X+Y=?
Dziś,
podobnie jak dokładnie rok temu, zamiast recenzji kolejnej książki
o tematyce historycznej zamieszczam tu moje opowiadanie. Zastrzegam, iż
tegoroczne jest przeznaczone wyłącznie dla osób
pełnoletnich.
Starszy
pan X („X” to krypto-imię) i jego kolega ze studiów mają
zwyczaj spotykać się co miesiąc, półtora, najczęściej w jakiejś
sympatycznej knajpce i wieść tam męskie dysputy na tematy wszystkie. W restauracji
dlatego, ponieważ spotkania w domu odbywałyby się w towarzystwie żon,
a to by bardzo ograniczało swobodę ich dyskusji. Znają się i kolegują
już prawie 52 lata. Zaprzyjaźnili się jeszcze podczas odbywania miesięcznej
praktyki robotniczej, poprzedzającej rozpoczęcie pierwszego roku studiów. Charaktery
i zainteresowania osobiste mają raczej niepodobne, różne były też ich
dotychczasowe drogi zawodowe. Łączy ich natomiast tzw. dobra chemia - w tym
przypadku oznaczająca męską przyjaźń. Ostatnim razem, po obowiązkowym obgadaniu
aktualiów politycznych, rozmówcy tradycyjnie zeszli na tematy damsko-męskie i problemy
z nimi związane. Kolega X-a ma troje dzieci (z dwóch kolejnych małżeństw).
X - jedno, ale nie dałby sobie głowy uciąć, że tylko jedno. Zaznaczając,
iż nie są to męskie przechwałki (na takie jest już za stary i za poważny),
opowiedział koledze historię wprawdzie sprzed wielu lat, ale dobrze
zapamiętaną. Kolega dotychczas jej nie znał. W czasach, gdy się wydarzyła,
kontaktowali się sporadycznie, telefonując tylko do siebie z życzeniami
imieninowymi i świątecznymi.
***
Był
sierpień 1977 roku. X, podówczas 26-letni i jeszcze młodziej
wyglądający, przystojny kawaler, wracał z zachodniej Polski do Warszawy
pociągiem pospiesznym dalekobieżnym. W przedziale pierwszej klasy było ich
tylko dwoje: X oraz pewna atrakcyjna pani. Bardzo mu się spodobała – była,
jak to się mówi, dokładnie w jego typie. Podjęli kilkugodzinną rozmowę
podróżnych i czas im szybko upływał. Poruszali przeważnie tematy
ogólnokulturalne. Z przyjemnym zaskoczeniem zauważyli, iż obydwoje są na
bieżąco z repertuarem warszawskich kin i teatrów, oraz że obojgu
podobały się te same filmy i przedstawienia. Dojeżdżając do Warszawy X przedstawił
się imieniem i zaproponował spotkanie. Pani się zgodziła i dała mu
swój numer telefonu do pracy. Poinstruowała go, że ma do telefonu poprosić
panią Y (niechże z kolei tu „Y” będzie jej krypto-imieniem).
Gdyby sama nie odebrała, a koleżanka z biurowego pokoju zapytała, kto
prosi, to ma udawać kuzyna. Pani Y przy okazji wyjaśniła, że faktycznie posiada
kuzyna też o imieniu X, o czym jej biurowe koleżanki wiedzą, ale
tamten nigdy nie dzwoni, nawet nie zna numeru jej telefonu do pracy. Notabene właśnie
wtedy, kończąc podróż i żegnając się, X i Y przeszli ze
sobą „na ty”. Nazwiskami się nie przedstawili (ani wtedy, ani później).
