrała się i oświadczyła, że już musi iść i żeby jej nie odprowadzał. X zasugerował następną randkę, do czego nie był specjalnie przekonany (ze względu na dopiero co poznany stan cywilny Y), ale tak chyba wypadało. Y zajrzała do małego damskiego kalendarzyka i zaproponowała dzień jutrzejszy albo pojutrze. X wybrał ten drugi termin. Y wtedy oświadczyła, że nie muszą się umawiać na mieście, niech X przypomni jej tylko nr budynku i nr mieszkania (których wchodząc nie zapamiętała), a ona zjawi się tu pojutrze o godz. 18. No i że X w międzyczasie ma koniecznie przestrzegać całkowitej alkoholowej abstynencji.

X przypuszczał, że Y , u której wielkich erotycznych doznań najwidoczniej nie spowodował, teraz go tylko tak grzecznie spławia, nie chcąc mu otwarcie odmówić ani go „wystawić” w jakimś punkcie miasta. W głębi duszy był nawet z tego zadowolony. Nie widział szans na dłuższy i poważny związek z Y, za nieetyczne uznawał bowiem kłusownictwo w cudzym małżeństwie. Ale wskazanego dnia w mieszkaniu oczywiście był i parę minut po godz. 18 drzwi na dźwięk dzwonka otworzył. Y dała mu buzi, zakręciła się zalotnie i zadała to sakramentalne już pytanie o picie alkoholu w biurze. Negatywną odpowiedź znów zweryfikowała jego dwukrotnym chuchnięciem. Po czym sytuacja z przedwczoraj dość wiernie się powtórzyła. Wszystko odbyło się klasycznie, po bożemu. Również z małą dozą femdom, choć tym razem X już nie musiał o to prosić - Y jakby czytała w jego kosmatych myślach. Na żadne jednak tzw. „inne czynności seksualne” Y się nie zgodziła (mimo że tego dnia byli bardziej czyści, po pracy zdążyli przed spotkaniem odwiedzić swoje łazienki). A na sugestię kolejnego spotkania Y zajrzała do kalendarzyka i kazała X-owi zadzwonić za niecały miesiąc, wskazując nawet konkretny dzień we wrześniu. Nie wytłumaczyła tak długiej planowanej rozłąki, a on nie zapytał.

We wrześniu nie zatelefonował, ponieważ nie miał takiego zamiaru. Dalej wiódł swój młodokawalerski żywot wg schematu praca – dom – kobiety – rozrywki kulturalne. W czerwcu 1978 roku dopadła go nagła męska chęć, której dosadne określenie brzmi chuć. Nie miał wtedy stałej dziewczyny, a z usług płatnej miłości nie zwykł korzystać. Raz nawet, choć to zdarzyło się już parę lat później, wyprosił z mieszkania pewną damę, która nieoczekiwanie okazała się być tzw. cichodajką. Niemalże bowiem w ostatniej chwili próbowała zmienić charakter rozpoczynającego się ich intymnego spotkania z romantycznego (jak sądził) na komercyjny. Odszukał więc ubiegłoroczny kalendarz, odnalazł numer telefonu Y i zadzwonił do niej. Telefon odebrała koleżanka i wyjaśniła, że pani Y nie ma nie tylko w pokoju, ale w ogóle w biurze, i że nieprędko wróci do pracy. Na kolejne pytania zadawane przez X-a zaczęła się z niego podśmiewać: „A cóż to za kuzyn, który nie wie, że kuzynka urodziła ślicznego dzidziusia, właśnie jest na urlopie macierzyńskim i podobno też wybiera się na urlop wychowawczy. Niechże pan X zadzwoni do kuzynki do domu, przecież chyba wie, że ma ona w domu telefon.”. I na tym ta dość krótka rozmowa się zakończyła.

Po odłożeniu słuchawki X zadumał się głęboko. Przypomniał sobie zachowanie Y, jej raczej nietypowe wymagania i pytania. Wtedy je sobie tłumaczył obawą Y o własne zdrowie i obsesją na punkcie alkoholu. Teraz zaś dokonał w pamięci stosownego, choć tylko przybliżonego (daty porodu nie poznał) obliczenia. Wyliczył, że od czasu ich randek upłynęło 10 miesięcy i kilka dni. Stwierdził istnienie poszlaki, ale … niczego więcej. Choć poszlaki poważnej – przez co tamten bardzo przelotny romans utkwił mu głęboko w pamięci i nie wyleciał po latach z głowy jak szereg innych, nawet tych dłużej trwających. Zapamiętał także parę innych szczegółów dotyczących osoby Y oraz miejsca i przebiegu dwóch randek z nią. Ale o tym sza. Nie byłyby to jeszcze dane identyfikujące Y (takich sam przecież nigdy nie poznał), ale po co ktoś mógłby snuć choć cień cienia fałszywych przypuszczeń. Dlatego też żadnego żeńskiego imienia, nawet fikcyjnego, X nie wymienił.

***

Dopijając kolejny kieliszek wina kolega X-a zapytał jeszcze o płeć tamtego dzieciaka, a w tym roku już 44-letniego człowieka. X zgodnie z prawdą odrzekł, że się tego nie dowiedział. Owa koleżanka pani Y trajkotała mu tylko ogólnie o „ślicznym dzidziusiu”. Kolega bez przekonania zauważył, że to mogło oznaczać płeć męską, ponieważ dziewczynkę określiłaby jako „śliczną dzidzię”. Dodał też, iż niewykluczone, że X dziś jest także biologicznym dziadkiem. X się roześmiał i powiedział, że po tamtej pamiętnej rozmowie telefonicznej już żadnych dociekań nie czynił, a i jego też nikt nie poszukiwał (choć byłby do odnalezienia, aż do marca 1979 r. mieszkał bowiem pod adresem znanym Y). Owej Y nigdy więcej nie spotkał, nawet przypadkowo (co w wielkim mieście nie dziwota). Działo się to w czasach, gdy leczenie bezpłodności w Polsce dopiero raczkowało. Niektórzy wcale jej nie leczyli, wybierając tradycyjne i sprawdzone metody zachodzenia w ciążę. Czy Y uczyniła to na własną rękę, czy może nawet w porozumieniu z mężem – tego X też się nigdy nie dowiedział. Nie ma również pewności, czy aby przypadkiem nie wystąpił w konkurencji. Y była atrakcyjną kobietą, więc jej „konspiracyjno-prokreacyjny” wybór mógł skutecznie paść nie tylko na niego. Poznali się przecież przypadkiem. Być może go tylko dołączyła do projektu będącego już w fazie realizacji.

A może w ogóle nie ma tu mowy o istnieniu jakiejkolwiek poszlaki? Y puściła się dwukrotnie z X-em w dni niepłodne, bo akurat miała taki kaprys. X jej się spodobał: młodszy, kulturalny, przystojny, grzeczny i delikatny facet, którego mogła kontrolować i trochę nad nim fizycznie dominować. Niektóre panie wolą akurat właśnie takich mężczyzn – nie wszystkie preferują słodkich czy gorzkich brutali. Kolejnych kilka-kilkanaście dni później Y zaszła w ciążę z własnym mężem - przestali to wreszcie odkładać.

Panowie dojedli deser i dopili wino. X zaczął się rozglądać za kelnerką. Dziś przypadała jego kolej zapłacenia rachunku.