I jeszcze jeden tekst okolicznościowy z okazji 77. rocznicy
napaści Niemiec na Polskę. Proponuję zapoznanie się również z tym poprzednim.
Obydwa mają wspólnych „bohaterów”.
Robert Michulec „Ku
wrześniowi 1939”.
Wydawnictwo
Armagedon, Gdynia 2008.
Zachęcam do sięgnięcia po tę książkę, choć to lektura
obszerna (748 stron, format encyklopedii). Kilka lat temu wydana na okoliczność
zbliżającej się wtedy okrągłej rocznicy wybuchu II wojny światowej. Bardzo
starannie przygotowana i obszernie dokumentowana, a jej niemalże „obrazoburcza”
treść zawiera odniesienia do konkretnych faktów i dokumentów. Gdyby nie owo szczegółowe
przywoływanie źródeł, można by pomyśleć, że to jakaś propaganda niemiecka.
Zastanawia też, dlaczego tę książkę dotychczas się przemilcza.
Z okazji kolejnych rocznic wybuchu wojny różni profesorowie historii dyskutują
w prasie i RTV. Są wśród nich nawet i tacy, którzy nie potępiają w czambuł podobnych
poglądów wyrażanych np. przez śp. prof. Pawła Wieczorkiewicza czy Piotra
Zychowicza. Ale o książce Roberta Michulca - ani be, ani me, ani kukuryku.
Przeszła w zasadzie zupełnie bez echa, przynajmniej na szerszym forum
publicznym. A przecież na pewno się z nią owi zawodowi historycy zapoznali.
Gdyby zawierała bzdury, to by ją publicznie wyśmiano i opluto.
Autor, komentując politykę marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza i
pisząc o jego przyczynieniu się do wybuchu wojny w 1939 r., nie miał bynajmniej
na myśli, że to Polska napadła na Niemcy. Ale że to jednak Śmigły-Rydz swoim
antyniemieckim kursem w polityce wewnętrznej i zagranicznej w 1939 r.
rozwścieczył Hitlera czyniącego dotąd pojednawcze a nawet przyjacielskie gesty
pod adresem Polski.
Jest faktem, iż Hitler wydał swojej generalicji rozkaz
przygotowania ataku na Polskę dopiero na początku kwietnia 1939 r., gdy już
stało się jasne, że odrzucamy jego koncepcje polityczne dot. Gdańska,
eksterytorialnej komunikacji przez nasz „korytarz” pomorski oraz (w niedalekiej
przyszłości) wspólnego pójścia na wojnę przeciwko ZSRR. Głównym jednak powodem było
polityczno-militarne związanie się Polski z Wielką Brytanią - przyjęcie w marcu
1939 r. jej gwarancji i przeprowadzenie (również już w marcu 1939 r.) częściowej
mobilizacji naszych sił zbrojnych.
Polska w I kwartale 1939 r. miała alternatywę. I nie była to
bynajmniej wyłącznie opcja proradziecka, za której odrzucenie gromiono „złą
sanację” w szkolnych podręcznikach historii w epoce PRL. O realnej alternatywie wspominam tu w poprzednim tekście.
Edward Śmigły-Rydz, i owszem, dowódcą wojskowym w latach
1919-1920 był dobrym, organizatorem polskiego wojska w okresie międzywojennym
również (choć Robert Michulec jest innego zdania), ale politykiem – bardzo kiepskim.
Świadczy o tym też jego żałosny koniec w 1941 czy w 1942 roku, ale to już
całkowicie odrębny temat. Absolutnie
nie dorósł do czasów, w jakich przyszło mu decydować o losach Polski.
Bo to generał Edward Śmigły-Rydz przejął po śmierci
marszałka Józefa Piłsudskiego ster rządów naszego kraju. Awansowany wkrótce do
stopnia marszałka Polski i formalnie mianowany drugą, po prezydencie RP, osobą
w państwie, to w istocie Śmigły-Rydz wytyczał strategię polskiej polityki
wewnętrznej i zagranicznej. Ostatni nieemigracyjny premier II RP był tylko jego
wojskowym podwładnym, a pan prezydent RP - dostojną i reprezentacyjną eminencją,
mającym pewien wpływ jedynie na politykę gospodarczą. Wszelkich zaś innych konkurentów
do władzy, w tym bliskich współpracowników marszałka Piłsudskiego, Śmigły
skutecznie wyeliminował – politycznie, a nawet fizycznie (płk Walery Sławek -
wymuszone samobójstwo).
W historiografii przywykło się obarczać winą za katastrofę
Września 1939 głównie ministra spraw zagranicznych Józefa Becka. On to bowiem
miał być odpowiedzialny za nietrafność i iluzoryczność podpisanych przez Polskę
traktatów międzynarodowych, co spowodowało upadek dużego i silnego państwa
europejskiego w przeciągu zaledwie kilku tygodni. Czy tak rzeczywiście było?
O kierunku polskiej polityki zagranicznej w tym
newralgicznym okresie również zadecydował marszałek Edward Śmigły-Rydz.
Minister Józef Beck na początku 1939 r. przejrzał na oczy i zdał sobie sprawę z
rzeczywistego niebezpieczeństwa odrzucenia przez Polskę opcji proniemieckiej,
ale nie zdołał przekonać Śmigłego ani Mościckiego. Choć nawet rozważał swą
dymisję (nieznane przesilenie na szczytach władzy w marcu 1939 r. - pisze o tym
właśnie Robert Michulec). Józef Beck nie miał jednak w kraju żadnego politycznego
wsparcia i w końcu zmuszono go (a może i przekonano), aby w 1939 r. realizował
politykę zagraniczną ściśle wg wytycznych rządzącego triumwiratu (Mościcki, Śmigły-Rydz
i Sławoj-Składkowski), a de facto - tylko Śmigłego-Rydza. Potem już, po
katastrofie wrześniowej i w obliczu faktów dokonanych, przebywając w Rumunii i usprawiedliwiając
się na piśmie, Beck bronił tej polityki jak własnej, gdyż to on w końcu ją
firmował swoim stanowiskiem i nazwiskiem. Czyż jednak miał napisać, że go
zmuszono do zmiany kursu, że sam był odmiennego zdania? To czemu w takim razie w
marcu 1939 r. demonstracyjnie nie ustąpił ze stanowiska ministra - szefa
polskiej dyplomacji?
PS1
Ciąg
dalszy tej książki, traktujący już bardzo szczegółowo o stanie sił
zbrojnych II RP i jego wpływie na przebieg wojny obronnej Polski w 1939 r.,
Robert Michulec zawarł w obszernym,
ciekawym i równie „obrazoburczym” dziele pt. „Ku wrześniowi 1939. Zbrojne ramię sanacji”. Wydawnictwo
Armagedon, Gdynia 2009. Jest to kontynuacja polecanego dziś
opracowania, co nawet potwierdza zastosowana numeracja stron (od strony nr 749).
PS2
Osobom zainteresowanym takim spojrzeniem na problematykę Września
1939 proponuję również lekturę książki Pawła
Piotra Wieczorkiewicza pt. „Między dwoma wrogami. Studia i publicystyka”.
Wydawnictwo LTW, Łomianki 2014. Już tu o niej pisałem, wystarczy nieco „przewinąć”
na blogu.