Dziś
znów prof. Andrzej Chwalba jest autorem polecanej Państwu książki. Tym
razem napisanej bez udziału red. Wojciecha Harpuli, choć o tematyce bardzo
zbliżonej do omówionej w poprzednim tu artykule.
Przy
okazji nadmieniam, iż kolejny wpis na blogu zostanie zamieszczony już dnia
1 kwietnia br.
Andrzej
Chwalba „Przegrane zwycięstwo. Wojna polsko-bolszewicka 1918-1920”
Wydawnictwo
Czarne Sp. z o.o., Wołowiec 2020
Kolejna,
interesująca książka traktująca o wojnie polsko-bolszewickiej. Autor zaprezentował
temat kompleksowo – oprócz przebiegu działań stricte militarnych
przedstawił uwarunkowania polityczno-ideologiczne, dyplomatyczne, narodowościowe,
organizacyjno-logistyczne, ekonomiczne, socjologiczne, a nawet psychologiczne
(żołnierzy i ludności cywilnej). I to u obu stron
konfliktu. Można więc rzec, iż otrzymaliśmy rzetelne, profesjonalne vademecum
tytułowej wojny, napisane z polotem i nietrudne w odbiorze
czytelniczym. No i oczywiście niezwykle interesujące, nawet dla osób już obznajomionych
z tą tematyką.
Profesor
Andrzej Chwalba, w przeciwieństwie do innych historyków, datuje początek
konfliktu zbrojnego nie na rok 1919, lecz na późną jesień roku 1918,
gdy w głębi Rosji doszło do starcia stacjonującej tam polskiej dywizji
strzelców z Armią Czerwoną. Szczegóły na str. 13. Wytłumaczenia
wymaga również użyte w tytule sformułowanie „przegrane zwycięstwo”. Biorąc
książkę do ręki przypuszczałem, że być może autor miał na myśli
niewykorzystanie owoców zwycięstw w bitwach warszawskiej, zamojskiej i niemeńskiej,
tj. niepójście „za ciosem” jesienią 1920 r. jeszcze dalej na wschód. Albo że
autor tak skomentował samoograniczenie się (terytorialne) polskich negocjatorów
podczas rokowań pokojowych w Rydze. Ale nie – profesor rozumie tę
„przegraną” bardziej ogólnopolitycznie, co też przystępnie wyjaśnia.
Po
pierwsze
– autor bynajmniej nie jest przekonany (choć tego nie wyklucza), że ofensywa Wojska
Polskiego wiosną 1920 r. na Kijów nosiła charakter tylko prewencyjny, tj. faktycznie
wyprzedzający natarcie Armii Czerwonej. A jeśli nawet tak było, mogło się
to okazać następstwem niepodjęcia przez Polskę realnych rokowań pokojowych w 1919 r.,
czym byli wówczas bardzo zainteresowani bolszewicy. Fakt ten, pozornie
drugorzędny, był podczas tamtej wojny dyplomatycznie wykorzystywany przez
Rosję. Opinia publiczna, europejska i światowa, została przez propagandę
bolszewicką przekonana, że to strona polska jest napastnikiem. I tak już
pozostało aż do zawieszenia broni w październiku 1920 r. Także
i dziś historiografia rosyjska lansuje ów pogląd.
Po
drugie
– nie powiódł się plan marszałka Józefa Piłsudskiego powstania pomiędzy Polską
a Rosją niepodległej Ukrainy i autonomicznej Białorusi (w związku
z Rzecząpospolitą), a marzenia ich liderów politycznych i wojskowych
zostały zaprzepaszczone w traktacie ryskim. Podmiotowo obie te republiki
znalazły się w treści pokoju ryskiego, nie reprezentowali ich tam jednak
białoruscy i ukraińscy sojusznicy Polski, lecz … rosyjscy i ukraińscy
bolszewicy. Bezsprzecznie więc wojnę o sojuszniczą Ukrainę Polska z Rosją
przegrała. Przybyłych do Rygi przedstawicieli władz Ukraińskiej Republiki
Ludowej w ogóle nie dopuszczono do obrad. Pełną treść traktatu pokojowego
zawartego dn. 18 marca 1921 r. w Rydze (Dz.U.
z 1921 r. Nr 49, poz. 300) można znaleźć pod linkiem:
https://isap.sejm.gov.pl/isap.nsf/download.xsp/WDU19210490300/O/D19210300.pdf
Po
trzecie
– Wilno do lipca 1920 r., czyli do zajęcia miasta przez nacierającą Armię
Czerwoną i oddania go Litwinom, znajdowało się już pod polską
administracją, więc gdyby nie przegrana wyprawa kijowska, to tak by pozostało. Nie
byłby potrzebny późniejszy „bunt Żeligowskiego” ani fikcja „Litwy Środkowej”. Nie
doszłoby do wywołanej tym awantury w dyplomacji europejskiej, osłabionej Polsce
bynajmniej nie służącej.