X kuł
żelazo póki gorące i już następnego dnia zatelefonował do Y. Po chwilowym
namyśle wyznaczyła mu spotkanie na mieście za kilka dni, w dzień roboczy
po pracy. Obydwoje zjawili się punktualnie. Bezczelny X zagrał vabank
proponując, aby od razu pojechali do jego mieszkania (przezeń najmowanego
i praktycznie samodzielnego, niekrępującego). Wyprzedzająco i uspokajająco
obiecywał dżentelmeńskie zachowanie. Absolutnie nie kłamał. Zawsze obce mu było
nachalne i agresywne podejście do płci pięknej, a nawet wręcz
przeciwnie – sam deklarował się jako zwolennik female domination. Napomknął
jej i o tym aluzyjnie. Wówczas (w 1977 r.) w polskich
poczytnych, sprzedawanych spod lady publikacjach seksuologicznych nie używano jeszcze
ww. terminu dla określenia owej niegroźnej (dla kobiet na pewno) perwersji.
Dziś, jeśliby ktoś chciał zobaczyć, na czym ona polega i jakie
formy przybiera, może sobie wygooglować np. xvideos lub pornhub i wpisać te
wyrazy (lub ich skrót femdom) do okienka portalu.
Tak
zbajerowana pani Y zgodziła się na wizytę u pana X-a bez większego
zawahania, chociaż była to ich pierwsza randka. Uznała, że będzie w pełni
kontrolować sytuację. I jak wykazała najbliższa przyszłość, nie pomyliła
się. Dojazd komunikacją miejską (X zmotoryzował się dopiero 4 lata
później) trwał około pół godziny, w tym czasie wiedli rozmowę na
jakieś banalne tematy. W mieszkaniu X wyciągnął butelkę dobrego wina,
już-już ją chciał otworzyć, czego mu jednak Y gwałtownie i stanowczo
zabroniła. Oznajmiła, że nie cierpi alkoholu (pod żadną postacią), a mężczyźni,
od których go tylko choć trochę poczuje, natychmiast przestają ją interesować.
Zadała też X-owi już po raz drugi pytanie (pierwszy raz zapytała go o to
po drodze), czy aby przypadkiem nie pił dziś w pracy, nawet tylko piwa.
Zgodnie z prawdą ponownie zaprzeczył, a wtedy kazała mu ze dwa razy
chuchnąć. Negatywny wynik „testu” uspokoił ją, znów zrobiła się miła i zalotna.
Zaczęła też szczegółowo indagować X-a o sprawy osobiste, przy czym niektóre
jej pytania były dość osobliwe: „Czy jesteś zdrowy? Na co w życiu
dotychczas chorowałeś? Czy nie zażywasz stale jakichś leków, prochów itp.? Czy
twoi rodzice są zdrowi?”. X odpowiadał zgodnie z prawdą, jego odpowiedzi
najwyraźniej zadowalały Y. Nieposiadania nałogu tytoniowego nie musiał potwierdzać
chyba tylko dlatego, że już podczas podróży pociągiem zauważyli, iż oboje są
niepalący.
Niebawem
X podjął namacalną adorację jej atrakcyjnych, kobiecych wdzięków. Czyli
mówiąc wprost - zaczął się do niej dobierać. Ale niezmiernie delikatnie, gotów
w każdej chwili się wycofać. Nie napotkał jednak najmniejszego oporu. Nie
pytając o to usłyszał też, że nie musi uważać. Szczegółowego opisu, co się
dalej działo, nie będzie. To nie pornografia. Po klasycznym numerku (lekko
tylko wzbogaconym elementami femdom na życzenie X-a) leżeli obok
siebie i wtedy z kolei X zaczął ją wypytywać o sprawy
osobiste. Odpowiadała chętnie. Okazała się 30-letnią mężatką, z czego X
do tej pory nie zdawał sobie sprawy, jako że nie nosiła obrączki. Też była po
studiach. Zdradziła męża (przed chwilą) ot tak sobie, tylko dlatego, że X się
jej spodobał. Jej mąż jest mądry i dobry, nie pije, nie bije, nieźle
zarabia, dba o dom, nie ogląda się za innymi babami, kocha tylko ją,
dzieci nie mają. Ona też bardzo kocha męża. X troszkę wtedy zdębiał. Zresztą
owa rozmowa prowadzona ex post długo nie potrwała. Y ubrała
się i oświadczyła, że już musi iść i żeby jej nie odprowadzał. X zasugerował
następną randkę, do czego nie był specjalnie przekonany (ze względu na dopiero
co poznany stan cywilny Y), ale tak chyba wypadało. Y zajrzała do
małego damskiego kalendarzyka i zaproponowała dzień jutrzejszy albo
pojutrze. X wybrał ten drugi termin. Y wtedy oświadczyła, że nie
muszą się umawiać na mieście, niech X przypomni jej tylko nr budynku
i nr mieszkania (których wchodząc nie zapamiętała), a ona zjawi się
tu pojutrze o godz. 18. No i że X w międzyczasie ma koniecznie
przestrzegać całkowitej alkoholowej abstynencji.
