Wszystkim
Moim Szanownym Czytelniczkom i Czytelnikom życzę Wesołych Świąt Bożego
Narodzenia oraz Szczęśliwego Nowego 2019 Roku. W tym głównie
świątecznego wytchnienia, zrelaksowania się i zapomnienia o codziennych
problemach. Najedzenia się i napicia – w miarę możliwości (każdy zna
swoje możliwości). I oczywiście znalezienia pod choinką prezentu - ciekawej
książki historycznej (w tym celu służę katalogiem tej czytelni). Udanej
imprezy sylwestrowej. A w przyszłym roku wszelkiej pomyślności –
spełnienia się Waszych planów osobistych i zawodowych, także tych bardzo
ambitnych.
Następnego
wpisu na blogu (dotyczącego kontynuacji wspomnień p. Mołodyńskiego) proszę
spodziewać się na początku stycznia.
A dziś,
tak już przedświątecznie i świątecznie zarazem, proponuję Państwu pogodną lekturę
wspomnień ze świata which had gone with
the wind of history. Gwoli zadumy. I być może gwoli odwiedzenia
opisywanych okolic.
Witold
Mołodyński „Z pamięci bieszczadnika. Bieszczady w latach 1918-1939”
Wydawnictwo
Książkowe „Carpathia” sp. z o.o., Rzeszów 2018
Książka
niezwykle sympatyczna. Mocno już starszy pan snuje wspomnienia z wczesnego
dzieciństwa, doprowadzając je do roku 1939, w którym ukończył 11 lat.
Najpierw przedstawia swoje pochodzenie, a następnie narrację tychże
wspomnień – po latach odtworzonych z pamięci oraz z zachowanych
dokumentów i fotografii.
Mieszka
z mozolnie dorabiającymi się rodzicami, dostrzega i dzieli ich
codzienny trud, przeżywa swoje szczenięce lata na dziecinnych zabawach, pięciu
latach nauki w szkole powszechnej, oraz pomocy rodzicom w codziennych
czynnościach domowych, a nawet w prowadzeniu ich wiejskiego sklepiku.
Rodzina
jest na wskroś polska, rzymsko-katolicka, patriotyczna. Ojciec to oficer
rezerwy z kombatancką przeszłością pierwszej wojny światowej i wojny
polsko-ukraińskiej lat 1918 i 1919. To podkreślenie pochodzenia jest
niezwykle istotne zważywszy ich miejsce zamieszkania: Brzegi Dolne koło Ustrzyk
Dolnych (na trasie Ustrzyki Dolne – Krościenko). Polacy bynajmniej nie stanowią
tu większości. Żyją jednak w zgodzie z sąsiadami – greckokatolickimi
Rusinami, protestanckimi Niemcami, i Żydami. Późniejsze upiory nacjonalizmu
dopiero gdzieś tam się wylęgają.
Druga
część tytułu książki nieco myli. Tytułowe „Bieszczady w latach 1918-1939” autor
bowiem w zasadzie ogranicza tylko do części regionu – do Ustrzyk Dolnych
i okolic. Za to w tych swoich „lokalnych” wspomnieniach jest bardzo
dokładny. Nieraz też wskazuje dzisiejsze położenie zapamiętanych obiektów
(budynków, miejsc różnych imprez okolicznościowych, terenów swoich i rówieśników
zabaw). Wszystko to powoduje, iż książka powinna szczególnie zainteresować
dzisiejszych mieszkańców Powiatu Bieszczadzkiego z siedzibą starostwa
właśnie w Ustrzykach Dolnych. Jak również licznych „przyjezdnych
bieszczadników”, czyli turystów, którzy upodobali sobie te tereny i corocznie
je odwiedzają. Do tych drugich proszę i mnie zaliczyć. 6 października br.
wróciłem z trzytygodniowego pobytu w Zatwarnicy, Gmina Lutowiska,
Powiat Bieszczadzki. Jeżdżę tam późnym latem i jesienią co rok, poczynając
od 1999 r. Przy okazji na rynku w Ustrzykach Dln. nabywam od
ukraińskich przygranicznych „mrówek” to, co w polskich sklepach
monopolowych kosztuje drożej. Na nadchodzące Święta jak znalazł,
a i na Wielkanoc wystarczy (za kołnierz nie wylewam, ale i nie
nadużywam).
Osobom
niezorientowanym w temacie „Bieszczady” przy okazji wyjaśniam, że
dzisiejszy region bieszczadzki wchodzi w skład aż trzech powiatów: Powiatu
Bieszczadzkiego, Powiatu Leskiego i częściowo Powiatu Sanockiego. Warto
też wiedzieć, że większość ziem dzisiejszego Powiatu Bieszczadzkiego, z samymi
Ustrzykami Dolnymi, do powojennej Polski należy dopiero od roku 1951,
kiedy to uzyskaliśmy je w ramach umowy wymiany terenów przygranicznych, zawartej
pomiędzy Polską a b. ZSRR.
Na
zakończenie też drobna wskazówka, jak tę książkę należy tu, w tej naszej
czytelni historycznej, potraktować. Przede wszystkim jako literaturę tzw. wspomnieniową.
W zasadzie każdy z nas, kto przeżył już przynajmniej 20 – 30
lat, mógłby sięgnąć pamięcią wstecz, oddać się głębszym refleksjom i opisać
pochodzenie swojej rodziny, własne szczenięce lata. Tak jak właśnie uczynił to
p. Witold Mołodyński, przypominając sobie własne obserwacje i odczucia
z okresu dzieciństwa. Autor ma jednak tę wielką przewagę nad nami, że żył
w miejscu szczególnie później zrujnowanym przez historię (będzie o tym
w kolejnym wpisie na blogu). Książkę wzbogacają liczne fotografie
zachowane w zbiorach rodziny autora i jego przyjaciół.
Swoje
lata następne p. Mołodyński wspomina w drugiej książce pamiętnikarskiej
(choć napisanej wcześniej) pt. „Bieszczadzkie okupacje 1939-1945”, o której
postaram się tu wkrótce też coś miłego napisać.
No
i jeszcze kilka koniecznych słów nt. późniejszej, już powojennej
drogi życiowej autora. To na pewno człowiek nieprzeciętny, niedający się
zaliczyć do grona zwykłych zjadaczy chleba. Ukończył studia architektoniczne i urbanistyczne
w Gliwicach, Krakowie oraz Paryżu. Pracując w zawodzie
architekta-urbanisty osiągnął wiele sukcesów w kraju, a następnie we Francji,
gdzie z czasem zamieszkał. Po przejściu na emeryturę zaczął nostalgicznie powracać
do „bieszczadzkich korzeni”, czego dowodem są m.in. te jego
dolnoustrzyckie wspomnienia.