piątek, 27 czerwca 2025

„Zapomniany żołnierz”. Autor: Guy Sajer

 

Poprzedni tu artykuł dotyczył omówienia książki przedstawiającej obraz klęski Francji w 1940 r. Dziś proponuję lekturę wspomnień durnego Francuzika, który ubzdurał sobie wtedy, że jest Niemcem.

Guy Sajer „Zapomniany żołnierz”

Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o., Poznań 2022

Bardzo dobra książka o drugiej wojnie światowej głównie na froncie wschodnim. Literatura pamiętnikarska pola walki, ale taka ambitna – z ciekawym podtekstem psychologicznym. Autorem jest młody żołnierz Wehrmachtu, pół-Niemiec (po matce), pół-Francuz (po ojcu, francuskim patriocie, kombatancie pierwszej wojny światowej). Urodzony wg notki na okładce oraz wg Wikipedii w roku 1927. Natomiast z treści tych jego wojennych wspomnień wyraźnie wynika, że jednak już w roku 1926. Niewielka różnica ma tu znaczenie, zważywszy młodziutki wiek i sposób rozpoczęcia służby w wojsku niemieckim. W 1940 r. po klęsce Francji Guy Sajer, oczarowany zwycięską Trzecią Rzeszą, odkrył w sobie przewagę genów przodków po kądzieli. Latem 1942 r., jeszcze kiepsko mówiąc po niemiecku, wstąpił na ochotnika do Wehrmachtu. Nie mogło być chyba inaczej, chociaż sam pisze, że został do niemieckiego wojska zmobilizowany. Ale przecież w połowie 1942 r. Wehrmacht nie odczuwał jeszcze tak wielkich braków kadrowych, żeby przymusowo powoływać pod broń szesnastolatków (piętnastolatków?), w dodatku nie w pełni niemieckiego pochodzenia. Volksturm powstał przecież dopiero jesienią 1944 r. Niezakwalifikowanego do służby w Luftwaffe (tam początkowo aplikował), Sajera skierowano do piechoty, do konwojenckich oddziałów transportowych. Trafił na front wschodni, na którym pozostawał aż do końca marca 1945 r., gdy drogą morską jego pododdział dyslokowano z Helu do Danii. Ostatnie jego walki to już front zachodni w północnych Niemczech, gdzie trafił do alianckiej niewoli. Na str. 28 znajdujemy mapkę pt. „Szlak bojowy Guya Sajera”, do której radzę powracać w toku dalszej lektury.

Początkowo, służąc w pomocniczych oddziałach transportowych, Guy Sajer taszczył do pierwszej linii okopów zaopatrzenie (amunicję, żywność, medykamenty itp.), w drodze powrotnej pomagając zabierać na tyły rannych oraz grzebać zabitych. Wiosną 1943 r. na własną prośbę został przeniesiony do elitarnej Division Grossdeutschland, w której to formacji (należącej do Wehrmachtu, proszę nie pomylić z Waffen SS) pozostawał prawie do końca wojny. W 1944 r. otrzymał awans na kaprala. We wspomnieniach spisanych po francusku w latach 1952-1957 bardzo dokładnie przedstawił swoje wojenne przeżycia i towarzyszące im refleksje. Ukazał koszarową musztrę, brutalny realizm życia w okopach, walki w natarciu i w odwrocie, bohaterstwo i tchórzostwo żołnierzy, pogarszające się w miarę upływu lat zaopatrzenie wojenne, polowych dowódców dobrych i złych. Poznał co to latem na Ukrainie i w Rosji wielki upał, a zimą silny mróz. Nieuniknione stały się mu brud, smród i wszy. Niejednokrotnie Sajer odczuwał też głód i pragnienie. Bywał ranny i chory. Z kilkoma kolegami scementowała go okopowa, żołnierska męska, prawdziwa przyjaźń, w sytuacji krytycznej ratująca życie. Wielokrotnie napatrzył się na ciężkie rany i śmierć towarzyszy broni, niektórych bardzo mu bliskich. Bohatera nie zgrywał, szczerze pisał o nurtujących go obawach, o strachu przeżywanym pod ostrzałem, przyznał też, że nie sprawdził się w roli dowódcy drużyny. Pierwszej miłości zaznał w 1943 r. podczas 15-dniowego urlopu w Berlinie. Potem korespondencja z ukochaną Paulą stała się dlań jedyną odskocznią od przeżywanego na co dzień wojennego brutalizmu. Drugi urlop w 1944 r. anulowano mu w Lublinie, gdy był już w drodze do Niemiec i dziewczyny. Na przełomie lat 1944 i 1945 doświadczył agonii Prus Wschodnich.

Wypada podkreślić, iż wojenne wspomnienia Guya Sajera czyta się jednym tchem, głównie ze względu na wartką narrację i wspomniany realizm opisów toczonych walk. Od lektury naprawdę trudno jest się oderwać. Do osoby autora należy jednakże podejść z dużym dystansem – jest to w końcu chłopak nieposiadający szerszej wiedzy historycznej i geograficznej, politycznie bardzo naiwny, ślepo zapatrzony w przybraną ojczyznę i jej Führera, unikający też tematów niewygodnych. Czytając wplecione do wojennych wspomnień jego dygresje i refleksje już powojenne można odnieść wrażenie, iż będąc starszym wiele nie zmądrzał. O masowym ludobójstwie radzieckich Żydów, o którym Guy Sajer, przebywając w latach 1942-1944 na okupowanych terenach ZSRR nie mógł nie wiedzieć, nie przeczytamy nic – jakby takie zjawisko w ogóle nie zaistniało. Trochę tylko bąka o tym, że czasem jego oddział nie brał jeńców, ale zaraz dodaje, że również czerwonoarmiści zabijali, a przed śmiercią torturowali poddających się żołnierzy niemieckich. Represje wobec ludności cywilnej tłumaczy jej współpracą (dobrowolną albo wymuszoną) z partyzantami. Poloniców mamy w książce kilka, Sajer parę razy przemierzył nasz kraj (vide mapka na str. 28, o której wspomniałem wcześniej). O Polsce pisze, jakby nie była pod okupacją, termin Generalne Gubernatorstwo nigdzie się nie pojawia. O naszych rodakach wyraża się raczej z sympatią. Zapewne to wpływ akurat tej francuskiej połowy jego genów. Ze strachem wspomina tylko pewną otyłą, niechlujną, chutliwą Polkę, która mało go nie zgwałciła, gdy samotnie udał się na wieś w poszukiwaniu czegoś do jedzenia.

Wojna dla Guya Sajera osobiście skończyła się happy endem. Uznano jego francuskie (po ojcu) pochodzenie oraz przedwojenne obywatelstwo francuskie. Potraktowano go analogicznie jak w tamtym czasie niejednokrotnie postępowano np. z wziętymi do alianckiej niewoli naszymi rodakami zmobilizowanymi uprzednio do Wehrmachtu, którym dawano możność wstąpienia do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Guya Sajera szybko zatem uwolniono i wcielono do armii francuskiej. Zapewne pomogło mu w tym również kłamstwo o zmobilizowaniu do Wehrmachtu, w co powątpiewałem na wstępie. Miał w ten sposób olbrzymie szczęście uniknąć niewoli … radzieckiej. Na mocy bowiem międzyalianckich porozumień do ZSRR kierowano tych pojmanych na Zachodzie niemieckich żołnierzy, których wcześniejszy szlak bojowy wiódł przez tereny radzieckie. Niewykluczone, że tak właśnie postąpiono z frontowym przyjacielem, z którym Guy Sajer nie rozstawał się aż do ostatnich dni walk.