X przypuszczał,
że Y , u której wielkich erotycznych doznań najwidoczniej nie
spowodował, teraz go tylko tak grzecznie spławia, nie chcąc mu otwarcie odmówić
ani go „wystawić” w jakimś punkcie miasta. W głębi duszy był nawet z tego
zadowolony. Nie widział szans na dłuższy i poważny związek z Y, za
nieetyczne uznawał bowiem kłusownictwo w cudzym małżeństwie. Ale wskazanego
dnia w mieszkaniu oczywiście był i parę minut po godz. 18 drzwi
na dźwięk dzwonka otworzył. Y dała mu buzi, zakręciła się zalotnie i zadała
to sakramentalne już pytanie o picie alkoholu w biurze. Negatywną
odpowiedź znów zweryfikowała jego dwukrotnym chuchnięciem. Po czym sytuacja z przedwczoraj
dość wiernie się powtórzyła. Wszystko odbyło się klasycznie, po bożemu. Również
z małą dozą femdom, choć tym razem X już nie musiał o to prosić
- Y jakby czytała w jego kosmatych myślach. Na żadne jednak tzw. „inne
czynności seksualne” Y się nie zgodziła (mimo że tego dnia byli bardziej
czyści, po pracy zdążyli przed spotkaniem odwiedzić swoje łazienki). A na sugestię
kolejnego spotkania Y zajrzała do kalendarzyka i kazała X-owi
zadzwonić za niecały miesiąc, wskazując nawet konkretny dzień we wrześniu. Nie
wytłumaczyła tak długiej planowanej rozłąki, a on nie zapytał.
We
wrześniu nie zatelefonował, ponieważ nie miał takiego zamiaru. Dalej wiódł swój
młodokawalerski żywot wg schematu praca – dom – kobiety – rozrywki kulturalne.
W czerwcu 1978 roku dopadła go nagła męska chęć, której dosadne
określenie brzmi chuć. Nie miał wtedy stałej dziewczyny, a z usług płatnej
miłości nie zwykł korzystać. Raz nawet, choć to zdarzyło się już parę lat
później, wyprosił z mieszkania pewną damę, która nieoczekiwanie okazała
się być tzw. cichodajką. Niemalże bowiem w ostatniej chwili próbowała
zmienić charakter rozpoczynającego się ich intymnego spotkania
z romantycznego (jak sądził) na komercyjny. Odszukał więc ubiegłoroczny
kalendarz, odnalazł numer telefonu Y i zadzwonił do niej. Telefon
odebrała koleżanka i wyjaśniła, że pani Y nie ma nie tylko w pokoju,
ale w ogóle w biurze, i że nieprędko wróci do pracy. Na kolejne
pytania zadawane przez X-a zaczęła się z niego podśmiewać: „A cóż
to za kuzyn, który nie wie, że kuzynka urodziła ślicznego dzidziusia, właśnie
jest na urlopie macierzyńskim i podobno też wybiera się na urlop
wychowawczy. Niechże pan X zadzwoni do kuzynki do domu, przecież chyba
wie, że ma ona w domu telefon.”. I na tym ta dość krótka rozmowa się zakończyła.