Po
czwarte
– gdyby nie bardzo trudna sytuacja polityczno-militarna Polski w lipcu
1920 r., to nie zaakceptowalibyśmy podczas konferencji w Spa odebrania polskiej części Śląska
Cieszyńskiego (Zaolzia) przez Czechosłowację (1919 r.), a i wynik plebiscytu na
Warmii i Mazurach mógłby być dla Polski nieco korzystniejszy.
Po
piąte
– autor przytacza straty demograficzne i materialne Polski spowodowane
wojną. Samych żołnierzy utraciliśmy ponad 200 tysięcy (zabitych, zmarłych,
zaginionych i rannych). Finanse i gospodarka Polski legły w ruinie.
A wszystko tylko po to, abyśmy jesienią 1920 r. terytorialnie powrócili
do (mniej więcej) punktu wyjścia wiosną tegoż roku. A konkretnie to nawet trochę
cofnęli się – przecież granica ryska przebiega na zachód od linii stacjonowania
oddziałów polskich, z której wiosną 1920 r. wyruszyła nasza ofensywa
(proponuję zerknąć do atlasu historycznego).
I wreszcie
po szóste – pamięć o działaniach wojennych, w tym o ich
okrucieństwie (po obu stronach), rzutowała na całokształt stosunków
polsko-radzieckich w okresie międzywojennym, nie tylko na szczeblu przywódców
politycznych, ale również wśród społeczeństw obydwu państw. W ZSRR
przyćmiły ją zapewne kolektywizacja rolnictwa i Wielki Głód w latach
1929-1933 oraz Wielki Terror lat 1935-1938.
Tyle
gwoli dowiedzenia tezy anonsowanej w tytule książki. Proszę jednak nie zrozumieć,
iż ww. wątki „rozliczeniowe” są w niej wiodącymi. Absolutnie nie – autor nie
poświęca im zbyt wiele miejsca, natomiast (jak już napisałem na wstępie) dość
szczegółowo, analitycznie podchodzi do wszystkich aspektów wojny
polsko-bolszewickiej. Nie zawiodą się więc czytelnicy preferujący opisy
operacji wojskowych, ani czytelnicy widzący wojnę w jej innych aspektach –
także tych tylko „okołomilitarnych”, choć nieraz przesądzających o rezultacie
finalnym.
Powracając
zaś do tytułowej tezy, dowiedzionej w ww. sześciu punktach – Pan
Profesor ma oczywiście rację. Ale zwróćmy też uwagę na pewien psychologiczny
aspekt uboczny i również nieco „pogdybajmy”. Gdyby nie krwawa kampania
1920 roku, to społeczeństwo polskie nie poznałoby na własnej skórze, jak w praktyce
wyglądała implementacja komunizmu, stosowana przez Polrewkom i Galrewkom
na okupowanych terenach. Nie doświadczono by też bandytyzmu i okrucieństw
czerwonoarmistów. Latem 1920 r. nie doszłoby do śmiertelnego zagrożenia niepodległości
Ojczyzny i konieczności wielkiego, polskiego zrywu patriotycznego. W takiej
to hipotetycznej sytuacji KPRP/KPP zapewne nie byłaby w całym okresie
międzywojennym zdelegalizowana i mogłaby odnotowywać sondażowe wyższe
słupki poparcia społecznego (używając dzisiejszej terminologii), analogicznie
jak to miało miejsce w przypadku partii komunistycznych Czechosłowacji i państw
Europy zachodniej. Tylko dlatego tak się nie stało, ponieważ społeczeństwo
II RP, choć w większości robotniczo-chłopskie, miało za sobą bardzo przykre
doświadczenia roku 1920. Polskie zwycięstwo nie okazało się więc tak całkowicie
„przegrane”, nauka nie poszła w las. W Europie międzywojennej chyba
tylko w Niemczech, w Polsce i na Węgrzech zdawano sobie sprawę
z realnego zagrożenia, jakie niesie leninowsko-stalinowski komunizm. A że
przywódcy tych dwóch pierwszych państw je w 1939 r. zbagatelizowali,
to już zupełnie inna bajka.
PS.1.
Na zakończenie drobna uwaga. Na str. 361, mniej więcej w połowie
strony, wymienione są miasta, w których podczas krótkotrwałej bolszewickiej
okupacji zostały utworzone rejonowe komitety rewolucyjne (tzw. rewkomy).
Wśród tych miast wymieniony jest Lublin. Ale przecież w 1920 r. Armia
Czerwona do Lublina w ogóle nie dotarła. Ewentualnie mógł więc to być rewkom
tylko konspiracyjny.
PS.2. Inne, omówione tu już lektury poświęcone
wojnie polsko-bolszewickiej, są wymienione w katalogu tematycznym 1. Proponuję
tam zajrzeć, aby m.in. przeczytać jak przegrane zwycięstwo komentuje p. Piotr
Zychowicz w książce pt. „Pakt Piłsudski-Lenin, czyli jak Polacy
uratowali bolszewizm i zmarnowali szansę na budowę imperium” (Dom
Wydawniczy REBIS, Poznań 2015).