Wolfgang
Leonhard „Dzieci rewolucji”. Ośrodek
KARTA, Warszawa 2013.
Wspomnienia
napisane pozornie beznamiętnie. Brak jest w nich większego dramatyzmu, tak
charakterystycznego dla innych utworów literackich opisujących tamtą straszną epokę.
Ale mimo to książka bardzo wciąga, bynajmniej nie jest nudna! Autor po latach nie tylko wiernie przedstawia własne
losy w latach 1935-1949, ale również odwzorowuje swoje ówczesne myśli, poglądy
i refleksje.
A
przyszło mu żyć w niezwykle ciekawych miejscach i czasach. W 1935 r. w wieku 14
lat trafił wraz z matką (emigrantką polityczną) do ZSRR. Wówczas komunistyczni
emigranci z całej Europy (i nie tylko) ciągnęli do Kraju Rad niczym ćmy do
świecy, licząc na lepsze tam życie i możliwość kariery politycznej. Ale wkrótce
spotykało ich to samo, co owe ćmy. Rok po przyjeździe do „raju” także matka autora
padła ofiarą kolejnej stalinowskiej czystki i na 12 lat zniknęła w syberyjskich
łagrach.
Osieroconego
w ten sposób piętnastolatka jednak wyjątkowo nie prześladowano - nadal
przebywał w luksusowym (jak na radzieckie warunki) domu dziecka dla dzieci komunistycznych
emigrantów politycznych. Ośrodek ten rozwiązano dopiero w 1939 r. po zawarciu
paktu Ribbentrop-Mołotow, gdy młody Wolfgang (używający wówczas rosyjskiego
imienia Władimir) poszedł na studia lingwistyczne. Przyjęto go na te studia, co
też było – w warunkach obowiązującej politycznej reglamentacji – tyleż
szczęśliwe co dziwne.
I
jakoś dalej sobie radził w radzieckich realiach. W 1941 r. po napaści Niemiec
na ZSRR i ewakuacji większości instytucji z Moskwy los rzucił go do
Kazachstanu, gdzie kontynuował studia. Niemieckie pochodzenie najpierw mu
utrudniało życie, by następnie ... bardzo mu pomóc. Związał się z grupą Waltera
Ulbrichta - komunistycznego emigranta, późniejszego stalinowskiego namiestnika
w radzieckiej strefie okupacyjnej w Niemczech i następnie w NRD. Ukończył
szkołę Kominternu, pracował w niemieckojęzycznej radiostacji, a dosłownie w ostatnich
dniach II wojny światowej przerzucono go do Niemiec. Tam organizował
administrację i samorząd Berlina wschodniego, został ważnym aparatczykiem
partii komunistycznej. W 1949 r. miał jednak dosyć stalinizmu i uciekł do
Jugosławii.
Tyle
w telegraficznym skrócie. To powyższe „streszczenie” książki powinno zachęcić
do jej przeczytania. Jej walor polega bowiem na możliwości szczegółowego poznania
radzieckich realiów w latach 1935-1945, a potem wschodnioniemieckich w latach
1945-1949, widzianych oczami młodego i bardzo inteligentnego człowieka -
najpierw walczącego o utrzymanie się na powierzchni, a później robiącego
polityczną karierę.
Autor
kończy swoją opowieść na przybyciu do Jugosławii w 1949 r. Już tylko z posłowia i notki na obwolucie
dowiadujemy się, że Wolfgang Leonhard z
czasem stał się znanym sowietologiem, wykładowcą na zachodnioeuropejskich i
amerykańskich uczelniach.