Po
odłożeniu słuchawki X zadumał się głęboko. Przypomniał sobie zachowanie Y,
jej raczej nietypowe wymagania i pytania. Wtedy je sobie tłumaczył
obawą Y o własne zdrowie i obsesją na punkcie alkoholu. Teraz zaś
dokonał w pamięci stosownego, choć tylko przybliżonego (daty porodu nie poznał)
obliczenia. Wyliczył, że od czasu ich randek upłynęło 10 miesięcy
i kilka dni. Stwierdził istnienie poszlaki, ale … niczego więcej. Choć
poszlaki poważnej – przez co tamten bardzo przelotny romans utkwił mu głęboko w pamięci
i nie wyleciał po latach z głowy jak szereg innych, nawet tych dłużej
trwających. Zapamiętał także parę innych szczegółów dotyczących osoby Y
oraz miejsca i przebiegu dwóch randek z nią. Ale o tym sza. Nie
byłyby to jeszcze dane identyfikujące Y (takich sam przecież nigdy nie
poznał), ale po co ktoś mógłby snuć choć cień cienia fałszywych przypuszczeń. Dlatego
też żadnego żeńskiego imienia, nawet fikcyjnego, X nie wymienił.
***
Dopijając
kolejny kieliszek wina kolega X-a zapytał jeszcze o płeć tamtego dzieciaka,
a w tym roku już 44-letniego człowieka. X zgodnie z prawdą odrzekł,
że się tego nie dowiedział. Owa koleżanka pani Y trajkotała mu tylko ogólnie
o „ślicznym dzidziusiu”. Kolega bez przekonania zauważył, że to mogło
oznaczać płeć męską, ponieważ dziewczynkę określiłaby jako „śliczną dzidzię”. Dodał
też, iż niewykluczone, że X dziś jest także biologicznym dziadkiem. X się
roześmiał i powiedział, że po tamtej pamiętnej rozmowie telefonicznej już
żadnych dociekań nie czynił, a i jego też nikt nie poszukiwał (choć
byłby do odnalezienia, aż do marca 1979 r. mieszkał bowiem pod adresem znanym Y).
Owej Y nigdy więcej nie spotkał, nawet przypadkowo (co w wielkim
mieście nie dziwota). Działo się to w czasach, gdy leczenie bezpłodności w Polsce
dopiero raczkowało. Niektórzy wcale jej nie leczyli, wybierając tradycyjne
i sprawdzone metody zachodzenia w ciążę. Czy Y uczyniła to na
własną rękę, czy może nawet w porozumieniu z mężem – tego X też
się nigdy nie dowiedział. Nie ma również pewności, czy aby przypadkiem nie wystąpił
w konkurencji. Y była atrakcyjną kobietą, więc jej „konspiracyjno-prokreacyjny”
wybór mógł skutecznie paść nie tylko na niego. Poznali się przecież
przypadkiem. Być może go tylko dołączyła do projektu będącego już w fazie
realizacji.
A może
w ogóle nie ma tu mowy o istnieniu jakiejkolwiek poszlaki?
Y puściła się dwukrotnie z X-em w dni niepłodne, bo akurat miała
taki kaprys. X jej się spodobał: młodszy, kulturalny, przystojny, grzeczny
i delikatny facet, którego mogła kontrolować i trochę nad nim fizycznie
dominować. Niektóre panie wolą akurat właśnie takich mężczyzn – nie
wszystkie preferują słodkich czy gorzkich brutali. Kolejnych kilka-kilkanaście
dni później Y zaszła w ciążę z własnym mężem - przestali to wreszcie
odkładać.
Panowie
dojedli deser i dopili wino. X zaczął się rozglądać za kelnerką. Dziś
przypadała jego kolej zapłacenia rachunku.